Coraz lepiej się znamy

Anna Burda Szostek, Mirosław Rzepka

publikacja 15.09.2009 09:14

Irena i Roman Kubalowie są małżeństwem od 39 lat. Ona jest ewangeliczką, on katolikiem. – Nigdy nie było u nas kłótni w sprawach wiary – mówią. – Ekumenizm to dla nas codzienność.

Coraz lepiej się znamy

Irena Kubala pochodzi z Kresów Wschodnich. W 1945 roku wraz mamą, babcią i dwójką rodzeństwa przyjechała do Katowic uciekając z Kresów przed Rosjanami. Potem rodzina przeniosła się do Sosnowca. Cała rodzina pani Ireny z dziada pradziada jest ewangelicka. Jej dziadek i jego brat byli księżmi ewangelickimi.

Mimo to, kiedy do dziewczyny zaczęli smalić cholewki chłopcy wyznania katolickiego, jej rodzice nie mieli nic przeciwko temu. Jednak kiedy sami zainteresowani dowiadywali się, że Irena jest ewangeliczką, odchodzili.

Pewnego dnia w jej życiu pojawił się Roman – katolik. Oboje mieli już wtedy po 30 lat. Nauczona doświadczeniem dziewczyna od razu powiedziała mu, że jest ewangeliczką. „A jakie to ma znaczenie” – odparł przyszły mąż.
– Dla mnie nigdy nie miało znaczenia to, kto do jakiego kościoła chodzi – mówi pan Roman. – Przecież ewangelicy i katolicy mają te same chrześcijańskie korzenie.

Roman jeszcze na studiach w Krakowie chodził na organizowane przez misjonarzy spotkania z ludźmi różnych wyznań. – Myślę, że niechęć do innych religii wynika właśnie z braku świadomości, z powtarzanych stereotypów dotyczących jakiegoś wyznania – mówi.

Ekumenizm wyssany z mlekiem
Ale ojciec Romana był bardzo religijnym katolikiem. Początkowo nie był zadowolony z decyzji syna o poślubieniu ewangeliczki. Żeby więc żadnej z rodzin nie robić przykrości, młodzi postanowili wziąć tylko ślub cywilny. „Jak to tylko cywilny?” – zaoponował ojciec.

Wtedy Roman samodzielnie, bez nacisku ze strony rodziny narzeczonej, postanowił, że pobiorą się w kościele ewangelickim.

Kiedy urodził im się syn Jacek, postanowili wychować go w wierze katolickiej. – Nie chciałam, żeby syn przeżywał to, co ja w młodości – mówi pani Irena. – Kiedy byłam uczennicą szkoły podstawowej, dzieci przezywały mnie i wołały za mną „kici, kici”, jak zwykło się obrażać Świadków Jehowy. Przychodziłam do domu i płakałam. Mama powiedziała o tym wychowawcy, która tłumaczyła dzieciom w szkole na czym polega wiara ewangelicka.

Pani Irena nie miała większych problemów z katechezą syna. – Mamy tę samą modlitwę „Ojcze nasz”, „Wierzę w Boga”, te same przykazania. U nas nie ma kultu Maryi, ale „Zdrowaś Mario” też nauczyłam syna, bo znałam tę modlitwę jeszcze z czasów szkolnych, nauczyłam się jej od koleżanek. Chciałam wychować syna na dobrego chrześcijanina, tolerancyjnego, światłego człowieka i myślę, że to się udało. 37-letni dziś syn państwa Kubalów, Jacek, ekumenizm wyniósł z domu rodzinnego. – Rodzice nauczyli mnie, że nie dzieli się ludzi na katolików czy ewangelików. Liczy się to, że człowiek potrafi być dobry dla innych – mówi.

Za wiarę – brak awansu
Pani Irena, inżynier chemik wspomina też czasy, kiedy za wyznawanie swojej wiary została usunięta z kierowniczego stanowiska. – To była końcówka lat sześćdziesiątych – mówi. – W dziale kadr otwarcie powiedziano mi, że awansu nie będzie, bo chodzę do kościoła, i to do jakiego! Pani Irena do dziś oburza się, kiedy słyszy, że ewangelicy utożsamiani są z Niemcami. Stąd, jak zauważa, rodziła się kiedyś niechęć katolików do ewangelików.

Kiedyś pani Irena w kościele ewangelickim w Wiśle spotkała szkolną wycieczkę. „O dzieci, to na pewno jest kościół niemiecki, bo Msza jest po polsku” – powiedziała do dzieci nauczycielka. – Bardzo mnie to wtedy rozbawiło – wspomina pani Irena. – Było to jeszcze przed Soborem Watykańskim II, który wprowadził liturgię w językach narodowych. Wcześniej w kościele katolickim Msza sprawowana była po łacinie, a u ewangelików zawsze w języku narodowym.

Irena i Roman Kubalowie są małżeństwem od 39 lat. Jak mówią, nigdy nie kłócili się o sprawy wiary. Choć są rzeczy, które nie podobają im się u innych wyznań. Ewangelicy przyjmują Komunię św. pod dwiema postaciami – chleba i wina. I panu Romanowi nie podoba się picie wina z jednego kielicha. A pani Irenie nie podoba się celibat u katolików.

Państwo Kubalowie wspólnie uczestniczą w nabożeństwach w kościołach katolickich i ewangelickich, przyjmują katolicką kolędę, chodzą na nabożeństwa ekumeniczne. – Mamy przyjaciół zarówno wśród katolików, jak i ewangelików, a także prawosławnych – mówią.

Parafia jak województwo
Niedzielne południe. Z cerkwi wychodzi niewielka grupka osób. Właśnie skończyło się nabożeństwo. – Śpieszymy się do domów – mówią. Przyjechali z daleka, aby wspólnie się modlić. Terytorialnie sosnowiecka parafia prawosławna jest ogromna. W województwie śląskim jest jeszcze tylko jedna cerkiew w Częstochowie. – Do granicy czeskiej, do Opola w kierunku zachodnim, a na wschód do Trzebini, to wszystko sosnowiecka parafia – opowiada ks. mitrat płk Sergiusz Dziewiatowski.

Jest proboszczem w sosnowieckiej cerkwi od 30 lat. Wcześniej ukończył Chrześcijańską Akademię Teologiczną w Warszawie. Był też kapelanem Wojska Polskiego w stopniu pułkownika na stanowisku dziekana Pomorskiego Okręgu Wojskowego. Obecnie jest dziekanem krakowskim i wiceprzewodniczącym Śląskiego Oddziału Polskiej Rady Ekumenicznej.

– Ilu mamy wiernych, tego chyba nikt nie wie. Ja znam tylko tych aktywniejszych, którzy bywają na nabożeństwach. Oczywiście prowadzimy księgi metrykalne, ale liczba wiernych jest nieznana. Myślę, że to będzie kilka tysięcy. Zwłaszcza, że w ostatnim czasie pojawiły się również prawosławne osoby innych narodowości. Jednak większość naszych parafian to efekt migracji powojennych. Najwięcej parafian mam z terenu katolickiej archidiecezji katowickiej i diecezji gliwickiej. W okresie międzywojennym było inaczej, dlatego cerkiew znajduje się w Sosnowcu. Mój ojciec też był księdzem
Ks. Sergiusz żyje na plebanii z rodziną. Ma żonę i dwóch dorosłych już synów. Doczekał się
nawet wnuczki. – Moi rodzice pochodzili z Wileńszczyzny – opowiada. – Po II wojnie światowej postanowili zostać w Polsce. Czuli się Polakami, bo wcześniej Wileńszczyzna należała do Polski. Tata, który też był księdzem, otrzymał parafię w Hajnówce. Tam dorastałem, chodziłem do szkoły. Gdy dorosłem, poszedłem w ślady ojca i też zostałem kapłanem. 30 lat temu przybyłem do Sosnowca i tu zostałem. Moja żona jest łodzianką. Teściowa ma 87 lat i mieszka z nami. Mamy dwóch synów. Żaden z nich nie poszedł w moje ślady. Wprawdzie młodszy studiuje teologię, ale nie ma dobrego słuchu, więc będzie miał trudności zostać prawosławnym księdzem, nawet jeśli będzie chciał. U nas ksiądz musi mieć dobry słuch, bo cała liturgia jest śpiewana bez instrumentu.

– Największa różnica w codziennym życiu polega chyba na tym, że ma mamy dużo więcej postów – uśmiecha się ks. mitrat. – W katolicyzmie są piątki i kilka innych dni, u nas posty są ważne i dużo bardziej surowe. Np. przez cały Wielki Post nie spożywamy ani mięsa, ani nabiału. Również przed Bożym Narodzeniem mamy 40 dni postu, a przed świętem świętych apostołów Piotra i Pawła pościmy 2 tygodnie. Poza tym we wszystkie środy i piątki.

Trudny charakter, a nie nietolerancja
Zdaniem ks. Dziewiatowskiego Polska uchodzi za wyjątkowo tolerancyjny kraj, ale dla prawosławnych można wskazać okresy wzmożonej nietolerancji. Na przykład tylko w roku 1938 na Lubelszczyźnie zburzono 127 cerkwi, choć tamta ludność była etnicznie prawosławna z dziada pradziada.

– Dzisiaj źle się prawosławnym nie żyje. Gdybym miał podać przykład nietolerancji, to bym nie umiał – opowiada ks. mitrat. – W zgodzie z katolikami żyjemy, po sąsiedzku. Na imieninach u księży katolickich bywamy, spotykamy się także przy innych okazjach. Katoliccy kapłani traktują mnie jak „swojego”. Abp Damian Zimoń jest bardzo otwarty, śp. bp Adam Śmigielski też taki był.

Cerkiew w internecie
– Sam nie wiem teraz, czy dobrze zrobiliśmy, umieszczając stronę parafialną w Internecie – śmieje się ks. mitrat. – Odkąd działa, wciąż ktoś pisze maile i muszę odpowiadać. Oczywiście, starsi parafianie nie są „komputerowi”, ale młodzież bardzo często korzysta z tego medium. Na stronie sosnowieckiej cerkwi pw. świętych Wiery, Nadziei, Luby i matki ich Zofii można m.in. przeczytać o różnicach między prawosławiem i katolicyzmem.

Dzisiaj większość autokefalicznych Kościołów prawosławnych używa kalendarza gregoriańskiego. Juliański obowiązuje jeszcze głównie na wschodzie, w krajach byłego Związku Radzieckiego. Ale i tak Wielkanoc może być obchodzona nawet z 4-tygodniową różnicą. – To wszystko przez Żydów i ich kalendarz – wyjaśnia ks. Dziewiatowski. – Prawosławna Wielkanoc musi być bowiem poprzedzona żydowską Paschą. Wiemy o sobie więcej.

– Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan jest nam wszystkim bardzo potrzebny, bo często za mało się znamy – twierdzi ks. Sergiusz Dziewiatowski. – Poza tym to jest nakaz ewangeliczny, ponieważ już Chrystus modlił się o jedność chrześcijan, więc jest obowiązkiem każdego chrześcijanina dążyć do utraconej kiedyś jedności. Dzisiaj jest zupełnie inaczej niż choćby 50 lat temu. Coraz lepiej się poznajemy i zrozumienie też jest coraz większe. Takie tygodnie tylko nas wszystkich ubogacają.