Bóg jednak istnieje

Paweł Gumpert

publikacja 04.01.2012 09:40

Jeszcze w seminarium „Koba”, choć był prymusem i celująco zdawał egzaminy, doszedł do wniosku, że Boga nie ma, a Kościół to jedna wielka mistyfikacja.

Józef Stalin   Józef Wolny/GN Józef Stalin
Radziecki dyktator w matrioszkowym towarzystwie Saddama Husajna i Osamy bin Ladena
"Choćby człowiek cały świat pozyskał, a na duszy swojej szkodę poniósł, nic mu to nie pomoże..." - zob. Ewangelia Mateusza 16,26

Józef Wissarionowicz Dżugaszwili urodził się 9 grudnia 1878 roku w Gorie w rodzinie szewca i sprzątaczki. Ojciec był typowym szewcem – pił, klął i bił żonę (przepraszam szewców, którzy nie piją, nie klną i nie biją żon).

Matka dorabiała, sprzątając u ludzi, którzy zajmowali się czym innym niż naprawą butów, zatem nie pili (z klnięciem i biciem żon pewnie bywało różnie) i mogli sobie pozwolić na zatrudnienie pomocy domowej.

Józef był jej jedynym dzieckiem, które urodziło się żywe i nie zmarło w pierwszych dniach po porodzie. Jej marzeniem było, by został porządnym człowiekiem. Dołożyła wszelkich starań, by zdobył jak najlepsze wykształcenie. Dlatego zapisała go do seminarium duchownego w Tyflisie (dzisiejsze Tbilisi) w nadziei, że zostanie księdzem.

Jednak początek XX wieku to czas wielu zawirowań i gorączki politycznej. Towarzysz Lenin był płodny w pisaniu płomiennych artykułów, jego wysłannicy przemierzali Rosję wzdłuż i wszerz, ogłupiając robotników i chłopów, buntując młodą inteligencję. Młody Józef, którego koledzy w seminarium nazywali Soso, postanowił Dobrą Nowinę o przebaczeniu zamienić na nienawiść do burżujów i zgniłych kapitalistów. Tak zaczął się następny okres w życiu Józefa, którego teraz nowi koledzy-towarzysze poznawali pod pseudonimem „Koba”.

Ten nowy towarzysz był inny od większości rozdyskutowanych i naiwnych wywrotowców. Był cichy, skryty i milczący, pragmatyczny. Właściwie nie zajmował się agitacją. Zdobywał środki dla towarzysza Lenina. Napady na banki, wymuszenia, ściąganie haraczy – ot, codzienny trud rewolucjonisty. Wszak rewolucja to bardzo kosztowny interes.

Jeszcze w seminarium „Koba”, choć był prymusem i celująco zdawał egzaminy, doszedł do wniosku, że Boga nie ma, a Kościół to jedna wielka mistyfikacja. Później na swojej drodze spotkał jeszcze kilku oddanych sprawie rewolucjonistów, którzy ukończyli seminaria duchowne. Postarał się, by skończyli w Gułagach.

Józef Stalin   Józef Wolny/GN Józef Stalin
Radziecki dyktator w matrioszkowym towarzystwie Saddama Husajna i Osamy bin Ladena
Kiedy towarzysze z Komitetu Centralnego dyskutowali o dobrodziejstwach obozów pracy dla świetlanej przyszłości ludzkości, Józef, który używał już teraz ksywki „Stalin”, krok po kroku przejmował kontrolę nad partią i państwem. Miał świadomość, że człowiek potrzebuje bóstwa bez względu na światopogląd. Stworzył więc boga-Lenina, a siebie ustanowił jego głównym kapłanem.

Większość bóstw potrzebuje krwi i ofiar. Jedną z pierwszych był sam Lenin, następnie towarzysze z najdłuższym stażem partyjnym, a do tego kilkanaście milionów zwykłych obywateli. Jedni umierali z wycieńczenia w Gułagach na wielkich budowach czy w kopalniach. Inni z głodu w czasach kolektywizacji rolnictwa. Jedni umierali potrąceni przez samochód na dalekiej prowincji, inni, ciesząc się końskim zdrowiem, na stole operacyjnym. Strzał w potylicę miał jednak zdecydowanie największe powodzenie. Oczywiście tow. Stalin nie zajmował się tym osobiście. Miał od tego towarzyszy z NKWD odpowiedzialnych za bezpieczeństwo, najpierw Gienricha Jagodę, którego później wyeliminował i zastąpił Nikołaj Iwanowicz Jeżow, a na końcu Ławrientija Berię.

Wszyscy oni gorliwie wypełniali internacjonalistyczne obowiązki, wykrywając spiski zagrażające robotniczo-chłopskiemu państwu, tępiąc szkodników, dywersantów i kułaków; arystokrację, inteligencję i duchowieństwo; burząc kościoły w marksistowskim przekonaniu, że „religia to opium dla mas”. Tak się dziwnie złożyło, że i Jagoda, i Jeżow, gdy z prześladowców zostali prześladowanymi i znaleźli się w kazamatach Łubianki, wyznali, że „Bóg jednak istnieje”. Niestety to odkrycie nie przywróciło życia milionom pomordowanych w imię lepszego jutra.

Kiedy Beria w 1938 przepuścił Jeżowa przez jego własną „maszynkę do mięsa”, kraj był gotów do następnego etapu budowy lepszego jutra. Przyszedł czas na wojnę, która w pierwszym etapie miała dać Sowietom panowanie nad Europą, a docelowo nad całym światem, „aż Związek nasz bratni ogarnie ludzki ród”.

Właściwie prawie się udało. Po latach czystek i terroru społeczeństwo było karne i posłuszne. Stalin z Hitlerem podzielili Europę, stworzyli wspólną granicę umożliwiającą Armii Czerwonej ruszenie na zachód. Rozpoczęła się tajna mobilizacja, przemysł pracował mimo pokoju w trybie wojennym. W kraju trudno było kupić najdrobniejszą rzecz, bo cała produkcja szła na potrzeby wojska. Nie było w sklepach majtek, ale szyto miliony spadochronów. Wszystko zbliżało się do kulminacyjnego punktu, gdy 22 czerwca 1941 roku Hitler zaczął realizację planu „Barbarossa”.

Józef Stalin   Józef Wolny/GN Józef Stalin
Radziecki dyktator w matrioszkowym towarzystwie Saddama Husajna i Osamy bin Ladena
W ciągu pierwszych kilku dni około 85% potencjału militarnego ZSRR zostało zniszczone lub przejęte przez Wehrmacht. Gdyby nie te zapasy zgromadzone przy samej granicy, hitlerowski Blitzkrieg załamałby się najpóźniej po 14 dniach, a tak Niemcy doszli pod Moskwę.

Jeszcze na początku czerwca 1941 dla Stalina wszystko było w zasięgu ręki: Berlin, Wiedeń, Paryż i nagle przepadło. Misternie ułożony plan, lata przygotowań, miliony ofiar – wszystko na nic. Ten, który jak lodołamacz miał utorować drogę światowej rewolucji, okazał się nieobliczalny i zniszczył wszystkie marzenia. Zniszczył nagromadzony potencjał przewyższający jakościowo i ilościowo potencjał militarny wszystkich państw razem wziętych. To, co zostało wyprodukowane nadludzkim wysiłkiem i mogło pozwolić na „wyzwolenie” całego kontynentu, było nie do odtworzenia. Musiało minąć jeszcze prawie dwanaście lat, by Józef Wissarionowicz Dżugaszwili, alias Soso, alias Koba, alias Stalin wyznał, że „Bóg jednak istnieje”.

28 lutego 1953 podczas obiadu, czyli po naszemu podczas późnej kolacji, spotkali się w „najbliższej daczy” w Koncewie: Stalin, Beria, Chruszczow, Malenkow, Bułganin. Najprawdopodobniej tam i wtedy zapadła ostateczna decyzja rozpoczęcia kolejnych czystek w partii i wojsku od 5 marca, a tym samym wejścia w ostatnią fazę przygotowań do kolejnego podpalenia świata. Tym razem Stalin planował zrobić porządek z Żydami, bo towarzyszowi Hitlerowi się to nie udało.

Było już prawie osiem lat względnego spokoju w Europie. Obiad jak zwykle przeciągnął się do 4 nad ranem. Po południu obsługa daczy znalazła Stalina leżącego na podłodze w kałuży własnego moczu. Przez następne kilkanaście godzin nie podjęto żadnych działań poza położeniem pacjenta na kanapie. Agonia trwała do 5 marca. W tym czasie najbliżsi współpracownicy dzielili między siebie władzę i najbardziej obawiali się o to, co będzie, jak Stalin nie umrze.

Wszystko wskazuje na to, że w śmierci dopomógł Stalinowi wierny Ławrientiej Beria. Los bywa okrutny. Jeszcze tego samego roku oskarżono Berię o współpracę z obcym wywiadem i stracono. Bóg jednak istnieje.

Artykuł pochodzi z kwartalnika "Warto" wydawanego przez Centrum Misji i Ewangelizacji Kościoła Ewangelicko Augsburskiego w RP