Kto podpalił Syrię?

Jacek Dziedzina

GN 39/2013 |

publikacja 26.09.2013 00:15

O bezpiecznym kraju, którego już nie ma, z o. Zygmuntem Kwiatkowskim, jezuitą.

Kto podpalił Syrię? Roman Koszowski /gn O. Zygmunt Kwiatkowski SJ

Jacek Dziedzina: Wojna przerwała ponad 30-letni pobyt Ojca w Syrii. Rekolekcje ignacjańskie pod bombami nie działają?

O. Zygmunt Kwiatkowski SJ: Nikt już na rekolekcje tam nie jeździ. Ja w ostatnim okresie nie mogłem swobodnie przemieszczać się po Syrii. Nawet w samym Damaszku kontakt między jedną a drugą dzielnicą jest utrudniony. Przebywałem tam jednak w pierwszym okresie wojny i widziałem, jak stopniowo paraliż ogarnia ten kraj.

Gdy byłem tam kilka lat temu, miałem wrażenie, że to najbardziej bezpieczny kraj na świecie. Czy ceną tego bezpieczeństwa na ulicach był reżimowy zamordyzm?

Cóż, to prawda, że jeżeli na każdym rogu stoi policjant i są kamery, to trzeba się dobrze zachowywać. Ale to nie tylko zamordyzm. Po prostu tam nie było agresji w ludziach. A wobec cudzoziemców okazywano nadzwyczajną sympatię. Jechałem kiedyś autobusem. Podchodzi do mnie bileter, więc wyciągam pieniądze, a on mówi, że nie trzeba. I pokazuje mi kogoś siedzącego z tyłu – nie znam człowieka, ale jego znaczący uśmiech mówi, że zapłacił już za mnie. Jestem cudzoziemcem, jestem w jego kraju, więc jestem jego gościem. I to się nieraz zdarzało.

Na każdym kroku widoczne były portrety prezydenta Baszara Al-Assada. Gdy zapytałem jednego z Syryjczyków, czy robią to z miłości, czy z musu, odpowiedział dyplomatycznie: „Ja u siebie w domu nie mam”.

Jeśli w oficjalnym pomieszczeniu nie było portretu, to był to gest wrogi państwu. Tam trzeba było się deklarować, że popiera się władzę, jest się patriotą.

A w kościołach? Na przykład w zakrystii – też był taki obowiązek?

W zakrystii nie, ale w tzw. salonie to owszem, był papież i był prezydent. To też należy do ich kultury i to nie było dla nich trudne. Kto jaki miał stosunek osobisty, tego nie wiadomo. Natomiast nie można było rozmawiać na tematy polityczne. Syryjczyk nie odważył się mówić z cudzoziemcem o takich sprawach. Od razu zmieniał temat albo rzucał jakiś slogan przyjazny dla władzy. Widać było, że panuje konsensus oparty na strachu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.