Moja ziemia obiecana

ks. Piotr Mendroch

publikacja 11.04.2012 07:11

Krążymy po tym świecie, potykamy się, błądzimy. A wystarczy wsłuchać się w głos Boga...

Każdy szuka swojej ziemi obiecanej Jakub Szymczuk/GN Każdy szuka swojej ziemi obiecanej
Krążymy po tym świecie, potykamy się, błądzimy

Historia I
Spotkanie z osadzonymi w zakładzie karnym. Po wykładzie dotyczącym duchowości człowieka słyszę wypowiedź jednego z nich: Jestem wdzięczny Bogu, że mnie zamknęli.

Oniemiałem, bo jak można powiedzieć coś takiego, gdy ma się kilka lat „odsiadki”? Ale on kontynuował: Gdyby mnie nie zamknęli, zapiłbym się na śmierć. Teraz zrozumiałem jego wdzięczność wobec Boga.

Czasami Bóg prowadzi nas krętymi i trudnymi drogami.

Potem już w rozmowie sam na sam usłyszałem dalszą część opowieści. Życie było piękne i kolorowe. Najpierw okres szkoły, a raczej wagarów, przeżyty w towarzystwie beztroskich kolegów. Zawsze też towarzyszyło mu wino marki „Wino”. Ono dodawało odwagi, poprawiało nastrój, wprowadzało do towarzystwa „harmonię”. Pozwalało spokojnie i z nadzieją, że jakoś to będzie, patrzeć w przyszłość. Potem było życie na własny rachunek. Żona, która na początku uśmiechała się i cierpliwie czekała. Dzieci, które były radością i dumą, a narodzenie każdego z nich okazją do ucztowania z kolegami. Ale problemy rosły wraz z dziećmi, piętrzyły się i stawały nie do zniesienia. Dlatego „walczył” z problemami, każdy dokładnie „zalewając” w towarzystwie przyjaznych kompanów. Oni go rozumieli i tylko oni. Reszta to byli wrogowie. U nich i we flaszce znajdował ukojenie. To była jego ziemia obiecana.

Historia II
Lata dziewięćdziesiąte dwudziestego wieku to okres ogromnych zmian w życiu wielu Polaków. Jedni tracą pracę i sens życia, a drudzy na ruinach upadających zakładów robią fortuny. Nowe samochody, mieszkania, domy, zagraniczne wycieczki… On postanawia popłynąć na fali pozytywnych przemian. Zakłada firmę. Na utrzymaniu ma rodzinę: żonę i troje dorastających dzieci. Początki są trudne, ale firma szybko zaczyna przynosić duże dochody. Jak to mawiały wówczas „białe skarpetki”: jest OK. Dochody coraz większe, a co za tym idzie - także coraz większe wydatki. Jednego tylko jest coraz mniej – czasu dla rodziny. Dzieci jeszcze śpią, gdy wychodzi z domu i już śpią, gdy wraca. a wraca zmęczony i nie ma już na nic siły ani ochoty. Nie ma rozmów, dzielenia się radościami i smutkami z najbliższymi, nie ma wspólnych spacerów… Tak naprawdę to już nie ma rodziny. Pozostaje wspólnota interesów.

Historia III
Ukończyła wymarzone studia. Ileż było radości i dumy! Potem poznała „miłość swojego życia”. Pełnia szczęścia. Życie jak w scenariuszu ulubionego serialu. Niezła praca, co prawda małe, ale własne mieszkanie. Sielanka. Apetyt jednak rośnie w miarę jedzenia. Byłoby pięknie mieć dom z ogrodem. Jest okazja na realizację marzeń. Dostaje propozycję pracy w Londynie. Pojedzie, zapracuje, weźmie dodatkowe zajęcia, aby więcej zarobić. On w tym czasie będzie budował dom za angielskie funty. Wyjeżdża. Pierwsze miesiące były trudne, oboje boleśnie przeżywali rozłąkę. Ona pracowała siedem dni w tygodniu, on rozpoczął budowę upragnionego domu. Kiedy dom był w stanie surowym, pieniądze zaczęły przychodzić nieregularnie.

W „ogrodzie Eden”, porośniętym chwastami, stoi ruina. Każdy szuka swojej ziemi obiecanej. Krążymy po tym świecie, potykamy się, błądzimy, a wystarczy wsłuchać się w głos Boga – to On stworzył tę prawdziwą i chce dać ją człowiekowi w posiadanie.

Artykuł pochodzi z kwartalnika "Warto" wydawanego przez Centrum Misji i Ewangelizacji Kościoła Ewangelicko Augsburskiego w RP