Wierność czy upór?

W zamieszaniu powstałym wokół osoby arcybiskupa Wielgusa łatwo nie zauważyć innych, ciekawych informacji. A czasem warto.

Oto, jak doniosło Radio Watykańskie, zwierzchnicy zespołu klasztorów na Górze Athos potępili zbliżenie między Stolicą Apostolską a prawosławiem. Oburzyło ich zwłaszcza to, że gesty przyjaźni – jak wizyta papieża w Konstantynopolu czy zwierzchnika Cerkwi Greckiej w Watykanie - miały miejsce, „mimo iż Watykan w niczym nie zrezygnował, jak stwierdzono, ze swej «polityki i heretyckiej nauki»”. Marnym pocieszeniem jest fakt, że swoją rezolucję mnisi przyjęli jedynie niewielką większością głosów. To zimny prysznic po dających wielkie nadzieje wydarzeniach ostatnich miesięcy.

Jeśli uważam, że sprawa warta jest zauważenia, to nie dlatego, żeby pokazać, jak źli i zamknięci na dialog są bracia prawosławni. Zbyt dobrze zdaję sobie bowiem sprawę, że i w moim Kościele nie brakuje takich, którzy za jedyną drogę przywrócenia jedności uznają przyznanie się heretyków (czy schizmatyków) do błędu i ich pokorną prośbę o przyjęcie do Kościoła katolickiego. Bardziej chodzi mi o samą postawę, która nie rozróżnia wierności prawdzie od trwania w uporze.

Myślenie o możliwości odbudowania jedności przez przyznanie się jednej ze stron sporu do błędu wydaje się z pozoru słuszne (choć - jak wskazuje życie - nierealne). Nie wolno przecież dla sprawy jedności zdradzać prawdy. Problem w tym, że z przekonania o swojej racji wyciąga się wniosek, że drugi jest w błędzie. Tymczasem – jak pokazuje także historia - może być inaczej.

W 1999 roku katolicy i luteranie podpisali wspólną deklarację o usprawiedliwieniu. Było to naprawdę niezwykłe wydarzenie. Choć nie doprowadziło do odbudowania jedności, to zakończyło najistotniejszy teologiczny spór między obu wyznaniami. Spór, który legł u podstaw podziału. Zdumiewające w tej sprawie jest to, że ani jedna, ani druga strona właściwie nie zrezygnowały ze swojej nauki. Po spokojnym przeanalizowaniu spornej kwestii okazało się po prostu, że tak naprawdę nasze poglądy się nie różnią. To zdumiewające, ale przez stulecia kłóciliśmy się o nic. Dokładniej: dyskutowaliśmy z poglądami, których adwersarze wcale nie głosili.

Patrząc z tej perspektywy należy żywić nadzieję, że także prawosławni i katolicy nie są sobie wcale tak odlegli, jak się to przeciwnikom ekumenizmu wydaje. Z całą pewnością można prowadzić dialog, ba, nawet dochodzić do pewnych uzgodnień, bez utraty własnej tożsamości. Trzeba tylko zrezygnować z ducha konfrontacji. Trzeba porzucić zarozumiałą pewność, że skoro moje poglądy są słuszne, to mój adwersarz nie może mieć racji. Jeszcze raz podkreślam: nie dlatego, jakobym żywił postmodernistyczne przekonanie o wielości prawd, ale dlatego, że – jak pokazuje życie – mogłem mojego adwersarza niezbyt dokładnie zrozumieć.

Rezolucja zwierzchników prawosławnych klasztorów z Athosu pokazuje, jak bardzo trudną drogą kroczą ci, którzy chcą odbudować jedność Kościoła. Muszą często ścierać się z opozycją wśród swoich, którzy łatwo szermują oskarżeniami o zdradę. Jednak obok poglądów tych, którzy opowiadają się przeciwko ekumenizmowi, nie wolno przechodzić obojętnie. Ciągle trzeba przypominać, że rozmowy, wspólne inicjatywy mają sens. Bo tak to już jest, że milczący, choćby byli w większości, racji nie mają.

styczeń 2007
«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Reklama