O głowie bez emocji?!

dr Joanna Koleff-Pracka

publikacja 25.05.2010 12:45

Człowiek nie sprowadza się jedynie do biologii własnego organizmu, ma przecież duszę i to jej zwykł przypisywać rzeczy w życiu najcenniejsze.

O głowie bez emocji?! Józef Wolny/Agencja GN

Jakoś o głowie bez emocji myśleć nie mogę… Jej wysokość niepodzielnie sprawująca rządy nad ludzkim jestestwem, ostoja spokoju i równowagi, bastion rozumu, za jaki zwykle uchodzi, pewnie nigdy nie zyskałaby należnej jej czci, gdyby nie mózg, o którym jako humaniści myślimy raczej w kategoriach narzędzia pracy, nad którym panuje myśl czy idea.

Człowiek nie sprowadza się jedynie do biologii własnego organizmu, ma przecież duszę i to jej zwykł przypisywać rzeczy w życiu najcenniejsze – zdolność do przeżywania miłości, radości, może szczęścia. Zgodnie z chrześcijańskim przekonaniem, o wiele zresztą starszym niż samo chrześcijaństwo, to właśnie dusza ma potencjał, by uczestniczyć w nieśmiertelności. Większość współczesnej populacji żyje w przekonaniu, że nad nietrwałym i jakże omylnym ciałem należy zapanować siłą umysłu (stąd przewaga głowy nad resztą ciała), bo wówczas zyskamy prawdziwe dobra nie tylko tego, ale i przyszłego świata. Wobec tak nakreślonej wizji rzeczywistości, zwanej czasem dualistyczną, podobnie jak w przypadku innych czarno-białych filozofii życia, nasuwa się pytanie o to, co pomiędzy – o szarość. I głowa właśnie, dosłownie i w przenośni, zdaje się być tutaj meritum sprawy…

A gdyby tak na chwilę zrzucić ją z piedestału i przejrzeć się w pełnowymiarowym lustrze? Poszukajmy zatem zwierciadła i spróbujmy zobaczyć siebie: nie w pośpiechu, raczej z uwagą – to ważne, bo warto wiedzieć, z kim pójdziemy na spacer – potem wyjdźmy z domu. U mnie dzisiaj piękne słońce, od jakiegoś czasu kwitną kwiaty, za oknem śmiechy młodych ludzi, którzy właśnie świętują przerwę pomiędzy lekcjami… Świat zaprasza do siebie.

Kobieta w lustrze zdaje się mieć dobry nastrój, ostatnio bywało różnie – zimno i słota w przeddzień lata potrafią wprawić w stan przygnębienia niejednego śmiałka. Wychodzę na ulicę, pamięć ostatnich kilku deszczowych dni potęguje radość z ciepła, kupiony w piekarni chleb smakuje wybornie, w porannej gazecie jakby weselej, tylko pani z kiosku ukryta przed słońcem za stosem czasopism i innej podręcznej drobnicy sprawia wrażenie smutnej. Rozumiem, tłumaczę ją nieszczęsną smugą cienia i myślę, jak krajobraz, w którym żyjemy, potrafi się zmieniać – jeszcze przedwczoraj wszystko i wszyscy byli przeciwko mnie, na ulicy złowrogie kałuże wyzierały spod przemoczonych butów, w domu komputer zdawał się emitować tyle szkodliwej energii, by nie zbliżać się do niego na odległość jednego pokoju, nawet głównym tematem wiadomości była walka – o miejsce do życia, o pieniądze, o strefy wpływów itd. Ostatecznie złość i rozdrażnienie pękły razem z nadejściem burzy, która kazała odłączyć zasilanie złych myśli kolejnymi ze świata zewnętrznego, zaś po niej przyszła cisza i oczekiwanie na lepsze jutro. A dziś, kto by pomyślał, ludzie piękni, miasto piękne, jednym słowem: chce się żyć. Nasuwa mi się pewne przeświadczenie, że cała ta historia wykracza poza moją miłościwie panującą głowę, której najwyraźniej nie zawsze udaje się zapanować nad  e m o c j a m i…

A człowiek lubi panować, w końcu taki ma nakaz i to całkiem konkretny – powinien sprawować swoje ziemskie rządy rozumnie. Niełatwe zadanie, zważywszy, że rzecz nie dotyczy jedynie głowy, ale nas całych. Każdego dnia ludzkie ciało odbiera za pomocą zmysłów szereg bodźców z otoczenia – dotykamy, widzimy, czujemy, słyszymy, smakujemy. Zjawiska przyrody, spotykani ludzie, ich słowa i czyny, a nawet my sami, ściślej: nasze potrzeby i myślenie o własnej osobie powodują, że jesteśmy zdolni śmiać się, płakać, krzyczeć, złościć, bać… Jednym słowem świat budzi w nas reakcję w pierwszym rzędzie w postaci emocji, dopiero chwilę później próbujemy je nazwać i klasyfikować.

Emocje traktujemy jako swego rodzaju objawy bliżej związane z biologią organizmu, którym – odwołując się do kontekstu sytuacyjnego, doświadczenia własnego i innych, czy też określonego kodu kulturowego – nadajemy znaczenie. I tak, dla przykładu, płaczemy ze szczęścia lub żalu, potrafimy krzyczeć z radości, ale i ze złości. Emocje zatem – klasyfikowane najprościej jako pozytywne, czyli dające motywację do życia, przynoszące spokój, czasem nasycenie, lub negatywne, powodujące niechęć do działania, za to chęć do wycofania, informujące o stanie zagrożenia – pozwalają nam rozpoznać własne i cudze uczucia.

Są emocje pierwsze – związane z potrzebami fizjologicznymi, gdy na przykład czujemy się radośni, bo syci po dobrym posiłku, i wtórne – mające konotacje społeczne, dotyczące sfery wartości i wiedzy, gdy czujemy radość na skutek udanego spotkania z kimś dla nas ważnym czy też obejrzenia dobrego filmu. Znak i treść nie są jednak jedynymi składowymi procesów emocjonalnych, pozostaje nazwać ostatni element, który sprawia najwięcej trudności i do tego w najmniej oczekiwanych momentach – natężenie emocji, mające bezpośredni wpływ na to, z jaką siłą zareagujemy na doświadczaną rzeczywistość.

Niektóre emocje będą miały zaledwie wpływ na nasz nastrój, inne natomiast runą na nas z siłą huraganu, destabilizując znany i często poukładany świat i światopogląd. Mówi się wówczas, że ktoś na chwilę lub na całkiem długo „stracił głowę”. W ocenie społecznej taka utrata może sporo kosztować, w najlepszym wypadku ktoś reagujący zbyt emocjonalnie uważany jest za mało profesjonalnego, niekompetentnego czy też po prostu nieprzewidywalnego, w najgorszym – działanie podyktowane silnymi emocjami wiązane z afektem bądź namiętnością powodują ostracyzm społeczny, a w sensie psychologicznym: wykluczenie z systemu.

To przywodzi na myśl konkluzję, iż nadmierne eksponowanie emocji wiąże się z kłopotami, a tych – jak wiadomo – należy unikać. Stąd współczesny homo sapiens od najmłodszych lat uczy się rozumnie panować nad swoimi emocjami, by ostatecznie stać się zaprawionym w bojach cyborgiem, którego nie wzruszy byle sprawa, a te trudniejsze na chłodno przeanalizuje i znajdzie racjonalne rozwiązanie. W świecie, w którym wybuch emocji traktowany jest raczej w kategoriach gafy, tryumfuje głowa, ale nie byle jaka – coraz częściej ta nieskazitelna, gładka, nienosząca oznak doświadczeń. By nie dać się odkryć, trzeba zatrzeć ślady emocji, w naturalny sposób zapisanych w postaci zmarszczek mimicznych, uciekając się do makijażu, skalpela czy zastrzyku z substancjami dającymi wrażenie, że wszystko jeszcze przed nami. Sięgając do półki mojej ostatnio obdarowanej córki, wnioskuję, że wzorem urody stają się lalki o gładkich rysach, tylko głowa, by zaznaczyć jej przewagę nad resztą wątłego ciała, pozostaje tak ciężka, że nie do uniesienia… rażący brak równowagi estetycznej i zarazem psychicznej!

W swoim opanowaniu doszliśmy do absurdu, nieustannie kontrolując siebie, jeszcze chętniej kontrolujemy innych za pomocą kamer i aparatów fotograficznych, a ponieważ to okazało się mało precyzyjne i na dłuższą metę nudne, ostatnio modnym stało się szukanie prawdy w postaci podłączania licznych śmiałków do wariografu, jako urządzenia najbardziej kompetentnego w sprawach emocji. Emocje – te poza kontrolą – stały się towarem na sprzedaż, przedmiotem taniej rozrywki, rzadziej: tematem mądrej rozmowy. Specjaliści od reklamy, próbując poruszyć współczesnego konsumenta, odwołują się do coraz bardziej wysublimowanych technik, grając na emocjach dorosłych, w Polsce, niestety, również i dzieci. Na efekty nie trzeba długo czekać. Człowiek dorasta w świecie, w którym z jednej strony uczy się tłumić swoje emocje w zarodku, z drugiej jednak otrzymuje potężny zastrzyk adrenaliny w postaci bajek i filmów, gazet, ulicznych bilbordów czy gier komputerowych, uzyskując tym samym karykaturalny obraz rzeczywistości.

Podczas gdy jeden będzie próbował rzecz pojąć rozumem, ba, nierzadko zdobędzie magisterium z teorii, w prawdziwym życiu nie rozpozna miłości, drugi, nie rozumiejąc konsekwencji, zabije człowieka, a czasem wielu, wszak w grze nikt nie płacze nad ofiarami, lecz przyznaje za nie punkty. Obu z pozoru skrajnie różnych łączy jednak to samo – nie umieją radzić sobie z własnymi emocjami. Trudna to sztuka i by faktycznie ją posiąść, trzeba zacząć jak najwcześniej – od pierwszych kroków mierzyć się z tym, co napotykamy, nazywać swoje przeżycia po imieniu, pozwalać im wybrzmieć, dać sobie szansę na spotkanie głowy z resztą ciała, próbując potraktować je jako całość, w której jedno będzie dopełnieniem drugiego i odwrotnie.

To wszystko, czego mamy szansę doświadczyć każdego dnia, nie da się zamknąć w obrębie samego rozumu. Spróbujmy zbliżyć się do własnych emocji, nie tylko tych, którym przydajemy pozytywne znaczenie, ale może o wiele bardziej tych „złych”, które pozwalają odkryć nasz prawdziwy potencjał i zobaczyć siebie w rzeczywistym wymiarze. Wszak w człowieku drzemią różne siły, im lepiej je pozna, oswoi, nazwie, tym łatwiej będzie mu z nimi iść przez życie.

Reasumując, doświadczenie teraźniejszości ma o wiele szerszy kontekst i dokonuje się na wiele sposobów. Nawet jeśli jego kwintesencję poniesiemy ze sobą w zaświaty w duchowej zaledwie postaci, jeszcze dziś warto się zatrzymać – ucieszyć się, zapłakać, czasem wykrzyczeć, wypowiedzieć słowa, które plączą się niewypowiedziane na końcu języka, inaczej mówiąc: wyjść poza granice rozumu i pobyć sam na sam z własnymi emocjami, może jutro nas zaskoczy? Na szczęście jest jeszcze wiele rzeczy, które w głowie się nie mieszczą…

 

Artykuł pochodzi z kwartalnika "Warto" wydawanego przez Centrum Misji i Ewangelizacji Kościoła Ewangelicko Augsburskiego w RP