Jak pachnie niebo?

Marcin Jakimowicz

GN 42/2012 |

publikacja 18.10.2012 00:15

Bagna, bór, błota. Błogosławieństwo. Bizancjum pod Białorusią.

Sceneria przypomina kadry z rewelacyjnego filmu Pawła Łungina „Wyspa”. Nie ma skutego lodem morza. Są  bezkresne ruchome bagna. Roman Koszowski Sceneria przypomina kadry z rewelacyjnego filmu Pawła Łungina „Wyspa”. Nie ma skutego lodem morza. Są bezkresne ruchome bagna.

Kładka jest śliska. Trzeba uważać, by nie wylądować po pas w grzęzawisku. Nie ma komarów. Wymarzły? Słońce prawdopodobnie też. Pod niebem we wszelkich odmianach szaroburości przekraczamy bramę ze złotą kopułą. Patrząc pod nogi, maszerujemy po śliskich deskach do jedynej w Polsce prawosławnej pustelni. Kładka ciągnie się po horyzont. Kilkaset metrów solidnych desek dzieli nas od skitu. Sceneria przypomina kadry z rewelacyjnego filmu „Wyspa”. Nie ma skutego lodem morza. Są bezkresne ruchome bagna. Ścisły rezerwat ornitologiczny. Nieprzypadkowo pierwsze sceny poświęconego pustelnikowi z Odrynek białoruskiego filmu „Archimandryta” są jakby żywcem wyjęte z filmu Pawła Łungina. Ojciec Gabriel Giba brnie przez śniegi, szepcząc pod nosem: „Panie, Jezu Chryste, Synu Boga żywego, zmiłuj się nade mną”. Ten szept powraca jak refren. To Modlitwa Jezusowa. Oddech Kościoła Wschodniego. Pośrodku bagien, na zasypanym 2,5-metrową warstwą ziemi pływającym „poduszkowcu”, o. Gabriel zbudował pustelnię. W gminie Narew, 30 kilometrów od białoruskiej granicy.

Szaleństwo?

Zza wypłowiałych trzcin wyłania się ikona. Rozpoznaję z daleka łagodne spojrzenie Chrystusa z kopii słynnego obrazu z Synaju. Piękna, surowa twarz. Oko jakby lekko podbite. „Prawdziwy cel życia chrześcijańskiego polega na osiąganiu Świętego Ducha Bożego” – na wyspie otoczonej błotami przypominam sobie zawołanie św. Serafina z Sarowa – ostatniego świętego Wschodu, kanonizowanego przed bolszewicką rewolucją. Im bardziej się ukrywał, tym większe tłumy ciągnęły do pustelni. Bywały dni, gdy starzec przyjmował do dwóch tysięcy ludzi na dobę. Tu na razie nie ma takich tłumów. – Nie przeszkadzają Ojcu ciekawscy gapie, zaglądający w każdy kąt skitu? – zagaduję o. Gabriela. – Na starej Rusi mawia się „Do pustej studni po wodę się nie przychodzi”. Tam, gdzie jest łaska Ducha Świętego, tam lgną ludzie. Tu też przychodzą, by naładować duchowe akumulatory. Tu przebywa łaska Ducha Świętego, jestem o tym przekonany. To miejsce mocy. – Ojcze – przerywam archimandrycie – w Augustowie widziałem mnóstwo plakatów: „Jednodniowe spływy kajakowe”. Kiedyś wypływało się na tydzień, dwa. Dziś rozpędzone pokolenie chce mieć wszystko od razu… – To prawda. Ludzie od razu chcą widzieć owoce swej pracy. To pułapka! Skit uczy mnie od 6 lat cierpliwości.

– Przyjeżdżający z dużych miast młodzi nie kręcą głowami: „Ale tu pusto i nudno. Można oszaleć!”? – pytam pustelnika. – Można oszaleć dla Jezusa. Z tym się zgodzę. Prawosławie zna takich szaleńców (jurodiwych). Jeśli ktoś oddaje swoje życie Bogu, a jednocześnie spełnia, jak ja, swe marzenie, to jest po prostu szczęśliwy! Wycieczki nie przeszkadzają mi. Zresztą one zazwyczaj szanują ciszę samotni. To nasza mikroskopijna góra Athos. Jakie zwierzęta zachodzą do skitu? Poza żubrami wszystkie możliwe. Nawet niedźwiedź brunatny tu się wałęsał – uśmiecha się o. Gabriel.

Powstań, ludu ziemi

Wieje. Chowam się w cerkwi. Spodziewałem się maleńkiej, ukrytej wśród trzcin i chmar komarów, pustelni. Znalazłem architektoniczne cacko. Ikony całuje grupa młodzieży z liceum białoruskiego w Bielsku Podlaskim. Między sobą rozmawiają po polsku. Chichoczą. Ale na „Otcze nasz” przerywają wygłupy. – Młodzi, idiom dalsze… Zapraszam, powstań, ludu ziemi, prijechali, słuszajtie, zostawić komórki w spokoju, kapry ostawcie doma – o. Gabriel przechodzi płynnie z rosyjskiego na polski. Słowa zlewają się, tworzą jeden twór. Język styku kultur, gdzie Wschód spotyka się z Zachodem, a kultura słowa splata z cywilizacją obrazu. Cerkiew zbudowana jest według wzorca syberyjskiego. Przez maleńkie okna leniwie sączy się światło. Oświetla „wiszące ikony”, które przywędrowały tu z niedostępnej góry Athos, republiki dwóch tysięcy mnichów, okrzykniętej „Ogrodem Bogurodzicy”. – To jedyna w Polsce cerkiew wykonana z okrągłych bali. Jej archetypem są zachodniosyberyjskie cerkwie. Ikonostas wykonany był pod Kurskiem. Wiecie, gdzie to? – pyta młodych pustelnik – Tam, gdzie zatrzymał się front niemiecki. A dzwony są z Woroneża. Jakie to państwo? Rassija! – o. Gabriel energicznie pociąga za sznury. Wśród bagien rozlega się świdrujący uszy dźwięk dzwonów. – Patrzcie na ikonostas: snycerstwo, rucznaja rabota. Nie maszynowa! Mieszają się style: staroruski (XIII wiek) i złotego wieku Bizancjum. „Bizantyja” – te słowo o. Gabriel wymawia z rozrzewnieniem, smakując jego brzmienie.

Zapach Bizancjum

Ciągnie mnie na wschód. Ziemię tę przemierzałem kilkadziesiąt razy. Kiedy najmocniej zdałem sobie sprawę, że stoję na styku kultur, na wyżłobionej przez burzliwą historię granicy orient-occident? 17 sierpnia 2010 o godzinie 18.00. Na przystanku PKS-u w Siemiatyczach. Na słupie obok rozkładu jazdy wisiały wypłowiałe ulotki: „Chwilówki”, „Zapraszamy na imprezę w Drohiczynie. Gra Broken Beat. Wstęp 10 zł”. Przed przystankiem Bartłomiej I – ekumeniczny patriarcha Konstantynopola, który przyjechał ze Stambułu na pobliską Grabarkę, wołał do grupy wiernych: „Pamiętajcie, wasze korzenie są w Bizancjum!”. Słowa honorowego zwierzchnika całego prawosławia odbijały się od ścian baru. To ziemia, gdzie Wschód spotyka się z Zachodem. W pobliskich cerkwiach płynie od wieków wschodnia liturgia. Jadąc do Odrynek, mijamy wsie, pośrodku których wyrastają dwa krzyże – katolicki i prawosławny. Od lat ilekroć piszę o wizytach w cerkwi, mam spory problem. Żadne słowa, metafory, literackie zaklęcia nie są w stanie oddać… zapachu tych świątyń. Przesiąkniętych mdławym aromatem tysięcy wypalonych świec ikon, żywic, słodkawego, jerozolimskiego kadzidła wdzierającego się w strukturę belek. Niezwykły aromat wśród trzęsawiska. Przedsionek nieba na bagnach. To niezbędna wycieczka w krainę „pachnideł”. – Wschodnia liturgia uaktywnia wszystkie nasze zmysły. Gdy w skicie większym św. Anny na Górze Athos odprawiana była nocna liturgia, na posadzce rozsypano liście, które wydawały miły zapach, szczególnie wówczas, gdy ktoś po nich stąpał i uwalniał olejkowy sok – wyjaśnia o. Tomasz Grabowski, dominikanin. – Katolik idzie na liturgię z nastawieniem, że musi się skupić, by jak najwięcej zrozumieć i przyjąć wszystko „na zdrowy rozum”. W liturgii prawosławnej chodzi raczej o przebywanie. Na liturgię przychodzi się przyjmować błogosławieństwo.

Poligon

– Nie przeraził się Ojciec, przybywając w te niedostępne bagna po raz pierwszy? – pytam archimandrytę. – Nie! Nie było tu nic. Rosły tylko tamte dęby. Otaczały mnie szuwary, chwasty, chaszcze. Postawiłem w tym „buszu” duży krzyż – znak, że będzie to miejsce kontemplacji. Prawdziwym poligonem był 23-letni pobyt w monasterze w Supraślu: odpowiedzialność za wspólnotę mnichów. Tu, na bagnach, znalazłem odpoczynek. Powstanie pustelni świętych Antoniego i Teodozego Pieczerskich nawiązuje do dziejów monasteru Wniebowstąpienia Pańskiego w Puszczy Błudowskiej. W 1518 r. książę Iwan Michałowicz Wiśniowiecki, przeprawiając się tratwą przez Narew, zobaczył światło przed ikoną św. Antoniego Pieczerskiego. Widząc w tym znak Boży, ufundował w pobliżu przeprawy kaplicę. Niebawem wyrósł tu monaster. Sześć lat temu zaczęliśmy budowę skitu. Pierwsze nabożeństwo odbyło się tu 5 czerwca 2009 roku. Trzy miesiące później sprawowano na bagnach pierwszą Boską Liturgię. Celebrował ją metropolita Sawa. – Sporo wycieczek z centralnej czy południowej Polski traktuje to miejsce jako kolejną atrakcję turystyczną Podlasia. Nie przeszkadza mi to. Od lat uczę się odnajdywać wspólny język z tymi, którzy przychodzą „z tego świata”. I tak najważniejsze rzeczy dokonują się na tej wyspie między mną a Panem Bogiem. I to najczęściej nocami! Tu nie ma codziennych liturgii, są za to długie nocne czuwania. Czy trudno modli się o zmroku, gdy wszystkie okoliczne wioski pogrążają się w błogim śnie? Nie. Człowiek musi jedynie odpocząć z 2 godzinki przed czuwaniem. Trzeba być rześkim. Wówczas można nocą stawać wobec w obecności Trójjedynego Boga. Młodzież z białoruskiego liceum ogląda studnię. Ojciec Gabriel umieścił przy niej dwa ogromne kamienie. To nie głazy narzutowe, które pozostawił na podlaskich łąkach lodowiec. Pierwszy kamień pochodzi z pieczary objawienia z wyspy Patmos, w której spisujący swe apokaliptyczne wizje Jan, ujrzawszy Jezusa, padł na ziemię jak martwy, bo oczy Pana płonęły żywym ogniem. Drugi kamień to meteoryt, dar kosmosu – wyjaśnia o. Gabriel. Słuchający go młodzi chrupią wypiekane w chlebowym piecu sucharki. Zajadają ze smakiem ciastka i jabłka. Na ziemi świętej między Bruszkowszczyzną a Hajnówką.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.