Kardiogram Serca Afryki

br. Robert Wieczorek /kab

publikacja 17.02.2014 09:40

Podziały etniczne i religijne nie są przyczyną konfliktu w Republice Środkowoafrykańskiej, ale tylko go intensyfikują. Ta prawda zdaje się docierać powoli do świadomości dziennikarzy.

Kardiogram Serca Afryki LEGNAN KOULA /PAP/EPA Francuskie wojska na ulicach Bangui, RCA; 15.02.2014

Cuda zdarzają się na świecie? Parę tygodni temu spor wysiłku kosztowało Francuzów z Sangaris i ich sprzymierzeńców z Misca, spacyfikowanie w Bangui pozbawionych nagle przywódcy seleka. A tu w pierwszych dniach lutego nowa wiadomość: skoszarowani pozbierali się i uciekli! Ot, tak, po prostu, tysiąc ludzi powsiadało do samochodów i pod bronią wyjechało z miasta… Ale to nie jest cud – ktoś im na to pozwolił.

Dzień później słyszy się o rabunku Sibut, miasta o 180 km na północ od Bangui, o mordach, ucieczce sterroryzowanej ludności do buszu, i wreszcie - kuriozum sprawy - wywieszeniu czerwonej flagi, jako symbolu nowo fundowanego państwa muzułmańskiego na północy RCA. Tak przynajmniej buńczucznie wypowiadał się w imieniu seleka pułkownik Younous. Tym samym odgrzał na nowo groźbę wyartykułowaną miesiąc wcześniej przez Babakara Sabone, długoletniego towarzysza walki i doradcę upadłego prezydenta, Michela Djotodii. W konsekwencji po upływie paru dni międzynarodowe siły zbrojne w RCA ruszyły się z Bangui i przegnały to pretensjonalne towarzystwo.

W Sibut nie wyszło, ale czy na tym koniec? Dokąd pojechali? Bynajmniej nie rozproszyli się w naturze, a tym bardziej nie złożyli broni. Poszli dalej, na północ. Po usunięciu Djotodii, "przymierze" wprawdzie osłabło, ale w szeregach seleka dokonały się konieczne przetasowania i dalej im się chce… Teraz kto tylko może, ten zbiera się wokół generałów Bahr i Arda stacjonujących ze znacznymi siłami w okolicy Kaga Bandoro i Kabo (na wysokości czadyjskiego miasta Sahr).

W tym samym czasie, wobec realnego zagrożenia życia ze strony anti-balaka, intensyfikuje się ucieczka muzułmanów ze stolicy kraju, jak i innych większych miast: Bossangoa, Mbaiki, Berberati, Carnot... Czad przysyła całe konwoje ciężarówek, by pod osłoną wojska wywieźć swych pobratymców (ponad pięćdziesiąt tysięcy osób) w bezpieczne miejsce. Część uchodźców, eskortowanych przez Misca, udaje się też do Kamerunu (prawie dwadzieścia tysięcy). OIM (Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji) wyłożyła na okazję tego kryzysu humanitarnego siedemnaście mln dolarów pomocy. Kolejne sumy płyną dalej.

Niektóre organizacje pozarządowe skarżą do opinii światowej niedopuszczalne zachowanie się żołnierzy konwojujących uchodźców. Czadyjczycy pozwalają sobie w czasie drogi na strzelanie do napotkanych osób i domów w mijanych miejscowościach. To tak na pożegnanie... Wszechpotężna Amnesty International (ciekawe gdzie była od roku?) dominująca swym głosem na arenie międzynarodowej obwieszczaja exodus "populacji muzułmańskiej z RCA". Tylko gdzieś na marginesie komunikatu pojawia się nota, że na terenach graniczących z Czadem operują także grupy uzbrojonych muzułmanów mszczących się na autochtonach.

Każdy większy ubytek ludności zawsze jest krokiem do tyłu w procesie rozwoju państwa. Tu nie chodzi jedynie o masową ewakuację obcokrajowców, ale i krwotok części rodzimej populacji RCA. Na wyjazd decydują się urodzeni na miejscu muzułmańscy obywatele tego i tak quasi bezludnego państwa. Niegdyś gwarne dzielnice muzułmańskie teraz zieją podwójną pustką: nie mają już mieszkańców, a ich domy ogołocone z dachów straszą oczodołami po oknach i drzwiach. W pobliskiej Bocaranga blachy na domach już dawno zniknęły, a szabrownicy wzięli się za więźbę dachową i stolarkę. Gdy przed tygodniem w Bozoum, naszym mieście wojewódzkim, doszło do starć między Misca strzegącymi dzielnicy muzułmańskiej, a anti-balaka ostrzącymi sobie nań apetyt, muzułmanie skapitulowali. Całe dwa i pół tysiąca ludzi wyjechało do Czadu. Z ośmiotysięcznej społeczności islamskiej w Bossangoa ostało się ich raptem tysiąc, z trzech tysięcy w Mbaiki, kilkadziesiąt osób, a z samego Bangui wyemigrowało już 75%.

Nie brakuje komentarzy oceniających ten proces jako tragiczny w konsekwencjach dla ekonomii i demografii tego kraju w powijakach. Muzułmanie do tej pory trzymali w swych rękach 90% transportu i handlu w Republice Środkowoafrykańskiej. Są inni, którzy pocieszają, że ten nagły wyjazd nie może być czymś stałym Jak się nieco uspokoi, to wrócą. Trzeba przecież żyć, a żyć to handlować…

Równocześnie ton wypowiedzi czynników oficjalnych na temat anti-balaka zaostrza się z dnia na dzień. Dowodzący francuskimi siłami w Sangaris, gen. Sorieno, odmawia bojownikom anti-balaka statusu kombatantów – "niech nie marzą, że zostaną skoszarowani!" Ociągający się ze złożeniem broni "będą traktowani jako bandyci poza prawem". To oni teraz – według generała – są "głównymi wrogami pokoju", a do dalszych akcji zbrojnych pcha ich "duch zemsty i rządza władzy". Sama też Mama Catherine, Pani Prezydent RCA, traci cierpliwość wobec ekscesów swych dzieci: "Nie myślcie sobie: skoro kobieta, to znaczy, że słaba!"

Przyjrzyjmy się zagranicznym doniesieniom medialnym. Usprawiedliwiając francuską interwencję w RCA na początku grudnia’12 wałkowano temat "groźby ludobójstwa i wojny religijnej". Prezydent Czadu Idris Deby popisał się też wtedy porównaniem dramatu dziejącego się aktualnie w RCA… z ludobójstwem w Ruandzie przed dwudziestu laty, co się ma jedno do drugiego, jak but do nosa. Ale tak to jest gdy polityka miesza się do religii.

"Gdzie życie w wielokulturowych i wieloetnicznych wspólnot funkcjonowało bez napięć, różnice etniczne i religijne przemieniają się pod wpływem manifestacyjnie użytej przemocy w podział na wrogów i przyjaciół. Podziały etniczne i religijne nie są przyczyną konfliktu, ale tylko go intensyfikują". Ta prawda zdaje się docierać powoli do świadomości dziennikarzy.

Stąd też obecnie jesteśmy świadkami przekierowania w oficjalnej propagandzie. Ostatnio w TV France 24 ukuto wyrażenie: „Czystka etniczna na cywilach muzułmańskich”. A od kiedy to muzułmanie stanowią grupę etniczną? Ci którzy obecnie przeżywają gehennę exodusu to ludzie pochodzący z wszystkich grup plemiennych Afryki północnej, od Senegalu po Sudan. Ale europejscy telewidzowie dali sobie już kiedyś bezkrytycznie wmówić, że w Bośni istnieją nacje Chorwatów i … Muzułmanów (twór odziedziczony z czasów Jugosławii Tito). To czemu nie, może podobny numer przepchnie się i w Centralnej Afryce? Każdy środek jest dobry, by w sugestywnie dotrzeć do widza oglądającego migawki z konwojami.

A zaraz po exodus przyszła pora na wylansowanie nowego kluczowego hasła: podział kraju, wyeksponowanego jeszcze silniejszym: secesja północy. Przedstawiona oczywiście w formie groźby, ale idea poszła w świat. To sposób na powolne drążenie terenu pod realizację w przyszłości planów na dzisiaj jeszcze kontrowersyjnych dla większości medialnych odbiorców.

W RCA jednak, wbrew temu co się powtarza, nie ma budzenia demona ksenofobii, bo taki tu nigdy nie istniał. Do tej pory ludzie żyli tu w normalnej zgodzie. Ten duch jest tu sztucznie generowany, a media często przysługują się swą zasłoną dymną konfuzji. "Używanie środków masowego przekazu (obrazu) stało się elementem strategii wojennej współczesnych konfliktów: relacje z wojny przekształciły się w wojnę na relacje". I jestem świadom, że poprzez me pisanie sam w tej przepychance uczestniczę…

A jakie są rokowania co do przyszłości?

Obym się mylił - z całego serce tego sobie życzę - ale sprawy bynajmniej nie mają się ku końcowi, bo rozwój wydarzeń w Centralnej Afryce ma wszelkie znamiona konfliktu chronicznego. Większość ugrupowań, które w 2012 weszły w skład seleka istnieje i działa ze zmiennym szczęściem już od dobrych 6-7 lat. Dlaczego więc teraz nagle miałyby się rozwiązać? Historia próby przejęcia władzy w RCA przez ugrupowania islamskie wchodzi raczej w kolejną fazę. Skoro F. Bozize, przez dziesięć lat swego panowania, musiał nauczyć się jakoś współistnieć z mnożącymi się przeciw niemu rebeliami, podobnie też Djotodia nigdy nie zaznał spokoju, to i obecny rząd przejściowy nie ma prawa łudzić się, że będzie lepiej.

A grupy lokalnej samoobrony, z których inspirację bierze ruch anti-balaka, sięgają swą genezą jeszcze dalej, bo aż do 1990. Ich reaktywacja przy okazji każdego kolejnego przewrotu stała się już niemal tradycją. Potrzeba przeczekać, aż wymrze całe obecne pokolenie, by może przy sprzyjających pokojowi warunkach, coś zmieniło się w tym parciu do zbrojnego ruchu oporu.

Dopiero teraz reżyseruje się drugi, właściwy rozdział wojny o RCA, bo trwałe połknięcie całego kraju z jego rozlicznymi problemami nigdy nie było realne. Ten eksperyment nie wytrzymał próby nawet jednego roku. Ale wycięcie północno - wschodniego kawałka terytorium z intratnymi złożami diamentów, uranu i ropy, to rzecz bardzo możliwa. I to właśnie terytorium pozostaje w rękach seleka.

Dziś masa uchodźców muzułmańskich z RCA jest przyjmowana z otwartymi rękami w Czadzie. Ale początkowe piękne gesty skończą się i wkrótce zaczniemy słyszeć płacz przesiedlonych, że źle się tu czują, bo nie są u siebie, że brak im perspektyw na pracę i przyszłość, a państwo czadyjskie nie dysponuje wystarczającymi środkami, by się nimi zająć na dłuższą metę. Pogłębiona kolejnym zawodem frustracja, każe tym skołatanym ludziom z powrotem oglądać się w stronę południa, a stamtąd już tylko krok, by ulec bajkowemu rozwiązaniu - mirażom muzułmańskiego państwa proponowanego przez dysponujących wciąż bronią seleka. Fala uchodźców to bowiem nowoczesna broń, bufor służący do przepchania nawet najbardziej niepopularnych scenariuszy.

Kroi się taka przyśpieszona wersja Sudanu w RCA tyle, że z odwróconymi rolami: tutaj muzułmanie to ci biedni, pokrzywdzeni, dlatego dla nich rekompensata - roponośne tereny. Oczywiście francuski minister obrony Le Drian ostro stawia weto takim fanaberiom, które godzą nie tylko w fundamenta konstytucyjne RCA, ale i podstawowe zasady postkolonialnego urządzenia Afryki, czyli żadnych podziałów istniejących już państw. Ale właśnie w tych podstawach dokonał się niedawno ważny wyłom i to pośród aplauzu całego świata. Przypadek kreacji dwóch sudańskich państw odtąd służy jako precedens. U sąsiadów się powiodło, czemu by u nas nie? Radykalne ruchy islamskie zdają się być bardzo zainteresowane tego typu próbami (przykład Mali). Ale nie łudźmy się, to nie one są prawdziwym motorem tych machinacji - tym bardziej też nie ci prości obywatele RCA zapatrzeni w swej biedzie i ignorancji na to, jak powiązać koniec z końcem. Na świecie istnieją potężniejsze siły , które mogą posłużyć się zacietrzewieniem islamistów do realizacji swych dalekosiężnych planów.

"Państwa wplątane w autodestrukcyjne wojny w Trzecim Świecie podlegają ciągłym wpływom politycznym z zewnątrz, wprzęgnięte są w światowy system ekonomiczny, uniemożliwiający rządom kontrolę ich gospodarek narodowych – konflikty toczą się tam o bogactwa naturalne. Bieda jako taka nie wskazuje na groźbę eskalacji przemocy, ale współistnienie obok siebie rozpaczliwej nędzy i niezmierzonego bogactwa – tak!"

"Potencjalne bogactwo a nie faktyczna nędza stanowi istotny powód wojny, zaś prawdopodobieństwo, że przemieni się w długotrwałą rośnie wraz z przypuszczalnym występowaniem na terenie zasobów naturalnych".

O jakie wpływy z zewnątrz tu chodzi, to już ewentualny temat na inną okazję.

W powyższym tekście posłużyłem się kilkoma cytatami zaczerpniętymi z książki Wojny naszych czasów, Herfried Munkler WAM 2004

Przeczytaj również relację br. Wieczorka: Arytmia Serca Afryki