"Prezent pod choinkę" w kilku odsłonach, czyli jak to się zaczęło

Miłą rzeczą jest robienie prezentów drugiej osobie. Tym bardziej, jeśli są to rzeczy zaspakajające najpilniejsze potrzeby.

Radość

Dojeżdżamy do granicy ukraińskiej. Czekają już na nas znajomi kierowcy z poprzedniej granicy.
- Co, znów bez kolejki?
- Takie jest życie, panowie. My z pomocą humanitarną.
Nie mają pretensji. Wypytujemy o ich doświadczenia, czas stania na różnych granicach. Lubią opowiadać. Wyjeżdżamy ze Słowacji. Ukraińska Straż Graniczna puszcza nas poza kolejnością. “Humanitarka” ma wszelkie przywileje. Zjeżdżamy na bok i sympatyczny pan z brzuszkiem tłumaczy, gdzie mamy się udać. Jednopiętrowy budynek i po kilkanaście pokoi na każdej kondygnacji. Odwiedzamy większość z nich.

Generalnie po odpowiedzeniu na kilka pytań dostajemy pieczątkę na oryginale i kopii i do następnego pokoju. Lekarz nie zmieścił się w tym budynku i musimy iść do następnego, oddalonego o jakieś sto metrów po drugiej stronie drogi. Wreszcie ostatnie biuro. Byliśmy już u lekarza, weterynarza, ekologa... Została nam tylko spedycja i odprawa celna. Urzędnik obejrzał nasze ostemplowane kartki, z którymi biegamy przez ostatnią godzinę, oddzielił kopie od oryginału, po czym ruchem jednej ręki mnie kopię i rzuca do kosza. Zwątpiłem...

Jest siódma wieczorem. Wreszcie po chyba czterech godzinach biegania po biurach oraz picia kawy (tak się nazywa tutaj czekanie) mamy wszystkie formalności za sobą. Aż nie chce mi się wierzyć. Możemy ruszać. Celnicy tłumaczą, że to nie ich wina, że ta procedura trwa tak długo. Są mili i życzliwi. Starali się, jak tylko mogli. Nigdzie nie czekaliśmy dłużej, niż było to konieczne. Pomimo tego już drugi dzień jesteśmy w drodze. Jeszcze tylko dwa szlabany, jakiś pożółkły zeszyt, do którego młoda dziewczyna wpisuje numery naszych samochodów i możemy jechać. Mukaczewo za pięćdziesiąt kilometrów.

Jest po ósmej wieczorem, gdy dojeżdżamy na miejsce. Ludzie z Ukraińskiego Ewangelicznego Kościoła Żywego Boga (tak nazywa się Kościół, który ma nam pomóc w dystrybucji paczek) czekają na nas od wczoraj. Nasza podróż trwała o dzień dłużej niż założyłem. Ach, ten optymizm! Osiemdziesięciotysięczne miasto o tej porze wygląda jak wymarłe. W niewielu domach pali się światło. Dobrze, że spadł śnieg. Jest trochę jaśniej.

Momentalnie nasze samochody zostają otoczone przez gromadę dzieci. Przez szyby widzą paczki. Nie ma szans, żeby odeszły. Witamy się z naszymi gospodarzami. Dziś nie zdążymy już załatwić formalności. Trzeba iść spać. Teraz zaczynamy odczuwać, jak bardzo jesteśmy zmęczeni. Rusłan, dwudziestokilkuletni mężczyzna, zabiera nas na kolacje do swojego mieszkania. Jest łazienka, jest ciepła woda i gorąca herbata. Jak niewiele człowiekowi wystarczy do szczęścia. Wojtek i Paweł wybierają się jeszcze na spacer. Spali po drodze, więc mają siłę. Zasypiam w ciągu minuty. Dawno nie miałem takiego maratonu. Różnica czasu wynosi jedną godzinę na naszą niekorzyść. Trzeba wstać wcześnie.

 
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |