Rachunek sumienia z ekumenizmu

ks. Tomasz Jaklewicz

publikacja 15.02.2018 06:00

Ekumenizm to chrześcijańska cnota. Klasyczna etyka mówi, że cnota jest w środku. Można grzeszyć przeciwko niej nadmiarem i niedomiarem.

Rachunek sumienia z ekumenizmu canstockphoto; www.myfreetextures.com; montaż studio gn

Rok 2017 upłynął pod znakiem 500-lecia reformacji. Jaki jest ekumeniczny bilans tych obchodów? Sporo było gestów i spotkań wyrażających szukanie jedności. Po stronie katolickiej pojawiły się także głosy antyekumeniczne, powołujące się na konieczność wierności doktrynie katolickiej. Jest w tym pewien paradoks, bo od czasu Soboru Watykańskiego II ekumenizm jest częścią oficjalnego nauczania Kościoła. Wierność doktrynie katolickiej oznacza więc także nastawienie ekumeniczne. Soborowy „Dekret o ekumenizmie” zaczyna się od stwierdzenia, że „wzmożenie wysiłków dla przywrócenia jedności wśród wszystkich chrześcijan” było jednym z zasadniczych celów soboru. Wezwania do ekumenicznej postawy powtarzali w swoim nauczaniu Jan XXIII, Paweł VI, Jan Paweł II, Benedykt XVI i obecnie robi to papież Franciszek. Jan Paweł II napisał encyklikę „Ut unum sint”, która jest wielkim apelem o usilne poszukiwanie jedności Kościoła. Otwartość na innych chrześcijan nie oznacza wyrzekania się katolickiej tożsamości.

Ruch ekumeniczny ma swoje najgłębsze źródło w gorącej modlitwie Chrystusa z Wieczernika zanoszonej do Ojca: „by wszyscy stanowili jedno”. Jak podkreślał św. Jan Paweł II, ekumenizm nie jest czymś fakultatywnym. Nie jest cnotą dla wybranych ani hobby dla pasjonatów. Postawa ekumeniczna jest nakazem chrześcijańskiego sumienia. Nie chodzi wcale o to, że każdy z katolików ma obowiązek toczenia dialogów czy odbywania spotkań z chrześcijanami innych wyznań. Chodzi o elementarną otwartość wobec chrześcijan wierzących inaczej, o umiejętność słuchania, rozumienia, rozmawiania, spotkania, porzucenia uprzedzeń czy polemicznego tonu, o jakiś rodzaj empatii i braterstwa. Chodzi o pragnienie budowania jedności Kościoła w takim zakresie, w jakim ona jest możliwa dzisiaj.

Podziały wśród chrześcijan dziedziczymy po poprzednich pokoleniach. Ktoś został wychowany w tradycji katoli­ckiej, ktoś inny w luterańskiej czy kalwińskiej, a jeszcze ktoś w prawosławnej. Zanim zaczniemy mówić o tym, co nas różni, lub analizować, co przyniosła „rewolucja” Marcina Lutra, warto pomyśleć o dziś żyjących protestantach czy prawosławnych. I powiedzieć sobie w sercu, a potem i głośno: „To są nasi bracia i siostry”. Łączy nas Chrystus, Pan i Zbawiciel, odmawiamy wspólnie „Ojcze nasz”, wierzymy w Boga w Trójcy Jedynego. Nie można obwiniać współczesnych chrześcijan o grzech odłączenia. Niezależnie od tego, co oni myślą o nas, jak nas traktują czy oceniają, obowiązkiem katolickiego sumienia jest dostrzegać w nich braci i szukać z nimi wspólnoty.

Cnota jest w środku

Cnota to moralna sprawność, trwała umiejętność czynienia jakiegoś dobra. Jeśli ekumenizm uznamy za cnotę, to można odnieść do niej stwierdzenie klasycznej etyki, że cnota leży pośrodku. Występkiem przeciwko cnocie jest zarówno nadmiar (niezdrowa nadgorliwość), jak i niedomiar (lekceważenie, brak).

Czy można grzeszyć postawą nadmiernie ekumeniczną, nazbyt otwartą na wierzących inaczej? Wydaje się, że tak. Na przykład wtedy, gdy to, co nas różni doktrynalnie, uznajemy za mało istotne czy wręcz nieważne. Gdy w imię miłości ulegamy pokusie łatwego porozumienia się za cenę machnięcia ręką na różnice teologiczne. Taki „łatwy” ekumenizm może prowadzić do rozmywania czy relatywizowania prawd wiary czy zasad moralnych. Nie chodzi oczywiście o to, że nie należy współpracować z chrześcijanami innych wyznań, w ramach tzw. ekumenizmu praktycznego, nad czynieniem świata bardziej ludzkim, sprawiedliwym, pokojowym, ekologicznym itd. Trzeba to robić, ale, jak wskazywał Benedykt XVI, nie może być tak, że kryterium prawdy staje się praktyka. To postawienie sprawy na głowie. „Ekumenizm jest zawsze poszukiwaniem jedności w wierze, a nie tylko jednością w działaniu” – podkreśla papież senior. Pokusa „łatwego” ekumenizmu jest dziś silna w kontekście współczesnej kultury, która w ogóle kwestionuje kategorię prawdy. „Najważniejsze, żeby być dobrym człowiekiem” – nieraz można usłyszeć takie słowa, które kryją w sobie jakiś rodzaj lekceważenia dla prawdy. „Gdzie znika pytanie o prawdę, tam w gruncie rzeczy podział chrześcijaństwa na różne wyznania traci sens” – pisał Benedykt XVI. Wtedy ekumenizm sprowadzałby się tylko do kwestii poprawy wzajemnych ludzkich relacji wedle zasad politycznych czy socjologicznych. „Autentyczny ekumenizm jest łaską prawdy” – pisał Jan Paweł II.

Za inną formę niezdrowego „nadmiaru” w ekumenizmie można uznać tak „odważne” wyjście naprzeciw innym wyznaniom chrześcijańskim, że powoduje ono zanik szacunku i miłości do własnego Kościoła. Katolik, który w Lutrze dopatruje się samych pozytywów, a o podziały obwinia tylko i wyłącznie beznadziejnych papieży epoki renesansu, nie przyczynia się wcale do budowania jedności. Wręcz przeciwnie, może szkodzić sprawie ekumenii. Miłość katolików do innych chrześcijan musi łączyć się z miłością do Kościoła katolickiego. Przesadny krytycyzm wobec własnej tradycji czy historii, akcentowanie tylko tego, co w niej mroczne, grzeszne, najczęściej w oderwaniu od kontekstu historycznego, to karykatura ekumenizmu.

Są też postawy przeciwne, czyli negowanie sensu ekumenicznych wysiłków, dialogów czy gestów. Często bywają reakcją na naiwny, „łatwy” ekumenizm. Antyekumeniczne głosy słychać ostatnio po naszej, katolickiej, stronie. Często idzie to w parze z kwestionowaniem nauczania ostatniego soboru (przy czym czym innym jest konieczna debata o właściwej interpretacji soboru i sposobach wprowadzania go w życie, czym innym totalna negacja soboru w stylu lefebrystycznym). W minionym roku pojawiły się po stronie katolickiej publikacje, które miały na celu pokazanie „prawdziwego” Lutra. Ich mocno polemiczny styl praktycznie zamyka drogę do dyskusji. Nie prowadzi do mądrej rozmowy, także o Lutrze, o przyczynach i skutkach reformacji. Sprawy słuszne, prawdziwe i godne przemyślenia toną w szeregu oskarżeń wątpliwych, naciąganych, podszytych jakimś rodzajem oskarżenia czy „katolickiej” wyższości. Jasne, że jako katolik mam prawo oceniać krytycznie dzieło Lutra, dostrzegać i mówić o ranach wyrządzonych Kościołowi przez reformację. Wiele zależy jednak od stylu tej krytyki. Czy jest w niej pokorne dostrzeganie grzechów także po stronie katolickiej? Nie wolno zapominać, że dla naszych braci protestantów Luter pozostaje kimś ważnym. Jest postacią na sztandarze. Jego protest jest częścią protestanckiej tożsamości. I raz jeszcze podkreślę, że nie chodzi wcale o przemilczanie spraw trudnych w imię zgody. Chodzi o niezbędny poziom empatii, o taki ton przedstawiania swoich racji, który będzie zachęcał do dalszej rozmowy. Prawda i miłość muszą iść w parze.

Katolickie zasady ekumenizmu

Soborowy „Dekret o ekumenizmie” zatytułowany jest „Katolickie zasady ekumenizmu”. Jest to katecheza uzasadniająca, dlaczego katolicy mogą i powinni wspierać czy angażować się w dzieło przywracania jedności. Warto przypomnieć kilka kluczowych elementów.

Pierwsza sprawa: jedność Kościoła ma swoje źródło w Bogu. Najdoskonalszym wzorem jedności jest Trójca: Ojciec, Syn i Duch Święty. To tajemnica jedności i zarazem odrębności osób. Ta zasada oznacza, że im bliżej jesteśmy Boga w Trójcy, im bardziej On sam żyje w nas, tym bardziej jesteśmy też jedno jako dzieci Jednego Boga w Trójcy Osób. Jedność Kościoła nie jest nigdy owocem czysto ludzkich działań. Jest darem z góry, o który trzeba prosić. Modlić się pokornie, wytrwale, z nadzieją i wspólnie. Dla Boga nie ma nic niemożliwego.

Druga rzecz: postawa ekumeniczna nie oznacza wyrzeczenia się przekonania, że w Kościele katolickim jest pełnia. Konstytucja dogmatyczna o Kościele stwierdza, że „jedyny Kościół Chrystusowy, który wyznajemy w Symbolu wiary jako jeden, święty, katolicki i apostolski (…) trwa (łac. subsistit in) w Kościele katolickim, rządzonym przez następcę Piotra oraz biskupów pozostających z nim we wspólnocie”. W dalszym ciągu tego samego zdania mowa jest jednocześnie o tym, że poza widzialnym organizmem Kościoła katolickiego „znajdują się liczne pierwiastki uświęcenia i prawdy, które jako właściwe dary Kościoła Chrystusowego nakłaniają do jedności katolickiej”. Czym są owe „pierwiastki uświęcenia i prawdy”? To „spisane słowo Boże, życie w łasce, wiara, nadzieja, miłość oraz inne wewnętrzne dary Ducha Świętego oraz widzialne elementy”. Duch Święty działa także wśród protestantów i prawosławnych, a ich wspólnoty wiary mogą prowadzić do zbawienia. Jako katolicy pozostajemy już z innymi chrześcijanami w jakiejś formie jedności, niedoskonałej wspólnoty. Nie zwalnia nas to z obowiązku szukania wspólnoty doskonalszej.

Działalność ekumeniczna jest dziełem zrodzonym pod tchnieniem łaski Ducha Świętego – uczy sobór. Co więcej, „zachęca wszystkich wiernych Kościoła katolickiego, by rozeznając znaki czasu, pilnie uczestniczyli w dziele ekumenicznym”. To, że Kościół katolicki posiada pełnię prawdy objawionej i środków zbawienia, nie oznacza, że wszyscy jego członkowie żyją tą pełnią. „Oblicze Kościoła za mało świeci braciom od nas odłączonym i całemu światu”. Ekumenizm dla katolików zawsze oznacza w gruncie rzeczy głębsze zaangażowanie w swój Kościół, dążenie do jego odnowy, oczyszczenia, zaczynając zawsze od siebie. „Nie ma prawdziwego ekumenizmu bez wewnętrznej przemiany”. Jednocześnie „muszą katolicy z radością uznać i ocenić dobra naprawdę chrześcijańskie płynące ze wspólnej ojcowizny, które się znajdują u braci od nas odłączonych”. „Cokolwiek sprawia łaska Ducha Świętego w odłączonych braciach, może również nam posłużyć ku zbudowaniu”. Istnieje więc jakiś rodzaj wymiany darów, wzajemnego obdarowania, umacniania w wierze, budowania się świadectwem. Aby tak się działo, niezbędna jest pokora z każdej strony.

Sobór przestrzega przed lekceważeniem prawdy w ekumenizmie. „Sposób formułowania wiary katolickiej żadną miarą nie powinien stać się przeszkodą w dialogu z braćmi. Całą i nieskazitelną doktrynę trzeba przedstawić jasno. Nic nie jest tak obce ekumenizmowi jak fałszywy irenizm, który przynosi szkodę czystości nauki katolickiej i przyciemnia jej właściwy i pewny sens”. Irenizm (od gr. eirene – pokój) to kierunek, w którym różnice w doktrynach zostają zniwelowane kosztem rezygnacji z prawd kontrowersyjnych. Nie jest to dobra droga do jedności, uczy sobór. Niepoważny ekumenizm, bywa, jest niebezpieczny.

Pomagać wierzyć głębiej

Niechęć do ekumenizmu, który pojawia się w niektórych konserwatywnych środowiskach katolickich, może być powodowana galopującą laicyzacją wspólnot i Kościołów protestanckich, uleganiem wpływom świata w kwestiach etycznych, takich jak stosunek do aborcji czy homoseksualizmu. Wolno i trzeba pytać o to, czy nie jest to w jakiejś mierze efekt subiektywizmu teologii luterańskiej, brak uznanego powszechnie kościelnego autorytetu. Ale podejmując taką krytykę, trzeba dostrzegać, że w świecie protestanckim działają jednak wspólnoty, których ewangelizacyjny rozmach i charyzmatyczne ożywienie idą w parze z konserwatyzmem w kwestiach moralności. To powinno nam, katolikom, dawać do myślenia. W świecie, w którym trwa walka o rząd dusz między siłami, które mienią się siłami postępu, a chrześcijaństwem, nie powinniśmy rozpraszać sił. W obliczu presji sekularyzacji, usuwającej Boga ze świata, chrześcijanie wszelkich wyznań powinni nawzajem sobie pomagać, wspierać się, uczyć się od siebie nawzajem, jak skutecznie przeciwstawiać się neopogańskiej fali, która zalewa nas wszystkich. Mocno podkreślał to papież Benedykt XVI, którego trudno posądzać o liberalne tendencje.

W 2011 roku papież senior mówił w Erfurcie do ewangelików: „Powinniśmy nawzajem pomagać: wierzyć głębiej i żywiej. (…) Podobnie jak męczennicy z czasów nazistowskich prowadzili nas nawzajem ku sobie i spowodowali pierwsze wielkie otwarcie ekumeniczne, podobnie dzisiaj w zsekularyzowanym świecie wiara przeżywana od wewnątrz jest najmocniejszą siłą ekumeniczną, która prowadzi nas ku sobie, ku jedności w jedynym Panu”.