Czy samo zło?

Paweł Lisicki kreśli wizerunek reformatora z pasją polemiczną równą swojemu bohaterowi. Marcin Luter podzielił Kościół, nienawidził papiestwa, był „prorokiem” zaciekłym, zarozumiałym, wulgarnym. Tak, to prawda. Pytanie tylko, czy cała...

Lisicki opiera się w swojej książce na kilku jednostronnych opracowaniach Lutra, które widzą w nim jedynie „wcielonego diabła”. Ufając bezkrytycznie tym autorom, rekonstruuje biografię Lutra w taki sposób, aby wykazać, że jego motywacja od początku była podła, kierowały nim nienawiść do papiestwa i chęć zniszczenia Kościoła. Nic więcej. Samo zło w czystej postaci. Autor nie podejmuje żadnej merytorycznej polemiki z tymi katolickimi czy protestanckimi „luterologami”, którzy w religijnych (!) ideach Lutra dostrzegają słuszne racje, jak na przykład upomnienie się o więcej miejsca w Kościele dla Biblii, dla Chrystusa czy wiary rozumianej jako osobista relacja, jako zaufanie. Lisicki nie podejmuje dyskusji z pracami polskich znawców teologii protestanckiej, np. abp. Alfonsem Nossolem czy o. Celestynem Napiórkowskim OFM Conv. Nie sięga po jedną ze świetnych katolickich syntez teologii luterańskiej, autorstwa Otto Hermanna Pescha, wydaną niedawno po polsku („Zrozumieć Lutra”, wyd. W Drodze, 2008). Przywołuje jedynie książkę kard. Kaspera poświęconą Lutrowi i wyraża głębokie wzburzenie tym, że były sekretarz Rady ds. Jedności Chrześcijan porównuje Lutra ze św. Franciszkiem.

No cóż, Franciszek to nie Luter. Ale obie te postacie były głęboko religijne, szukały Boga bliższego ludziom, chciały Kościoła bardziej ewangelicznego. Luter wylał dziecko z kąpielą. Zgubiła go pycha, od której wolny był św. Franciszek. Ale pycha może przyklejać się do każdego obrońcy Kościoła, w każdym czasie. I to zarówno tego, który wzywa do jego reformy, jak i tego, który wzywa, by nic się w nim nie zmieniało.

Luter jak ocean

Dzieło Lutra bywa porónywane do oceanu, którego nie sposób ogarnąć. Krytyczne wydanie jego pism (tzw. Weimarer Ausgabe) liczy 120 woluminów, w sumie 80 tys. stron. Luter to ocean przeważnie mocno wzburzony. Nie był systematykiem. Wiele jego pism powstawało w ogniu sporów, polemik. Charakter miał trudny. Bywał wulgarny, prymitywny, dosadny do bólu. Cechą jego nauczania jest paradoksalność, celowe zestawianie sprzeczności. Bo sam był człowiekiem pełnym sprzeczności. Nie brakuje u niego antypapieskich tekstów pełnych jadu, wręcz nienawiści. Znajdziemy wezwanie do zabijania chłopów podczas tzw. wojny chłopskiej. Znajdziemy wątki antysemickie. Ale z tego morza słów pisarstwa reformatora można wyłowić perły o zgoła innym charakterze – teksty pełne głębokiej, mistycznej wręcz wiary, teologię całkowicie zgodną z ortodoksją katolicką, przenikliwe komentarze biblijne (np. komentarz do Magnificat) czy katechizmowe wezwania do życia w zgodzie z Bożym prawem (a więc jednak uczynki!). Który Luter jest prawdziwy? I jeden, i drugi.

Sercem myśli Lutra jest nauczanie św. Pawła o usprawiedliwieniu grzesznika bez zasługi, a jedynie dzięki łasce Chrystusa. Odkrycie tej biblijnej prawdy pomogło reformatorowi rozwiązać problem jego skrupulanckiego sumienia. Jako zakonnik podejmował posty, modlitwy, czuwania i wszelkie praktyki pobożne, ale wciąż surowo osądzał sam siebie jako grzesznika. Nie znajdował ukojenia, nadziei. Lisicki pisze: „Podstawowy błąd duchowy Lutra zakonnika polegał na aroganckim pokładaniu wiary w siebie bez pokory i zrozumienia konieczności pomocy Chrystusa – Kościół nigdy nie nauczał tego, że wskutek własnych uczynków można osiągnąć zbawienie”. Nie wiem, czy w gorliwej pobożności Lutra była sama tylko arogancja i pycha. Czy Luter nie szukał właśnie w ten sposób Chrystusa, ufając zakonnej drodze, którą Kościół pokazywał jako pewniejszą drogę do nieba niż życie „w świecie”? „Kościół nigdy tego nie nauczał, że wskutek własnych uczynków można osiągnąć zbawienie” – pisze Lisicki.

To prawda, ale nie cała. Czym innym jest bowiem oficjalne nauczanie, a czym innym kaznodziejstwo, pobożność ludowa, konkretne praktyki czy klimat duchowy, który w różnych epokach życia Kościoła bywał wszak silnie skażony pelagianizmem. Między oficjalnym nauczaniem Kościoła a jego praktyką nieraz pojawia się rozdźwięk. Koniec średniowiecza to epoka naznaczona lękiem, potęgowanym chociażby przez epidemie dżumy. Masowy ruch pielgrzymkowy, kult relikwii i świętych patronów, nauczanie o odpustach, w których ogromną rolę odgrywał strach przed karą za grzech. To wszystko tworzyło klimat, którym oddychał Luter. Milczenie o tych okolicznościach prowadzi do niezrozumienia go. On upomniał się o pewne prawdy, które w praktyce codziennego kościelnego życia były zmarginalizowane. Upomniał się o Chrystusa, o słowo Boże, o wiarę rozumianą jako ufność pokładaną w Bogu. Protestował w imię Ewangelii. Owszem, w tym proteście były jednostronność i nadgorliwość. Styl Lutra powoduje, że łatwo zrobić karykaturę jego poglądów, uznając np., że wzywa do grzeszenia, byle tylko zachować wiarę. Owszem, Luter przeakcentował wiarę kosztem miłości, ale nie oznacza to, że przekreślił znaczenie moralnego życia.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |