A mury rosną

Jacek Dziedzina

publikacja 01.10.2015 06:00

Chrześcijanie w Palestynie doświadczają boleśnie skutków izraelskiej „polityki bezpieczeństwa”. Nielegalne zajmowanie kolejnych terytoriów pozbawia kościelne wspólnoty dostępu do własnej ziemi.

Niedziela, 23 sierpnia, palestyńscy mieszkańcy Beit Jala, głównie chrześcijanie, protestują przeciwko grabieży ich ziemi przez wojsko izraelskie ABED AL HASHLAMONI /epa/pap Niedziela, 23 sierpnia, palestyńscy mieszkańcy Beit Jala, głównie chrześcijanie, protestują przeciwko grabieży ich ziemi przez wojsko izraelskie

Izrael od 2003 roku buduje tzw. barierę separacyjną, która ma chronić go przed potencjalnymi atakami Palestyńczyków ze strony Zachodniego Brzegu Jordanu. Wysoki na 8 metrów mur (dwukrotnie wyższy niż mur berliński) docelowo będzie miał ok. 700 km długości. Strona izraelska tłumaczy, że „mur bezpieczeństwa” jest potrzebny, aby zapewnić ochronę obywatelom Izraela. Problem jednak w tym, że mur nie przebiega tylko wzdłuż wymęczonej setkami porozumień „granicy”, ale w praktyce wdziera się nawet na kilka kilometrów w głąb okupowanych terytoriów palestyńskich. Niejednokrotnie oddziela rolników od ich pól, powoduje rozłąkę rodzin, odcina ludzi od podstawowych świadczeń, które mają zapewniać szpitale czy urzędy. A uczniów odcina od szkół – ewentualnie wymusza przechodzenie kontroli na checkpointach i dodatkowe opłaty za podróż... czasem nawet taksówkami. Coraz częściej dotyka to również wspólnot kościelnych. Wierni wszystkich wyznań spotykają się przy wyciętych drzewach na wspólnej modlitwie w intencji zaprzestania grabieży ziemi. I próbują dochodzić swoich praw przed izraelskimi sądami. To drugie jednak skazane jest raczej na porażkę.

Wykorzenieni

W ostatnich tygodniach szczególnie głośno zrobiło się wokół klasztorów salezjanów i szkoły prowadzonej przez siostry zakonne w dolinie Cremisan w regionie Betlejem. Z dnia na dzień zakonnicy stracili dostęp do swoich pól uprawnych. Dokładnie 17 sierpnia o godz. 7.30 żołnierze izraelscy weszli na tereny Bir Ouna/Wadi Ahmad w sąsiedztwie Beit Jala. Wzięli ze sobą ciężki sprzęt i rozpoczęli wycinkę drzew oliwnych należących do mieszkańców Beit Jala i okolic, przygotowując tym samym teren pod budowę kolejnej części bariery separacyjnej. W ciągu kilku godzin zniszczyli ok. 50 drzew – niektóre z nich miały nawet po 1500 lat.

– Byłam tam tego dnia – mówi GN Karolina Koźlak, uczestniczka ekumenicznego programu obserwatorów w Izraelu i Palestynie (EAPPI) z ramienia Światowej Rady Kościołów. – Około godz. 10.30 zadzwonił nasz informator i powiedział, że w Cremisan jest wojsko i wycina drzewa. Chociaż właściwie słowo „wycina” nie jest dobre. Po angielsku nazywamy to dosadniej: „uproot”, czyli wyrywać z korzeniami. Jeden z mieszkańców, którego ziemię zabrali, Jusif Al Shatta, powiedział właśnie tak: „Oni niszcząc moje drzewa, niszczą mnie” – dodaje.

Dzień później w tym miejscu rozpoczęły się modlitwy w intencji zaprzestania budowy muru, a uczestniczyli w nich przedstawiciele Kościoła prawosławnego, księża salezjanie z klasztoru Cremisan, mieszkańcy Beit Jala oraz wielu obcokrajowców. Niestety, następnego dnia żołnierze powrócili i kontynuowali wycinkę drzew.

Klasztory bez ziemi

Sprawa ciągnie się już od dłuższego czasu. Zacznijmy od końca. W lipcu izraelski Sąd Najwyższy zezwolił na kontynuację budowy muru w dolinie Cremisan w okolicach Betlejem. Było to drugie orzeczenie, bowiem wcześniej, w kwietniu, SN nakazał wstrzymanie budowy. Według pierwotnych planów izraelskiego Ministerstwa Obrony mur miał oddzielić od miejscowości Beit Jala i włączyć do Izraela m.in. dwa salezjańskie klasztory oraz szkołę prowadzoną przez siostry, jak również pola uprawne należące do Palestyńczyków. Lipcowe orzeczenie zmienia sytuację o tyle, że klasztory pozostaną po stronie palestyńskiej, a tereny uprawne Beit Jala będą włączone do Izraela, co pozwoli na połączenie dwóch nielegalnych osiedli izraelskich – Gilo i Har Gilo.

Dla strony kościelnej i jedno, i drugie orzeczenie było nie do przyjęcia, ale to obecne stawia zakonników w wyjątkowo trudnej sytuacji: oto klasztor został odcięty od jednego ze źródeł swojego utrzymania, ponieważ jego pola znajdą się po drugiej stronie budowanego w tym miejscu muru. Podobny los czeka siostry, które prowadzą szkołę dla arabskich dzieci. Uprawne tereny doliny Cremisan, których właścicielami są chrześcijańskie rodziny z Beit Jala (to aż 58 rodzin), będą oddzielone murem od tej miejscowości i włączone do Izraela.

Zemsta za porozumienie z Watykanem?

Oburzenie decyzją sądu wyraził m.in. bp William Shomali, wikariusz patriarchalny łacińskiego patriarchatu Jerozolimy dla Palestyny. Bez owijania w bawełnę powiedział wprost, że jego zdaniem tak nieprzychylna wobec Kościoła decyzja SN to reakcja Izraela na porozumienie podpisane niedawno przez Stolicę Apostolską i Państwo Palestyńskie. Decyzję skrytykowała również burmistrz Betlejem Vera Baboun, zresztą katoliczka: „Mur utrudnia Palestyńczykom życie, a pierwszymi, których zmusza to do wyjazdu, są chrześcijanie” – mówiła. Wszyscy starali się przypomnieć władzom izraelskim, że już w 2004 roku Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości uznał budowę izraelskiego muru na terenach okupowanych za nielegalną. Tel Awiw jest jednak nieugięty i o zaprzestaniu budowy nie ma oczywiście mowy.

– Rozmawiałam z ojcem Akhtamem, salezjaninem. Powiedział mi, że oni nie mają większej nadziei na powstrzymanie budowy muru, chociaż tak naprawdę nie wiedzą, jak zostanie on poprowadzony: czy na pewno w myśl wyroku SN. Mogą go bowiem zbudować tak, że klasztory będą po stronie palestyńskiej, jak zakłada wyrok, ale mogą też nie posłuchać sądu i zbudować mur tak, żeby klasztory były po stronie izraelskiej. Powiedział mi też, że dla nich największym zmartwieniem nie są klasztory, bo zakonnicy sobie poradzą. Martwią go jednak zwykli ludzie, którzy nie będą mieli dostępu do swojej ziemi.

Co prawda Izrael obiecał zrobić bramę w murze, by zapewnić dostęp do ziemi, ale wszyscy z doświadczenia wiedzą, że dostęp najpierw będzie ograniczony, a potem go w ogóle nie będzie. A na końcu Izrael zabierze ziemię, powołując się na prawo z czasów osmańskich mówiące, że ziemia nieużywana przez co najmniej trzy lata może zostać przejęta przez państwo – dodaje Karolina Koźlak w rozmowie bezpośrednio z miejsca zdarzeń.

2.30 za rzut kamieniem

Tego dnia, gdy rozmawiamy, uczestniczyła we Mszy św. sprawowanej w miejscu, w którym wycięto drzewa. Od dłuższego czasu odprawiano tam Msze w intencji obrony tej ziemi i klasztoru. – Izraelczycy zrobili jednak „niespodziankę” i zaczęli wycinkę od drugiej strony doliny – mówi Karolina. – Księża są mocno zaniepokojeni, walczą w sądzie izraelskim, choć wiedzą, że raczej nie ma zbyt wielu szans na wygraną. Aczkolwiek przypadek Susyi pokazuje, że presja międzynarodowa ma duże znaczenie – dodaje. Susyi to wioska w okolicach Hebronu, która po raz kolejny dostała tzw. demolition order pod pretekstem wykopalisk archeologicznych na tym terenie, choć wszyscy wiedzieli, że chodzi o rozbudowę osiedla żydowskiego, które zostało zbudowane na miejscu, gdzie wcześniej znajdowała się wioska palestyńska.

Karoliny Koźlak, absolwentki kulturoznawstwa bliskowschodniego na UJ, nie przekonuje używany przez Izrael argument, że musi on chronić się przed Hamasem. – Na terenach Zachodniego Brzegu nie ma Hamasu, który rządzi w Strefie Gazy – mówi, choć akurat to wydaje się słabym argumentem: nie ma przecież problemu, by terroryści atakowali również z Zachodniego Brzegu – jeśli nie będzie muru. Problem leży w czym innym: zwykli Palestyńczycy ponoszą zbiorowo karę za niewątpliwe zbrodnie Hamasu. – Palestyńczycy nie rozumieją tego, boją się, czują się upokarzani na każdym kroku. Oni chcą normalnie żyć, a nie bać się, że w nocy przyjadą żołnierze i zabiorą ich 14-letniego syna do więzienia pod pretekstem rzucania kamieniami – mówi reprezentantka EAPPI.

Na uwagę, że przecież takie rzucanie kamieniami zdarza się, odpowiada: – Jasne, że to się zdarza. Tylko czy nalot na dom o 2.30 w nocy za rzucanie kamieniami to jest adekwatna reakcja? Poza tym mur nie spowoduje, że Palestyńczycy będą żyć po jednej stronie, a Izraelczycy po drugiej. Przecież na terenie Zachodniego Brzegu żyje pół miliona osadników izraelskich i żaden mur ich nie odgradza – dodaje.

Zamrozić Nobla

Na mapach ONZ widać dokładniej, jak wygląda rzeczywista sytuacja Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu: 82 proc. tego terytorium jest pod całkowitą lub wojskową kontrolą Izraela i ten teren stale się powiększa. Obawy księży i palestyńskich chrześcijan z doliny Cremisan, że pomimo obiecanych bram w budowanym murze, w praktyce zostaną odcięci od szkół, szpitali i własnej ziemi, mają potwierdzenie w dotychczasowych przypadkach. Według danych organizacji humanitarnych tylko w latach 2007–2009 Izrael, budując mur, zniszczył prawie 170 domów, a aż dwie trzecie muru nie przebiega wcale wzdłuż wyznaczonej linii granicznej, ale wdziera się w głąb Zachodniego Brzegu. Rolnicy, którzy chcą dostać się do swojej ziemi, muszą uzyskać pozwolenie, a dzieci, jeśli chcą uczęszczać do swoich szkół, korzystają albo z podstawionych przez Izrael autobusów, albo z drogich taksówek. A niektórzy musieli zrezygnować ze szkoły z powodu zgłaszanych przypadków napastowania dzieci przez żołnierzy izraelskich (raport Raya Dolphina dla UNRWA).

Nie trzeba tłumaczyć, jakie konsekwencje dla poziomu życia mają takie praktyki. Oczywiście winę za ten stan ponosi nie tylko Izrael, ale również palestyński Hamas, który swoją działalnością terrorystyczną skazuje swoich rodaków na zbiorową odpowiedzialność. Zresztą w tym nierozwiązywalnym po ludzku konflikcie nic nie jest czarno-białe. Kiedy Izrael dokonywał ostatnio masowych nalotów na Strefę Gazy, mordując tysiące cywilów, przy granicy z Palestyną Żydzi uruchomili szpital polowy dla uciekających rannych Palestyńczyków. Poszkodowani jednak w dużej części nie mogli tam dotrzeć, bo... nie pozwolił im na to właśnie Hamas... Cóż, wydaje się, że pokojowy Nobel powinien zostać zamrożony do czasu, gdy ktoś znajdzie rozwiązanie dla tego nierozwiązywalnego konfliktu.