Tsunami zła

O cierpieniu chrześcijan na Bliskim Wschodzie mówi ks. Andrzej Halemba.

Ks. Andrzej Halemba z uszkodzoną figurą Maryi w zniszczonym przez ISIS kościele w syryjskiej wiosce Teluf.   Mark von Riedemann /ACN Ks. Andrzej Halemba z uszkodzoną figurą Maryi w zniszczonym przez ISIS kościele w syryjskiej wiosce Teluf.
Ks. Tomasz Jaklewicz: Przyzwyczailiśmy się do złych wiadomości z Bliskiego Wschodu. Czy są jakieś znaki nadziei na poprawę losu chrześcijan w tym regionie?

Ks. Andrzej Halemba: Sytuacja na Bliskim Wschodzie niestety wciąż niepokoi. Straszy wizja opustoszałych, zniszczonych kościołów, w których nie ma już chrześcijan, bo ich wypędzono lub wymordowano. Odczuwamy wciąż efekt tsunami zła, które przeszło przez cały Bliski Wschód, czyli Iran, Irak, Syrię, a także Liban. Dotyczy to również sporej liczby chrześcijan z Egiptu. Na początku XX wieku na Bliskim Wschodzie chrześcijanie stanowili około 20 proc. mieszkańców, a w tej chwili jest ich około 4,5 proc. Zmieniła się tam atmosfera. Pojawiło się zjawisko nieakceptowania chrześcijan czy wręcz wrogiego do nich nastawienia. Chrześcijanie przestali być buforem między różnymi ugrupowaniami w łonie islamu. Sam islam przeżywa głęboki kryzys, być może najsilniejszy od swojego powstania. Między islamskimi ugrupowaniami trwa walka na śmierć i życie. Islam stał się niezwykle wojujący i nie dopuszcza do dialogu, nawet wewnętrznego. Afrykańskie przysłowie mówi: „Gdzie dwa słonie walczą, tam trawa cierpi”. I tak to wygląda na Bliskim Wschodzie. Zwalczające się islamskie ugrupowania powodują, że mniejszości religijne strasznie cierpią.

Wydaje się, że wojna w Syrii dogasa, a Państwo Islamskie jest prawie rozbite. Aleppo, miasto, które tak strasznie ucierpiało, powoli dźwiga się z ruin.

Z pewnością jest światełko w tunelu. Używając biblijnego określenia, można powiedzieć, że ta „reszta Izraela” – czyli chrześcijanie, którzy przetrwali nawałnicę – ma szansę. Ale trzeba uderzyć w potężny dzwon, aby budzić sumienia ludzi oraz organizacje międzynarodowe, których zadaniem jest chronienie mniejszości. Ten płomyk nadziei się tli, ale może zostać łatwo zdmuchnięty. Trzeba więc zrobić absolutnie wszystko, co możliwe, aby go ochronić. Czarna wizja jest niestety realna. Byłem w Aleppo, gdy jeszcze trwały tam walki. Tamtejsi chrześcijanie pytali z trwogą, czy nie czeka ich los chrześcijan w Turcji. Przypomnę, że w 1915 roku 23 proc. mieszkańców Turcji było chrześcijanami, teraz jest ich 0,2 proc. I większość z nich jest pozbawiona praw przysługujących mniejszościom religijnym. Są tolerowani, uznani za obywateli tureckich, ale Kościół nie jest akceptowany jako instytucja. Więc bliskowschodnia powtórka z tego, co stało się w Turcji, jest prawdopodobna. W Iraku przed amerykańską inwazją w 2003 roku żyło ok. 1,5 miliona chrześcijan, dziś zostało 250 tysięcy. Ta „reszta Izraela” chce zostać, ale musimy jej pomóc. Nie możemy się spóźnić.

Jakiej pomocy najbardziej oczekują chrześcijanie z Bliskiego Wschodu?

Potrzebują pomocy finansowej, ale to nie wszystko. Chrześcijanie zostali uznani za obywateli drugiej czy trzeciej kategorii. Przestali czuć się Syryjczykami czy Irakijczykami. Więc Kościół na Zachodzie i organizacje międzynarodowe muszą walczyć o to, aby ludzkie i obywatelskie prawa bliskowschodnich chrześcijan były ochronione. Nawet jeśli pomożemy im odbudować tysiące zniszczonych domów, to mogą tam nie zostać, jeżeli nie będą czuli, że w swoich miastach czy wioskach są u siebie. Oni czują się kilkakrotnie zdradzeni. Rząd w Iraku nie zapewnił im ochrony, Kurdowie ją obiecywali i nie dotrzymali słowa.

Zastanawiam się, czy Zachód jest w stanie wywierać skuteczny nacisk na państwa, w których dominuje islam.

Na forum międzynarodowym uznano, że w Iraku na chrześcijanach dokonywano ludobójstwa. To jest ważne. To sukces organizacji walczących o prawa chrześcijan. Sprawa ich prześladowania pojawiła się także na forum Parlamentu Europejskiego, dzięki czemu słowo „chrześcijanie” znalazło się w słowniku europosłów, co jest dziś swego rodzaju ewenementem.

Dlaczego jest tak ważne, aby chrześcijanie pozostali na Bliskim Wschodzie?

W 2011 roku usłyszałem kiedyś z ust pewnego ambasadora: „Po co chrześcijanie mają żyć na Bliskim Wschodzie, skoro możemy ich przyjąć u nas. Dostaną pracę i będą szczęśliwsi”. To niedopuszczalne, aby namawiać kogoś do opuszczenia własnego domu, porzucenia własnych korzeni, przodków. Spotkałem biznesmena z Bagdadu, który był trzy raz porwany przez islamistów. Grożono mu śmiercią, mówili mu: „Musisz stąd wyjechać”. A on odpowiadał „Tu moje oczy zobaczyły po raz pierwszy słońce, tu jest mój dom i choćbyście mnie zabili, to nie wyjadę”. Te 90 tysięcy ludzi w Dolinie Niniwy nie oczekuje na wizy, ale chce odbudować swoje domy. W ciągu ostatnich paru miesięcy wróciło do swoich domów 21 tysięcy chrześcijan. To jasno pokazuje, że oni chcą tam mieszkać. Oni odgrywają tam ważną rolę społeczną. Tylko oni mogą bezkonfliktowo mieszkać z szyitami, sunnitami, jezydami czy z innymi grupami religijnymi. Jan Paweł II powiedział kiedyś, że Liban to przesłanie. Dlaczego? Bo w tym kraju ponad 30 proc. społeczeństwa to chrześcijanie, którzy pełnią rolę stabilizatora, gwaranta pokoju. Jeśli opuszczą Bliski Wschód, to ten rejon czeka jeszcze większa przemoc i zniszczenie.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |