• discipulus
    18.01.2009 11:18
    Podoba mi się to jasne stawianie kwestii ekumenizmu.
    Na pewno mu szkodzi to ciągłe powtarzanie "kochajmy się" albo "bądźmy jedno".
    Ekumenizm duchowy (nawrócenie serc), ekumenizm teologiczny (wspólne poszukiwanie pełnej prawdy) i ekumenizm praktyczny (już dziś wspólnie działajmy i realizujmy Ewangelie w tym, gdzie się zgadzamy).
    To jest "to"!
    To może być już dziś!
  • P.St-K. Blajerowski
    19.01.2009 20:22
    Trudno mi określić się samemu, czy komentarz mój miałby być jednoznacznie dopowiedzeniem do linii zawartej w artykule... Zarazem jednak - też nie określę się jako przeciwstawienie. Taki może - kontrapunkt? Z jednej bowiem strony - choć oczywiście rozumiem, że ks. Profesor też jedynie nawiązywał do określonego typu kazań nie przeciwstawiając się samej idei głoszenia kazań o miłości - akurat mówiłbym, iż tych kazań za mało było, za płytkie może, skoro nieskuteczne... Niemniej właśnie przeciwnie: trzeba ich jeszcze więcej. Co nie zmienia faktu, że trzeba i katechizmowych homilii - nie rozumiemy ich chyba jednak jako zaprzeczenie miłości! Za mało więc: tych skutecznych o miłości, skoro jeszcze nie ma wśród "szeregowych chrześcijan" postawy proekumenicznej, wymuszającej na duszpasterzach i profesorach teologii działań ku zjednoczeniu! To oni, "masowi chrześcijanie", jak słynne przekupki dyskutujące na targu o tytule Matki Bożej: powinni wywierać presję, bo odczuwają codzienną potrzebę jedności chrześcijan. Dzisiaj w "zwykłej", czyli jedynie wśród katolików Mszy - na wstępie przypomniałem hasło, które nieraz głoszę, choćby w odniesieniu do domagania się, by nasze prawo coraz bardziej było oparte na Ewangelii, by ustrój był coraz bardziej nie tyle klerykalny, co teocentryczny. Nikt, kto z serca nie będzie popierał teokracji nie znajdzie się bowiem w niebie. Podobnie - nikt, kto hołubiłby podział chrześcijan w niebie nie zasiądzie. To jest pierwsza, podstawowa sprawa, dla ogółu katolików i chrześcijan! Odczuć tę właśnie potrzebę, naciskać na duszpasterzy - oprócz innych rzecz jasna potrzeb, niemniej w końcu w naszej masie, przynajmniej wszystkich wiernie uczęszczających na niedzielne Msze Św: przejąć się, boleć, że jeszcze nie ma tej jedności.
    To jest jeden wymiar, taki powszechny, jakiejś "mapy drogowej ekumenii", która jest potrzebna Kościołowi naszego Pana. Zahacza jednak ten wymiar - o bardziej powszechną sprawę, w ogóle o sprawę "mapy drogowej" w całości - a nie tylko w jednym elemencie. Wydaje mi się bowiem, że tego brakuje, takiego w ogóle szerokiego wyobrażenia sobie drogi ku zrealizowaniu jedności (jak napastnik, który przed strzeleniem bramki musi sobie wyobrazić drogę piłki do niej). Chodzi o drogę, etapy, czyli mapę drogową, zakładającą nawet nie "dojechanie do zjednoczenia". Chodzi o mapę dochodzącą aż do "jechania razem po zjednoczeniu", czyli dalszy etap po zjednoczeniu. Tymczasem - nasze wyobrażenia często nie wykraczają poza "gonienie króliczka", czyli poza etap "jak mamy działać, by postępowało, rozwijało się nasze przybliżanie". Przybliżanie. Zbliżenie bowiem, zjednoczenie, to już niemal w ogóle poza horyzontem. Czy poważamy się - na taką konkretną, choćby w wyobraźni, mapę drogową, zakładającą i "jechanie razem", jako etap następny po dojściu do zjednoczenia?
    Oczywiście, nie podejrzewam Profesora Teologii Ekumenicznej, by nie patrzył na tę przyszłość faktycznego zjednoczenia, do którego nota bene są potrzebne te kroki, o których pisze w artykule, czy wystrzeganie się tych błędów, na które też wskazuje, zupełnie słusznie. Nie do pomyślenia jest dla mnie też, by u innych ekumenistów w grę wchodziła jakaś taka ociężałość, jak u pracowników, którzy zaczynają obawiać się podświadomie o utratę miejsc pracy. Niemniej taką właśnie drogą często wkrada się mentalność dreptania w miejscu przy różnych projektach szumnie nazwanych zdobywaniem nowych terenów. Wiemy, jak zdobywać, tworzymy całe koncepcje, więc kultywujmy to właśnie - i najwłaściwszy kształt dla nas, to właśnie rozwijanie całej teorii, jak zdobywać. Nie zdobyć.
    Otóż, obawiam się właśnie, że dla niektórych takie hasło, by trzymać się tego, co Vat II daje, jak najbardziej słuszne - jednocześnie będzie wezwaniem, albo "przykrywką" to dbania o to, by dalej bynajmniej się nie posuwać, by jedynie kultywować praktycznie stan np. ekumenii na poziomie takim, jaki był w okolicach tzw. "odnowy soborowej".
    Innymi słowy - czy jest jakaś "mapa drogowa", która prócz trzymania się Vat II przewiduje jakieś etapy, w których jest i to, co dekret Soboru mówi - ale jest już i etap "osiągnięcia powszechnego głodu zjednoczenia u chrześcijan" - następnie etap przeprowadzania zmian instytucjonalnych w instytucjach wyznań, by stawały się wspólne; następnie: czy jako "etap konkretny" jest widziane jakieś faktycznei zjednoczenie, przynajmniej zmniejszenie odrębności? I następne etapy jeszcze: "jechania w zjednoczeniu", czyli funkcjonowania jakiegoś Kościoła, który nadal zachowując wyznania ciut analogicznie do różnicy obrządków, funkcjonuje najpierw jako jeden Kościół, gdzie różnie Piotr jest przyjmowany, niemniej wszędzie ma jakiś autorytet? Zarazem przecież - dla wszystkich jest to naprawdę jeden Kościół! W końcu - czy wierzymy w możliwość osiągnięcia i etapu, że jest to jeden Kościół pod przewodnictem Piotra, choćby różnie akceptowanym: i bynajmniej to nie koniec świata, tylko po prostu i po tym osiągniętym etapie: jeszcze dalej prowadzi normalny rozwój?
    Jak wspomniałem. Sądzę, że bez takiej mapy, bez uwierzenia, że jest możliwość osiągnięcia jakiejś jedności wyraźnej, choć jeszcze zróżnicowanej, to naprawdę grozi "gonienie króliczka".
    Jak też wspomniałem - jednym z punktów takiej mapy, na poziomie "powszechnym" jest osiągnięcie tego głodu, nacisku ze strony szeregowych chrześcijan, że im osobiście jest potrzebne dojście do jedności chrześcijan, chcą czuć Kościół Jezusa Chrystua jako podstawowy wyznacznik życia razem z innymi chrześcijanami. Bo chcą dojść do nieba - a tam nie będzie inaczej!
    Na poziomie zaś teoretycznym - to takim elementem wspólnym jest potrzebne chyba, w perspektywie tych etapów, o których pisałem powyżej - by doszło do jakichś deklaracji dwustronnych, akceptujących np. Kościół Rzymskokatolicki, że w swej doktrynie często jako przywódca wierność Ewangelii słusznie eksponował i przewodził dobremu nauczaniu a nie wszedł nigdy w wyraźne nauczanie błędu, nawet jeżeli czasem łączyło się to z zamieszaniem u wielu chrześcijan przejętych swą wiarą i nie do końca rozumieli wszystko jak rzymskokatolicy; niemniej, z jednej strony, to gdy następowały takie "zacieśnienia rzymskie słuszne", to jednak, co czasem było zaniedbane, warte były jednak ubogaceń, które można znaleźć w innych wyznaniach, często bardzo obficie - z drugiej strony jednak też wartością było samo to rzymskie staranie się o oddawanie w myśli Ewangelii przywództwa Piotrowego wśród chrześcijan jako składnika jakoś zaleconego przez Pana. W innej zaś patrząc perspektywie - także Kościół rzymskokatolicki potrzebowałby deklaracji, że z kolei ludzie innych wyznań, w swej masie, jako chrześcijańskie nurty, kościoły, gdy jako główny swój nurt przedstawiały wierność Jezusowi i Bogu w Trójcy Jedynemu, nigdy nie dokonały całkowitej zdrady odejścia zaprzeczającego, choćby nawet niektóre ścieżki nauczania powinny zamknąć - i w swej postawie odłamy te zachowały również nieraz większą wrażliwość na Ewangelię i wnoszą elementy warte podjęcia przez wszystkie odnawiające się wspólnoty, przez cały Kościół Pana. Tak jak napisałem, że sądzę, iż jest potrzebne w wymiarze "powszechności Kościoła", szeregowych chrześcijan ta masowa tęsknota, przekonanie o potrzebie zjednoczenia - tak w wymiarze instytucjonalnym, teologów, oficjeli, teraz opisany element chyba też jest konieczny, jeżeli chcemy wyjść ku "mapie drogowej", zakładającej i dojechanie do stacji "zjednoczeni" i zakładającej także dalszą jazdę w jedności.
    Oczywiście, nie mądrzę się tutaj, że tego wszystkiego w artykule ks. Prof. P. Jaskóły nie ma - jak i że nie są to myśli, które w innych pracach ekumenicznych już nie tkwią. Nie chodzi mi o odkrywanie Ameryki, jakby to czynił jeden facio wyskakujący z Konopi. Chodzi mi tylko o to, że czasem wśród takich poszukiwań bardzo trudnych ekumenicznych, wśród wypracowywania niełatwych formuł wspólnych, nakreślona z perspektywy "szarego chrześcijanina" panorama łatwiej może uzmysłowić istotne elementy. No i pozwoliłem sobie na to moje dopowiedzenie - właśnie z takiej perspektywy szarego chrześcijanina, który bez takiej refleksji "mapodrogowej" mógłby wyciągać z dyskusji o ekumeniźmie wnioski, których bynajmniej ekumeniści nie chcieliby wywodzić.
Dyskusja zakończona.