Nie sprzątam ulic

Monika Cieślar

publikacja 18.04.2012 08:21

„Walimy się” – to tylko jeden z komunikatów, jakie ostatnio dość często wypowiada mój sąsiad-proboszcz.

Bytom Roman Koszowski/GN Bytom
Szkody górnicze w dzielnicy Karb

W sierpniu 2011 roku przekazał nam też podobną, fascynującą, informację, że budynek, w którym mieszkamy, opadł w ciągu ostatnich dwóch lat o około 4 metry. Oznacza to mniej więcej tyle, że z poziomu poddasza zeszliśmy do parteru. Skutki opadania zaczynają się pojawiać w formie pękających ścian, kafelek, wybrzuszonych chodników, walącego się muru wokół kościoła. Proboszcz zyskuje nową specjalizację – od szkód górniczych.

Mieszkańcy Śląska i w ogóle terenów związanych z wydobyciem zdają sobie sprawę (lub przynajmniej powinni) z tego, po jakim stąpają gruncie. Grunt to niezwykle chwiejny i niebezpieczny, o czym mogliśmy się w tym roku przekonać, śledząc losy mieszkańców bytomskiej dzielnicy Karb, zmuszonych do szybkiej ewakuacji. Opuszczone budynki stoją jeszcze, podtrzymywane drewnianymi palami, i czekają na rozbiórkę. Pojawił się problem, z którym muszą sobie poradzić władze państwa, regionu, miasta, kopalni, sami mieszkańcy i... dobrych kilka przyszłych pokoleń.

Do niedawna o górnictwie wiedziałam tyle, że 4 grudnia jest Barbórka. Lubię górnicze orkiestry dęte i mam ciepło w mieszkaniu dlatego, że ktoś tam na dole wydobył na górę sporo uwęglonych szczątków roślin. Odkąd sama mieszkam na Śląsku, temat stał się jaśniejszy i poniekąd zdeterminował także moje życie zawodowe.

Od kilku lat w różnej postaci zajmuję się, najprościej rzecz ujmując, ulicą. Nie, nie sprzątam ulic, choć ręka mi jeszcze nie odpadła, kiedy podnosiłam z ziemi zgubione przez innych śmieci. Nie jestem ulicznym grajkiem, ankieterką, nie sprzedaję tanich perfum ani nie stoję z broszurami na temat raju na ziemi. Kilka lat temu rozszerzyłam swoje wykształcenie o wiedzę i doświadczenie z zakresu pedagogiki ulicy oraz streetworkingu. Zaraziłam ideą męża, szefa i jeszcze kilka osób, które zdecydowały się wejść w świat pełen tajemnic, mrocznych zaułków, niebezpieczeństw i generalnie podwyższonej adrenaliny.

Kontekst życiowy osób, które wiążą się w jakimś stopniu z ulicą, bywa rozmaity. Dzieci, młodzież, osoby prostytuujące się, bezdomni. Skupię się na tych pierwszych. Dzieci i młodzież mogą pochodzić z bardzo zaniedbanych, dysfunkcjonalnych rodzin, jak również z tzw. dobrych domów, gdzie wszyscy członkowie rodziny, mieszkając pod jednym dachem, żyją tak naprawdę obok siebie, każdy zamknięty we własnej przestrzeni, poszukujący wirtualnych relacji. Rodzice nie mają czasu, bo muszą/chcą pracować całymi dniami, na to, by ich dzieci mogły się realizować w nauce języków obcych, pływaniu, balecie, kursie kreatywności i stu innych „ościach”. w którymś momencie miarka się przebiera i dziecko, chcąc zostać zauważone, zaakceptowane, szuka kontaktu wśród rówieśników i, nie wiedząc kiedy, ląduje na ulicy, wałęsa się po centrach handlowych, gdzie zawsze można „dorobić” u sponsora, świadcząc usługi seksualne. na przykład.

Na ulicy można spotkać także dzieci, które nie mają warunków, bogatych rodziców, ale mają za to więzi. Mniej lub bardziej destrukcyjne, ale mają. w domu zawsze ktoś jest, trzeźwy lub pijany, ale jest. I to dla dziecka jest świętość. Rodzic jest najważniejszy, za krytykę w stosunku do niego jest gotowe oddać własne zdrowie, a czasem nawet życie. Nie oznacza to bynajmniej, że taki obraz życia rodzinnego jest godny pochwały, bo nie jest, wręcz przeciwnie, ale wskazuje, jak istotna w życiu człowieka jest bliskość z drugą osobą. Gdy tej bliskości brakuje, życie wydaje się tracić sens.

Banalne? Co zatem łączy ideę bliskości z tematem, o którym wspomniałam na początku? Dla mnie będzie to poczucie bezpieczeństwa, które pozwala nam kroczyć przez życie nawet wtedy, kiedy tracimy grunt pod nogami. Zauważam, że to towar deficytowy w świecie pełnym bodźców i nowych propozycji. Skąd się bierze, jak powstaje poczucie bezpieczeństwa? Czy naukowcy dotarli już do jego źródeł? Zapewne istnieją odpowiednie teorie powstałe na czyjeś zlecenie, albo w odpowiedzi na potrzebę, np. jakiegoś ustroju politycznego. Mnie intryguje zdanie pewnego psychiatry, Alexandra Lowena, który sugeruje, że „podstawowe poczucie bezpieczeństwa u jednostki jest zdeterminowane przez jej wczesną relację z matką.

Doświadczenia pozytywne – czuła opieka, oparcie, tkliwość, aprobata –pozostawiają ciało dziecka w stanie miękkim, naturalnym i wdzięcznym. Dziecko doświadcza swego ciała jako źródła radości i przyjemności, więc utożsamia się z nim i odczuwa łączność ze swą zwierzęcą naturą. Takie dziecko wyrośnie na osobę dobrze osadzoną w rzeczywistości, obdarzoną silnym poczuciem wewnętrznego bezpieczeństwa. I przeciwnie, gdy dziecko odczuwa brak miłości i oparcia ze strony matki, jego ciało robi się sztywne. Usztywnienie jest naturalną reakcją zarówno na fizyczne zimno, jak i na chłód emocjonalny. Jakkolwiek oziębłość ze strony matki osłabia u dziecka poczucie bezpieczeństwa poprzez zerwanie łączności z jego pierwotną rzeczywistością”.

Ponieważ sama jestem matką rezolutnej dwulatki, od samego początku jej istnienia na tej ziemi zachodzę w głowę, co zrobić, albo czego nie robić, by zbudowała w sobie solidne poczucie bezpieczeństwa, z którego będzie mogła korzystać w całym swoim życiu. Powyższy cytat oraz krótkie zdanie, że „samodzielność nie rodzi się ze strachu, ale z poczucia bezpieczeństwa” , pozwalają mi sformułować wnioski, które być może dla niektórych są oczywistością, dla innych herezją, a dla mnie samej kluczem do wystarczająco dobrego rodzicielstwa.

Poczucie bezpieczeństwa buduje się od początku pojawienia się dziecka na świecie, a nawet szybciej, kiedy maleństwo mieszka sobie w małym raju-brzuchu mamy. Tam panuje zawsze odpowiednia temperatura, jedzenie stale w pępku, może trochę ciasno w okolicach dziewiątego miesiąca, ale i tak większość dzieci wolałaby tam pozostać jak najdłużej.

O samym porodzie pozwolę sobie nie pisać, bo na łamach czasopisma obecna jest przecież położna i ona zrobiłaby to bardziej wyczerpująco, wspomnę jedynie, że wprowadzony w kwietniu w życie standard opieki okołoporodowej jest nareszcie szansą na właściwe i wczesne zadbanie o potrzebę bezpieczeństwa narodzonego dziecka. To jakiś absurd, że w takich bólach muszą powstawać odpowiednie dokumenty, aby matka miała prawo do nieprzerwanego kontaktu ze swoim dzieckiem zaraz po jego narodzinach. a to właśnie te pierwsze wspólne chwile są tak istotne dla pary mama-dziecko.

Pierwszy dotyk skóra do skóry, pierwsze karmienie piersią, pierwszy sen na jej brzuchu. Ja byłam tego pozbawiona w dzieciństwie, przywożono mnie na karmienie co cztery godziny, żadnych czułości, żadnego wspólnego spania, tata oglądał mnie przez szybę. A teraz? Alleluja! Można karmić na żądanie, można spać z własnym dzieckiem w łóżku, można usypiać je we własnych ramionach, można nosić w chuście, bez skazywania na separację od osób najbliższych oraz na trwający w nieskończoność płacz przed zaśnięciem, bo podobno niemowlę powinno jak najszybciej nauczyć się samo zasypiać. Jestem innego zdania, ale o tym może innym razem... Można mieć nadzieję, że zaspokajając potrzebę bliskości, a zarazem bezpieczeństwa małego dziecka, wyrośnie nam człowiek samodzielny i świadomy własnej wartości. Podobno badania potwierdzają tę tezę, dlaczego więc się o tym nie uczy w szkołach?

Zatem wiele wskazuje na to, że po prostu bycie z dzieckiem w sytuacjach życia codziennego, w ważnych dla niego momentach, jak jedzenie, spanie, bawienie się, może dać mu o wiele więcej niż super drogi wózek, łóżeczko z baldachimem oraz całe wory najbardziej wypasionych zabawek edukacyjnych. Wystarczy być blisko i może być dobrze, ale może ta prostota wydaje się nam zbyt prostacka, by stosować ją w życiu. Przemysł dziecięcy kwitnie i ma się świetnie, relacje rodziców z dziećmi raczej nie bardzo.

Poczucie bezpieczeństwa pozwala cieszyć się życiem, bo jeśli wiemy, na czym stoimy, jakie wartości stanowią nasz własny kręgosłup duchowy, moralny, emocjonalny, społeczny, a nawet cielesny, to nie musimy ciągle ich szukać, popełniać tych samych błędów i walczyć z konsekwencjami. Myślę, że ludzie, którzy dotarli do miejsca, w którym mogą powiedzieć, że wiedzą, skąd pochodzą i dokąd zmierzają i mają w tym wszystkim pokój w sercu, to ludzie szczęśliwi. Świadomość siebie, z całą bogatą paletą rozmaitych doświadczeń, emocji oraz wiedzy, raczej pomaga w stawianiu czoła przed każdym, nowym dniem.

Poczucie bezpieczeństwa ma dla mnie również wymiar czysto duchowy, bo wierzę, że Bóg jest wszechwładny, by sklejać to, co potłuczone, zbierać to, co rozsypane, budować tam, gdzie zburzono. Wiem, że przychodzą chwile, kiedy trudno czerpać z jakichkolwiek zasobów własnych i choćbyśmy nie wiadomo jak się starali, to nie zmobilizujemy się do „wzięcia się w garść”.

Choroby, śmierć, zerwane relacje, katastrofy, klęski żywiołowe stawiają nas przed pytaniami o sens istnienia. Tam jest miejsce dla Tego, który naprawdę chce być blisko człowieka, zdecydowanie bliżej niż niejedna matka, która marzy o chwili wytchnienia i czasie tylko dla siebie, choć to potrzebne i naturalne. Od dzieciństwa podoba mi się biblijny obraz Boga przyrównanego do skały oraz grodu warownego. Nie takiego, którego celem jest wzbudzanie lęku, ale Boga, na którym można się oprzeć i mieć pewność bezpieczeństwa na wieki.

Artykuł pochodzi z kwartalnika "Warto" wydawanego przez Centrum Misji i Ewangelizacji Kościoła Ewangelicko Augsburskiego w RP