Śmierć na Wzgórzu Antylop

Krzysztof Błażyca

GN 26/2014 |

publikacja 26.06.2014 00:15

Jako pierwszy spłonął 20-letni Joseph Mukasa Balikudembe. Kilka miesięcy później kabaka Bugandy, Daniel Mwanga II, urządził krwawą jatkę, szlachtując, kastrując i paląc 44 innych chrześcijan. 3 czerwca w sanktuarium w Namugongo ponad milion pielgrzymów uczciło męczenników, których 18 października 1964 r. kanonizował papież Paweł VI.

Co roku 3 czerwca w Namugongo trwa barwne święto ku czci męczenników. W tym roku pielgrzymi przybyli z 14 krajów Krzysztof Błażyca /Foto Gość Co roku 3 czerwca w Namugongo trwa barwne święto ku czci męczenników. W tym roku pielgrzymi przybyli z 14 krajów

W tym roku uroczystości przygotowała diecezja Kotido zamieszkana przez pasterski lud Karimojong. Do dziś nie uznają ubrań, za to mężczyźni chętnie noszą na co dzień kałasznikowy. Wciąż prowadzone są tam tzw. krowie wojny, czyli walki o stada, a współcześni wojownicy wybijają się bez skrupułów, jak przed laty. Dlatego powierzenie przygotowania oprawy święta narodowego – bo taki wymiar mają obchody w Namugongo – niepokornym Karimojong ma wymiar symboliczny, dowartościowujący mieszkańców Kotido. „Karimojong też są chrześcijanami” – podkreślano.
 

Cudowna woda i terroryści

Położone kilkanaście kilometrów od stolicy Kampali (z języka luganda „akasozi k’ampala” – wzgórze antylop) Namugongo już kilka dni przed świętem wypełnia się pielgrzymami. Niektórzy, jak ci z kenijskiego wybrzeża, idą nawet miesiąc. Inni przybywają z Tanzanii, Burundi, Konga, Południowego Sudanu, Liberii, Malawi, Nigerii. Małe grupy, pojedyncze rodziny. „Masowych pielgrzymek tu nie znamy” – słyszę od ugandyjskich przyjaciół. Mężczyźni z walizkami, kobiety z dziećmi na plecach. Rozkładają się pod niebem, przy „cudownej” wodzie, sztucznym akwenie na terenie sanktuarium.

Wieczorem słychać śpiewy, panuje atmosfera święta. Pomiędzy ludźmi patetycznie kroczą marabuty. Są żołnierze, policja i oddziały antyterrorystyczne. W mediach raz po raz pojawiają się apele o czujność względem podejrzanie wyglądających osób. Zagadnięty policjant niechętnie przytakuje, że przygotowują się od tygodnia. Wielu butnie dzierży broń maszynową. Na niektórych twarzach wyraz poczucia władzy, charakterystyczna szorstkość, chęć pokazania, kto tu dziś jest ważny. „Ci w białych mundurach są OK, ale tym w czarnych nie rób zdjęć, bo cię aresztują” – przestrzega przyjaciel. Ale dobrze, że są. Mają zapewnić bezpieczeństwo. W sąsiedniej Kenii terroryści z somalijskiej Al Shabab odpalają bomby w odwecie za interwencję wojskową, a oddziały z Ugandy są zaangażowane tam wraz z Kenijczykami. Zagrożenie jest więc realne. Uganda wciąż pamięta zamach z 2010 roku, kiedy na stadionie w Kampali zginęło ponad 100 osób. Alert przed świętem gromadzącym ponad milion pielgrzymów jest zatem zrozumiały. Tym bardziej że przybywa prezydent.
 

Afryka musi być zjednoczona

70-letni Yoweri Museveni, który w październiku 2012 r. publicznie poświęcił Ugandę Bogu, urząd sprawuje od 28 lat. „Nie ma dużego poparcia w Kampali. Tu jest silna opozycja. Ale wolność wypowiedzi jest ograniczona. A prezydent jeździ po kraju i rozdaje worki z pieniędzmi” – mówią znajomi. W maju w 2013 r. przekazał jednej wiosce worek ze 100 tys. dolarów. Ludzie skarżą się też na trybalne (plemienne) przywileje jednych i nędzę życia pozostałych.

Ale tym razem były bojownik w walkach z dawnym reżimem Idi Amina przybywa jako pielgrzym. W luksusowym samochodzie, z obstawą wojskową. W mieszance suahili, luganda i angielskiego proklamuje idee panafrykanizmu: „Afryka musi być zjednoczona, to jest gwarancją jej wolności. Tylko wtedy będzie silna”. Obiecuje wsparcie dla Kościoła i rozbudowę sanktuarium. „Za dwa lata wybory” – dają do zrozumienia przyjaciele. Wcześniej w homilii biskup Kotido, Giuseppe Fillippi, piętnuje korupcję zżerającą kraj. Nad tym samym boleje obecny kabaka Bugandy, Ronald Muwenda Mutebi. Jego urząd jest tylko prestiżowy. Król nie ma wpływu na politykę. Museveni podkreśla, że Uganda jest krajem pokoju, ale Zachód zarzuca jej penalizację zachowań homoseksualnych. Sankcje nałożyły Dania, Szwecja, Holandia i Norwegia. USA grozi cięciami funduszy pomocowych. Moi przyjaciele wyjaśniają, że owszem, za stosunki homoseksualne grozi więzienie i był nawet projekt kary śmierci ze strony radykalnych środowisk, ale nie przeszedł. Przeciw drakońskiemu projektowi stanowczo protestował m.in. tamtejszy Kościół katolicki, tłumacząc, że należy piętnować grzech, ale nie osobę.

Świętość i socjalizm W Namugongo obok Museveniego na honorowym miejscu zasiada mama Maria Nyerere. Wdowa po pierwszym prezydencie Tanzanii, słudze Bożym Juliusie Nyerere, przybywa tu co roku. Mwalimu, czyli nauczyciel, jak go nazywają, to osobna historia. Mariaż świętości i socjalizmu, mogący wzbudzać niezrozumienie w świetle naznaczonej ateizmem historii Europy. Ale Europa nie jest pępkiem świata, a „Mwalimu był ojcem duchowym narodu i świętym człowiekiem” – słyszę od zakonnicy z Tanzanii i kilku napotkanych w Namugongo tamtejszych dziennikarzy. Mówią, że wiele pościł, a każdy dzień urzędowania rozpoczynał od modlitwy i Eucharystii. Od wielu lat w Namugongo obchody ku czci męczenników poprzedzane są modlitwami o beatyfikację tego polityka, który w wyjątkowo pokojowy, jak na Afrykę, sposób wprowadził ówczesną Tanganikę (późniejszą Tanzanię) w czasy niepodległości.

3 czerwca, w liturgiczne wspomnienie św. Karola Lwangi i Towarzyszy, Namugongo pełne jest kolorów. Dźwięczą dzwonki na kostkach tancerzy, na ich plecach lamparcie skóry, w dłoniach włócznie, w ustach gwizdki i wuwuzele. Rusza procesja z relikwiami. Przedstawiciele różnych krajów przynoszą dary, kosze pełne bananów matoke, skrzynki sody, kury i kozę. W procesji idą pojedynczy pielgrzymi z Włoch, Niemiec i Australii. Jest też kilka osób z Brazylii i... jeden pielgrzym z Polski – wylicza na zakończenie uroczystości biskup Kampali, Cyprian Lwanga Kizito. Spotkaliśmy się dzień wcześniej w jego rezydencji na wzgórzu Rubaga, gdzie znajduje się katedra wybudowana przez Ojców Białych, pierwszych misjonarzy, „naszych ojców w wierze” – jak ich nazywają Ugandyjczycy. „Macie w Polsce wiarę, macie nowego świętego. Naszymi filarami są męczennicy z Namugongo” – mówił biskup. W Ugandzie doświadczam wiary żywej, spontanicznej. Jestem szczęśliwy pośród szczęśliwych, a Bóg jest w spoconym tłumie zwykłych ludzi. I był tam, gdy wszystko się zaczęło...

Golgota

Namugongo to dawne miejsce straceń, Golgota królestwa Bugandy, którego kabaka był władcą absolutnym, stąpającym po plecach poddanych i ferującym wyroki wedle własnego upodobania. Skazańców ćwiartowano, rzucano zwierzętom, przebijano włóczniami, palono. Tak też w latach 1885–1887 zginęło kilkudziesięciu poddanych Mwangi II, któremu nie w smak była nowa wiara i opór wobec homoseksualnych upodobań władcy. Ofiar królewskiej zawiści było wiele. a 45 wspominanych jest z imienia – 22 katolików i 23 anglikanów. Katoliccy męczennicy to pierwsi święci czarnej Afryki. – Była też kobieta, Klara Nalumansi, choć nie jest wymieniona wśród kanonizowanych – mówi o. Wojciech Ulman, franciszkanin pracujący w Matugga, 20 km od Kampali. Męczennikom z Ugandy poświęcił pracę magisterską, a dziś stara się o przywrócenie pamięci o mało znanych miejscach męczeństwa. – Droga kaźni zaczęła się w Munyonyo, miejscu dawnego dworu, gdzie obecnie jest nasza misja. Tu zostali zabici Andrzej Kagwa i Denis Ssebugwawoo – opowiada. – Mwanga po nieudanym polowaniu na hipopotamy wezwał doradców, którzy akurat pobierali nauki u misjonarzy. Był wściekły, że jego poddani poświęcają czas obcemu „Królowi królów”.

Wyrok zapadł 27 maja 1886 roku. Mwanga rozkazał wystąpić „tym, którzy się modlą”. Dzień wcześniej Karol Lwanga, królewski doradca i lider chrześcijan na dworze królewskim, zdążył ochrzcić czterech katechumenów, w tym 12-letniego Kizito, najmłodszego z męczenników, którego wydał własny ojciec. Andrzejowi Kagwie obcięto ręce, a jego korpus zawieszono na drzewie. Ssebugwawoo stracił głowę. Resztę skazańców powiązano sznurami i poprowadzono do Namugongo, gdzie 3 czerwca przeszyto ich włóczniami i spalono żywcem. Po drodze, w wiosce Kyamula, królewscy siepacze ścięli głowę Poncjanowi Ngondwe. – Potoczyła się po ścieżce, leżała w rowie przez kilka dni – mówi o. Wojciech. Zatrzymujemy się w tym miejscu. Odrapany mały krzyż, wokół smród uryny i śmieci. Tutaj zginął święty.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.