Zakładnicy wielkiej polityki

Andrzej Macura

publikacja 01.06.2013 23:51

Dlaczego Zachód wspiera fundamentalistów? Tego tematu maronicki Patriarcha Antiochii, kardynał Béchara Boutros Raï z Libanu nie chciał rozwijać. Ale wsłuchując się w jego słowa podczas warszawskiej konferencji „Chrześcijanie na Bliskim Wschodzie” tę odpowiedź można było usłyszeć.

Zakładnicy wielkiej polityki STR/PAP/EPA Dla walczących stron, pośród których nie brakuje zwyczajnych bandytów, chrześcijanie są zawsze łatwym celem...

Nie chcą, by traktowano ich jak mniejszość. Nie są ani Turkami w Niemczech, ani Afroamerykanami w Stanach Zjednoczonych. Żyją na Bliskim Wschodzie od wieków. Żyli na długo zanim Mahomet triumfalnie powrócił z Medyny do Mekki. To prawda, że przez muzułmanów są często traktowani jak agenci Zachodu. Tyle że to zwyczajne uprzedzenie, wynikające z tego, że wierzą w Chrystusa.  Pokazuje, jak niewiele wiedzą o nich ich sąsiedzi. Tak naprawdę są zwyczajnymi obywatelami swoich państw. Są częścią wielobarwnych społeczeństw, w których żyją. Tylko zawirowania w wielkiej polityce sprawiają, że skupia się na nich złość różnorakich krzewicieli nowych porządków.

Trochę historii

Skąd na Bliskim Wschodzie chrześcijanie? Takie pytanie to nieporozumienie. Chrześcijaństwo zrodziło się na Bliskim Wschodzie. To tam, żył, nauczał, został zabity i zmartwychwstał Jezus Chrystus. To tam powstały pierwsze wspólnoty chrześcijańskie. I to tam, przez parę wieków, było ich najwięcej.  Oprócz Rzymu, stolicy wielkiego imperium,  to Jerozolima, Antiochia i Aleksandria były pierwszymi patriarchatami. Nawet w Konstantynopolu patriarchat ustanowiono później. A przecież chrześcijanie nie ograniczali swojej misji do Imperium Rzymskiego. Szli dalej na wschód. Persja, Armenia, Indie, Chiny. I Półwysep Arabski. Słabo dziś znamy ich historię, bo skłócili się z resztą chrześcijan. O Chrystusa. Najpierw część z nich nie przyjęła uchwał soboru w Efezie. O tym, że Jezus Chrystus to jedna osoba, nie jakieś połączenie dwóch osób: Boga i człowieka.  Tak narodziła się wspólnota, którą dziś nazywa się Asyryjskim Kościołem Wschodu. Potem inni nie przyjęli uchwał soboru w Chalcedonie. O tym, że dwie natury w Jezusie nie zlały się w jedną. Tak przyjęli ci, których dziś nazywamy syryjczykami, ormianami i koptami. Dziś już wiemy, że owe różnice, za które kiedyś chrześcijanie gotowi byli wziąć się za łby, były tylko wyrazem nieporozumienia. Niestety, podział pozostał do dziś.

W ciągu wieków chrześcijanie Wschodu (nie tylko Bliskiego) przeżywali różne koleje losu. Ekspansja islamu sprawiła, że powoli stawali się obywatelami drugiej kategorii. Działania Timura Chromego, znanego u nas bardziej pod imieniem Tamerlana, też nie pozostały bez wpływu na ich obecność na Wschodzie. Mimo to na początku XX wieku stanowili około 20% mieszkańców Bliskiego Wschodu. Ich liczba gwałtownie spadła wskutek rzezi, do jakich doszło w Imperium Osmańskim w czasie I wojny światowej. Zginęło wtedy blisko 2 miliony Ormian i Asyryjczyków. Mimo to szacowano jeszcze paręnaście lat temu, że jest ich koło 5%. Dziś, także wskutek wojen i innych niepokojów, pewnie znacznie mniej. Wybierają spokojniejsze życie w Europie czy którejś z Ameryk.

W morzu islamu

Chrześcijanie na Bliskim Wschodzie to około 20-milionowa mniejszość. Tylko 5 milionów z nich to katolicy. Reszta należy do wielu różnych Kościołów i wspólnot chrześcijańskich. Żyją pośród 7 milionów Żydów  i 350 milionów muzułmanów. Sunnitów, szyitów, alawitów, druzów i kurdów.  To trudne sąsiedztwo. Bo islam preferuje zamkniętą na inność teokrację. Wyjątkiem jest Liban.  - We wszystkich krajach arabskich religią państwową jest islam, źródłem prawodawstwa jest Koran, władza polityczna, wojskowa i sądownicza jest w rękach muzułmanów – mówił podczas wspomnianej konferencji kardynał Bechara Boutros Raï z Libanu.  Wolność religijna? W islamie istnieje tylko jeden jej rodzaj: możesz zostać muzułmaninem. Konwersja w drugą stronę grozi śmiercią. Owszem, takich konwertytów nie brakuje. Ale z uwagi na ich bezpieczeństwo żadnych statystyk w tym względzie się nie ujawnia.

Bo islam to jedność religii, społeczeństwa i państwa. Coś takiego jak chrześcijanie można ewentualnie tolerować. Ale zawsze będzie zepsutą tkanką na ciele zdrowego społeczeństwa islamu. I tylko w Libanie, gdzie władzę podzielono między przedstawicieli różnych religii, chrześcijanie mają cokolwiek do powiedzenia.

Wyzwania

Chrześcijanom na Bliskim Wschodzie jest trudno. Muszą koegzystować z islamem, w którym coraz większe wpływy zyskują fundamentaliści. A chrześcijanie, choć trwają w swoich środowiskach od dwóch tysięcy lat, postrzegani są jako krzyżowcy, którzy przychodzą ogniem i mieczem zniszczyć wspaniały świat islamu. Przesada? Przecież nie chodzi tylko o amerykańską interwencję w Iraku. Od dziesięcioleci pozostaje nierozwiązany konflikt izraelsko-palestyński i szerzej, izraelsko-arabski. Owszem, rezolucje ONZ – wymysł chrześcijańskiego Zachodu – nakazywały to i owo. Co z tego wynikło? W zasadzie nic. Palestyńczycy dalej walczą o swoją ojczyznę. Wszystkie związane z poprzednimi problemami zawirowania sprawiają, że chrześcijanie na Bliskim Wschodzie nie mają zapewnionego socjalnego bezpieczeństwa. Co ma ich trzymać w ich ojczyznach, skoro w Europie, Australii czy którejś z Ameryk mogą łatwo znaleźć spokojne i dostatnie życie?

A Zachód wcale nie pomaga. Wręcz przeciwnie. Pogarsza sytuację chrześcijan w tym rejonie. W ostatnich latach z Iraku uciekło ich około miliona. Dlaczego? Bo Zachód postanowił wprowadzać tam demokrację na modłę zachodnią. Niewiele zyskał. Spowodował tylko sunnicko-szyicką wojnę, która zaczyna się rozlewać i na inne kraje. Wsparł też rewolucje  w Tunezji, Libii i Egipcie. Co to dało? W tym ostatnim kraju do władzy doszli fundamentaliści spod znaku Braci Muzułmanów.

Teraz trwa wojna domowa w Syrii. Wojna, która już dawno powinna się skończyć, bo żadna ze stron nie ma specjalnie szans na zwycięstwo. Więc rozum nakazuje, by siąść do stołu rokowań. Tymczasem wojna trwa. Bierze w niej udział islamska międzynarodówka. Dla której los cywilów, a już zwłaszcza chrześcijan, nie ma znaczenia.  W ościennych krajach obozy dla uchodźców pękają w szwach. W czteromilionowym Libanie uchodźców z Syrii jest już ich dobrze ponad milion. Organizacje charytatywne pomagają, ale czy uda się nie dopuścić do destabilizacji i tego kraju i szerzej, całego regionu?

Jeśli Zachód chce chronić chrześcijan na Bliskim Wschodzie, powinien wspierać nie wojnę, ale pokój. Bo chrześcijanie, nawet nie biorąc udziału w walkach, zawsze są ich ofiarami. W Syrii niekończące się walki przy równowadze sił powodują  głód, cierpienie i chaos. Sprzyjają też porwaniom dla okupów i gwałtom. Zachód rozważa wsparcie jednej ze stron, inne kraje drugiej. Wszyscy chcą wojny. Jaką wartość będzie miało zwycięstwo tej czy innej strony? Trudno powiedzieć. Ale okazuje się, że los milionów Syryjczyków nie ma znaczenia. Niewinne ofiary dla świata nie mają znaczenia. I nikt z możnych tego świata rozgrywając w tym kraju swoje gierki pytań o niewinne ofiary chyba sobie nie stawia. Bo to nie Nowy Jork, Madryt czy Londyn.

Żeby przekonać muzułmanów do prawdziwego tolerowania religijnej inności, musieliby odkryć wartość jednostki. Człowieka, jego godność, prawa. Niestety, nie nauczą się tego od świata Zachodu. On im pokazuje, że też nie ma tych wartości w poważaniu. Aborcja, eutanazja, stawianie życia żab ponad życie człowieka....

***

Refleksje inspirowane zorganizowaną z inicjatywy kardynała Kazimierza Nycza konferencją „Chrześcijanie na Bliskim Wschodzie, podczas której głos zabrali ks. prof. Józef Naumowicz (UKSW), Michał Murkociński (MSZ), dr Beata Woźniak (UŁ), ks. prof.  Krzysztof Kościelniak (UPJPII, UJ), redaktor Grzegorz Polak i kardynał Béchara Boutros Raï, maronicki patriarcha Antiochii.