Kraj, w którym klękają konie

Marcin Jakimowicz, zdjęcia Henryk Przondziono

publikacja 07.04.2010 13:01

Łotwa to kraj w większości luterański. Dziś do luteranizmu przyznaje się ponad połowa Łotyszy. Katolicyzm (ok. 40 proc. ludności) jest równoprawnym wyznaniem. Trzecie co do wielkości prawosławie wyznają przede wszystkim Rosjanie.

Kościół na Łotwie, w kraju bezkresnych łąk i plaż, ciemnego chleba i niezwykle gościnnych ludzi odradza się do życia. Mijamy setki bocianich gniazd – klekoczące znaki wiosny i nowego życia.

Kraj, w którym klękają konie   Legenda opowiada, że przed wiekami na wzgórzu w Skaistkalne padł na kolana koń. Pod sanktuarium Matki Boskiej Opiekunki Rodzin rzeczywiście spaceruje sobie rumak. Obraz Maryi pokazuje nam Janis – łotewski paulin Rosły biały klasztor paulinów w Skaistkalne widać już od litewskiej granicy. Legenda opowiada, że przed wiekami w tym miejscu w czasie polowania padł na kolana koń. Na wzgórzu rzeczywiście spaceruje sobie rumak. Nie klęka.

Klęka wycieczka, która odwiedza sanktuarium Matki Boskiej Opiekunki Rodzin. Przyjeżdżamy w niedzielny wieczór. Na plebanii o. Stanisław Hodun, który przed laty wskrzesił do życia to sanktuarium, częstuje nas ciemnym łotewskim chlebem i kwasem chlebowym. Po chwili na plebanii pojawiają się jego wikarzy: Janis i Gabriels. Zrobili dziś mnóstwo kilometrów. W odległych miasteczkach odprawiali Msze święte.

Spłoszony jeż
Gdy podjeżdżamy pod dom, w którym będziemy nocowali, jest już 23.00, a niebo dopiero przybiera kolor ciemnego błękitu. Spod nogi czmycha spłoszony jeż. – Ostatnio wracałem z Mszy i najpierw przy drodze spotkałem sarnę, potem lisa, później zająca, a na końcu jeża – śmieje się o. Janis. Sporo opowiada nam o Łotwie. – Już w naszym narodowym hymnie jest wyraźne odniesienie do Boga. Śpiewamy: „Panie Boże, błogosław naszą ziemię, tam gdzie córki kwitną, tam gdzie synowie śpiewają”.

A śpiewają naprawdę pięknie. Łotysze z dumą pielęgnują dowód narodowej tożsamości: prastare pieśni dainy. W czasie największego święta – w Noc Świętojańską – spotykają się i nucą je przy ogniskach.

Łotwa to kraj w większości luterański. Chrześcijaństwo wprowadził tu Zakon Kawalerów Mieczowych. Później mieszkańcy przyjęli hasła reformacji. Dziś do luteranizmu przyznaje się ponad połowa Łotyszy. Ostatnie badania wykazują, że katolicyzm (ok. 40 proc. ludności) jest równoprawnym wyznaniem. Trzecie co do wielkości prawosławie wyznają przede wszystkim Rosjanie.

Na południu, w krainie Semigalii i we wschodniej Latgalii, mieszka więcej katolików, ale już na gwarnych, bajecznie kolorowych ulicach Rygi czy w Kurlandii spotkamy raczej luteranów. Piszę raczej, bo większość kościołów luterańskich, do których zaglądaliśmy, świeciła pustkami. Jeden z mieszkańców Rygi, zapytany o różnicę między Łotyszami a Rosjanami, gorzko się uśmiechnął: my jesteśmy ateistami protestanckimi, a oni są ateistami prawosławnymi. Komunizm poczynił w tej byłej radzieckiej republice ogromne duchowe spustoszenie. Kościoły od kilkunastu lat odradzają się ze zgliszcz.

Na Łotwie pracuje ok. 130 księży katolickich i podobna liczba luterańskich pastorów. – W ubiegłym roku ochrzciliśmy około 50 osób. A ta liczba z roku na rok rośnie – zapala się o. Janis

Bociany i wymarłe kołchozy
Wyjeżdżamy ze Skaistkalne. Przez trzy godziny mijamy setki bocianich gniazd, bezkresne zielone łąki, nieużytki, pojedyncze drewniane chałupki. Ekolog, który w dolinie Rospudy przypiął sobie tabliczkę z napisem: „Ratujmy ostatnie torfowisko w Europie”, powinien pojechać na Łotwę. Ujrzałby wszechobecną dziką przyrodę, setki bagien, jezior, stawów. Wjeżdżając na Łotwę, przesuwamy zegarki o godzinę do przodu. To mylące, bo czas w niektórych zakątkach tego pięknego, zielonego kraju zatrzymał się kilkadziesiąt lat temu. Nie spotkamy tu właściwie wiosek.

W leśnej głuszy skryły się pojedyncze liche chałupki. Stoją obok wymarłych kołchozów. Wchodzimy do starej stodoły. Nikomu nie chciało się nawet rozkraść rdzewiejących kombajnów. Widać pokomunistyczny rozkład. Ludzie siedzą na odrapanych przystankach autobusowych i ślepo patrzą w bezkresną dal. Stasiuk pisze, że ta melancholia to śmiertelna choroba byłych „demoludów”. Łotwa budzi się z melancholii. Gdy przyjechał tu Jan Paweł II, przekonywał, że tutejszy Kościół odradza się i przeżywa swą wiosnę.

 

Rozgryzamy Łotyszy
Białe mury ogromnego pobernardyńskiego klasztoru w Vilani mocno lśnią na tle dzikich sadów. Od 1924 roku gospodarują tu marianie. W przedsionku kościoła mijamy wielki baniak. Podobne widzieliśmy w innych kościołach. Łotysze piją… wodę święconą przy wyjściu ze świątyni. Jesteśmy na Wschodzie, gdzie woda ma wręcz sakralne znaczenie.

Kraj, w którym klękają konie   Mijamy maleńkie drewniane wioski staroobrzędowców. Skupione są wokół molenn – świątyń Przypomina mi się prawosławny „chrzest Jordanu”, gdy ludzie zabierali poświęconą wodę w buteleczkach po „Kubusiu”. – Przywiązujemy ogromną wagę do znaków – wyjaśnia łotewski marianin o. Benedykt. – Łotysze na pierwszy rzut oka są nieufni, zamknięci, ale gdy cię już poznają, otworzą przed tobą serce – zapewnia. – Jesteśmy jak skorupa orzecha. Jeśli się przez nią przebijesz, znajdziesz pyszny miąższ. Gdy nas rozgryziesz, masz przyjaźń na całe życie.

Na razie „rozgryzamy” lody. Ojciec Benedykt poczęstował nas nimi po obiedzie. Później, widząc, że z nieba leje się żar, podszedł do naszego samochodu z nową porcją. Gdy po trzech godzinach usiedliśmy przy grillu z udzielającymi się przy parafii mieszkańcami Vilani, a jedna z kobiet poczęstowała nas… porcją lodów, wybuchnęliśmy śmiechem. Nigdy w życiu nie zetknąłem się z taką gościnnością. No, może w ubogiej Hercegowinie. Łotysze okazali się jak miąższ pod skorupą orzecha.

Wbiegamy do klasztoru po schodach. O. Benedykt wskazuje ręką: gdy weszli tu Rosjanie, zaczęły się prześladowania. To właśnie z tych schodów komuniści brutalnie zrzucili jednego z naszych ojców. Nieludzko potłuczony zmarł po kliku dniach. Jesteśmy w kraju, który został brutalnie okaleczony. Kiedyś mieszkaniec Vilani podwiózł do kościoła księdza. Momentalnie wyleciał z pracy. Nawet ministranci, idąc na Mszę, biegli dookoła muru. Przed kościołem nauczycielki pilnie wypatrywały, który z uczniów wchodzi do kościoła. A dziś? – Nie mam wielu ministrantów. Wyjechali mi do Irlandii – opowiada po porannej Mszy marianin. W kościele około dwudziestu osób. Standard, jak w Polsce.

Nad Agłoną błyska
– My na Jasnej Górze nie umiemy się modlić. To przez te tłumy. Przyjechaliśmy, a tu obraz zasłonięty, potem, gdy go już odsłonili, zostaliśmy wypchnięci przez falę pielgrzymów. Oj, to nie dla nas – śmieją się Łotysze. Po odwiedzeniu Agłony przestałem się dziwić. Przeogromne narodowe sanktuarium… świeciło pustkami. Na rozleglej, idealnie skoszonej łące ani żywego ducha. W świątyni, mimo tego że przyjeżdżamy po południu i trwa akurat odpust 40-godzinny, dwie (sic!) kobiety. Przepraszam, trzy kobiety: Agłona to sanktuarium Królowej Północy, Patronki kraju.

Kraj, w którym klękają konie   Największe zaskoczenie: w narodowym sanktuarium w Agłonie ani żywego ducha To sanktuarium żyje przez trzy dni w roku – wyjaśniają Łotysze. – Na 15 sierpnia zjeżdżają tu tłumy. W wieczornej Drodze Krzyżowej, transmitowanej przez telewizję, modli się ponad sto tysięcy ludzi.

Łotwa to wzór ekumenizmu – podkreślają z dumą nasi rozmówcy. Na Drodze Krzyżowej widać wszystkie największe wyznania nadbałtyckiego kraju. Pod wizerunkiem Królowej Północy sarkofagi łotewskich hierarchów: Sloskansa i Vaivodsa. Łotysze darzą ich ogromnym szacunkiem, ich wizerunki wiszą w większości kościołów. Wychodzimy na ogromny trawnik przed sanktuarium. Znów pusto. Między jeziorami otaczającymi sanktuarium leniwie szybuje bocian. Na niebie błyska.

Wskakujemy do samochodu. W Vilani chcemy zobaczyć żywy łotewski Kościół. Po drodze odwiedzamy cmentarze. Nie są ogrodzone, ale niezwykle zadbane. Idealny porządek, zagrabione liście, uprzątnięte ścieżki. Z wielu nagrobków patrzą na nas wyblakłe brodate twarze staroobrzędowców. Na Łotwie mieszka ich prawie dziesięć tysięcy. Uciekli tu, chroniąc się przed prześladowaniami cara Piotra I. Po drodze mijaliśmy ich drewniane osady skupione wokół ślicznych świątyń – molenn. Łotysze spotykają się przy grobach latem. Od czerwca do sierpnia trwają Kapu Svétki – uroczystość, w czasie której z całego kraju zjeżdżają się na Msze za zmarłych rodziny.

Gdy wjeżdżamy pomiędzy odrapane, zaniedbane bloki Vilani, przecieramy oczy ze zdziwienia. Budynki podziurawione są jak szwajcarski ser. Spod okien sterczą brudne kominy. – Gdy padła komuna, wyłączono ogrzewanie – tłumaczy o. Benedykt – i ludzie musieli sami montować sobie piece. Na tym osiedlu mieszka wielu Rosjan. Z okien na piętrze słychać wyraźny śpiew Ave Maria. Trwa peregrynacja figury fatimskiej. Kilkanaścioro starszych ludzi z ogromnym wzruszeniem pada na kolana i zaczyna modlitwę: Esi sveicinâta, Marija…

Jak wiele w życiu wycierpieli? Przypomina mi się opowiadanie pani Ievy, u której nocowaliśmy. Siedem lat spędziła na Syberii. – Co jedliście? – pytam. – Wszystko, co się dało. Nie było chlieba ani kartoszki – uśmiecha się smutno. Ale chwilkę później jej oczy rozbłyskują: pokazuje nam zdjęcie córki. Niebawem będzie dominikanką.

Kraj, w którym klękają konie   Ryga zachwyca mnóstwem smukłych luterańskich kościołów i barwnymi, gwarnymi uliczkami. Porsche i adoracja
Gdy Jan Paweł II odwiedził Rygę, do miejscowego seminarium wstąpiło aż 24 kleryków. Dziś w całym ogromnym ceglanym budynku do kapłaństwa przygotowuje się 23 Łotyszy. Spotykamy ich, gdy stojąc obok figury Maryi, śpiewają w ogrodzie litanię. Za murem seminarium gwar. Ryga. Inny świat. Nowoczesność, reklamy, knajpy, dziewczyny w krótkich spódniczkach, nocne kluby, mnóstwo turystów.

To miasto luksusowych samochodów. Rozpędzone bentleye, porsche, jaguary, hammery. Aż nie chce się wierzyć, że jeszcze wczoraj mijaliśmy opustoszale liche chatki, których jedynymi gospodarzami były bociany. Na ulicach stolicy sporo ludzi mówi po rosyjsku. Rosjanie wchodzą do prawosławnego soboru, by przed ikonami zapalić świeczki. Na północy Łotwy cerkwie stoją nieopodal smukłych luterańskich katedr. To tygiel religii, kultur, języków. Znakomicie pokazuje to osoba jedynego łotewskiego świętego. Meinhard był niemieckim biskupem, kanonizowany został przez Jana Pawła II, a spoczywa… w luterańskiej katedrze.

Tętniące życiem miasto przypomina wiele innych na Zachodzie Europy. Na każdym kroku widać jego niemieckie korzenie. W luterańskich kościołach spotykamy jedynie pstrykających fotki turystów. Niewielu ludzi klęczy. Nieopodal katolickiej katedry w kamienicy zastajemy otwarte drzwi. Trwa nieustanna adoracja Najświętszego Sakramentu. Mieszkańcy rozpędzonego miasta przychodzą na chwilkę, by w ciszy posiedzieć sobie na modlitwie.

Radość dziecka
Gdy myślę o kościele na Łotwie, przed oczami mam uśmiechniętą twarz Wilhelma Lapelisa, biskupa nadmorskiej Liepaji. Odwiedziliśmy go w kurii – zwykłej kamienicy, nieopodal gwarnego targu, na którym kupić można chińskie ciuchy, miody i świeże truskawki. Pasterz stolicy Kurlandii, rozmawiając z nami, cieszył się jak dziecko. Zarażał radością wiary.

Z uwagą słuchał naszej opowieści, a na koniec podszedł do nas, delikatnie położył na głowach ręce i błogosławił. Kościół łotewski odżywa. Porównanie ze skorupą orzecha było trafne. Łotysze dzięki twardej skorupie zachowali wewnątrz skarb. Dopiero po 1991 roku wzięli głęboki oddech, a struktury Kościoła mogły się odrodzić. Gdy wyjeżdżaliśmy z Łotwy, żegnały nas bociany: klekoczący znak wiosny i nowego życia.