To nie takie proste... Małżeństwa mieszane. Romeo i Julia – 30 lat później

Jarosław Dudała

publikacja 21.02.2006 15:16

Wahałam się, czy wyjść za niego za mąż. Kiedyś w sklepie mój narzeczony... zniknął. Wtem zauważyłam staruszkę, która, schylając się, zaplątała się włosami w metalowe kosze. Było jej ciężko, a mój narzeczony pomagał jej się uwolnić. Robił to z taką czułością, że powiedziałam sobie: To jest ten!

Krystynę i Jana Holeksów nazywano na studiach: Romeo i Julia. Ona była katoliczką, on – ewangelikiem.
– Uważaliśmy, że Kościół jest jeden i to ludzie go rozdzielili, nie Pan Bóg, dlatego możemy być razem – mówi Krystyna. Dziś, po 30 latach małżeństwa, uważa jednak, że związek ludzi różnych wyznań inaczej wygląda w teorii, a inaczej w praktyce. Problemy zaczęły się jeszcze przed ślubem.
– Ewangelik? Nie ma mowy! Ty się, dziewczyno, dobrze zastanów. A jeśli już, to tylko ślub w Kościele katolickim. I mąż musi podpisać oświadczenie, że wychowa dzieci w wierze katolickiej – usłyszała Krystyna w swojej parafii.
Pastor spytał najpierw Jana:
– Czy mama o tym wie?
A potem odmówił mu wydania świadectwa chrztu, potrzebnego do ślubu katolickiego.
Można było też zrobić dwa śluby: jeden w Kościele katolickim, a drugi w Kościele ewangelickim, bo dla katolików małżeństwo to sakrament, a dla ewangelików nie. Ale ten pomysł nikomu się nie podobał. W końcu najpierw odbył się ślub cywilny, a po kilku miesiącach jednak ślub katolicki. Za dowód chrztu Jana parafia katolicka przyjęła pamiątkę jego konfirmacji, będącej – mówiąc trochę nieprecyzyjnie – ewangelickim odpowiednikiem bierzmowania.

Kompromis albo rozwód

Potem w sprawach wiary trzeba było albo iść na kompromisy, albo się rozstać. Holeksowie przyznają, że w efekcie wiara obydwojga się rozwodniła. Mimo to dyskusje na tematy religijne nie ustały.
– To było jak udowadnianie wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiejnocy – mówi Jan. – Ja udowadniałem żonie, jak u nas jest pięknie w kościele, jak ludzie pięknie śpiewają...
– …A ja uważałam, że oni śpiewają jak na własnym pogrzebie, a w ogóle to szok, że wchodzą do kościoła i nie klękają.
– Za to u was to jak w teatrze: wstają, klękają...
A już dyskusje na temat kultu maryjnego zajęły Holeksom całe lata.
– Kiedy modliliśmy się przed Wigilią Bożego Narodzenia, to odmawialiśmy razem: „Ojcze nasz”, ale już na „Zdrowaś Maryjo” mąż milkł – opowiada Krystyna.
Czasem spory religijne miały zaskakujący przebieg. Kiedyś w Bytomiu pewien kapucyn wyrzucał parafianom w kazaniu, że zbyt późno zapraszają kapłana z sakramentem chorych. „Boicie się, że jak przyjdę, to wasz bliski umrze?” – mówił twardo zakonnik.
– Jak on tak mógł! – oburzała się żona katoliczka.
– Ale miał rację – bronił kapucyna mąż luteranin.
Holeksowie chodzili w niedziele raz do kościoła katolickiego, raz do ewangelickiego.
– Katolicka Msza przez lata była dla mnie jak przedstawienie. Potem przyszło przyzwyczajenie, akceptacja, a w końcu zrozumienie – mówi Jan, który np. przy okazji górskich wypraw rozmawiał o wierze z przyjaciółmi katolikami.
Kiedyś w Zawoi poszedł ze znajomą do kościoła na Różaniec. „No i co?” – spytała po nabożeństwie.
„Hm, fajnie!” – odpowiedział. Z czasem coraz bardziej rozsmakował się w tej modlitwie.
Schizofrenia

– W końcu powiedziałem: „Panie Boże, jeśli Maryja stała się dla mnie osobą tak ważną, jeśli ja proszę Ją o modlitwę, jeśli modlę się na różańcu, to jaki ze mnie ewangelik?”. Nie mogłem tego w sobie pogodzić. To byłaby religijna schizofrenia – wspomina Jan, który już wtedy czuł się katolikiem.
Jednak o oficjalnym wstąpieniu do Kościoła katolickiego nie było mowy.
– Dla mnie, ewangelika żyjącego w diasporze, wyznanie było elementem łączącym mnie z moją ziemią – Śląskiem Cieszyńskim. Było ono ważne ze względów kulturowych, tożsamościowych. A przede wszystkim nie chciałem sprawiać bólu moim bliskim – podkreśla Jan Holeksa.
W tym czasie dokonała się w nim inna ważna przemiana. Stało się to za sprawą jego matki, która została sparaliżowana. Holeksowie zdecydowali, że Jan zamieszka z matką i będzie się nią opiekował.
– W ostatnich czterech latach życia mama dała mi najwięcej. Towarzyszenie jej w cierpieniu wiele mnie nauczyło. Jestem naukowcem, biologiem. Przez wiele lat liczyła się dla mnie tylko praca, wyjazdy na badania. Moi studenci byli zaskoczeni, kiedy dowiedzieli się, że jestem żonaty i mam córkę. Ale sytuacja z mamą zmusiła mnie do postawienia pracy na dalszym planie. Nauczyłem się, że najważniejszy w życiu jest drugi człowiek, którego Pan Bóg mi daje – mówi Jan, który, będąc doktorem habilitowanym, pracuje jako docent w renomowanym Instytucie Botaniki Polskiej Akademii Nauk w Krakowie.
Ostatecznie wstąpił do Kościoła katolickiego siedem lat temu.
– Zwykle idę rano do konfesjonału dziesięć po szóstej. Jan Holeksa już wtedy jest w kościele – mówi proboszcz katowickiej parafii Przemienienia Pańskiego, ks. Zenon Działach.
– Podczas ślubu naszej córki zrozumiałem, co to jest parafia – mówi Jan Holeksa. – Byliśmy już wtedy w zespole liturgicznym, tzn. w grupie świeckich przygotowujących niedzielne Msze. Na ślubie mieliśmy mieć około 30 gości. Ale do kościoła przyszło jeszcze kilkudziesięciu innych ludzi – znajomych z parafii. Poczułem, że jestem we wspólnocie.

Pan docent szoruje garnki

Prócz przygotowywania niedzielnych Mszy, Jan od czasu do czasu chodzi do domu Sióstr Misjonarek Miłości Matki Teresy z Kalkuty. Pucuje naczynia, pomaga siostrom wydawać jedzenie bezdomnym, robi drobne naprawy.
Od siedmiu lat należy do świeckiego zakonu karmelitów bosych. Od dwóch lat na spotkania chodzi też jego żona.
– Moje dojrzewanie do Karmelu musiało, jak widać, trwać dłużej, bo w pewnym okresie moja wiara uległa rozcieńczeniu – przyznaje Krystyna.
W zeszłym roku Jan Holeksa otrzymał prawo rozdzielania Komunii świętej.
Na pytanie, dlaczego mu na tym wszystkim zależy, podkreśla, że o tych sprawach nie można mówić w kategoriach „zależy – nie zależy”, i dodaje:
– Mój przyjaciel i dyrektor instytutu, w którym pracuję, człowiek głęboko wierzący, rozmawiał kiedyś ze swoim przyjacielem, nieżyjącym już wielkim uczonym, który uważał się za człowieka niewierzącego, agnostyka. Ten ostatni zapytał: „Jak to możliwe, że ty, człowiek posiadający tak wielką wiedzę, wierzysz w Boga?”. Swój dłuższy wywód mój przyjaciel podsumował stwierdzeniem: „Wiesz, to jest łaska”. „Łaska... Byłoby ciekawe doświadczyć takiej łaski...” – odrzekł rozmówca.

Tekst ukazał się w Katowickim Gościu Niedzielnym 8/2006

Opinie czytelników

Skandal!
Wlaściwie komu i czemu ma służyć taki artykuł. Moglbym znalezc wiele podobnych spraw z tym, że strona katolicka przeszła do Kościoła Ewangelicko - Augsburskiego. Ale po co? Komu to ma słyżyc. Moim zdaniem artykul dobrze znanego mi Pana Jaroslawa Dudaly nie sluży "ku jedności" jak powyżej niego pisze, ale rozbijaniu chrześcijaństwa. Sprawa Państwa Holeksów jest ich prywatna sparwą i nie może slużyć jako wzor ekumenizmu. Jestem tym zgorszony Panie Redaktorze!

Ks. Jan Gross
przewodniczący Śląsliego Odzdiału PRE

luty 2006