Wierzyć z nurtem Nilu. Egipt

o. Maciej Jaworski OCD

publikacja 28.04.2017 22:40

Fragment książki o. Macieja Jaworskiego OCD. Dziękujemy za umożliwienie publikacji

Wierzyć z nurtem Nilu. Egipt KHALED ELFIQI /PAP/EPA Abuna Matta pisze jednoznacznie, że ludzkość znała już w swej historii pierwsze wieki silnej wiary ożywionej erą męczeństwa, zaś przed sobą ma jeszcze epokę skruchy i miłosierdzia, która będzie nie mniej kwitnącym okresem duchowego przebudzenia ludzkości

(...)

EGIPT

24. Żar zza zamkniętych drzwi

Kair, Sierpień 2013

Nie tak łatwo w Egipcie wstrzelić się w moment historyczny. Wobec kilku tysięcy lat historii narodu ze swą kulturą i wiarą, współczesne wydarzenia choć tak dramatyczne wydawać by się mogły blade wobec potęgi przeszłości wiszącej nad głowami. Niezaprzeczalnie, historia tworzy się na naszych oczach.

Do Egipskiego Asuanu wpływam po 7 dniach oczekiwania na zakup biletu na prom w Sudanie, całodniowym załatwianiu formalności by do niego wejść i 20 godzinach rejsu. Jeśli ktoś jeszcze raz powie mi, że czas to pieniądz to mu odpowiem spokojnie, że cierpliwość to diament. Atmosfera wydaje się napięta od pierwszych minut pobytu w Egipcie. Kierowcy busów kłócą się na parkingu o klientów, a później biją się już nie wiadomo o kogo, bo prawie wszyscy podróżujący pojechali z bardziej pacyfistycznie nastawionymi do swego biznesu przewodnikami. Zostałem ja i trzech japońskich studentów zainteresowanych finałem specyficznych negocjacji i walki o klienta, by zobaczyć co oznacza w miniaturze tzw. drapieżny kapitalizm w wydaniu egipskim. Po godzinie, gdy atmosfera negocjacyjna lekko ostygła a żar południowego słońca zmęczył  podrażnionych kierowców ruszyliśmy w przekonaniu, że jesteśmy umówieni co do zapłaty. Po dotarciu do centrum miasta, nastąpił nieprzewidziany  choć nie do końca zaskakujący kolejny etap negocjacji. Rozpoczął się od rzucania walizek o asfalt. Przerażeni japońscy chłopcy chcąc ratować swoje supernowoczesne plecaki gotowi są przepłacić pięciokrotnie umówione stawki. Kierowca widząc chwilę zawahania w ich oczach poczuł szansę. Drapieżnik postanowił nie odpuścić nadarzającej się okazji wyssania świeżego grosza z turystów pierwszy i pewnie ostatni raz pojawiających się w tych okolicach. W trakcie specyficznych negocjacji szala zwycięstwa przechylała się na stronę głośniej krzyczącego. Po trzydziestu minutach publicznej kłótni, w czterech nijako do siebie pasujących językach, z opresji wybawił nas menadżer pobliskiego motelu. Z wdzięczności za uratowanie chyba nie tylko kilku dolarów, zamieszkaliśmy wszyscy u zbawcy hotelarza.

Deficyt wina nadmiar Krwi

Po dłuższym niż przewidywałem pobycie w Sudanie zasoby wina mszalnego wyraźnie topniały. Wyruszyłem więc na spacer po mieście, wyczulony na obecność kościoła gdzie mógłbym poprosić o wino. Po pięciu minutach stanąłem przed fasadą świątyni, gdzie bez cienia wątpliwości poprosiłem o wejście. Wzmożone kontrole lekko mnie zdziwiły, ale dostałem się w końcu do Kościoła Niepokalanego Poczęcia, prowadzonego przez Misjonarzy Kombonianów. W biurze spotkałem starszego włoskiego misjonarza, który właśnie kończył raport o krwawych zajściach w Egipcie – Ojcze, to już 36-ty spalony kościół w tym tygodniu - mówi mi wysyłając emaila z najnowszymi danymi do Radia Watykańskiego. Goszczony źródlaną  wodą idealnie gaszącą  pragnienie, słucham o podpaleniach, zabójstwach i zastraszaniu chrześcijan. Bombardowany historiami o przelewanej krwi, zapomniałem poprosić o wino. Msze odprawiłem na kilku kropelkach które mi jeszcze zostały, wierząc że resztę dopełnia krew egipskich męczenników przelewana w tych dniach. Żywa Eucharystia przelewanej męczeńskiej krwi trwa.

Eucharystia przelewanej męczeńskiej krwi trwa na tych ziemiach od wieków, praktycznie od początków jej tu odprawiania. Wpierw przelewali ją poganie odrzucający nową monoteistyczną sektę, później sami braci w wewnętrznych sporach o władzę ukrytą za sporami teologicznymi, by w końcu zmierzyć się z przybyszami z Półwyspu Arabskiego. Eucharystia trwa nie odprawiona jeszcze do końca…

Zamknięte drzwi

Zawsze irytowały mnie zamknięte na cztery spusty świątynie w Zachodniej Europie, te turystyczne i te zwyczajne w małych miasteczkach czy wsiach. Nie tylko dlatego, że uniemożliwiają zwiedzenie ich wnętrza ale bardziej dlatego, że stają się obrazem Kościoła gotowego przyjąć przechodnia jedynie w określonych godzinach, tworząc wrażenie duchowego urzędu. Do Egiptu przyjechałem nie tyle zwiedzać piramidy czy opalać się nad Morzem Czerwonym, ale po to by wejść do starożytnych chrześcijańskich świątyń. Jednak nie mogłem, ale z jakże innych powodów niż w Zachodnim Kościele.

W Asuanie szukam punktów widokowych na Nil, by ustrzelić ciekawą fotkę. Po godzinie marszu dochodzę do hotelu z czasów brytyjskiego bogactwa gdzie czas się jakby zatrzymał w połowie ubiegłego wieku. Obsługa na bramce w tradycyjnych kolonialnych szykownych strojach wskazuje mi odpowiednie miejsce do podziwiania życiodajnej rzeki. Zainteresował mnie jednak bardziej widok nowoczesnej koptyjskiej katedry. Podchodzę bliżej, zza kutej zamkniętej bramy spozierają młodzi mężczyźni. Proszę by mnie wpuścili na minutę bym mógł się pomodlić. Kategorycznie odmawiają. Pokazuję krzyż, nie działa. Lęk i odgórne nakazy paraliżują chrześcijańską gościnność. Rozumiem, bo 20 minut wcześniej przechodząc przez główny plac miasta pozdrawiałem wojsko, uzbrojone po zęby, które na bojowych wozach przygotowuje się na przyjęcie kolejnej manifestacji Bractwa Muzułmańskiego. Gdy wieczorem próbuję zasnąć, niepokoi mnie niecodzienny jak na rozkrzyczane miasto hałas. Zza niedomykających się okiennic słychać propagandowe okrzyki. Tabun ludzi przelewa się szeroką miejską arterią. Nawet na tego typu manifestacjach widać wyraźny podział ról w społeczeństwie. Na czele młodzi agresywni mężczyźni, później niosące transparenty kobiety i na końcu zupełnie nie wiedzące o co chodzi, bawiące się całą tą sytuacją, dzieci.

Pod karmelitańskie sanktuarium św. Teresy w Kairze podjechałem autobusem miejskim z Ramsis Square. Wiedząc jedynie, że to miejsce związane z Teresą, odmieniałem imię świętej na wszystkie sposoby, aby zorientować się w jakim kierunku powinienem pojechać i gdzie się zatrzymać. W autobusie stara chrześcijanka gestykulując próbuje mi wyperswadować, że powinienem wysiąść. Jednak widząc za oknem  trzy czołgi w gotowości bojowej, poddałem się sugestii bez większego przekonania, jedynie z szacunku do siły perswazji i wieku kobiety. Po 50-tu metrach zza uzbrojonych maszyn, które przypomniały mi te widziane ostatni raz podczas prawdziwej akcji w czasie stanu wojennego w rodzinnej wiosce, wyłoniła się fasada pięknej bazyliki z figurą św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Jednostka bojowa chroni wejścia na plac kościelny przed ekstremistami muzułmańskimi sąsiadującego meczetu, jednego z centrów Bractwa Muzułmańskiego w Shoubra. Udowodniwszy służbom bezpieczeństwa, że nie z pobliskiego meczetu przybywam, lecz z odległej chrześcijańskiej Rwandy, dostaję telefon by  zadzwonić do klasztoru, gdzie bracia od czterech dni i nocy strzegli świątyni swej współsiostry, patronki misji św. Teresy.

We wspólnocie można wyczuć zmęczenie długotrwałym napięciem – przyjdą i podpalą czy pójdą do sąsiadów… Bazylika zamknięta od ponad tygodnia. Msze święte odprawiane jedynie dla wspólnoty. Po znajomości wpuszczane są bocznymi drzwiami jedynie kolumbijskie Terezjanki. Przestrzenna bazylika z zaryglowanymi wszystkimi drzwiami i oknami swą pustką przypomina każdego dnia, że to niecodzienny czas. Współbracia Egipcjanie, Libańczycy i Włoch wtajemniczają mnie w kulisy batalii o nowy Egipt, szkoda że kolejny raz wojna tu toczy się kosztem mniejszości chrześcijańskiej.

Po kilku dniach przeor pozwala mi wyjść na miasto. Z egipskim nowicjuszem wybieramy się do chrześcijańskiej dzielnicy metrem ze stacji Santa Teresa, by spróbować zwiedzić charyzmatyczne miejsca starożytnego chrześcijaństwa, związane między innymi z pobytem św. Rodziny podczas egipskiej ucieczki. Kilku ulicznych handlarzy pilnuje pustych regałów na chrześcijańskie pamiątki. Pusto, głucho, prawie wszystko zaryglowane. Wymarła dzielnica, jeszcze nie fizycznie, dzisiaj na razie z lęku i roztropności, jutro kto wie…

Okazało się, że przyjechałem do Egiptu w tygodniu w którym po raz pierwszy od tysiąca sześciuset lat cały Kościół Koptyjski zawiesił odprawianie niedzielnych eucharystii w obawie o bezpieczeństwo swych wiernych. Tę dramatyczną decyzję podjęli biskupi po licznych zamachach i podpaleniach. To historyczne dni, pierwsze od czasów św. Atanazego, kiedy to chrześcijanie nie usłyszeli w niedzielę na koniec modlitwy błogosławieństwa na nowy tydzień. Dlatego też żyją w strachu i niepewności, pozamykani w oczekiwaniu na... Kościoły zostały zamknięte nie ze wstydu, że nikt już tu nie przyjdzie ale z troski, że zbyt wielu za wiarę mogłoby zginąć. To Biskupi poprosili po raz pierwszy od tylu wieków, by wierni do kościoła nie przychodzili. Dziwne jest to nasze chrześcijaństwo – w niektórych częściach świata, pasterze błagają by ludzie przychodzili a oni i tak  nie przychodzą. W innych zaś proszą, by publicznie się nie modlili, a oni i tak, choć za zamkniętymi drzwiami swoich domów, śpiewają starożytne kantyki w języku faraonów.

25. Krwawa historia chrześcijańskiego Egiptu

Aleksandria to miasto symbol, odwieczne okno Egiptu na wielokulturowy świat, przez długi czas serce i głowa krainy nad Nilem. Jego wielotysięczna historia to niekończący się ciąg ścierających się kultur i religii. Dziś miasto to koszmarnie zaniedbane stara się nieco zachować resztki splendoru na linii brzegowej. Szukam w nim śladów chrześcijańskiego męczeństwa z początków jego historii jak i tych najnowszych sprzed zaledwie kilku lat. Tutejszy Kościół według tradycji założył św. Marek, idąc śladami św. Rodziny ukrywającej się w Egipcie. Sam pochodził z sąsiedniej Cyrenajki, dziś płynącej krwią w wewnętrznych walkach libijskiej rewolucji, po bestialskim zamordowaniu Muamara Kadafiego. W katedrze koptyjskiej św. Marka, w centrum miasta w lewej bocznej kaplicy znajduje się nietuzinkowa lista pierwszych osiemdziesięciu patriarchów lokalnego Kościoła, według tradycji tu spoczywających, którzy później nazwani zostaną koptyjskimi papieżami. Na liście takie tuzy jak św. Marek, Piotr I, Atanazy, Cyryl… Powołując się na tak bogatą tradycję, dzisiejsi chrześcijanie kontynuują aleksandryjskie odważne wojowanie o wierność Ewangelii przekazanej przez ewangelistę, malowanego w ikonografii pod symbolem Lwa. Walka trwa, choć skala wydaje się już nie ta co przed siedemnastu wiekami.

Nieskuteczny Dioklecjan

Decyzje Imperatora Dioklecjana z roku 303 o zobowiązaniu wszystkich do publicznego aktu kultu wobec pogańskich bóstw spowodowały falę prześladowań chrześcijan w Imperium. Na terytoriach egipskich wprowadzany w życie został w wyjątkowy sposób między innymi przez nadgorliwość lokalnych władz. Aleksandria, wydawałoby się już dochodząca do siebie po poprzednich czystkach, będzie zmęczona i już nasycona poprzednimi gwałtami. Można by sądzić, że wielokulturowa metropolia już doszła do poziomu pokojowej koegzystencji i tolerancji religijnej, gdzie świątynie różnych religii krzyżowały się w dzielnicach potężnego miasta. Jednakże mobilna ludność ówczesnej portowej metropolii szybko zapomniała o historii i objawiła na nowo swe oblicze pełne podejrzliwości i prymitywnych stereotypów. Już nie tylko czarownicy na ulicach namawiali do eliminacji chrześcijan, ale de facto cesarska ustawa podjęta w centrum ówczesnego świata - Rzymie. Krwawy dramat aleksandryjskich chrześcijan trwał w cieniu najsłynniejszej biblioteki ówczesnego świata. Naturalne światło wiedzy okazało się zbyt ciemne, by rozpoznać ukryte światło w imię którego chrześcijanie oddawali masowo życie.

Jak opisuje w monumentalnym dziele Histoire de Persecution, Paul Allard, podróżujący i oświeceni ówcześni mieszkańcy jednej ze stolic świata, Aleksandrii, na nowo zapłonęli prymitywną żądzą podglądania dramatu walczących o wierność chrześcijan, naigrywając się z bladych ze wstydu i drżących na całym ciele chrześcijan zapierających się Chrystusa na publicznych placach, oklaskując z entuzjazmem tych, którzy bez większych wątpliwości składali ofiary bożkom pogańskim jakby nigdy chrześcijanami nie byli, wywierając szczególną presję na bogatych, wpływowych i zarządzających miastem ludziach, wymagając administracyjnego potwierdzenia wypełnienia prawa o oddaniu hołdu bóstwom pogańskim. W końcu prymitywna żądza prowadziła również aleksandryjczyków do podglądania egzekucji wykonywanych na najbardziej bezkompromisowych wyznawcach Chrystusa.

Obok ludzi, którzy ulegli pogańskiej i masowej presji byli i tacy, którzy okazali się kolumnami podtrzymującymi wiarę w momentach próby, to męczennicy – kategoria chrześcijan obecna w Kościele po dziś dzień. By podsycać prymitywną zawiść i żądzę krwawych doznań, jak z popularnych horrorów tyle że odgrywanych na żywo i publicznie, prefekt miasta organizował dla społeczności pokazy okrucieństwa na niewinnych wyznawcach Chrystusa. Znany jest przypadek niedołężnego starca Juliana, który został przyniesiony przed tron władcy na noszach przez dwóch chrześcijan, z których jeden natychmiast zaparł się Chrystusa wobec groźby śmierci. Widząc zaś opór starca wobec apostazji przywiązano go do wielbłąda, by przed egzekucją godzinami jeździć po gwarnych uliczkach Alexandrii, przynosząc nieco darmowej rozrywki zabieganym mieszkańcom. Dla  oświeconych aleksandryjczyków zwykłe ścięcie byłoby zbyt banalnym rozwiązaniem. Dla większej więc społecznej ekscytacji chrześcijan żywcem palono, oblewano wrzątkiem, obcinano im członki, wyrywano paznokcie, a wszystko w imię nieposłuszeństwa legalnemu prawu stanowionemu przez Cesarza.

Wobec odwagi i bezkompromisowego świadectwa nieposłusznych chrześcijan, narastała liczba żołnierzy przechodzących na niebezpieczną wiarę. Uwierzyli oni silniejszemu władcy, który nie strachem ani szantażem, ale miłością wyzwalał niezrozumiałą lojalność swoich wyznawców. Obserwatorzy krwawych igrzysk mogli dostrzec strach w oczach tyranów wobec niezrozumiałej odwagi umierających i wobec narastającej fascynacji ludzi niezrozumiałym fenomenem ofiarowania życia, za wierność nieznanemu Jedynemu Bogu. Kościół jednak w tym czasie nigdy nie zorganizował militarnej odsieczy, by wykorzystać momenty przestrachu tyranów, nie sięgnął po broń by zwalczyć niesprawiedliwe pogańskie rządy. Żyjąc radykalnie błogosławieństwami i nadzieją, trwał przy Chrystusie Ukrzyżowanym. Nic więc dziwnego, że to właśnie od roku 284 zaczęto odliczać lata liturgicznego kalendarza koptyjskiego, to wtedy krwawy Dioklecjan przejął władzę w Imperium. Era Męczenników (284-305) stała się pierwszym oficjalnym etapem życia Koptyjskiego Kościoła, podwaliną, fundamentem i jak się później okazało proroctwem na całą jego historię.

Potężny i wydawałoby się zwycięski nad chrześcijanami Dioklecjan, w 305 roku przeszedł na emeryturę. Kazał sobie wybudować pałac w Dalmacji w dzisiejszej Chorwacji i na starość uprawiał w pałacowych grządkach kapustę. Po śmierci (313) pochowano go w specjalnie na jego cześć wybudowanym mauzoleum gdzie miano składać odwieczny hołd krwawemu Imperatorowi. Jednak już w VII wieku stał się piękną katolicką katedrą pod wezwaniem św. Duje, ofiary jego obłąkańczej polityki. Niektórzy artyści malując Dioklecjana w koronie z liśćmi nie tylko laurowymi ale i kapuścianymi, jakby chcieli powiedzieć, jak mała jest pozorna ludzka wielkość wobec Boskiej logiki historii.

Coming out dezertera

Kościół Aleksandryjski kojarzy się nam w Europie ze św. Markiem Apostołem, założycielem lokalnej wspólnoty; św. Atanazym, wybitnym pasterzem pięciokrotnie wyrzucanym ze swej diecezji; Orygenesem, błyskotliwym przedstawicielem miejscowej szkoły teologicznej, św. Cyrylem, Doktorem Kościoła, pieczęcią Ojców; św. Katarzyną, legendarną pogromczynią światłych umysłów studiujących przy najsłynniejszej bibliotece świata. O dziwo jednak, to nie oni są dziś najpopularniejszymi świętymi Koptyjskiego Kościoła. Jest nim bez wątpienia żołnierz-pustelnik-męczennik Mari Mina. Obserwując dziś renesans życia duchowego Koptów, można dostrzec jeden z ewidentnych jego znaków, jakim jest odrodzenie ruchu pielgrzymkowego, szczególnie do grobu św. Miny, w powalającym rozmachem nowym klasztorze w okolicach Aleksandrii.

Kilkunastoletni Menas, imię tłumaczy się przez liturgiczne Amen, wstępuje do wojska i robi błyskawiczną karierę. Jako dziecko-sierota z bogatej i dobrze wykształconej rodziny dochodzi do stopni oficerskich w zawrotnym tempie. Gdy jednak napięcie pogańsko-chrześcijańskie narasta a Dioklecjan wiosną 303 roku wydaje pierwszą ustawę antychrześcijańską, nakazującą niszczenie świątyń i świętych pism, młodzieniec stawia wszystko na jednej szali. Sprzedaje całą swą majętność rozdając dochód chrześcijanom w potrzebie, po czym opuszcza państwową karierę wojskową i udaje się na pustynię. Niektórzy mogliby pomyśleć, że przeczuwa ciężkie czasy i dezerteruje. Czy przewidywał gdzie owa dezercja  go zaprowadzi, nie wiemy. Jednak patrząc na ciąg dalszy widać wyraźnie, że to kolejny etap duchowej drogi, by pójść za Chrystusem w trudnych czasach. Z powodu miłości do Chrystusa wybrałem życie na pustkowiu, pośród dzikich zwierząt, zamiast dzikiego życia pośród bezbożnych.

Wyjście na pustynię było szukaniem drogi do adorowania Boga w duchu i prawdzie. Życie pełne prostej modlitwy, pracy i ascezy przygotowywało stopniowo młodego mężczyznę do podjęcia życiowej decyzji, przynależenie w pełni do Boga. Dojrzewał do stanięcia w prawdzie przed sobą, Bogiem, zabijanymi braćmi, i prześladowcami. Gdy po pięciu latach intensywnego życia duchowego usłyszał w natchnieniu, że Bóg przygotował dla niego trzy korony: czystości, ascezy i męczeństwa, już nie miał wątpliwości co będzie kolejną konsekwencją wcześniejszej dezercji.

Na głos dojrzałego sumienia oświeconego Bożym natchnieniem, opuszcza pustynię udając się do pierwszego napotkanego miasteczka, a był to czas świąt pogańskich. Nie rozpoczął katechezy o wyższości chrześcijaństwa nad pogaństwem, nie próbował przekonywać pogan co do błędności ich przekonań i polityki wobec prześladowanej mniejszości, wypowiedział proste a śmiercionośne zdanie, do którego się przez lata przygotowywał - jestem chrześcijaninem… (Rz 10,20 i Es 65,1). „Zostałem znaleziony przez tych, którzy mnie nie szukali, odkryłem siebie tym, którzy mnie o to nie prosili.” Chrześcijański coming out  nie był happeningową manifestacją konfrontacyjnego młodzieńca, ale owocem wewnętrznej przemiany z żołnierza w świadka. Niewyobrażalne tortury zadane przez wściekłych administratorów, perswazje żołnierzy, byłych kolegów w profesji, tylko umacniały w żołnierzu-pustelniku modlitewne przeżywanie tekstów św. Pawła: „czy coś jest wstanie odłączyć mnie od miłości Chrystusowej….?” (Rom 8,35).

To co się stało po śmierci to kolejny dowód na to jak pozorna dezercja przekształciła się w tryumfalny marsz zwycięzcy. W kulcie młodego męczennika tradycja koptyjska zobaczyła wszystko co możliwe a może nawet więcej. Sam Cesarz Konstantyn miał posłać swą córkę chorą na trąd na grób dezertera, by później wdzięczny za uzdrowienie, postawić pierwszy kościółek na miejscu spoczywającego niedopalonego ciała brawurowego męczennika. Kaplica z czasem rozbudowana przez św. Atanazego, patriarchę Aleksandrii (320-325),  przerodziła się w końcu w najżywotniejsze sanktuarium Kościoła Wschodniego wczesnych wieków. Gdy w Dalmacji (Chorwackim Splicie) przebudowywano mauzoleum Dioklecjana na katolicką katedrę, w Północnym Egipcie budowano imponującą bazylikę. Obie świątynie dedykowane zostały ofiarom ślepej nienawiści Władzy wobec Jedynego Boga. Według koptyjskiej tradycji, to z cienia egipskiej bazyliki w czasach jej świetności wyruszyło 7  mnichów ewangelizować daleką Irlandię.

Muzułmanom zajęło ponad cztery wieki wyplewianie chrześcijan z terenów Aleksandrii i finalne zamknięcie sanktuarium, którego ruiny przez kolejnych kilka wieków służyły jako kryjówka dla lokalnych złodziejaszków. Najszlachetniejsze materiały budowlane posłużyły nowym panom, a otomański Ali Pasza w wieku XVIII dokończył dzieła równając ruiny z ziemią w trosce o bezpieczeństwo lokalnej ludności. O dziwo, około sto lat później, niemiecki archeolog dr Klaus P. Kuhlmann odkrył wyjątkowość miejsca i wydobył z piasków pozostałości chlubnej historii. W 1959 koptyjski Papież, Cyryl VI, po siedmiu wiekach przerwy odprawił Mszę św. w charyzmatycznym miejscu, rozpoczynając nowy huragan łask. Tyle wieków nie wystarczyło, by kompletnie wykorzenić wdzięczną pamięć o cudownym męczenniku za wiarę. Kilka kilometrów od stanowiska archeologicznego kompleksu świątynnego św. Mari Mina, powstaje imponujące współczesne sanktuarium, jeszcze częściowo w budowie. Widząc tłumy tam zdążające, wydaje się, że odcięcie wiernych od początków historii ich wiary jest zadaniem niewykonalnym. Na naszych oczach wszystko powstaje jak Feniks z popiołów. Dziś to tętniące serce Aleksandryjskiego Kościoła, które nie tyko wspomina wierność żołnierza-pustelnika z IV wieku, ale staje się symbolem męczeństwa Kościoła współczesnego. To właśnie tutaj w 2011 roku pochowano 21 ofiar ataku bombowego na Koptów podczas noworocznej nocnej modlitwy.

Ostateczne starcie

Krwawa historia rzymskich prześladowań, których prawdopodobnie kulminacyjnym punktem była rzeź 8150 chrześcijan w miasteczku Akhmin, nie zakończyła trudnych czasów. Chrześcijanie sami zaczęli pogrążać się w konfliktach teologicznych, które często przybierały twarz walki o wpływy i władzę. Sami, osłabieni podziałami, zostali zalani począwszy od VII wieku falą systematycznej islamizacji i arabizacji, nie rzadko przy cichym błogosławieństwie niektórych przywódców chrześcijańskich, próbujących uniezależnić się politycznie i ekonomicznie od Imperatora Konstantynopola. Św. Atanazy, Patriarcha Aleksandrii nie był wyrzucany pięciokrotnie ze swej diecezji przez islamistów, bo ich tam jeszcze nie było, ale przez współbraci chrześcijan.

Islamska polityka przejmowania chrześcijańskiego Egiptu była dość prosta i w niektórych krajach pozostaje aktualna po dziś dzień. Mieszkańcy dostawali wybór – przejść na Islam, albo płacić wyższe podatki, albo zginąć. Konsekwentna linia przyniosła zamierzone owoce, bowiem w przeciągu kilku wieków, chrześcijańscy Egipcjanie stracili wszelki wpływ na losy swego kraju. Nietrudno to opisać w kilku lapidarnych zdaniach, również przyjąć fakt do wiadomości, ale gdy podobny proceder dzieje się na naszych oczach we współczesnych nam czasach, może łatwiej sobie skalę zmiany wyobrazić. To co dzieje się dziś wobec chrześcijan w niedalekim Iraku, przeżywali egipscy wyznawcy Chrystusa przez wieki. Poza mordowaniem opornych następowała głęboka kulturowa zmiana. Oto jak Ojciec Anis Hanna opisuje, tę zmianę dokonywaną pod presją karabinów od czerwca 2014 roku w Mosulu - regionie Jonaszowej Niniwy: „od dziś kobietom i mężczyznom zabrania się ubierania na styl Zachodni i używania spodni. Mężczyźni muszą zapuścić brody, golić głowę i wąsy. Kobiety nie mają już prawa pracy poza domem, mają być zakryte od głów do stóp. Jeśli przypadkiem kobiecie zapragnie się wyjść z domu ma być prowadzona przez swego męża, inaczej nie ma prawa być poza domem. Napoje alkoholowe, salony fryzjerskie i piękności są zlikwidowane. Telewizja nie ma już prawa emitowania programów kulturalnych czy komedii. Koniec z teatrem, piosenkarzami, muzyką świecką i poetami”

Jak Egipscy chrześcijanie przeżyli podobną presję trwającą nieprzerwanie z różnym nasileniem od czternastu stuleci? To powiedzieć mogą jedynie pozostałe 10% egipskiego społeczeństwa, które nadal entuzjastycznie trwa przy Chrystusie mimo całej swej krwawej historii.

W dzień przybycia do Egiptu lądując na międzynarodowym lotnisku w Kairze, po cztero-godzinnej rozmowie z sześćdziesięcio-letnim Muamarem, od 30 lat pracującym jako fizyk w amerykańskim instytucie badań jądrowych, usłyszałem – gdy patrzę na to co się dzieje to wstyd mi, że jestem muzułmaninem. W drugi dzień pobytu jadąc do sanktuarium Mari Mina, znajomy Kopt oprowadzający mnie po tajnikach świętych miejsc dorzucił, że właśnie słuchał orędzia nowego egipskiego prezydenta, który ze spuszczoną głową wyznał przed narodem, że przez ostanie 40 lat wstyd mu było, że jest muzułmaninem. Spędzając ostatnie popołudnie w Kairze w angielskim barze w cichej dzielnicy Zamalek, dwóch młodych Egipcjan przy trzeciej butelce Stella, patrząc na mój nieduży krzyż na piersiach wyznało w przypływie szczerości, że wstyd im za swoich braci radykałów, którzy oszpecają naukę prawdziwego Islamu. Wysłuchałem, nie komentując…

 

26. Bombowe wybudzenie

św. Marty, El Fahyoum

Dzień św. Jakuba, w Hiszpanii pewnie wielkie uroczystości Apostoła, ja zaś odprawiam mszę dla 2 Kolumbijskich Terezjanek w sercu Aleksandrii, w kaplicy otoczonej 4 meczetami. Jest 7 rano jedyny czas, kiedy w spokoju można odprawić eucharystii bez bycia molestowanym nawoływaniem muezinów do wychwalania Allaha. Po burzliwej nocy końca ramadanu muzułmanie śpią, chrześcijanie budzą się pierwsi do życia. Modlimy się za tutejszych zastraszonych chrześcijan, których wiara  zbudowana jest na wierze znajomego św. Jakuba, Apostoła Marka.

Dzisiejsza Liturgia Słowa to klucz do zrozumienia tego co dziś zobaczymy i przeżyjemy wraz z Latynoskimi Terezjankami.  (2 Kol 4, 7-15) – „Jesteśmy dzbanami przechowującymi skarb w wazach  glinianych.” Myślę tu o miejscowych rozproszonych wśród muzułmańskiej większości chrześcijanach żyjących w opresji. Nie są oni wcale herosami, raczej sytuacją zmęczeni i sfrustrowani choć niezałamani.  Mają również swoje grzechy i słabostki, też są kłótliwi i kapryśni, jednakże tutejszy Kościół przeżywa tajemnicę ucisku w sensie dzisiejszych czytań –  by „siła nadprzyrodzona nie pochodziła od nas, ale od Boga. Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddajemy się zwątpieniu, żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy. Znosimy prześladowania, lecz  nie czujemy się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy. Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym ciele. Ciągle bowiem wydawani jesteśmy na śmierć z powodu Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym śmiertelnym ciele....”

Nie można wytłumaczyć trwania chrześcijan od ponad dziesięciu wieków w ucisku, inaczej jak tylko przez powyższy tekst Pawłowy. Nie robią z siebie bohaterów, lecz w cichości wypełniają swoje powołanie życiowe – nosić skarb wiary w Chrystusa w naczyniach glinianych; ufać, że wszystko pochodzi od Boga i że cierpienie ma sens, bo jest uczestnictwem w misji zbawczej Chrystusa. Nie przeceniają swojej wartości myśląc, że zbawiają grzeszny świat bogatych przeżywających swe chrześcijaństwo w komforcie. Wiedzą jedynie, że poddać się nie mogą, bo to byłoby zdradą Chrystusa dla którego żyli, cierpieli i umierali ich ojcowie i pradziadowie. Misję męczeństwa wyssali z wiarą rodziców. Współczesność męczeństwa jest tutaj gwarantem tradycji zarówno wierności Chrystusowi jak i własnym przodkom i rodzicom. Po Mszy na cześć św. Jakuba udajemy się, nie do Santiago de Compostela bo to na końcu świata, ale na specyficzną pielgrzymkę do Kościoła Świętych położonego 15 minut od karmelitańskiej kaplicy.

Kościół Świętych

Podwozi nas mąż znajomej pracującej w karmelitańskim szpitalu w Aleksandrii, małżonkowie przyjechali do Sióstr razem po wypłatę żony. Przyda się, bo to prawie koniec ramadanu, więc zaczyna się szał zakupowy równy bożonarodzeniowemu w Zachodnim świecie. Cały kraj wychodzi nocami na targi i do sklepów. W zielonym Polonezie z lat 80-tych siostry gaworzą z przyjaciółmi, ja robię zdjęcia. Po kilkunastu minutach na środku ulicy pojawia się barykada jak z Powstania Warszawskiego, przejazd zablokowany workami z piaskiem. Ostatnie metry musicie podejść pieszo - dorzuca zdawkowo kierowca po angielsku. Nie rozumiejąc za grosz arabskiego, idę posłusznie za Kolumbijskimi Siostrami Terezjankami jeszcze nie zdając sobie sprawy gdzie jestem. Piękny kształt meczetu przykuł moją uwagę i krocząc równym krokiem za przewodniczkami przymierzam się do kolejnej pięknej fotki na tle idealnie błękitnego nieba. Siostra na raz chwyta mnie za koszulę rzucając - uważaj, czołg. Rzeczywiście, prawie rozbiłem się o opancerzony pojazd z karabinem maszynowym chroniony drutem kolczastym jak z obozu koncentracyjnego. Doszliśmy – informują siostry. Dopiero zauważyłem, że na szerokość dwóch czołgów po drugiej stronie zgrabnego meczetu znajduje się niepozorna brama wejściowa do jakże znaczącego budynku. To tu znajduje się parafia pw. Świętych, Apostoła Marka i Piotra I, Patriarchów Kościoła Aleksandryjskiego.

W drzwiach bramka na podczerwień i obowiązkowa kontrola wchodzących na teren świątyń. Stary kościół na parterze a główny nowy na piętrze. W ramach kompleksu kościelnego szkoła, plac zabaw dla dzieci i imponujące zaplecze duszpasterskie ze sklepikami artykułów religijnych i napojów chłodzących włącznie. Próbuję sobie szybko ułożyć w wyobraźni jak i gdzie wydarzyło się to o czym myślę od dłuższego czasu. Przy otwieraniu plecaka do kontroli, dopytuję – gdzie wybuchła bomba. Yosefu ze straży bezpieczeństwa rzucił z lekka – tu gdzie właśnie stoisz. To w tym miejscu 3 lata temu podczas modlitewnego czuwania Noworocznej Nocy wybuch rozerwał dwudziestu jeden chrześcijan i znacząco zranił kolejnych stu. Szybko zapiąłem plecak, zdjąłem czapkę, a na piętrze zauważyłem grające w gumę dzieci z wakacyjnych zajęć parafialnych.

Wraz z Siostrami sprowadzeni natychmiast do pionu zaczynamy szukać śladów tragicznych wydarzeń. Fasada kościoła odbudowana i odmalowana bez śladu wybuchu bombowego. Z ulicy oprócz dwóch czołgów i zasieków nie ma ani śladu masakry. Może za wyjątkiem lekkiego wgłębienia w betonie gdzie stał samochód pułapka. Po wejściu, na terenie parafii, pojawiają się już zdjęcia zabitych 21 osób. Ich krew rozlana po częściach elewacji i resztki ubrań zdjętych z rozerwanych ciał stanowią mini salę pamięci krwawych modlitw nocy Nowego Roku 2011. Elegancka czerwona sukienka niewysokiej kobiety przypomina, że modlili się w uroczystym czasie odświętnie ubrani. Biała zasłona wisząca w dzień masakry nad przeszkloną bramą wejściową parafii, dziś uderza swym trudno identyfikowalnym kolorem, to swoisty kolaż bieli i krwi. Zasłona ufałdowana w formie krzyża wbija się w wyobraźnię modlących się tu koptyjskich chrześcijan. Zdjęty z frontonu kościoła nieco zdewastowany przez odłamki bomby wizerunek Chrystusa z szeroko rozpostartymi ramionami zawisł w centrum mini muzeum, otoczony 21 twarzami. Spokojne spojrzenie Chrystusa wyraża brak zaskoczenia tym co tu się wydarzyło, uderza zaś porażający spokój bijący z fragmentów uratowanego fresku.

Rodzina świętych

Stoję na tyłach dolnego kościoła gdzie bomba poszkodowała najwięcej ściśniętych jak sardynki w puszce wiernych. Mina Haid, 30 letni młodzieniec, podchodzi pytając w czym mógłby pomoc, z pewnością widząc moje zmieszanie i zagubienie. Rzuciłem więc ni z gruszki ni z pietruszki, czy słyszał o wypadku sprzed 3 lat. Spojrzał niedowierzając naiwności pytania. „Czy słyszałem? Przecież moja mama i siostra tu prawie zginęły. Leczone w Niemczech odzyskały władze w zmasakrowanych nogach.” Była godzina 0.20. Nowego Roku. Jak to sobie mama z siostrą tłumaczyły, że nawet podczas modlitwy, blisko Boga w swojej świątyni nie mogą czuć się bezpieczne? – Bóg wie lepiej o co tu chodziło, ciągle powtarzała mama.  Byliśmy wściekli, chcieliśmy iść na meczet z kamieniami, ale kapłani nas uspokajali, mówiąc że to nie po chrześcijańsku. Teraz nie czujecie buntu przeciwko niesprawiedliwości? Bóg wie lepiej, o co tu chodziło….

Jednak krwawe wydarzenie obudziło w Egipskim społeczeństwie rozgoryczenie przeciwko pasywności i obojętności rządu. Chrześcijanie i muzułmanie przeciwni radykalizmowi islamskiemu wyszli na ulice. George, mechanik z naszego szpitala w Aleksandrii mówi jednoznacznie - to tutaj zaczęła się rewolucja. Niestety później przejęli ją radykałowie z Bractwa, ale ludzie powiedzieli dość, po nocnej masakrze na chrześcijanach z naszej parafii.

Chodząc po terenie parafii dalej rozmawiamy z Mina. - Znałem jednego z zabitych, wskazuje na najmłodszego młodzieńca z grona 21, miał na imię Peter, był moim dobrym kolegą.  Podeszliśmy bliżej zdjęcia, wyraźnie zarysowane brwi, ciemne oczy, na dwie strony zaczesany przystojny młodzieniec. Jego prochy i 20 towarzyszy hierarchia Kościoła zdecydowała umieścić  w narodowym sanktuarium Koptów gdzie znajdują się relikwie świętego Mari Mina, męczennika z IV wieku, dwóch poprzednich papieży koptyjskich, gdzie tłumy wiernych przejeżdżają wyjednywać łaski dla swoich rodzin. - Jak się czujesz gdy twój bliski kolega Peter, pochowany jest w sanktuarium z Papieżami i samym Świętym Mina, twoim patronem? Jak to będzie kiedy zostaną ogłoszonymi świętymi?, dopytuje z perspektywy prawnego punktu widzenia zachodniego rzymskiego katolika. - Ależ przecież oni już są święci, wyjaśnia mi prosto z mostu. - Czuję się zaszczycony, że byłem jego przyjacielem. Acha, Peter naprawdę dobrze grał w koszykówkę...

W trzeciej linii od góry, plakatu z wszystkimi 21 ofiarami zamachu są cztery kobiety – Martina, Maryam z mamą Sonią i ciocią. Fekry, mąż i ojciec w czasie modlitwy kobiet zarabiał na chleb, gdy wyjeżdżał by odebrać rodzinę z modlitwy, dojechał na cmentarzysko, między rozrzuconymi częściami ciał, gdzieś znajdowały się części jego córek, żony i szwagierki. Po przeżyciu żałoby zrozumiał, że Bóg wzywa go by jeszcze bardziej służył. Od sierpnia 2012 zrezygnował z pracy zawodowej, by w pełnym wymiarze czasu ofiarować swoje talenty na rzecz parafii gdzie zginęła cała jego rodzina. Jak wyznał ostatnio znajomym z naszego szpitala, - Wcześniej tylko dwie córki mówiły do mnie tato, dzisiaj to już ponad 2 tys. osób z facebookowej grupy wsparcia…  

Owoce świętości

Przychodzę do kościoła kolejnego dnia sam. Jest niedziela po mszy świętej. Pięciu kapłanów rozrywanych przez tłumy wiernych na rozmowę, krótkie błogosławieństwo, poświęcenie, przeróżne mniej czy bardziej zrozumiałe obrzędy. Jestem umówiony z Abuna Cyrilo, zmierzył mnie wzrokiem z góry na dół i zapytał bez ogródek gdzie habit, zrobiło mi się nie swojo, pokazałem na krzyż i mówię – zakonnik w drodze. Uśmiechnął się poklepał po ramieniu i rzucił, uzbrój się w cierpliwość. Uzbrojony po zęby przyglądam się kolejnym licznym grupom młodych wchodzącym do górnego kościoła. Abuna wziął mnie ze sobą do prezbiterium i pozwolił robić zdjęcia. To obrzędy narzeczeńskich zaślubin. Długie modlitwy w charakterystycznym śpiewie koptyjskim a na koniec kapłan zbliża głowy młodych do siebie i wciska między nie krzyż, z oddali słychać uwielbieniowe zaśpiewy rodziny. Młodzi, szczęśliwi z krzyżem między głowami wyglądają intrygująco. I tak para za parą. Uzbrojony w cierpliwość  obserwuję i myślę sobie, że nie dali się zastraszyć, bomby nie zmieniły ich życia, a może wręcz umocniły wybór wiary?

Po kolejnym, sam już nie wiem którym obrzędzie, Abuna Cyrillo obrócił się do mnie z uśmiechem wręczył cukierka o smaku karmelowym zawinięty w czerwone pazłotko i wyraził nadzieję, że może uda się nam w końcu porozmawiać,  choć krótko.

Abuna odprawiał nabożeństwo, widział ich twarze, przed, podczas i po wybuchu. Co ci ludzie czuli po wszystkim, czy nie chcieli zemsty, walki, zapytałem wprost. Po chwili zastanowienia stwierdził - czuli ogromny ból, ale nigdy chrześcijanie nie będą namawiani do konfrontacji siłowej. Nigdy nie sięgniemy po broń, rześko konkluduje. Pierwsze momenty były trudne, to było szaleństwo, kilku młodych muzułmanów przybiegło, by po wybuchu deptać resztki ciał na ulicy wykrzykując – śmierć wszystkim chrześcijanom. Uspokajaliśmy ludzi, szczególnie młodych, którzy byli gotowi pójść na barykady. Ale tak nie można, to nie Jezusowe. Papież Shenuda podczas pogrzebu nawoływał wprost – Rozum podpowiada mi dziś wiele różnych myśli. Serce dyktuje jeszcze więcej, ale lepiej zachować milczenie by sam Bóg mógł przemówić… Wszystko w życiu jest po coś! Także trudności! Jako chrześcijanie, nie jesteśmy na tym świecie od noszenia broni!” Próbowaliśmy jakoś pomóc przejść to doświadczenie. Teraz nasi wierni czują jedynie ból. Chęć zemsty już chyba została przezwyciężona siłą modlitwy i chrześcijańskiego nauczania – podsumował Abuna.

A gdzie sprawiedliwość? – dopytuję. Możemy jedynie pokojowo manifestować o przywrócenie sprawiedliwości. Rząd zaś zadowolił się odnowieniem fasady kościoła i postawieniem dwóch czołgów, by uspokoić rozgoryczonych ludzi. Do dziś jednak nie ma śladu wymierzenia sprawiedliwości organizatorom masakry.

Co się działo po masakrze? - Chcieliśmy odwołać Święta Bożego Narodzenia z obawy przed kolejnym atakiem i w trosce o przerażonych braci. Jednak w końcu zdecydowaliśmy się odprawić, i co się okazało na mszę Bożonarodzeniową przyszły tłumy. Ludzie jak nigdy wcześniej, stali nawet na ulicy. Nasze 3 kościoły, plac zabaw nie były wstanie pomieścić wszystkich. Ludzie na zewnątrz krzyczeli do pobliskich muzułmanów z meczetu obok kościoła – możecie nas teraz wszystkich pozabijać, my dalej będziemy się tu modlić, to nasz kościół. To było dokładnie tydzień po masakrze. Wierni się więc wystraszyli? - Zobacz co teraz tu się dzieje w kościele, to mówi samo za siebie.  Rzeczywiście, to już ponad godzina po zakończonej Eucharystii kościoły, górny i dolny pełne ruchu, gwaru, błogosławieństw, rozmów, obrzędów, grup katechetycznych, a wszystko organizowane przez rzesze wolontariuszy. - Od ataku na nasz kościół 3 lata temu, liczba uczestniczących w sakramentach w naszej parafii po prostu się potroiła.

Zjedliśmy po cukierku gdy do rozmowy dołączył się młody Abuna Mana, podpisując kolejne dokumenty początku chrześcijańskiego narzeczeństwa. Rodzina i znajomi młodych po serii zdjęć, każdy swoim tabletem czy smartfonem, i rytualnym pocałowaniem liturgicznej zasłony wejścia za ikonostas z wizerunkami świętych Marka i Piotra I, rozchodzą się by dać miejsce kolejnej licznej grupie. Młodszy Abuna życzy mi dobrej drogi wypisując nieustannie w prezbiterium dokumenty narzeczeństwa. Życzy byśmy kolejny raz spotkali się już przy wspólnej Eucharystii, odpowiedziałem, że mam taką realną nadzieję, że stanie się to faktem szybciej niż byśmy się tego po ludzku spodziewali.

………………………………..

Wychodzę z kościoła Świętych umocniony. Jednak po mocnych wrażeniach i przy 40 stopniowym upale nieopodal zatrzymuje się w pierwszej napotkanej pijalni herbaty, by nieco odpocząć od tematyki. Do stolika dosiada dwoje młodych. Ona bez welonu, on zagaduje po angielsku, myślę sobie – chrześcijanie. Weslij zaczyna bez ogródek – Byłem tam, widziałem. Tamtej nocy spałem, a wybuchł bomby obudził mnie. Mieszkam dwie przecznice od kościoła. Do dziś słyszę jęki cierpiących. Nie wierzyłem oczom, do dziś widzę resztki ciał na drzewach i wbite w ściany kościoła. Pomyślałem, że tutaj nie można zdystansować się od cierpienia. Zmęczony jednak masakrycznymi opowiadaniami chcę nakierować rozmowę na coś pozytywniejszego, czy nie dostrzegasz ukrytych owoców tego co tu się stało?

- U Koptów nie wiem bo jestem protestantem, ale z pewnością ten wybuch obudził wielu. To tu zaczęła się rewolucja. Znam wielu muzułmanów, którym serca zadrżały i stali się krypto-chrześcijanami. Ukrywają się ze swoją wiarą w Jezusa, ale sercem są już z Nim. Czy mógłbyś umówić mnie z którymś z nich – zapytałem. - Jeśli cokolwiek pisnę, każdy z nich zerwie kontakt, zmieni numer telefonu. Nie nalegałem.

Przypomniały mi się wczorajsze słowa z Liturgii, że skarb wiary nosimy w naczyniach glinianych, a czasami ukryty za muzułmańską burką.

 

27. Różne poziomy zaślepienia

Kair, 1.08.2014

Na siedem spalonych chrześcijańskich miejsc w historycznym mieście Minia nad Nilem, a na czternaście w regionie, jedno jest szczególne, to Centrum Edukacyjne dla dzieci i młodzieży prowadzone przez egipskich Jezuitów. Przez ponad sto lat obecności w mieście zakonnicy wyrobili sobie markę, szczególnie dzięki proponowanej wyjątkowo kompetentnej edukacji. Muzułmanie dosłownie bili się między sobą by zapisać dzieci i młodzież do przedszkola i najlepszej szkoły w okolicy. Z czasem też odkrywali sens pracy na rzecz dzieci kalekich widząc w jaki sposób zostają przystosowywane do życia. Jedną z integralnych części imponującego dzieła była więc pomoc dla młodzieży niepełnosprawnej mentalnie i fizycznie. Wobec kompletnego braku takich propozycji w całym regionie i dużej ilości dzieci w potrzebie, Jezuici musieli poszukać klucza do wyodrębnienia najbardziej potrzebujących z masy potrzebujących. Warunkiem więc przyjęcia i uczestniczenia w treningach i terapiach były analfabetyzm i stopień sprawności rąk. Szukano dzieci naprawdę poszkodowanych i bez żadnych perspektyw na przyszłość, a jednocześnie tych którzy mieliby potencjał utrzymania się z własnej pracy.

Miryam

Ostatnimi laty, gdy atmosfera antychrześcijańska narastała w Egipcie, radykałowie z Bractwa Muzułmańskiego wzięli pod lupę  zbyt dobrze funkcjonujące Centrum, które w roku 2013 objęło pomocą 3 000 osób, proponując różne programy, z kinem filmowym włącznie. Aż 65 % uczniów stanowili muzułmanie. Rodziny islamskie stanowiły 70 % osób korzystających z działalności Centrum dla niepełnosprawnych. Coraz bardziej radykalizująca się społeczność Bractwa zaczęła jednak szykanować muzułmanów za uczestnictwo w przedsięwzięciach prowadzonych przez niewiernych.

Miryam, 17 letnia sparaliżowana dziewczyna w burce, przyjeżdżała z odległej wioski, by nauczyć się żyć o własnych siłach i poznać nowych przyjaciół z podobnymi problemami. Ojciec przełamał barierę wstydu i widząc córkę coraz bardziej szczęśliwą i samodzielną mimo swego kalectwa. Całym sercem popierał projekt obcych mu kulturowo księży. Jednak pewnego dnia kierowca Centrum, również muzułmanin, przestał przyjeżdżać do wioski, by zabierać Miryam do szkoły. Miejscowi członkowie Bractwa z wioski zagrozili mu bowiem śmiercią, jeśli jeszcze raz zawiezie ich wierną do jaskini chrześcijańskiego zła. Ojciec dziewczynki, również analfabeta, biedny, jak prawie wszyscy w tutejszych wioskach, przyszedł pieszo do Jezuitów w centrum miasta Minia, by zapytać co się stało, dlaczego jego córka została przez nich odrzucona. Abuna Magdi, opowiadający mi tę historię, przedstawił zatroskanemu ojcu szantaż Bractwa z jego wioski wobec kierowcy, pracownika Centrum. Twardy muzułmanin zapłakał, po chwili jednak przyszła mu myśl, że będzie na plecach nosił swą córkę 3 kilometry do głównej drogi, by nikt we wiosce nie widział, że wsiada do jezuickiego samochodu. I tak silny rolnik, nosząc na własnych plecach, później wożąc na osiołku, doprowadzał swą córkę Myriam, by mogła uczyć się samodzielności, mimo swoich ograniczeń. Wszystko trwało i rozwijało się do feralnego dnia 14 sierpnia 2013.

Czas pożogi

Obserwując w mediach tzw. Arabską Wiosnę można było obserwować próby sił dwóch wizji islamskiego społeczeństwa, radykalnej i umiarkowanej. Po licznych starciach, konfrontacjach, przejmowaniu władzy i ruchawkach politycznych, 14 sierpnia o piątej nad ranem wojsko, reprezentujące umiarkowaną drogę, spacyfikowało protestujący tłum radykalnego Bractwa Muzułmańskiego w Kairze. O dziewiątej zaś zaczęły się już masowe ataki na chrześcijańskie kościoły i instytucje, szczególnie w regionie Górnego Nilu – El Fayoum, Minia, Assyut.

Pod kościół Jezuitów w Minia przyszli około dziesiątej. Rozwydrzeni młodzieńcy przywiezieni z innego miasta zaczęli obrzucać kościół z centralną figurą Serca Pana Jezusa kamieniami, by powybijać szyby i wrzucić Koktajle Mołotowa. Hinduski Jezuita opowiada mi jaką czuł bezradność wobec tak rozjuszonego tłumu: „Modliliśmy się, o dziwo wszystkie butelki z ochrzczoną benzyną gasły i wpadały do kościoła i kaplicy, jak granaty niewypały. Budynki są całe w drewnie, wystarczyła jedna butelka z oryginalną nieochrzczoną benzyną i byłoby po nas. Nie wychodziliśmy z domu przez miesiąc.” Jeszcze bardziej podekscytowani swoją nieskutecznością w rozboju, wyrwali krzyż z bramy wejściowej i nim niszczyli wszystkie witryny sklepowe chrześcijan z sąsiedztwa, wnętrza doszczętnie paląc. Nawet krzyż, znak zbawienia w ich rękach stał się niebezpieczny, bo nienawiść i zaślepienie zniekształca wszystko czego się dotyka i czym się posługuje.

Nie będąc w stanie sforsować solidnej bramy wejściowej do kościoła, młodzi najemnicy przenieśli się na drugą stronę jezuickiej posesji, by zaatakować Centrum Edukacyjne dla Niepełnosprawnych. Przeskoczyli mur, wykradli cały sprzęt elektroniczny i urządzenia lekkie do wyniesienia, by po godzinie czteropiętrowy budynek piętrowy puścić z dymem. Pierwsza zawaliła się sala kinowa, gdzie młodzież za darmo poznawała różnorodność światowej kultury. Tym razem mogła zobaczyć, już nie na ekranie ale na żywo, konsekwencje nienawiści inności.

Dziś widzę tu resztki zgliszczy, rysują się granice fundamentów z wystającym zbrojeniem. Gruzy prawie wywiezione, z boku posesji ułożone resztki instalacji klimatyzacji, które wskazują, że budynek zbudowano w najwyższym standardzie. Spalone autobusy szkolne i przystosowane dla niepełnosprawnych motorowery przypominają niemiłosierną pożogę. Jedynie nad drzwiami niezniszczonego aneksu widnieje podpalony, ale nie całkiem zniszczony napis – WEBA CLASSES. „To na pamiątkę naszej pierwszej uczennicy Weba, chorej psychicznie, która ukończyła program formacyjny” – mówi z lekką nostalgią Abuna Magdi, odpowiedzialny za wspólnotę i projekt. Patrzę na lekko podpalony napis i myślę, że nie przypadkiem ostał się właśnie ślad początków ich chrześcijańskiego zaangażowania, na rzecz najbardziej potrzebujących, by wychodząc z szoku po tym co się stało, podnieśli Centrum ze zgliszczy i dalej budowali mosty człowieczeństwa między ludźmi różnych religii. Niestrudzeni Jezuici mają już w głowie plan, część funduszy i niezłomną nadzieję, że to jedyna droga budowania pokoju.

Idziemy na chwilę do miasta. Widząc jak Abuna Magdi jest pozdrawiany z szacunkiem przez muzułmanów na ulicy, dworcu kolejowym i aptece nie mam wątpliwości, że to słuszna droga budowania braterstwa, przez ewangeliczną miłość. Uczniowie jego szkoły, rodziny upośledzonych dzieci i ich wszyscy znajomi już wiedzą, że chrześcijaństwo nie jest dla nich zagrożeniem. „Nasi muzułmanie nie mogliby nas spalić, Bractwo Muzułmańskie dobrze to wiedziało, dlatego grupy bojówek przyjechały z innych miast”, dodaje Jezuita.

Powrót do normalności

Znacznie ograniczona możliwość przyjmowania uczniów w Jezuickim Centrum, ze względu na zrujnowany budynek, uświadamia muzułmanom, jak sami tracą na zaślepieniu i próbie dopuszczenia do władzy grup ekstremistycznych. Ich dzieci mają teraz mniejsze możliwości, bo ich starsi koledzy zniszczyli im jedno z najlepszych miejsc edukacyjnych. Zaślepienie w wierze może doprowadzić do autodestrukcji kiedy traci się sprzed oczu dobro człowieka. Dla wielu jeszcze godność człowieka jest dziwacznym wymysłem niewiernych. Nie rozumiejąc, że cała kultura chrześcijańska opiera się na fundamencie humanizmu, bo Bóg wcielił się i nigdy człowiek nie może być dodatkowym balastem na drodze wiary w Boga.

Młodzi ekstremiści świadomie manipulowani przez swych politycznych przywódców nie rozumieją chrześcijańskiego geniuszu u odrywają dobro człowieka od świętej woli Bożej.

„Oni chcieli nie tylko zemsty za polityczne rozruchy w stolicy, ale szukali sposobu by nas sprowokować do wyciągnięcia broni. Byli pewni, że ją mamy i użyjemy skoro od wieków tu żyjemy pod presją. Byłoby to początkiem wyczekiwanej przez nich wojny. Reakcją była jednak cisza, niezwykła cisza. Egipski Jezuita podnosi zmęczoną głowę znad cytrynowego soku i dodaje – „Zwyciężyliśmy ciszą, brakiem przemocy.” Obok siedzący przy filiżance herbaty Hinduski Jezuita interpretuje tę ciszę również niemocą i paraliżującym lękiem: „Najmniejsze wychylenie przed szereg groziło w tamtych dniach śmiercią. Trzeba było liczyć tylko na Pana, mało kto odważył się na aktywną pomoc czy jakąś formę oporu. Wyczekiwanie w ciszy i modlitwie były jedynym sposobem by przetrwać”. Wieczorną dyskusję kończy przełożony Magdi: „Przemoc rodzi jedynie przemoc, nigdy nie możemy się do niej posunąć.”

Na koniec idziemy do kaplicy wspólnoty. Pod miniaturowym koptyjskim ikonostasem, pomiędzy ikonami ze scen Ostatniej Wieczerzy Pańskiej i Jezusowego Obmywania Uczniom Nóg, widać kamienny ołtarz z śnieżnobiałym obrusem pokrytym grubą folią chroniącą przed wszędobylskim kurzem. Na nim zaś, obok krzyża leżą cztery niewielkie kamienie, Mogę sobie tylko wyobrazić w jaki sposób one tu się znalazły patrząc na okno z nowymi szybami o przypadkowych kolorach. „Te kamienie na ołtarzu to, żeby nie zapomnieć co tu się stało przed rokiem, prawda?” – pytam szukając potwierdzenia. Abuna Magdi spoglądając na ikonę Obmycia Nóg doprecyzował, „aby nie zapomnieć modlić się za tych, którzy je nam ofiarowali…” Pomyślałem, że jednak chrześcijaństwo jest szaleństwem, wręcz cudownym zaślepieniem miłością…

 

28. Teresa nad Nilem

Nairobi, 19.08.2014

Przemierzając kraje począwszy od źródeł aż do ujścia Nilu widzę jak francuska karmelitanka jest na różne sposoby obecna i czynna w tym regionie. Jej brawurowe pragnienia realizują się z rozmachem godnym wielkości jej pragnień. „Chciałabym przebiegać ziemię, głosić Twe Imię i umieszczać Twój chwalebny Krzyż; jedno posłannictwo mi nie wystarczy chciałabym w tym samym czasie głosić Ewangelię w pięciu częściach świata aż po najbardziej odległe wyspy (....) Chciałabym być misjonarką nie tylko przez kilka lat, ale począwszy od założenia świata aż po jego kres (...) A nade wszystko, Umiłowany mój Zbawicielu, chciałabym dla Ciebie przelać krew do ostatniej kropli (B 3r).

W Burundi, kraju źródeł Nilu, duchowe córki Świętej z Lisieux od lat trzydziestych XX wieku ewangelizują i przemierzają kraj stawiając krzyże Chrystusa w krainie tysiąca wzgórz i strumyków propagując duchowość pokory, zaufania i prostoty w relacji do Boga. Nie jest to jedno z wielu zgromadzeń zakonnych, ale pierwsze burundyjskie założone dla potrzeb lokalnego Kościoła. Duch Teresy unosi się więc nad źródłami Nilu i dochodzi aż do jego ujścia w delcie Nilu w Egipcie, gdzie Teresa ze swoim duchem prostego zaufania do Boga podbiła serca tysięcy Egipcjan, nie tylko Koptów ale i muzułmanów.

Kocha

Metro wybudowane przez francuskie firmy w prawie 20 milionowej aglomeracji Kairskiej chodzi jak w zegarku. W alfabecie arabskim i łacińskim na niebieskim tle starannie wypisane nazwy stacji. Choć trudno zapamiętać egzotycznie brzmiące imiona bohaterów historii Egiptu to dzięki łacińskim literom można się jakoś zorientować co do kierunku podróży. Jednak dreszczyk niepewności pozostaje. Może przydatnym byłoby rozwiązanie, zważywszy na poziom analfabetyzmu w Egipcie i znajomość arabskiego wśród turystów, zastosowane w równie potężnej aglomeracji i nowoczesnym metrze w Mexico City, gdzie przy nazwach stacji umieszczono symbole, np. piramida, motyl, ptak, itd. Na rozkładzie stacji linii metra w Kairze w towarzystwie takich tuzów jak Nasser, Mubaraka, pojawia się imię chrześcijanki, a do tego nie Egipcjanki, ale francuskiej karmelitanki. Stacja nosi nazwę - Sainte Teresa. Obecność skromnej karmelitanki w tym do głębi muzułmańskich realiach, co najmniej zaskakuje. 

Gdy Karmelici przybyli do Kairu ze skromną misją zorganizowania przystanku dla przyszłych misjonarzy Czarnej Afryki, nie wyobrażali sobie z pewnością jak Boża Opatrzność pokieruje ich dobrymi choć skromnymi pragnieniami. W 1925 budują drewnianą kapliczkę Matki Bożej Szkaplerznej na przedmieściach Kairu w dzisiejszej dzielnicy Shoubra. W czasie Terezjańskiego tajfunu zsyłania róż z nieba po całym świecie, trudno sobie wyobrazić, by karmelici z Francji przyjechali bez figurki ich kochanej siostry, coraz bardziej popularnej karmelitanki z Lisieux. Bracia zrobili co do nich należało, pokazali ludowi skarby duchowe, które posiadali, a ludzie wybrali. Coraz chętniej przychodząc pod figurkę świętej Tereski zaczęli doznawać szczególnej jej opieki, zobaczyli w niej duchową siostrę. Abuna Patrick, włoski karmelita z Kairu, tłumaczy sukces Tereski nad Nilem duchową sympatią. Ubrana podobnie do kobiet muzułmańskich, swoim rozbrajającym uśmiechem stworzyła relację zaufania, bliskości, wręcz duchowej poufałości. Cuda dopełniły dzieła. I tak z czasem drewniana kaplica dedykowana Matce Bożej Szkaplerznej stała się miejscem szczególnego kultu patronki misji. Dziś stoi tu imponująca Bazylika znana w całym Egipcie. W krypcie pod ołtarzem znajduje się kopia figury świętej z bocznej kaplicy Karmelu w Lisieux.

Łatwo rozróżnić przychodzących tu chrześcijan od licznych muzułmańskich pielgrzymów. Ci ostatni nie zwracają uwagi na sacrum świątyni, tylko udają się prosto do krypty, do ich katolickiej przyjaciółki duchowej. Nieduża krypta wypełniona wotami mówi sama za siebie, muzułmańskie imiona bowiem wypełniają kaplicę. Abuna Patric powtarza kilkakrotnie, jeśli cierpisz to nie pytasz skąd twój lekarz i gdzie studiował, chwytasz się każdej możliwości, i tak się stało z Tereską. Ludzie z ust do ust przekazywali osobiste doświadczenia ze Świętą. Na początku poprzez liczne przyjaźnie chrześcijańsko-muzułmańskie umęczone kobiety przekazywały swe duchowe odkrycie. Później już muzułmanie między sobą opowiadali o dziwnie skutecznej przyjaciółce Boga. Jednym słowem, wieść się rozeszła i siłą rozpędu przechodzi z pokolenia na pokolenie. Dziś piękne, młode nastolatki, ukrywające rytualnie swe włosy - symbol kobiecego piękna i niedostępności - biegną do Małej Świętej przed ważnymi szkolnymi egzaminami, by prosić o wstawiennictwo.

Z pewnością do poznania Świętej przyczynili się liczni muzułmańscy egipscy muzycy, którzy wypraszali łaski uzdrowień w tej krypcie. Na przykład Abdel Halim Hafez, na którego pogrzebie cztery zdesperowane fanki popełniły samobójstwo, do dziś niedościgniony idol muzułmańskich pokoleń, przed operacją w Londynie przyszedł do Shoubra, bynajmniej nie do karmelitańskiego szpitala, ale do małej przyjaciółki Boga niezwykle skutecznej w rozwiązywaniu ludzkich kłopotów, by pokornie prosić o cud. Za piosenkarzem wykonującym patriotyczne i muzułmańskie utwory przyszli i fani będący zaintrygowani tym, czego ich idol szukał w katolickim kościele.

Liczni muzułmanie, nie znający chrześcijańskiej doktryny do dziś mylą Teresę z niezwykle w Egipcie szanowaną wśród muzułmanów, Maryją Dziewicą, Matką Proroka Jezusa. Myślę, że Maryja o tę właśnie pomyłkę się nie obraża i o swą pozycję w muzułmańskim Egipcie nie jest zbyt zazdrosna. W Karmelu powtarzamy historię z życia Wielkiej Teresy, kiedy to nastoletni Jezus objawił się jej we śnie.  Młodzieniec zapytał karmelitankę, - Kim jesteś? Odpowiedziała z dumą, jestem Teresa od Jezusa, a Ty, dopytała? Ja jestem Jezus od Teresy. W kontekście egipskim uprawnioną byłaby parafraza, kiedy to Maryja przedstawia się jako Miriam od Małej Teresy.

Takie miejsca budują wspólnotę doświadczenia Boga i wiary, w trudnej przecież koegzystencji chrześcijańsko-islamskiej. Liczni muzułmanie w duchowej jedności wraz z chrześcijanami podejmują przykładowo trzytygodniowy post przed uroczystością Wniebowzięcia Maryi, by głęboko przeżyć wspólne święto. W maryjnym sanktuarium Deronkah, 10 minut jazdy od Assyout, 21 sierpnia na dzień Wniebowzięcia, muzułmanie składają w ofierze baranki mówiąc, że to przecież ich Święta Miriam, o której z takim uszanowaniem pisze ich Święta Księga Koranu. Wspólne doświadczenia budują  najbezpieczniejszą drogę budowania pokoju. Wspólne punkty odniesienia to solidne mosty nad przepaścią.

Nie kocha

Nie wszyscy jednak tę wspólnotę już odkryli. Ci co palą chrześcijańskie świątynie, zabijają wyznawców Chrystusa w imię fundamentalistycznego wyobrażenia o ich religii nie czują duchowej więzi ni sympatii, dostrzegają raczej niebezpieczeństwo inności. Święta Teresa, przyjaciółka wielu muzułmańskich braci, podzieliła los wielu prześladowanych chrześcijan. Na fali ubiegłorocznych ataków na chrześcijańskie świątynie również franciszkańskiego Kościół Świętej Teresy w Assyout nie ominęło spalenie.

Po dwóch godzinach jazdy pociągiem linii Minia-Assyout wysiadam, szukając drogi do franciszkańskiego sanktuarium. W muzułmańskim mieście imię karmelitanki jest rozpoznawane, bez dodatkowych tłumaczeń wszyscy wiedzą, gdzie znajduje się jej kościół. Przed wejściem uzbrojona policja prosi o dokumenty, skrupulatnie wczytując się w nazwisko. Ochrona zagwarantowana przez egipski rząd to standard przy świątyniach zaatakowanych na fali antychrześcijańskich rozruchów w ubiegłym roku. Nad przypalonymi drzwiami wejściowymi do klasztoru, na osmolonej ścianie, o dziwo nietknięte duże zdjęcie Jana Pawła II, uśmiechniętego, młodego, z żywym spojrzeniem, z dnia inauguracji niepowtarzalnego pontyfikatu. Z osmolonych drzwi wychodzi uśmiechnięty egipski franciszkanin. Wie, że przyjadę, dlatego niezaskoczony proponuje w drugim zdaniu włoską kawę expresso z tradycyjną szklanką zimnej wody mineralnej.

Grupa młodych muzułmańskich ekstremistów wdarła się do klasztoru od strony ogrodu i pokoi dla studentów mieszkających przy klasztorze. Na szczęście nikt nie zginął, ale pokoje zostały kompletnie zniszczone. Przechodząc przez długi korytarz franciszkańskiego klasztoru dostali się do zakrystii. Mszałami i szatami liturgicznymi rozpalili solidne ognisko liturgiczne, ściany do dziś osmolone są pamiątką tego bezeceństwa. Dumni z dobrze wykonanego zadania udali się do kościoła by zabrać się za figury świętych. Rozpoczynając od strony ołtarza, na początku padło na świętego Józefa, Antoniego, Ritę, by na końcu zatrzymać się przy patronce świątyni, kopii figury św. Teresy z Lisieux.

Nie wiem czy niezbyt przyjazne zbliżenie rozpoczęli od dłoni, stóp czy szyi, ale jedno jest pewne, kontakt nastąpił za pomocą młotków i maczet. Porzucone odcięte dłonie i stopy dopełniały obrazu spalonej świątyni. Podcięta szyja próbowała przekonać zaślepionych piromanów, że Teresa wreszcie zostanie zneutralizowana i już nie zagrozi nikomu swą świętością, że już nie pociągnie kolejnych muzułmanów za sobą. Dziś, choć kościół jeszcze nie odmalowany i figur św. Rity i Józefa jeszcze brakuje, franciszkańscy kustosze rozpoczęli powrót do normalności od dorobienia Teresie prawej dłoni i stopy. Gipsowej próbie może brakuje artystycznego kunsztu, ale przynajmniej ukazuje, że Teresa na nowo jest gotowa pomagać, że ponownie chce mieć ręce pełne płatków róż rozsypując je po muzułmańskiej ziemi. Franciszkanie dokleili też głowę zaklejając miejsca cięć na szyi białym niepomalowanym gipsem i czekają na pielgrzymów odnajdujących na nowo mosty chrześcijańsko-muzułmańskie.

Teresa, która pragnęła zostać w jednym życiu Doktorem, Apostołem i Męczennikiem realizuje swe pragnienia w pełni. W tym symbolicznym miejscu dostrzegam jak święta niewinność, dobro i prostota mogą drażnić i rozbudzać wręcz bezinteresowną nienawiść. Teresa dzieli w tym punkcie los chrześcijan wystawionych na niebezpieczeństwo z powodu Chrystusowego Krzyża. Rozpalona pragnieniami karmelitanka wraz z miejscowymi wierzącymi stawiają symboliczne krzyże nad Nilem poprzez bycie marginalizowanymi i prześladowanymi. Wioski i miasteczka wzdłuż Nilu w Górnym Egipcie usiane są owymi niewidzialnymi znakami chrześcijańskiego radykalizmu.

Szanuje

Jadąc z Alexandrii do Kairu nie potrafiłem odmówić sobie krótkiego postoju w historycznym klasztorze Ojców Pustyni Nitryjskiej, u św. Makarego. Przejęty muzułmański kierowca z Alexandrii obwieszony złotem, z różańcem przy lusterku i Koranem na szybie obiecał zatrzymać się w pobliżu klasztoru. Nie uwierzyłem mu na słowo, że wie co obiecuje, ale jako że nigdy na pomocy ludzi w Egipcie się nie zawiodłem, podróżując po nie turystycznych miejscach, więc i tym razem zaufałem. Słońce praży niemiłosiernie, minibus powoli dopełnia się pasażerami i bagażami. Z werwą ruszyliśmy po 20 minutowym oczekiwaniu, by po wyjeździe z miejskich korków odkryć ukrytą ambicję kierowcy, za wszelką cenę nie pozwolić się wyprzedzić nikomu, a wszystkich oglądać znikających w pokolorowanym lusterku. Po dłuższym czasie ścigania się po trasie szybkiego ruchu, zaczynam puszczać wici w samochodzie, że poszukuję klasztoru. Jeden z pasażerów oznajmił, że prawdopodobnie wie o jakim miejscu mówię i gdzie powinienem wyskoczyć z samochodu. Kierowcy wyraźnie ulżyło. Po godzinie szaleńczej jazdy przy mobilizującej arabskiej muzyce, kierowca wyraźnie zwolnił do 110 km/h, rozglądając się w każdym kierunku w poszukiwaniu jakiegokolwiek znaku klasztoru. Gdy po około 10 km. ukazała się po prawej stronie potężna tablica informująca, że jesteśmy przy klasztorze św. Makarego przy głównej trasie Alexandria-Kair, kierowca zapiał z zachwytu. Z pośpiechu i podekscytowania, zostawiając mnie przy wysokim krawężniku na trasie wypełnionej rozpędzonymi busami i tirami, zapomniał o zapłacie, ja zresztą też. Po czterech minutach marszu aleją palmową w kierunku historycznego monasteru o początkach sięgających IV wieku, bijącego serca egipskiego monastycyzmu, zabrałem się auto-stopem, by przed zachodem słońca dostać się pod niewielką metalową bramę w potężnym murze okalającym trzy świątynie i kompleks klasztorny ze 140 mnichami pracującymi na posiadłości o powierzchni pięciu tysięcy hektarów.

Podpytując ostrożnie czy jest gdzie się zatrzymać na noc, dowiaduję się, że mnich wraz z przyjaciółmi, którzy zabrali mnie tu, wieczorem jedzie do Shoubra, dokładnie tam gdzie mieszkam, przy Bazylice świętej Teresy w Kairze. Umówiliśmy się na godzinne zwiedzanie klasztoru i wieczorną podróż do stolicy. Lepiej trafić już nie mogłem. Abuna Domadios, współczesny koptyjski mnich egipskiej pustyni mówiący swobodnie po francusku i angielsku jest duchowym synem Abuny Matta El-Meskeen’a, odnowiciela monastycznego życia na egipskiej pustyni w XX wieku. Ten klasztor chylił się już ku upadkowi jak większość w Egipcie, sześciu ostatnich mnichów trwało na posterunku bez większej nadziei na powrót do czasów dawnej świetności. Po 50 latach duchowej pracy aptekarza z Kairu, klasztor wypełnił się nie tylko młodymi mnichami, ale i świeżym duchem, niezwykłej otwartości na katolicyzm i duchową jedność ze światem chrześcijańskim. Dziś odrestaurowany i rozbudowany wypełnia się rzeszą pielgrzymów, szukających duchowego wsparcia u boku ludzi z doświadczeniem Boga. Darmowa herbata i rozmowy z brodatymi mnichami w czarnych czapeczkach z wielkimi krzyżami na piersiach ujmują coraz większą ilość ludzi przyjeżdżających z Kairu. Bliskość autostrady dosłownie granicząca z posiadłością klasztoru ułatwia kontakt z wyciszonymi ojcami współczesnej pustyni.

Jadąc powoli przegrzewającą się starą mazdą do Kairu mamy czas na rozmowę. Pytam o Teresę, Abuna Domadios z lekkim uśmiechem przebijającym się spod obfitej i jeszcze nie siwej brody, wyraźnie pobudzony mówi, „Przecież my prawie wszyscy w klasztorze czytamy jej pisma, nie tylko po arabsku.” Czyli znacie Karmel?  „Wielu braci jest admiratorami Jana od Krzyża, przecież to klasyka chrześcijańskiej duchowości”, stwierdził bez żadnej egzaltacji. Zostało mi tylko zgodzić się z koptyjskim rozmówcą, nie kryjąc jednak szczerego zaskoczenia. Widząc moją nie ukrywaną reakcję wyciąga z lekko nadtartej torby mały smartfon, dość zgrabnymi kliknięciami otworzył swój profil na facebooku pokazując mi zdjęcia św. Teresy od Dzieciątka Jezus z ulubionymi cytatami. Zamurowało mnie kompletnie.

Czytając wieczorem jedno z podstawowych dzieł Abuna Matta El-Meskeen, Skrucha, już się nie dziwiłem. Za niezwykle głębokimi w swej prostocie zdaniami pulsowała ewangelia o twarzy Teresy, ewangelia darmowej Bożej miłości ofiarowanej grzesznikom, nie za ich dobre uczynki, ale z czystej potrzeby kochania tego co słabe i kruche. „Teresa dla nas to nie tylko Święta od cudów, jak ją postrzegają Egipcjanie, czy to chrześcijańscy czy muzułmańscy, to święta od bliskości z Bogiem.” – tłumaczy mi koptyjską percepcję karmelitańskiej doktryny mnich w drodze z pustyni do 20 milionowej metropolii.

Matta el Meskeen, Mistrz duchowy rzeszy młodych mnichów, pierwszy wstępujący do klasztoru z wyższym wykształceniem aptekarz, przekroczył charakterystyczną dla wcześniejszych ojców pustyni duchowość wysiłkową, opartą na umartwieniu, czasami wręcz egzaltowaniu się dziwacznymi formami ascetyzmu. Oparł duchowość pustyni na czystym przesłaniu ewangelicznym. „Nawet najbardziej surowa asceza nie jest w stanie wymazać choćby jednego grzechu. Nie możemy odpokutować choćby najmniejszego popełnionego przewinienia, jeśli owa surowość pozbawiona jest miłości do Boga i ufania darmowej łasce, która płynie jedynie z przelanej krwi Chrystusa.”[1] 

Abuna Matta pisze jednoznacznie, że ludzkość znała już w swej historii pierwsze wieki silnej wiary ożywionej erą męczeństwa, zaś przed sobą ma jeszcze epokę skruchy i miłosierdzia, która będzie nie mniej kwitnącym okresem duchowego przebudzenia ludzkości. „Skrucha jest bowiem drugim zwycięstwem wiary i sama w sobie jest już świadectwem (…). Skrucha rozpoczyna się, kiedy spoglądamy na piękno Boga, a nie tylko brzydotę naszego grzechu, kiedy odczuwamy Chwałę Boga, a nie jedynie naszą marność. Skruchą nie jest tylko płacz nad grzechem, ale radość i komfort płynący z zaufania w Boską przebaczającą miłość.”[2] To najlepsza droga do budowania jedności, nie tylko między odłamami chrześcijaństwa, ale i wszystkimi ludźmi szukającymi w wierze drogi do prawdziwego Boga.

W samochodzie młody mnich z prastarej pustyni powtarza nieustanie, że tylko miłość i pokój mogą nas połączyć i że prawdziwa świętość łączy, zaś grzech dzieli. Ufam, że i muzułmanie doświadczający cudów za pośrednictwem Teresy, pewnego dnia sięgną po jej mądrość, odkrywając prostą drogę do Boga, poprzez pełne zaufanie w jego miłosierdzie. I sami zapragną być dla swych braci i sąsiadów gwarantem miłości i pokoju.

 

[1] Profil Facebook poświęcony Abba Matta el Meskeen.

[2]Ibid.