publikacja 17.06.2009 11:01
W młodości istnieje ogromne pragnienie absolutu. Jest czymś oczywistym, że dziś wielu młodych ludzi odwiedza klasztory. Czy ze względu na Boga? W klasztorze mają przede wszystkim poczucie tajemnicy, pokoju, głębi, tego wszystkiego, czego brakuje społeczeństwu, w jakim żyjemy.
W Taizé nie ma moralizatorstwa. Odnajdują tu męską czystość, to znaczy mężczyzn zachowujących czystość, którzy równocześnie żyją pełnią swojej męskości. Dla tych młodych ludzi to przykład niezwykły. Należy zdać sobie z tego sprawę: mają oni ogromne pragnienie czystości, a czystość pozwala na rozwój osoby. Tego również poszukują w Taizé i, co bardzo ważne, poza wszelkim moralizowaniem. Poza tym niewątpliwie przyciąga ich kojące piękno. Żyją w świecie, gdzie sztuka często jest pełna przemocy, gdzie muzyka może być pełna przemocy, gdzie wysławia się ciało, ale często jest ono zniekształcone i pozbawione wszelkiego znaczenia. Podczas gdy w Taizé istnieje coś, co Dionizy Areopagita nazywał „pięknem komunii”.
W swoim traktacie „Imiona Boże” pisał, że piękno jest jednym z imion boskości i że to piękno tworzy wszelką komunię. Tymczasem piękno, które rodzi się w dzisiejszym społeczeństwie, jest raczej pięknem namiętności a nawet zawłaszczenia, zawierającym elementy niemal magiczne. Młodzi odnajdują w Taizé piękno spokojne, głębokie, kojące – w śpiewach, równocześnie bardzo ładnych i bardzo prostych; w ikonach; w twarzach. Nie ma nic piękniejszego niż twarz rozjaśniona spojrzeniem pełnym zaufania i łagodności. Istnieje tajemnica piękna, które w wymiarze ostatecznym jest pięknem Boga. Wreszcie, w świecie, który staje się coraz bardziej pokawałkowany i ujednolicony przez zbiorowe nienawiści, młodzi ludzie doświadczają w Taizé jedności w różnorodności, a to jeszcze mocniej zaspokaja ich najgłębsze potrzeby. Istnieją podziały, lecz równocześnie postępuje globalizacja: młodzi ludzie coraz częściej podróżują z jednego krańca Europy na drugi, jeżdżą po całym świecie, mają więc konkretne poczucie uniwersalności.
W jednoczącej się Europie, w jednoczącym się świecie wytwarzają się wszystkie możliwe formy irytacji, które uprzejmie nazywa się „zachwianiem poczucia tożsamości”, a wówczas, prawdopodobnie z obawy przed tą unifikacją, która, jak się wydaje, topi wszystko w tej samej stechnicyzowanej szarości, każdy szuka potwierdzenia swojej tożsamości i na ogół potwierdza ją przeciwko komuś innemu. Taizé natomiast przyciąga, ponieważ jest tu uniwersalizm, a równocześnie chroni się tożsamość każdego człowieka. Od nikogo nie żąda się rezygnacji z własnej przynależności narodowej lub wyznaniowej; przeciwnie, te różnorodności wzajemnie się wzbogacają, uczą się wzajemnej akceptacji. Młodzi chrześcijanie mogą więc przeżywać jedność w różnorodności. W świecie takim, jak dzisiejszy, to naprawdę cudowne doświadczenie. Obecnie potrzebujemy zarówno przekroczenia abstrakcyjnego uniwersalizmu, jak i zamkniętych, skonfliktowanych partykularyzmów. W Taizé istnieje uniwersalizm konkretny i partykularyzmy otwarte, porozumiewające się między sobą.
Gotowość do bezinteresownego wysłuchania otwiera na tajemnicę
Żyjemy w społeczeństwie, w którym słucha się bardzo mało. Ludzie mówią, ale słuchają tylko pod tym warunkiem, że sami też będą mogli mówić: to gra monologów. W takiej sytuacji pozostaje tylko pójść do psychoanalityka! A zatem trzeba by zająć się tworzeniem więzi między poszukiwaniami nieświadomości i rzeczywistością nadświadomości, która zmierza w kierunku sensu. W istocie, w ludzkiej nieświadomości istnieje nie tylko podświadomość biologiczna, kosmiczna i związana z przeznaczeniem ludzkiej osoby od czasu dzieciństwa (jak to wykazali Freud i Jung), ale również (co zauważył taki „egzystencjalistyczny psychoanalityk”, jak Viktor Frankl) istnieje nadświadomość, która potrzebuje sensu, która zmierza w stronę tajemnicy.
Ostatecznie, szczególnie w momencie przekraczania progu czterdziestu lat, o którym mówił Jung, ale również wcześniej, źródłem neurozy często nie jest religia, ale brak poczucia sensu lub nieobecność religii w głębokim znaczeniu tego słowa. Można by powiedzieć, że to Chrystus czeka na nas w głębi naszego serca, aby nadać sens naszej egzystencji. Serce za sprawą życia duchowego będzie się stopniowo otwierało. I nie potrzebuje ono niczego innego, jak otwarcia się.
Dlatego tym ważniejsze staje się, by młodzi mogli zwrócić się do tych, którzy będą po prostu ludźmi zdolnymi ich przyjąć, bo są wyzwoleni dzięki swojej dobroci, modlitwie, czystości, dzięki umiejętności bezinteresownego przyjmowania innych. Miłość rzadko bywa bezinteresowna: często szuka wynagrodzenia – kocha się, żeby być kochanym – albo czasem przybiera wyłącznie cielesny lub zgoła mięsożerny wymiar. Tymczasem mnisi otrzymali możliwość życia bezinteresowną miłością, która otwiera na misterium Boga i na misterium osoby, i to zapewne najmocniej przyciąga młodych. W dodatku żyjemy w społeczeństwie, w którym występuje niekwestionowany kryzys ojcostwa. Wobec tego mnich jest uobecnieniem ojcostwa, nawet jeśli jest bardzo młody (wiek nie ma żadnego znaczenia). Ma on pewien dystans w stosunku do codziennych namiętności i równocześnie jest gotów przyjmować innych.
Młodzi są na to bardzo wrażliwi. Poszukują ojcostwa duchowego, które mogłoby nauczyć ich istnienia, pomogło znaleźć sens: poszukują ludzi, którzy byliby jakby wcieleniem sensu i z którymi mogliby prawdziwie głęboko rozmawiać o tym, co ich interesuje. Młodzi ludzie potrzebują obecności, która byłaby w jakimś stopniu bezinteresowna, nie żądałaby niczego, potrzebują kogoś, kto jest po prostu gotów ich wysłuchać. Otóż mnich nie żąda niczego dla siebie, nie stara się pozyskać, wchłonąć, zdobyć, a dzięki temu jest gotów wysłuchać. A więc ci bracia z Taizé, do których młodzi ludzie mogą przyjść, przed którymi mogą otworzyć swoje serce – a to bardzo rzadkie w naszych czasach: móc rozmawiać o pewnych fundamentalnych sprawach – ci bracia wypełniają służbę najbardziej niezbędną.
Moc życia, tworzenia, miłości
W Taizé nie kładzie się nacisku na grzech i niezmiernie mnie to cieszy, ponieważ ludzie młodzi, którzy nie wiedzą o chrześcijaństwie nic, często postrzegają chrześcijan jako ludzi, którzy im mówią: „Jesteście grzesznikami!”. To obsesyjny temat wszystkich reakcjonistów naszej epoki, powtarzanie, że młodzi nie mają już poczucia grzechu, a to wcale nie jest prawda. Istnieje jakaś „niewinność bytu”, którą odebrała nam pewna historyczna postać chrześcijaństwa; trzeba odnaleźć i przywrócić młodym ludziom tę niewinność bytu, uświadamiając im, że rzeczywistość grzechu jest czymś innym, niż sądzą, bo w istocie należy ona do warunków doświadczenia życiowego.
Grzech to tajemnica odłączenia, to poczucie, że jesteśmy tak ogromnie blisko raju, patrząc na piękno świata, w pełnym ufności spojrzeniu, w oczarowaniu miłością, a mimo wszystko jest to raj utracony. Ponieważ największej nawet miłości grozi porażka, kiedy jest się już niczym dla drugiego człowieka, kiedy spojrzenie, dzięki któremu mogłem żyć, kamienieje, a jeśli nie kamienieje, ja zamykam oczy umarłemu albo umarłej. Możemy pełni radości spacerować w niezwykle pięknej okolicy, a jednak nagle zjawia się smutek, ponieważ mamy wrażenie, że temu pięknemu światu brak osobowej świadomości, która mogłaby przyjąć życie: jest on wydany na śmierć. Raj jest blisko, a ja nie mogę już do niego wejść. Usiłuję tam wejść podstępem, usiłuję wejść na przykład z pomocą narkotyków, i też mi się nie udaje. Szaleję, albo po prostu zabijam sam siebie i znajdują mnie w obcej dzielnicy martwego z przedawkowania, kiedy mam trzydzieści lat. To właśnie są warunki grzechu i młodzi ludzie głęboko je odczuwają. Kiedy rozmawia się z nimi o samotności, o lęku, o nieszczęściu człowieka, bardzo dobrze rozumieją, czym są warunki grzechu.
Skądinąd właśnie po to przyjeżdżają do Taizé. Dlatego kiedy ktoś mi mówi, że młodzi ludzie nie mają poczucia grzechu, odpowiadam, że to nieprawda i że mają już powyżej uszu tych historii, które dotyczą grzechów ciała. Język zezwoleń i zakazów nie jest dobrym sposobem mówienia. Trzeba raczej wyjaśniać sens. Trzeba mówić o tym, co pozytywne. Jeśli pokazuje się sens, jeśli pokazuje im się pozytywy, można stopniowo prowadzić drugiego człowieka do przemiany życia, nie stanie się tak jednak, jeśli się stwarza wrażenie, że chrześcijaństwo jest systemem prawnym lub moralizmem. Chrześcijaństwo nie jest moralizowaniem: jest porywem, ogniem!
Jak pisał o tym Pasternak w jednej ze swoich powieści: to w chrześcijaństwie życie osiąga „najwyższy stopień intensywności”. Trzeba więc naprawdę umieć pojąć młodych ludzi razem z ich brakami i porywami, z pragnieniem współczującej miłości, odrazą do zanieczyszczenia środowiska i do tej olbrzymiej nierówności między Wschodem i Zachodem, Północą i Południem, z potrzebą uniwersalizmu. Dopiero wtedy, krok po kroku, można im mówić o tajemnicy Chrystusa, o tajemnicy Ducha Świętego jako sile dającej życie, sile tworzenia i miłości, sile przemieniającej warunki grzechu, sile, która staje się odpowiedzią na ludzkie nieszczęścia i lęki.
„Mogę uwierzyć tylko w Boga, który tańczy!”, mówił Nietzsche. A przecież Chrystus jest „Bogiem, który tańczy”! Tak można Go zobaczyć na przykład na fresku w kościele Zbawiciela na Chorze w Konstantynopolu: Chrystus zstępuje do piekieł, jedną nogą rozbija bramy piekieł; a drugą zaczyna wstępować w jaśniejącą biel i wyrywa Adama i Ewę z grobów! Oto „Bóg, który tańczy”! A chrześcijanin to człowiek, który tańczy z radości, bo wie, że miłość jest silniejsza niż śmierć, że nie jesteśmy już zamknięci w czasoprzestrzeni zapieczętowanej przez śmierć! Śmierci już nie ma! Są przejścia, może trudne, może bolesne, ale zawsze prowadzą do zmartwychwstania. I takie jest żywe chrześcijaństwo, które młodzi ludzie odkrywają w Taizé.
Fragment książki Oliviera Clémenta "Taizé. Poszukiwanie sensu życia", która ukazała się nakładem Wydawnictwa św. Wojciecha.