Dopasowywanie się przez Kościół do trwającej kulturowej rewolucji, co objawia się kwestionowaniem słów "Ojcze nasz" czy debatą nad neutralnymi płciowo określeniami Boga, są zupełnie błędną droga - mówi PAP dr Chris Sugder, duchowny Kościoła Anglii, stojący na czele konserwatywnej grupy Anglican Mainstream.
To, że pierwsze słowa Modlitwy Pańskiej, "Ojcze nasz", mogą być "problematyczne" dla niektórych osób, zasugerował drugi najwyższy rangą duchowny Kościoła Anglii, arcybiskup Yorku Stephen Cottrell, otwierając w zeszły w piątek Synod Generalny. "Wiem, że słowo +ojciec+ jest problematyczne dla tych, których doświadczenia z ziemskimi ojcami były destrukcyjne i przemocowe, a także dla wszystkich z nas, którzy zbyt mocno zmagali się z opresyjnym patriarchalnym uściskiem w życiu" - powiedział Cottrell. Przy tej okazji media przypomniały, że w lutym tego roku Kościół Anglii zdecydował się powołać komisję, która ma zbadać kwestię używania w stosunku do Boga neutralnych płciowo określeń.
Czytaj też: Bóg Ojciec – jest w Nim wszystko, czego brak nam w naszych ojcach
"Rozumiem powód, dla którego arcybiskup Cottrell wygłosił te komentarze. Jest zaniepokojony faktem, że niektórzy ludzie mają bardzo złe doświadczenia z ojcami. Niektórzy ludzie nie wykonują swoich zadań jako ojcowie i nie dają dobrego modelu, co jest powodem troski. Ale o ile jego troska jest zrozumiała, to pomysł, aby temu zaradzić poprzez zmianę prawdy o Bogu, nie wydaje się właściwy" - mówi dr Sugder. "Byłoby lepiej, gdyby Kościół Anglii nauczał, jak być dobrym ojcem i pomagał tym, którzy doświadczają z tym trudności, a jednym ze sposobów na to jest oczywiście przedstawienie im Boga jako Ojca, aby pomóc im odzyskać i naprawić ich wyobrażenie o ojcostwie" - dodaje.
Przypomina, że Kościół Anglii, cała Wspólnota Anglikańska, a w istocie całe chrześcijaństwo opiera się na tym, czego nauczał Jezus, a przez całe swoje nauczanie mówił o Bogu jako o Ojcu i uczył, by modlić się do Boga jak do Ojca, zatem trzeba być bardzo ostrożnym próbując modyfikować Jego słowa.
Odnosząc się do debaty na temat neutralnego płciowo języka czy zmian w nauczaniu Kościoła, które mają go "dostosować" do oczekiwań współczesności, Sugder wskazuje, że trzeba na to patrzeć poprzez pryzmat kultury, której żyjemy.
"Żyjemy w czasie trwającej od 20-30 lat rewolucji kulturowej. Kultura ta twierdzi, że naprawdę ważne jest to, co ludzie czują wewnątrz siebie. Że powinni oni mieć swobodę wyrażania tego, co czują na swój temat i kim są, w dowolny sposób. Obejmuje to sposób, w jaki używają swoich ciał i seksualności oraz z kim ich używają. Częścią tej kultury jest to, że jeśli się z tym nie zgadzasz, twierdzą, że obrażasz ich, np. jeśli nie zgadzasz się z tym, że mężczyzna może powiedzieć, że czuje się kobietą, jest to dla nich bardzo obraźliwe. Mówią, że nie powinieneś mieć prawa tego mówić. Ta kultura jest w istocie bardzo totalitarna, bo nie pozwala na odmienne zdanie" - wyjaśnia.
Jak wskazuje, coraz częściej zdarzają się w Wielkiej Brytanii przypadki, że osoby, które mówią, iż istnieją dwie płcie, albo że płci biologicznej nie można zmienić, tracą pracę czy są wykluczane z życia publicznego.
"Nasi przywódcy religijni są świadomi tego, co dzieje się w tej rewolucji kulturowej. Niektórzy z nich tak bardzo starają się, by nikogo nie urażać, że są nawet gotowi zmienić język religijny, którego uczono nas przez 2000 lat, przez pokolenia, aby był, ich zdaniem, mniej obraźliwy i bardziej akceptowalny. Jest to ogromnie godne ubolewania, ponieważ w rzeczywistości nauczanie Boga, o ile jest właściwie rozumiane, służby odkupieniu. Dlatego Bóg uczy nas odnosić się do Niego jako Ojca. Nie ma to być obraźliwe. Nie ma nikogo wykluczać. Ma na celu nauczenie nas tej właściwej relacji" - mówi Sugder.
Uważa on, że zmienianie podstawowych prawd wiary po to, żeby uczynić chrześcijaństwo bardziej "postępowym" i "inkluzywnym", jest zupełnie błędną drogą i nie rozwiąże problemów, z jakimi zmaga się Kościół Anglii np. postępującej dechrystianizacji Wielkiej Brytanii. Podkreśla, że jeśli nauczanie o Bogu nie będzie w centrum uwagi Kościoła Anglii, to w istocie przestanie się on czymkolwiek różnić od dziesiątków organizacji charytatywnych.
Sugden zaznacza, że nie zgadza się z określeniem "postępowy". "Jest część Kościoła Anglii, która lubi nazywać siebie postępową, ale uważam, że to nadużycie językowe. Oni nie są postępowi, lecz regresywni. W rzeczywistości to, co dzieje się w kulturze, jest regresem do kultury pogańskiej. Kultura pogańska nie wierzyła w stworzenie jako takie. Więc nie nazwałbym ich postępowymi, ale rewizjonistami. Zmieniają rzeczy dopasowując je do kultury" - mówi. Jak dodaje, są oni jak ci przywódcy religijni, o których mówił Jezus, że sami będąc ślepymi, na to co się dzieje, prowadzą ślepych.
"Patrząc na spadającą frekwencję w kościołach, spójrzmy również na wzrost liczby rozwodów. Spójrzmy na wzrost liczby aborcji - 25 proc. wszystkich ciąż w Wielkiej Brytanii kończy się aborcją, spójrzmy na wzrost problemów ze zdrowiem psychicznym, spójrzmy na wzrost liczby samobójstw wśród nastolatków. Spójrzmy na wzrost wszystkich tego rodzaju problemów, które można zestawić ze spadkiem wiary w Boga i przestrzegania jasnych zasad, które dał nam w 10 przykazaniach i w nauczaniu Jezusa" - przekonuje Chris Sugder.
Rosną m.in ograniczenia w zakresie deklaracji chrześcijańskiego światopoglądu w życiu publicznym.
"Zabili ich na różne sposoby. Są wszystkie dowody na to, jak ich torturowali."