Kłopotliwe dziedzictwo

Jędrzej Rams

publikacja 20.02.2012 08:37

Od II wojny światowej na Dolnym Śląsku użytkujemy wiele kościołów przejętych od ewangelików. Na ogół jednak nie wiemy, ile heroizmu kosztowało ich wybudowanie.

Mirsko Jędrzej Rams/GN Mirsko
Mało kto wie, że część wyposażenia byłego kościoła ewangelickiego trafiła stąd do Wisły, skąd pochodzi m.in. Adam Małysz

W kilkadziesiąt lat po wojnie w diecezji legnickiej można często zobaczyć taki obrazek: do miejscowości przyjeżdża piękny autokar na niemieckich tablicach rejestracyjnych. Wysypują się z niego podróżni. Każdy ładnie ubrany, z laseczką i plecakiem. W rękach aparat fotograficzny. Tak, to kolejna sentymentalna podróż w przeszłość. Znowu byli mieszkańcy Leśnej, Legnicy czy Mniszkowa przyjeżdżają, by choć jeszcze raz przed śmiercią zobaczyć miejscowość, w której się urodzili.

Taki autobus odwiedzał od czasu do czasu również niewielki, zagubiony w Górach Izerskich Kopaniec. Dosłownie zagubiony, bo jeszcze przed kilkoma laty trudno byłoby szukać tutaj czegoś ciekawego. No chyba że spojrzymy na wieś z perspektywy przybyszów zza Odry. Okazją do tego jest chociażby najnowszy film niemieckiej reżyserki Ute Badury „Domy Pana”.

Badura przez dwa lata wraz z ekipą zjeździła Dolny Śląsk, spędzając czas na poszukiwaniu pięknych widoków, zapomnianych kościołów i na rozmowach z dzisiejszymi ewangelikami. Wyszedł z tego dobry kawałek nieco sentymentalnej opowieści historycznej o śląskim ewangelicyzmie. Z pewnością jest to film wart obejrzenia, chociaż pozostawia kilka niedomówień. Może taki był zamysł artystyczny? Ważniejsze jest jednak to, że film otwiera nam oczy na nieznaną historię dolnośląskich ewangelików. Chwilami tragiczną z powodu katolickich prześladowań. Tragiczną również ze względu na wybory, jakich dokonywali po II wojnie światowej, a które skutkowały przesiedleniami i pozostawieniem pięknych niegdyś świątyń.

Skąd się wzięli?
Wyznanie ewangelicko-augsburskie na ziemiach Śląska pojawiło się już w dwa, trzy lata po wystąpieniu Marcina Lutra. Już w 1519 r. dotarły tu się pierwsze tłumaczenia pism Lutra. Trzy lata później pierwszy ksiądz przyznający się do jego nauk został oficjalnie proboszczem we Wrocławiu. Bardzo szybko ruch reformatorski ogarnął mieszczaństwo, duchowieństwo oraz biedny lud wsi.

Siła i zasięg reform tak przeraziły szlachtę, że w kilka lat później wybuchła tzw. wojna chłopska. Szlachta wygrała i w 1555 r. cesarz nadał prawo - „czyja władza, tego religia”. W praktyce znaczyło to, że jeżeli pan był katolikiem, to i jego poddani również musieli być katolikami. Choć Śląsk był pod berłem katolickich Habsburgów, gwałtownie przechodził na ewangelicyzm. Już w 1525 r. na Dolnym Śląsku 60 parafii było obsadzonych przez luterańskich kaznodziejów. Zmienił się obrządek - we wrocławskich kościołach skasowano procesje, Msze żałobne, święcenie wody. Jako język liturgiczny wprowadzono niemiecki. Pod koniec XVI w. cały Śląsk posiadał już przeszło 1,5 tys. kościołów ewangelickich. Katolickich pozostała zaledwie czwarta część, najwyżej 400 parafii.

Odpowiedzią katolików na rozpowszechniający się protestantyzm była kontrreformacja. Zanim jednak dojrzała, musiało minąć ponad 100 lat. Katolicy po kolei odbierali użytkowane przez luteran świątynie. Na mocy układu z królem szwedzkim protestanci zachowali świątynie we Wrocławiu oraz w księstwach: legnickim, brzeskim, oleśnickim i wołowskim. W filmie Uty Badury jasno padają słowa jednego z historyków: odebrano nam nasze świątynie. Kontrreformacja nie była łaskawym czasem dla ewangelików. Habsburgowie byli katolikami i wspierali szlachtę, aby ta czym prędzej nawracała „innowierców”. Opornym groziło wydalenie ze Śląska.

Taki los spotkał mieszkańców dóbr podległych m.in. opatowi Bernardowi Rosie. Tak, temu samemu, któremu zawdzięczamy dzisiejszy wygląd sanktuarium w Krzeszowie, który założył bractwo świętego Józefa i wybudował dla niego kościół. Temu samemu, który nakazał proboszczom pracującym w dobrach klasztornych pójść do seminarium, aby podnieść poziom wykształcenia. Obok niewątpliwie pięknych kart w swojej biografii słynny opat ma również i takie, które dzisiaj byłyby uznane za okrutne.

Leśni kaznodzieje
Ewangelicy w tym czasie nie mogli, pod groźbą utraty majątku, odprawiać swoich nabożeństw. Ale w centrum Śląska istniało jednak księstwo, którego władca był ewangelikiem. Było to legnickie księstwo Piastów, wówczas swoisty „śląski Watykan” dla protestantów. W połowie XVII w. wzdłuż wewnętrznych granic księstwa legnickiego oraz sąsiadującego od zachodu ze Śląskiem księstwa saksońskiego powstało łącznie około 200 nowych świątyń. Część starych świątyń przerobiono, dodając wewnątrz empory, tak aby sprostać napływającym wiernym. Nazywano je świątyniami granicznymi lub ucieczkowymi. Każdej niedzieli pieszo udawały się do tych świątyń tysiące protestantów mieszkających na terenach Habsburgów.

I tak z Mirska szli do Giebułtowa, z Gryfowa do Olszyny, ze Świerzawy do Nowej Wsi Grodziskiej lub Złotoryi, a z Przemkowa do Pogorzelisk. Z Jeleniej Góry ciężko było jednego dnia przejść, a nawet dojechać wozem do Saksonii albo do księstwa legnickiego. Dlatego pojawił się tutaj oryginalny sposób odprawiania nabożeństw. Otóż z księstw wolnych wyznaniowo przybywali potajemnie, bez ujawniania swojej tożsamości oraz fachu, kaznodzieje. Zwano ich leśnymi kaznodziejami. Na ukrytych leśnych polanach sprawowali oni nabożeństwa, udzielali ślubów i chrzcili dzieci. Niestety, wymiana narodowości po 1945 r. spowodowała, że nie znamy miejsc, które służył za „leśne kościoły”. Inaczej jest w Beskidach, gdzie kilka takich miejsc jest dzisiaj uznawanych za pomniki historii.

Skuteczność tych spotkań w podtrzymywaniu wiary ewangelików musiała być wielka, skoro w roku 1701 ukazał się dekret cesarski, „żeby tym właścicielom, na których gruncie pojawi się kaznodzieja leśny, zabrać połowę majętności na rzecz skarbu państwowego, tych zaś, którzy biorą udział w nabożeństwach tajnych, ukarać na ciele i życiu”.

Pozytywny akord
Kontrreformacja trwała ponad 100 lat. Prześladowanie ewangelików skończyło się wraz z przejściem Śląska pod władanie pruskiego króla Fryderyka I w 1741 r. Ewangelikom zabroniono odbierania kościołów będących we władaniu katolików, ale zezwolono na zbudowanie swoich. I tak powstały kolejne świątynie, m.in. w Mirsku, Rząsinach, Krom-nowie czy dzisiejszych jeleniogórskich Cieplicach.

Budowniczymi byli sami mieszkańcy poszczególnych miejscowości. Biedni nie mieli pieniędzy na dobrych fachowców i materiałów, dlatego doszło do kilku katastrof budowlanych. Niemniej wiele kościołów służyło do połowy XX w., kiedy to powojenna polityka przesiedleńcza spowodowała wywózkę ewangelików za Odrę. A świątynie zostały.

- Kościół katolicki niechętnie przejmował kościoły ewangelickie, bo z reguły wystarczał we wsi jeden. Są też wyjątki w tej regule, np. Podgórzyn, Sosnówka, Kaczorów. Najgorszy okres dla tych kościołów to lata 50. i 60. XX wieku Te, które przetrwały, próbowano ratować, wpisując je do rejestru zabytków. To uratowało je przed rozbiórkami, choć zazwyczaj ich stan budził negatywne odczucia wśród mieszkańców i turystów, szczególnie zagranicznych.

- Na terenie delegatury jeleniogórskiej kościołów poewangelickich zaniedbanych bądź zrujnowanych zachowało się ok. 20 procent - mówi Wojciech Kapałczyński z wojewódzkiej Delegatury Ochrony Zabytków w Jeleniej Górze. Wyposażenie z ewangelickich obiektów na ogół wzbogacało wnętrza kościołów katolickich. Warto wspomnieć o kościele w Mirsku. Część jego wyposażenia trafiła do pobliskiego Wolimierza (ołtarz), a część do beskidzkiej Wisły, z której pochodzi Adam Małysz, z wyznania protestant. To właśnie do jego kościoła parafialnego trafiły min. ambona i zegar z mirskiej świątyni.

Pozytywnym sposobem wykorzystania starego poewangelickiego kościoła może pochwalić się gmina Stara Kamienica. W leżącym na jej terenie Kromnowie od dwóch miesięcy działa Artystyczna Galeria Izerska. Pieniądze otrzymane z Unii Europejskiej spowodowały, że niewielka budowla na nowo cieszy oko.

- Pamiętam to miejsce z czasów, gdy byłam małą dziewczynką. Uciekliśmy ze szkoły, aby pobiegać po ruinach. Nie wierzyłam, że remont się uda. Przecież to były ogromne koszty. Teraz cieszę się, że już jest pięknie - cieszy się Danuta Figiel, mieszkanka Kromnowa.

Według planów gminy w obiekcie będzie kwitło życie artystyczno-kulturalne. Podoba się to również protestantom, którzy przyjeżdżają do wsi obejrzeć odremontowaną świątynię.