Czy samo zło?

ks.Tomasz Jaklewicz

publikacja 19.10.2017 06:00

Paweł Lisicki kreśli wizerunek reformatora z pasją polemiczną równą swojemu bohaterowi. Marcin Luter podzielił Kościół, nienawidził papiestwa, był „prorokiem” zaciekłym, zarozumiałym, wulgarnym. Tak, to prawda. Pytanie tylko, czy cała...

Czy samo zło? Ralf Hirschberger/dpa/pap

Paweł Lisicki, 
Luter. Ciemna strona rewolucji 
wyd. Fronda, Warszawa 2017.   Paweł Lisicki, Luter. Ciemna strona rewolucji wyd. Fronda, Warszawa 2017.
To prawda, że wiele Kościołów protestanckich poszło na taki kompromis z nowoczesnością, że możliwość dialogu ekumenicznego z rozwodnionymi doktrynalnie i etycznie wspólnotami budzi wątpliwości. Owszem, trzeba przestrzegać przed takim dialogiem międzywyznaniowym, który byłby „dążeniem na siłę” do jedności za cenę prawdy, w imię jakiejś kościelnej wersji politycznej poprawności. Tym niemniej wierzący nie powinni kwestionować tego, że podzieleni chrześcijanie powinni szukać dróg do jedności. Potrzebujemy nie tylko wspólnych działań charytatywnych, ale nade wszystko wspólnego świadectwa wiary w obliczu presji sekularyzmu. Dlatego nie powinno się kwestionować dobrych owoców ekumenizmu. Dobro powinno się chronić, krytykować „przegięcia”.

W stronę prawdy

Do osiągnięć ruchu ekumenicznego należy bez wątpienia nowe spojrzenie ze strony katolickiej na osobę Marcina Lutra. Wielu katolickich teologów i historyków zaczęło zwracać uwagę na fakt, że reformatora nie można opisywać wyłącznie w ciemnych barwach, widząc w nim jedynego winnego podziału Kościoła. I nie chodzi tutaj o to, że odkryto jakieś nowe nieznane teksty Lutra. Chodzi o to, że zaczęto inaczej go czytać. W sposób wolny od obowiązującej od wieków tezy, że Luter to „książę heretyków”, w którym nie ma nic chrześcijańskiego. Uznano, że przyczyn reformacji nie można zresztą upatrywać tylko w samym Lutrze. Owszem, on spełnił istotną rolę zapalnika, ale paliwo pod tę eksplozję gromadziło się w Europie i w samym Kościele od dłuższego czasu. Wystąpienie reformatora było w znacznej mierze efektem, kumulacją procesów (duchowych, politycznych, ekonomicznych) dokonujących się u schyłku średniowiecza. W tym nowym katolickim spojrzeniu na Lutra chodziło o to, by go lepiej zrozumieć. Co wcale nie jest równoznaczne z bezkrytycznym wybielaniem czy wynoszeniem na ołtarze. Należy oddać mu sprawiedliwość, dokonać rozróżnienia tego, co w jego działaniu i nauczaniu było małe, fałszywe, nieewangeliczne, złe od tego, co w jego proteście było słuszne, mądre, głębokie, ewangeliczne.

O takie podejście do Lutra apelował św. Jan Paweł II w liście z okazji 500. rocznicy jego urodzin w 1983 roku. Papież zauważył, że dotychczasowe badania doprowadziły do ukazania „głębokiej religijności Lutra”. Jan Paweł II postulował kontynuowanie „sumiennych badań historycznych” pozbawionych uprzedzeń i motywowanych poszukiwaniem prawdy. „Tam, gdzie polemika zaciemniła spojrzenie, musi być ono skorygowane, niezależnie od tego, o którą ze stron chodzi”.

Można się zastanawiać, czy po stronie katolickiej nie pojawiły się przesadnie apologetyczne teksty uznające Lutra za nauczyciela w wierze, a pomijające milczeniem ciemne strony jego osobowości i działalności. Ale taka przesada w jedną stronę nie oznacza bynajmniej, że przesada w drugą stronę jest właściwa.

Niepoważna odpowiedź na ważne pytanie

W taką drugą skrajność popadł Paweł Lisicki, dziennikarz i autor inspirujących książek o tematyce teologicznej. W swojej najnowszej książce „Luter. Ciemna strona rewolucji” autor daje odpór wszelkim próbom rehabilitacji reformatora ze strony katolickiej. Przekonuje, że Luter to tylko upadły zakonnik, którego pobudziła do działania „potrzeba racjonalizacji własnego działania” i którego jedynym celem było zniszczenie Kościoła. Do gwałtownej filipiki przeciwko Lutrowi zainspirowała Lisickiego ubiegłoroczna wizyta papieża Franciszka w Szwecji. Owszem, można się zastanawiać nad upadkiem Kościoła luterańskiego w Szwecji, czego wymowmym znakiem jest stojąca na jego czele biskupka lesbijka. Można też zasadnie pytać, czy najgłębsza przyczyna tego upadku nie leży w jakiejś mierze w samych założeniach protestantyzmu. Ale drogą do uzyskania odpowiedzi na te poważne pytania nie może być pełne emocji bluzganie na Lutra, tanie psychologizowanie i powtarzanie w kółko, że w gruncie rzeczy wszystkiemu winny jest ów prymitywny gbur opętany żądzą niszczenia Kościoła w imię rozwiązania swoich osobistych problemów. Tego typu odpowiedź nie jest poważna. Luter, nawet jako przeciwnik, zasługuje na uważne wysłuchanie swoich argumentów, teologicznych i biblijnych.

Lisicki opiera się w swojej książce na kilku jednostronnych opracowaniach Lutra, które widzą w nim jedynie „wcielonego diabła”. Ufając bezkrytycznie tym autorom, rekonstruuje biografię Lutra w taki sposób, aby wykazać, że jego motywacja od początku była podła, kierowały nim nienawiść do papiestwa i chęć zniszczenia Kościoła. Nic więcej. Samo zło w czystej postaci. Autor nie podejmuje żadnej merytorycznej polemiki z tymi katolickimi czy protestanckimi „luterologami”, którzy w religijnych (!) ideach Lutra dostrzegają słuszne racje, jak na przykład upomnienie się o więcej miejsca w Kościele dla Biblii, dla Chrystusa czy wiary rozumianej jako osobista relacja, jako zaufanie. Lisicki nie podejmuje dyskusji z pracami polskich znawców teologii protestanckiej, np. abp. Alfonsem Nossolem czy o. Celestynem Napiórkowskim OFM Conv. Nie sięga po jedną ze świetnych katolickich syntez teologii luterańskiej, autorstwa Otto Hermanna Pescha, wydaną niedawno po polsku („Zrozumieć Lutra”, wyd. W Drodze, 2008). Przywołuje jedynie książkę kard. Kaspera poświęconą Lutrowi i wyraża głębokie wzburzenie tym, że były sekretarz Rady ds. Jedności Chrześcijan porównuje Lutra ze św. Franciszkiem.

No cóż, Franciszek to nie Luter. Ale obie te postacie były głęboko religijne, szukały Boga bliższego ludziom, chciały Kościoła bardziej ewangelicznego. Luter wylał dziecko z kąpielą. Zgubiła go pycha, od której wolny był św. Franciszek. Ale pycha może przyklejać się do każdego obrońcy Kościoła, w każdym czasie. I to zarówno tego, który wzywa do jego reformy, jak i tego, który wzywa, by nic się w nim nie zmieniało.

Luter jak ocean

Dzieło Lutra bywa porónywane do oceanu, którego nie sposób ogarnąć. Krytyczne wydanie jego pism (tzw. Weimarer Ausgabe) liczy 120 woluminów, w sumie 80 tys. stron. Luter to ocean przeważnie mocno wzburzony. Nie był systematykiem. Wiele jego pism powstawało w ogniu sporów, polemik. Charakter miał trudny. Bywał wulgarny, prymitywny, dosadny do bólu. Cechą jego nauczania jest paradoksalność, celowe zestawianie sprzeczności. Bo sam był człowiekiem pełnym sprzeczności. Nie brakuje u niego antypapieskich tekstów pełnych jadu, wręcz nienawiści. Znajdziemy wezwanie do zabijania chłopów podczas tzw. wojny chłopskiej. Znajdziemy wątki antysemickie. Ale z tego morza słów pisarstwa reformatora można wyłowić perły o zgoła innym charakterze – teksty pełne głębokiej, mistycznej wręcz wiary, teologię całkowicie zgodną z ortodoksją katolicką, przenikliwe komentarze biblijne (np. komentarz do Magnificat) czy katechizmowe wezwania do życia w zgodzie z Bożym prawem (a więc jednak uczynki!). Który Luter jest prawdziwy? I jeden, i drugi.

Sercem myśli Lutra jest nauczanie św. Pawła o usprawiedliwieniu grzesznika bez zasługi, a jedynie dzięki łasce Chrystusa. Odkrycie tej biblijnej prawdy pomogło reformatorowi rozwiązać problem jego skrupulanckiego sumienia. Jako zakonnik podejmował posty, modlitwy, czuwania i wszelkie praktyki pobożne, ale wciąż surowo osądzał sam siebie jako grzesznika. Nie znajdował ukojenia, nadziei. Lisicki pisze: „Podstawowy błąd duchowy Lutra zakonnika polegał na aroganckim pokładaniu wiary w siebie bez pokory i zrozumienia konieczności pomocy Chrystusa – Kościół nigdy nie nauczał tego, że wskutek własnych uczynków można osiągnąć zbawienie”. Nie wiem, czy w gorliwej pobożności Lutra była sama tylko arogancja i pycha. Czy Luter nie szukał właśnie w ten sposób Chrystusa, ufając zakonnej drodze, którą Kościół pokazywał jako pewniejszą drogę do nieba niż życie „w świecie”? „Kościół nigdy tego nie nauczał, że wskutek własnych uczynków można osiągnąć zbawienie” – pisze Lisicki.

To prawda, ale nie cała. Czym innym jest bowiem oficjalne nauczanie, a czym innym kaznodziejstwo, pobożność ludowa, konkretne praktyki czy klimat duchowy, który w różnych epokach życia Kościoła bywał wszak silnie skażony pelagianizmem. Między oficjalnym nauczaniem Kościoła a jego praktyką nieraz pojawia się rozdźwięk. Koniec średniowiecza to epoka naznaczona lękiem, potęgowanym chociażby przez epidemie dżumy. Masowy ruch pielgrzymkowy, kult relikwii i świętych patronów, nauczanie o odpustach, w których ogromną rolę odgrywał strach przed karą za grzech. To wszystko tworzyło klimat, którym oddychał Luter. Milczenie o tych okolicznościach prowadzi do niezrozumienia go. On upomniał się o pewne prawdy, które w praktyce codziennego kościelnego życia były zmarginalizowane. Upomniał się o Chrystusa, o słowo Boże, o wiarę rozumianą jako ufność pokładaną w Bogu. Protestował w imię Ewangelii. Owszem, w tym proteście były jednostronność i nadgorliwość. Styl Lutra powoduje, że łatwo zrobić karykaturę jego poglądów, uznając np., że wzywa do grzeszenia, byle tylko zachować wiarę. Owszem, Luter przeakcentował wiarę kosztem miłości, ale nie oznacza to, że przekreślił znaczenie moralnego życia.

Konieczność rozmowy

Zamiast skutecznie leczyć, oczyszczać Kościół, reformacja doprowadziła do podziału i przesłonięcia innych prawd wiary, które Luter uznał za mało istotne z punktu widzenia nauki o usprawiedliwieniu. Ile w tym było jego osobistej winy, a ile winy papieża, biskupów? Jaki wpływ na rozwój wypadków miały czynniki polityczne, humanizm, odejście późnej scholastyki od syntezy św. Tomasza na rzecz woluntaryzmu Dunsa Szkota itd.? Na ten temat trwają debaty. Jeśli jednak ktoś sprowadza przyczyny reformacji zasadniczo do leczenia osobistych fobii niespełnionego zakonnika, a taka jest zasadnicza teza książki Lisickiego, to zamyka możliwość dyskusji. W sporze o Lutra nie chodzi przecież tylko o ocenę historii. Rozmowa o nim jest ważna ze względu na dzisiejszą sytuację Kościoła.

Kiedy Benedykt XVI odwiedził w 2011 r. Erfurt, gdzie młody Luter studiował teologię i został kapłanem, spotkał się z przedstawicielami ewangelików niemieckich. Przyznam, że to jest styl ekumenicznej rozmowy, który warto naśladować.

Co powiedział papież senior o Lutrze? „»Jak zyskam łaskawego Boga?« – pytanie to przenikało jego serce i stało za wszystkimi jego poszukiwaniami teologicznymi oraz całą walką wewnętrzną. Teologia była dla niego nie problemem akademickim, ale walką wewnętrzną z samym sobą, to zaś z kolei było walką o Boga i z Bogiem”. Walka z sobą samym, walka o Boga i z Bogiem. To stwierdzenie niezwykle celnie opisuje Lutra.

Od tego podsumowania teologii Lutra Benedykt XVI przeszedł do pytań odnoszących się do współczesności. Zwrócił uwagę, że dziś pod presją sekularyzmu pytanie o Boga oraz pytanie o odpowiedzialność człowieka przed Nim za zło znikają nie tylko w świecie, ale i w życiu samych chrześcijan. „Nie, zło nie jest drobiazgiem” – pointował papież. „Nie mogłoby być tak potężne, gdybyśmy naprawdę postawili Boga w centrum naszego życia. Jak Bóg staje wobec mnie, jak ja staję przed Bogiem? – to palące pytanie Marcina Lutra winno stać się na nowo i z pewnością w nowej postaci również naszym pytaniem”.

Drugą lekcją, którą możemy pobrać u Lutra, jest postawienie w centrum Chrystusa. Benedykt XVI: „Myśl Lutra i cała jego duchowość była całkowicie chrystocentryczna. »To, co wspiera sprawę Chrystusa«, było dla Lutra rozstrzygającym kryterium hermeneutycznym w odczytywaniu Pisma Świętego. Zakłada ono jednak, że Chrystus jest w centrum naszej duchowości i że miłość do Niego, życie razem z Nim wytycza kierunek naszego życia”. Papież zauważył, że w kontekście współczesnych zmagań chrześcijanom obu wyznań „nie pomoże rozcieńczenie wiary”. Powinniśmy raczej wzajemnie pomagać sobie „wierzyć głębiej i żywiej”.

Wierzę, że taki właśnie ekumenizm, służący wierze bardziej głębokiej i żywej, jest możliwy i konieczny. Sam, studiując na KUL-u teologię Lutra, uczyłem się takiego ekumenizmu. Dzięki poznaniu innych tradycji odkryłem także lepiej swoją własną. Kiedy czytam zdanie, że „ostatecznym celem ekumenistów jest doprowadzenie do takiego rozmycia doktryny, takiego jej rozrzedzenia, żeby nie pozostało nic trwałego i wyraźnego”, to rodzi się we mnie sprzeciw. Nasuwa się analogia. Marcin Luter dostrzegając (słusznie) patologie papiestwa, potępił je w czambuł. I w tym pobłądził. Paweł Lisicki dostrzegając (słusznie) patologie ekumenizmu i Lutra, uznaje obie te rzeczywistości za nic innego jak tylko niszczenie Kościoła. W tym błądzi.