"Prezent pod choinkę" w kilku odsłonach, czyli jak to się zaczęło

Miłą rzeczą jest robienie prezentów drugiej osobie. Tym bardziej, jeśli są to rzeczy zaspakajające najpilniejsze potrzeby.

Niesmak

Jest ósma wieczór, czwartek. Ruszamy do domu. Na granicy nas pamiętają, trafiliśmy na tę samą zmianę. Idzie szybko. Tylko siedem pieczątek i zaskoczenie. Musimy otworzyć samochody, celnicy zaglądają do naszych toreb, za tapicerkę samochodu. Ciekawe, gdy wjeżdżaliśmy, rzucili tylko okiem na ładunek. Jest noc. Słowację bierzemy “na raz”. Dwie godziny i jesteśmy na polskiej granicy. Budzimy strażników, by ostemplowali paszporty.
- Co pan wiezie? – słyszę pytanie.
- Siebie i wspomnienia - rzucam w odpowiedzi, ale żołnierz nie ma poczucia humoru. Nie dziwię się.

Straszny mróz. Dwadzieścia trzy stopnie i dobrze po północy. Jeszcze tylko odebrać kaucję. Kobieta w spedycji dokładnie ogląda moje dokumenty, po czym informuje mnie, że potrąci mi z tej kwoty cztery procent prowizji.
- Ja już prowizję zapłaciłem - informuję uprzejmie.

Pani równie uprzejmie informuje mnie, że prowizję pobierają przy wpłacaniu i wypłacaniu. Bagatela, w sumie osiem procent! Razem z Januszem nie kryjemy swojego oburzenia. Mówimy pani, co myślimy na ten temat, a obaj myślimy bardzo brzydko. Gdy pieniądze pojawiają się na ladzie, gaśnie światło na całym przejściu. Ciekawe zjawisko!
Na najbliższej stacji benzynowej tankujemy po kilka litrów benzyny do każdego busa. Dobre dieselki, ale gdyby zamarzła ropa, nie byłoby do śmiechu. Wolno zjeżdżamy z przełęczy.

Refleksje

Przed nami jeszcze trzysta kilometrów do Dzięgielowa. Wojtek musi już rano być w redakcji, Piotr i Paweł w pracy. Ja też chciałbym wreszcie wejść pod gorący prysznic i zmienić bieliznę. Z Dzięgielowa do domu mam kolejne trzysta kilometrów, tyle że w innym świecie. Tu co kilka kilometrów można stanąć w przydrożnym barze, umyć ręce w ciepłej wodzie, wypić gorącą kawę i nie ma znaczenia, czy to środek dnia czy nocy.

Dojeżdżamy do Krakowa. Z daleka widać łunę świateł. Jest piąta nad ranem. Spory ruch na drodze, jak na tę porę. W końcu ponad osiemdziesiąt procent ludzi czynnych zawodowo w tym kraju ma pracę. Tam, skąd wracamy około osiemdziesiąt procent jest bez pracy. Noc sprzyja rozmyślaniom. Czy cały ten wysiłek miał sens? Czy jest w stanie choć odrobinę zmienić los tych dzieci, dla których wieźliśmy paczki? Niecałe dwa tysiące paczek i dziesiątki tysięcy głodnych dzieci. Nie umiem rozmnażać chleba i ryb. Umiem powiedzieć, że jest Ktoś, kto kocha, kocha tak bardzo, że posłał swojego Syna na świat, aby każdy, kto w Niego uwierzy, nie zginął. Trudno jest jednak mówić o miłości, gdy burczy w brzuchu. Dlatego często czyny brzmią głośniej niż słowa. Było mało słów, za to o wiele więcej darów.

Piątek po południu. Ostatni etap mojej podróży - droga do Łasku. Jurek dzwoni z wiadomością, że w poniedziałek komisja ma rozpatrzyć podanie odnośnie naszych darów. Jest nadzieja, że przed świętami dzieci dostaną swoje gwiazdkowe podarki. Przed oczami stają mi obrazy z poprzedniego dnia. Duże proszące oczy małych dzieci. Dużo dzieci. Wszędzie dzieci. Dziwny skurcz łapie mnie za gardło.


 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |