Nie liczmy na łatwe czasy

kard. William Levada (Tłumaczenie: ks. Tomasz Jaklewicz i Marta Kuźmicz)

publikacja 07.11.2010 23:04

O pontyfikacie Benedykta XVI, kryzysie Kościoła, ekumenizmie i nowej apologetyce mówi kard. William Levada, prefekt Kongregacji Doktryny Wiary.

Nie liczmy na łatwe czasy Gość Niedzielny

Minęło już ponad 5 lat od wyboru Benedykta XVI. Jakie są, zdaniem Księdza Kardynała, najważniejsze akcenty tego pontyfikatu?
Kard. William Levada: – 5 lat pontyfikatu papieża Benedykta XVI przyniosło wiele zaskakujących, cennych wartości. Kardynał Ratzinger nie spodziewał się, że zostanie wybrany na papieża. Nie był przygotowany na to, że nagle będzie musiał żyć przed kamerami telewizyjnymi, wystawiony na widok mass mediów. Widzieliśmy jednak, że pod tym względem wiele się nauczył. Podczas publicznych audiencji i podróży zagranicznych czuje się coraz pewniej, spotykając się z tłumami, wychodzi ludziom śmiało naprzeciw. Nie potwierdziło się to, co na początku o nim sądzono. Moim zdaniem, najcenniejszą wartością, którą wnosi Benedykt XVI, jest prostota i jasność jego przemówień, homilii czy katechez. Jako wieloletni profesor ma dar tłumaczenia spraw w sposób zrozumiały. Niezależnie od tego, czy słucham jego przemówienia do polityków, homilii czy katechezy, zawsze odkrywam jakieś nowe bogactwo. Papież potrafi przekazywać bardzo głębokie myśli w języku komunikatywnym, prostym i poruszającym emocjonalnie.

Jak są odbierane propozycje papieża dotyczące miejsca chrześcijaństwa w przestrzeni publicznej? Czy nie wydaje się Księdzu Kardynałowi, że ten głos bywa ignorowany przez liderów polityki i mediów?
– To jest możliwe, że uwagi papieża spotykają się tu i ówdzie z postawą zamkniętą na ich przyjęcie. To nie byłoby nic nowego. Trzy lata temu towarzyszyłem papieżowi w jego podróży do Stanów Zjednoczonych i podczas wizyty w ONZ. Sądzę, że możliwość osobistego zaangażowania polityków w tego typu wydarzenia otwiera ich na zrozumienie papieża i jego nauczania. Takie otwarcie nie jest możliwe, jeśli znają go tylko na podstawie tego, co wyczytają w gazetach. Nie jestem pewien, czy można tak jednoznacznie powiedzieć, że papież jest ignorowany przez liderów politycznych. Niedawno prezydent Francji Sarkozy, mając na głowie sporo problemów w swoim kraju, odwiedził Benedykta XVI i chciał z nim rozmawiać. Sądzę, że politycy doceniają jego radę i mądrość jego analiz, przypominających o celu życia politycznego i sposobach jego realizacji. Powiedziałbym, że w przeciwieństwie do tego, jak to jest prezentowane w mediach, myślący politycy poświęcają sporo uwagi papieżowi.

„Kryzys” jest prawdopodobnie najczęściej używanym słowem w mediach, kiedy jest mowa o dzisiejszej sytuacji Kościoła katolickiego. Czy można powiedzieć, że Kościół jest dziś w kryzysie? A może ten kryzys to jakiś rodzaj błogosławieństwa?
– Lubimy myśleć, że kiedy pomodlimy się o pokój, to będziemy żyć w czasach wolnych od kryzysów i trudnych momentów. Ale kiedy patrzymy na historię Kościoła, to widzimy, że przeżywał on często czas większego lub mniejszego kryzysu. Gdy tylko w mediach ktoś rzuci hasło, że Kościół jest w kryzysie, to natychmiast wszyscy podchwytują ten wątek. Nawet jeśli zgodzimy się z tym, że żyjemy w czasach kryzysu, to nie powinniśmy oczekiwać, że nadejdą kiedyś jakieś łatwe czasy dla Kościoła. W czasach apostolskich czy pierwotnego Kościoła wielu chrześcijan oddawało życie za wiarę. To nie był łatwy czas, to był czas kryzysu. Nie chodzi o to, że teraz koniecznie chcemy zostać męczennikami i nie sądzę, żeby sam papież tego oczekiwał względem siebie. Podziwiam Benedykta XVI za bezpośredni sposób, w jaki reaguje na sprawy, które napotyka, także te najtrudniejsze. Jego słowa i przykład dają ludziom ogromne umocnienie.

Kongregacja Doktryny Wiary jest odpowiedzialna za doktrynalną ortodoksję, ale od 2001 roku stała się także odpowiedzialna za sprawy dyscyplinarne dotyczące molestowania nieletnich przez niektórych księży. Dlaczego Jan Paweł II powierzył te dyscyplinarne kwestie właśnie Kongregacji Doktryny Wiary?
– Nie sądzę, aby te rozstrzygnięcia były ostateczne. Prawdą jest, że pierwszym zadaniem naszej kongregacji jest promowanie doktryny wiary i jej właściwego rozumienia. Zadanie strzeżenia wiary obejmuje także kwestie dyscyplinarne, np. kiedy kongregacja musi zajmować się publikacjami teologów, którzy głoszą poglądy nieortodoksyjne. To pociąga za sobą pewne konsekwencje. Kongregacja, obok pełnienia roli doktrynalnej, zawsze była także jednym z trybunałów Stolicy Apostolskiej, który zajmuje się kwestiami dyscyplinarnymi w ramach swoich kompetencji, np. kiedy podejmuje decyzje co do teologów, którzy głoszą poglądy niezgodne z nauką Kościoła. Ja osobiście nie pracowałem w kongregacji w roku 2001, kiedy Jan Paweł II poszerzył jej nowe kompetencje. Ale już wtedy kongregacja zajmowała się dyscyplinarnymi sprawami dotyczącymi ciężkich przestępstw przeciwko sakramentom Eucharystii i pokuty. Nadużycia seksualne duchownych zostały potraktowane nie tylko jako ciężkie przestępstwa przeciwko moralności, ale i przeciwko sakramentowi kapłaństwa. Sądzę, iż to właśnie spowodowało, że papież poprosił Kongregację Doktryny Wiary, aby podjęła się zadania oczyszczenia Kościoła zgodnie z tymi zasadami, które już miała w odniesieniu do innych przestępstw. I dlatego nie przekazywano tych zadań do jakiejś innej dykasterii.

Kilka miesięcy temu Ksiądz Kardynał powiedział, że „Kościół potrzebuje dziś nowej apologetyki, a zatem jasnej, choć bynajmniej nie agresywnej odpowiedzi na argumenty tych, którzy podważają katolicką wiarę”. Czy mógłby Ksiądz Kardynał rozwinąć tę myśl? Dlaczego potrzebujemy dziś nowej apologetyki?
– Fundamentem apologetyki jest zdanie św. Piotra: „Bądźcie zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest” (1 P 3,15). Przy czym Piotr dodaje, że trzeba to czynić z „łagodnością i bojaźnią Bożą”. W czasach, gdy ja zdobywałem swoją edukację, a było to przed Soborem Watykańskim II, zadanie apologetyki określano jako obronę wiary przed świeckim, niekatolickim światem. Wydaje mi się, że takie rozumienie apologetyki jest nadal przydatne. Czułem, że mogę świadomie poruszać sprawy wiary z ludźmi, którzy ją kwestionują. Sądzę, że umiejętność takiego właśnie mówienia o swojej wierze została zepchnięta po Soborze Watykańskim II na drugi plan. Stało się to z kilku powodów. Po pierwsze zmienił się sposób katechetycznego przepowiadania, wiara nie była już przedstawiana z taką jasnością, np. w formie pytań i odpowiedzi. Pojawiła się też perspektywa ekumeniczna, w której szukaliśmy porozumienia z innymi chrześcijanami. Pojawił się dialog międzyreligijny, w którym zależało nam na porozumieniu z innymi religiami. Te czynniki spowodowały osłabienie przepowiadania w stylu apologetycznym. Ale dziś mamy wielu katolików, którzy nie znają swojej wiary. Katolicy, także ci piastujący wysokie stanowiska w społeczeństwie, wykazują się pewną nieśmiałością, gdy zapytamy ich o to, czym jest ich wiara, jaka jest jej wartość we współczesnym świecie. Właśnie dlatego sądzę, że potrzebujemy nowego przyjrzenia się apologetyce. Jesteśmy dziś w nowej sytuacji, pojawiają się nowe pytania, na które trzeba odpowiadać i wierni muszą być na to przygotowani. W tym sensie uważam, że potrzebujemy nowej apologetyki.

W związku z możliwością przyjęcia niektórych anglikanów do jedności z Rzymem, powiedział Ksiądz Kardynał, że „celem ekumenizmu jest jedność z Kościołem katolickim”. To może być trudne dla tych, którzy widzą cel ekumenizmu raczej we wspólnym podążaniu do jedności, a nie w konwersji na katolicyzm. Czy coś się zmieniło w rozumieniu ekumenizmu przez Kościół katolicki?
– To nie jest sytuacja albo-albo. Ekumenizm ma za cel jedność wiary, która jest niemożliwa bez pojednanej wspólnoty w działaniu i w miłości. Słowa Jezusa „aby byli jedno” i założenie Kościoła jako wspólnoty uczniów każe postrzegać każdy podział czy herezję jako ranę w jedności. Rany nie zostały zadane Kościołowi przez dzisiejszych wyznawców protestantyzmu czy prawosławia. Oni odziedziczyli swoją wiarę od poprzednich pokoleń. Ale rany w Ciele Chrystusa, którym jest Kościół, istnieją. Zaproszenie do jedności oznacza zawsze wezwanie do nawrócenia. W naszym chrześcijańskim życiu wszyscy jesteśmy stale wezwani do nawrócenia. Ale pomysł, żeby nie szukać konkretnej jedności, zgodnie z nakazem Jezusa, którym Kościół żył przez 20 wieków pomimo podziału, jest czymś błędnym. Nazwałbym to nie całkiem jasnym podejściem do ekumenizmu. Chodzi mi o takie ujęcie, gdzie postawa ekumeniczna oznacza po prostu bycie w dialogu. Dialog ma swój cel. Musimy pamiętać, że dialog ekumeniczny, zgodnie z wolą Jezusa, ma na celu wiarygodne przepowiadanie Ewangelii. „Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty mnie posłał” (J 17,23), mówi Jezus. To jest ta jedność, o którą chodzi. Budowanie tej jedności może mieć różne etapy. W odniesieniu do anglikanów Benedykt XVI w konstytucji apostolskiej „Anglicanorum coetibus” odpowiedział na prośby niektórych wiernych wspólnoty anglikańskiej, którzy stwierdzili, że w swoim Kościele nie widzą już wiary, którą sami wyznają i którą chcieliby praktykować. Dlatego papież zaoferował im możliwość wejścia do Kościoła katolickiego i życia w wierze, którą i tak wyznawali, z zachowaniem swoich tradycji w duchowości i liturgii.

Wywiad przeprowadzono 21 X br. na KUL podczas międzynarodowego sympozjum „Biblia a moralność”, dzięki uprzejmości jego organizatorów.

Kard. William Levada ma 74 lata, 49 lat kapłaństwa. Jest Amerykaninem. W 1983 roku został biskupem pomocniczym Los Angeles, w latach 1986–1995 był biskupem diecezjalnym w Portland, od 1995 do 2005 arcybiskupem San Francisco. W 2005 Benedykt XVI mianował go prefektem Kongregacji Nauki Wiary, najważniejszej rzymskiej dykasterii. W 2006 został kardynałem.

TAGI: