Przeniesieni w czasie i przestrzeni

I. Holeksa, I. i J. Nawrot

publikacja 22.10.2009 13:13

Chcemy rozwijać nasze działania, znamy już konkretne potrzeby dzieci, szczególnie afrykańskich. W dwóch zaprzyjaźnionych szkołach prowadzonych przez misję katolicka w Pobe Mengao w Burkina Faso, na nasze prezenty czekać będzie ok. 1000 uczniów.

Przeniesieni w czasie i przestrzeni

Początkiem września rozpoczęła się po raz kolejny akcja charytatywna „Prezent pod choinkę”, organizowana od 9 lat przez Centrum Misji i Ewangelizacji i Diakonię Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego. W ramach akcji zebrane w przedszkolach, szkołach, oraz w parafiach podarunki wysyłane są do potrzebujących dzieci w Ukrainie i w Afryce.

W ubiegłej edycji udało nam się wysłać 4791 prezentów do dzieci w wieku przedszkolnym i szkolnym. W tym roku chcemy rozwijać nasze działania, znamy już konkretne potrzeby dzieci, szczególnie afrykańskich. W dwóch zaprzyjaźnionych szkołach prowadzonych przez misję katolicka w Pobe Mengao w Burkina Faso, na nasze prezenty czekać będzie ok. 1000 uczniów.

Podobnie nasi ukraińscy partnerzy, którzy przekazują nasze prezenty dalej do dzieci w polskich szkołach, domach dziecka, ubogich rodzinach i parafiach, liczą na podobną, jak w ubiegłym roku, ilość prezentów - ok. 4500 tyś. Mamy nadzieję, że uda nam się zaspokoić te potrzeby. Niechaj zachętą dla wszystkich ludzi dobrej woli staną się słowa Antoine de Saint-Exupéry, które wybraliśmy jako motto tegorocznej edycji: Prawdziwa miłość nie wyczerpuje się nigdy. Im więcej dajesz, tym więcej ci jej zostaje.

Poniżej reportaż z zeszłorocznej akcji...

Przygotowania
Jest wrześniowe przedpołudnie. Odwiedzam jedną z zaprzyjaźnionych szkół, aby zaprosić uczniów do udziału w kolejnej edycji „Prezentu”. Zamiast spodziewanego entuzjazmu, napotykam znudzoną twarz jednego z nauczycieli. – Ciągle ta Ukraina! Nie macie czegoś nowego? – Mamy! W tym roku prezenty pojadą do Afryki. – Afryka? – W głosie wyczuwam niedowierzanie. Nie dziwię się, sama też trochę nie dowierzam.

Jakiś czas później w gronie przyjaciół związanych z CME ma miejsce podobna rozmowa. – Po co nam ta Afryka? Czy my sobie z tym poradzimy? Za transport zapłacimy więcej niż będą warte prezenty! – Czuję się jak podstawiona pod ścianą, tuż przed rozstrzelaniem. Usiłuję tłumaczyć, że czasem wynik finansowy jest sprawą drugorzędną. Niepotrzebnie się wysilam, wszyscy wiedzą to doskonale. Problem w tym, że ideałami nie da się zapłacić rachunków. Uświadamiam sobie, jak niewiele wiem o sytuacji na Ukrainie i w Burkina Faso. Zbyt mało, aby zachęcić tych, którzy mają wątpliwości.

Podejmuję decyzję – muszę zdobyć więcej informacji, zobaczyć na własne oczy, aby potem móc przekonać innych, że ta akcja ma sens. Rozmawiam z Pawłem Gumpertem, aby dowiedzieć się, jak zorganizować wyjazd na Ukrainę. Spotykam się z Iwoną i Jackiem Nawrotami, którzy w listopadzie, w ramach Misji Serca i Ewangelii, pojadą do Afryki. – Potrzebuję od Was materiały: filmy, zdjęcia, wywiady. – Na pewno nie wrócimy z pustymi rękami – obiecują.

 

Jest koniec listopada. Mamy już przygotowane 220 prezenty dla dzieci z zaprzyjaźnionej szkoły w Burkina Faso. Dla każdego dziecka koszulkę, ołówki, kolorowe długopisy, kredki oraz jakąś zabawkę. Jest też trochę przyborów szkolnych, które mają zostać przekazane szkole – flamastry, farby, pędzle, kalkulatory kieszonkowe, komplety linijek, temperówki, kreda, piłki, skakanki i gumy do skakania. To wszystko zmieściło się w czterech wielkich wojskowych torbach.

 

Współczujemy członkom afrykańskiej wyprawy, Iwonie i Jackowi, Lidzi Żur i Luckowi Buchalikowi – będą mieli co taszczyć! W sobotę, 30 listopada wyprawa wyrusza do Berlina. Stamtąd samolotem do Paryża, dalej do Ouagadougu – stolicy Burkina Faso i do Pobe Mengao, niewielkiej wioski położonej 200 km na północ. Lecą z nimi nasze myśli i modlitwy.

Po dwóch dniach przychodzi pierwszy sms: „Jesteśmy na miejscu. Wszystko jest w porządku”. Pierwszy oddech ulgi, ale nie ma czasu na odpoczynek. Za tydzień z Dzięgielowa ma wyjechać tir, który zawiezie na Ukrainę pozostałe prezenty. Trzeba je spakować do kartonów zbiorczych. Wciąż nie wiemy, ile mamy paczek. Dotąd nie było czasu policzyć, będziemy to robić teraz. Marcin Podżorski na zmianę z Danielem Stodołką sprawnie dyrygują wolontariuszami pomagającymi przy pakowaniu.

Czekamy z niepokojem, zastanawiając się, czy prezentów nie będzie za mało. Potrzebujemy ok. 3 tys., to niezbędne minimum. Raz po raz do dzięgielowskiej strażnicy wpada jakaś doświadczona w akcji osoba i „na oko” ocenia: – Mało tego, w poprzednich latach było więcej! – Za każdym razem truchleję. Czy będzie chociaż 3 tyś.? Na szczęście okazuje się, że oko czasem się myli. Mamy 365 kartonów, a w nich 4557 prezentów! Razem z prezentami dla Afryki daje to sumę 4777 paczek, niemal 1000 więcej niż rok wcześniej i te liczby, jako ostateczne, rozsyłamy w świat.

Później okazuje się, że mamy jeszcze 21 paczek, które się spóźniły - pojadą na Ukrainę busem, razem z nami, tuż przed świętami. W poniedziałek 8 grudnia TIR wyjeżdża do Boryslavia. Po kilkudziesięciu godzinach dostajemy informację, że nasze paczki są już na miejscu. Wszyscy czujemy ulgę i wdzięczność. Udało się! Teraz można planować nasz wyjazd. Ustalamy termin na 19. grudnia. Chcemy zrobić zdjęcia, nakręcić film, porozmawiać z ludźmi. Wszystko po to, aby pokazać, że ta akcja jest potrzebna, że musimy ją kontynuować.

Zastanawiamy się, co czeka nas na granicy i jakie warunki zastaniemy na miejscu, nie wiemy, czego się spodziewać. Uświadamiam sobie, że postrzegam Ukrainę niemal jak „trzeci świat”. Trochę się tego wstydzę i liczę na pozytywne zaskoczenie.

 

Ukraina
Jest wigilijne przedpołudnie. Kroję suszone morele i figi na wigilijny kompot. W piekarniku rosną świąteczne makowce. Po raz pierwszy w życiu czuję dyskomfort, myśląc o naszym suto zastawionym, świątecznym stole. Dwa dni temu wróciłam z Ukrainy. Razem z Kasią Legendź, Arnoldem Parotem, Mateuszem Niedobą i ks. Wiesiem Łyżbickim, który jest misjonarzem na Ukrainie, odwiedziliśmy kilka miejsc, które otrzymały podarunki w ramach tegorocznej akcji – polską szkołę, internat i szkołę dla dzieci niepełnosprawnych fizycznie i intelektualnie oraz parafię ewangelicką we Lwowie.

Spotkaliśmy się także z ordynariuszem Diecezji Łuck, bp. Markijanem Trofimiakiem, gdyż w tym roku znaczna część prezentów - niemal 1000 paczek - trafiła do katolickich parafii. Choć Ukraina nie okazała się być przysłowiowym „trzecim światem”, zastana rzeczywistość niewiele odbiegła od naszych wyobrażeń. Zobaczyliśmy kraj kontrastów, w którym ubóstwo jednych żyje w symbiozie z dostatkiem innych, gdzie relikty i klimat „sawieckievo sajuza” splata się z nowoczesnością - bankami, stacjami benzynowymi i dużymi samoobsługowymi marketami.

Mam w pamięci szare i zniszczone blokowiska Boryslavia i Drohobycza, drogi dziurawe jak szwajcarski ser, Lwów – równie piękny, jak zaniedbany, monumentalne pomniki bohaterów narodowych, kobiety ubrane jak na obrazkach starych podręczników do języka rosyjskiego. Jakby czas się tam zatrzymał albo przynajmniej płynął o wiele wolniej.

– Media mówią, że po krachu na światowej giełdzie mamy teraz na Ukrainie kryzys – ze smutnym uśmiechem opowiada Tatiana Firman, szefowa Fundacji Chevra, naszego ukraińskiego partnera, który razem z ukraińskim Kościołem Ewangelickim zajmuje się dystrybucją prezentów – ale u nas kryzys jest już 17 lat, dla nas to nic nowego, przyzwyczailiśmy się.

W ukraińskich sklepach można dostać wszystko, przypominają nasze, wypełnione po brzegi markety, tylko portfele cierpią na anoreksję. Minimalna ukraińska pensja to 545 UAH, niewiele ponad 200 zł, a ceny niemal takie jak w Polsce. Ciekawe jak wygląda ukraiński świąteczny stół? Żałuję, że o to nie zapytaliśmy.

W internacie dla niepełnosprawnych dzieci przywitał nas chłód nieogrzewanych i odrapanych korytarzy i szokujące słowa Natalii Kiszczynko, dyrektora tej placówki: - Tutaj wodę mamy tylko przez cztery godziny dziennie, dwie rano i dwie wieczorem. - Trudno jest nam wyobrazić sobie codzienne życie w takich warunkach. Pytam Tatianę, czy problemem jest brak czystej wody w okolicy - Nie, to nie wody brakuje, brakuje mądrych gospodarzy – odpowiada. Mimo tak trudnych warunków i braku wsparcia z Unii Europejskiej, do której Ukraina jeszcze nie należy, szkoła i internat świetnie spełniają swoje zadania nie tylko prowadząc zajęcia edukacyjne i rehabilitując niepełnosprawne dzieci, ale i stopniowo remontując zniszczone i zaniedbane obiekty.

W małym, wyremontowanym już budynku nieopodal internatu zobaczyliśmy piękną pracownię komputerową wyposażoną w nowoczesny sprzęt, a dzieci i młodzież zachwyciły nas długim i bogatym programem artystycznym, przygotowanym z wielkim zaangażowaniem. Podobnie miłe, a nawet wzruszające chwile przeżyliśmy wśród uczniów działającej od 15 lat polskiej sobotniej szkoły prowadzonej przez Towarzystwo Kultury Polskiej w Boryslaviu. Mimo że szkoła wygląda jak budynek do rozbiórki, a w środku unosi się zapach źle działającej kanalizacji, dzieci przychodzą tam chętnie i pilnie uczą się języka polskiego, historii, geografii, literatury i tradycji polskiej.

Dla nich Polska to Eldorado – wymarzony kraj szczęścia i dobrobytu. Wielu marzy o wyjeździe na studia i znalezieniu pracy w Polsce. – U was wszystko jest lepsze, mądrzej poukładane – mówią pytani o to, co podoba im się w naszym kraju – Macie takie piękne drogi i miasta! – Czuję ścisk w gardle i nie wiem, co powiedzieć. Na szczęście to Wiesiu prowadzi tę rozmowę.

Od powrotu do Polski moje myśli o Ukrainie dzielą się na te sprzed i po podróży. Przedtem był to dla mnie tylko jeden z wielu krajów świata, teraz każda wzmianka w TV sprawia, że przystaję i z kłuciem w sercu słucham o narastającym kryzysie finansowym, budynku zniszczonym przez wybuch, o zakręconym gazociągu. Zostawiłam tam kawałek swojego serca, przywiozłam przekonanie, że chcę zrobić to, co jest w mojej mocy, aby pomóc mieszkańcom Ukrainy.

Afryka
Po świętach dostaję od Iwony i Jacka relację z pobytu w Afryce i z zaskoczeniem odkrywam, że mieli podobne doświadczenia i też zostawili swoje serca w Burkina Faso. „To było jak cofnięcie się w czasie do epoki średniowiecza – pisze Iwona – spotkaliśmy tam ludzi nieprawdopodobnie biednych, a jednak niesamowicie serdecznych, otwartych i pogodnych, choć wydawać by się mogło, że niewiele mają powodów do radości – głód, choroby i śmierć, głównie dzieci, to niemal codzienność. Życiowym problemem jest tam mała ilość wody oraz środków do życia i prawie 100% bezrobocie.

Mizerne plony zebrane podczas pory deszczowej muszą wystarczyć na cały rok. Katastrofą jest brak lekarstw i jakiejkolwiek pomocy medycznej, a także powszechny brak świadomości i wiedzy dotyczącej najbardziej podstawowych zasad higieny. Dzieci jest tam bardzo dużo i można je spotkać dosłownie wszędzie. Szary pył na czarnej skórze i we włosach pozwala rozpoznać te najbiedniejsze i zaniedbane - powodem ich wyglądu jest brak opiekuna i trudności w zdobyciu wody. Co jakiś czas nasze oczy nie mogą się oderwać od przecudnie ubranych i bardzo pięknych kobiet.

Afrykańczycy mają naprawdę dobry smak i znają się na sztuce, potrafią tworzyć piękne, kolorowe stroje, biżuterię, rzeźbić, malować, tańczyć i grać. Życie Burkinabe (jak sami siebie nazywają) toczy się w zagrodzie lub na ulicy – w ciągłym przebywaniu pośród innych ludzi. Nikt tam nie zamyka się w swoim domu, jak ma to często miejsce w Europie Zachodniej. W tym świecie niezrozumiałych kontrastów znaleźliśmy też małe światełka nadziei rozpalane przez tamtejszą społeczność chrześcijańską, która wyróżnia się zdecydowanie, mimo tego, iż stanowi religijną mniejszość. Chrześcijanie ci zawstydzili nas gorliwą wiarą i zadziwili swoją postawą. Są ludźmi, którzy bardzo dbają o rozwój duchowy – zarówno protestanci jak i katolicy czytają Słowo Boże i wskazują wyraźnie na Chrystusa jako jedyną Drogę do zbawienia. Ich uwielbianie Boga i modlitwy są niesamowicie szczere i autentyczne, a spontaniczność i radość udziela się każdemu, kto przebywa w ich towarzystwie.

 
 

Wyróżniają się też wśród innych niesamowitą aktywnością, zaangażowaniem w poprawę warunków życia miejscowej ludności. Mimo że sami posiadają niewiele, dzielą się wszystkim sprawiedliwie i dbają nie tylko o własne rodziny, ale też o ludzi samotnych, starych, przygarniając pod swój dach opuszczone kobiety i porzucone lub osierocone dzieci. Zarówno katolicy, jak i protestanci wspierają edukację młodych ludzi i starają się, aby wszystkie dzieci mogły uczyć się tego, co rzeczywiście w przyszłości będzie dla nich przydatne.

Dla porównania, muzułmanie w szkołach koranicznych uczą dzieci wyłącznie arabskiego, co powoduje w ich dorosłym życiu ogromne ograniczenia i brak przystosowania się do życia w państwie, w którym powszechnie używanym i zarazem urzędowym językiem jest francuski. Przed wyjazdem otrzymaliśmy informację, że w szkole, którą mamy odwiedzić, jest 220 dzieci i dla takiej liczby przygotowaliśmy prezenty. Na miejscu okazało się, że szkoły są dwie – Szkoła Podstawowa i Gimnazjum, a dzieci w sumie niemal 1000. Nasze prezenty zostały przekazane dyrektorom obu szkół, którzy zobowiązali się sprawiedliwie je rozdzielić”.

Na zakończenie
My wszyscy – uczestnicy ukraińskiej i afrykańskiej wyprawy – czuliśmy się jak przeniesieni w czasie do innej epoki, gdzie warunki życia i poziom materialny mieszkańców mocno odstają od współczesnego, zachodniego stylu życia, do którego przywykliśmy w Polsce. Mamy nadzieję, że za sprawą tego krótkiego artykułu podobne doświadczenie stało się udziałem czytelników, upewniając w przekonaniu, że pomaganie dzieciom na Ukrainie i w Afryce jest potrzebne.

I choć jako mała społeczność w Polsce niewiele możemy im podarować, to jednak nie wartość prezentu jest ważna, a przekazana w ten sposób troska i miłość, które są cenniejsze niż rzeczy materialne. Członków afrykańskiej wyprawy zaskoczył fakt, że w czasie pobytu w Pobe Mengao, idąc przez wioskę, byli witani przez dzieci, które przystawały na ich widok i kłaniały się nisko z wielkim szacunkiem. Niech te dziecięce ukłony i uśmiechnięte buzie będą wyrazem wielkiego podziękowania dla wszystkich ludzi dobrej woli, którzy wsparli 8. edycję akcji „Prezent pod choinkę”.