Ucierpią 
chrześcijanie

Beata Zajączkowska


GN 44/2012 |

publikacja 31.10.2012 00:15

Muzułmanie dążą do utworzenia na wyspie Mindanao państwa, w którym obowiązywałoby prawo szariatu. Z tego powodu zginęło 150 tys. ludzi. Ponad 
2 mln musiało opuścić domy. Rebelianci podpisali właśnie z rządem porozumienie. Co to oznacza
dla mieszkających tam chrześcijan?

Jeden z licznych meczetów 
na półwyspie Zamboanga nad zatoką Moro beata zajączkowska Jeden z licznych meczetów 
na półwyspie Zamboanga nad zatoką Moro

Mindanao, o powierz
chni jednej trzeciej Polski, jest drugą co do wielkości wyspą Filipin i jedną z najbogatszych w surowce w archipelagu. Schodzące do morza zalesione góry stwarzają niesamowity klimat. Spoglądam na rybaków zarzucających sieci z prymitywnych łódek. To ich główne źródło dochodu. Ciągnące się wzdłuż brzegu drewniane chaty świadczą o tym, że mieszkańcom się nie przelewa. Skrajna bieda i ogromne bogactwo stykają się tu na każdym kroku, tak samo jak chrześcijanie i muzułmanie. Dialog życia nie zawsze jest łatwy. Jedziemy na półwysep Zamboanga, leżący nad zatoką Moro, co w lokalnym języku oznacza muzułmanów. Z każdym kilometrem krajobraz się zmienia. Krzyże na kościelnych wieżach ustępują miejsca półksiężycowi wzbijającemu się w niebo z minaretów. Widać coraz więcej kobiet ubranych w czarne suknie, niektóre mają zasłonięte twarze. Właśnie na południu wyspy znajduje się największe skupisko wyznawców islamu. Tu „biali” raczej się nie zapuszczają, ponieważ grozi im porwanie dla okupu i wiele innych niebezpieczeństw. Doskonale wiedzą o tym dwaj polscy misjonarze, których przełożeni wycofali z parafii, gdy nadeszły ostrzeżenia, że planowane jest ich porwanie. Trzeci zagrożony to Brazylijczyk, mistrz nowicjatu księży sercanów w Pagadian. Właśnie to miejsce jest naszym celem.


Okup za misjonarza


Witają nas policjanci, wyposażeni w karabiny maszynowe i kuloodporne kamizelki. To nasza ochrona. Dopiero w tym momencie dociera do mnie, że niebezpieczeństwo jest realne. Troje białych ludzi w jednym samochodzie to dla islamskich rebeliantów łakomy kąsek. Okup za nas mógłby starczyć na dozbrojenie, szkolenie żołnierzy i utrzymanie ich przez wiele miesięcy. 
Przez oszklone ściany kaplicy roztacza się cudowny widok na okoliczne wzgórza i morze. – Tam kiedyś pracowaliśmy, jednak z powodu zagrożenia życia musieliśmy zamknąć nasze parafie – mówi ks. Jan Krzyściak, pokazując leżące w oddali wzgórza. – Tak samo niebezpiecznie jest przy samym morzu. Porywacze mogą szybko oddalić się łódką na którąś z tysięcy wysepek i ślad po nich ginie – dodaje. Tak było z ks. Giuseppe Pierantonim. Pięciu uzbrojonych mężczyzn uprowadziło go po wieczornej Mszy. Pół roku przetrzymywany był w dramatycznych warunkach. Lista księży porwanych dla okupu jest długa. Wielu zostało zabitych. – Pamiętam Boże Narodzenie, dostałem miskę ryżu, do którego jedynym dodatkiem była sól – wspomina misjonarz, w gęstym buszu, przerzucany z miejsca na miejsce przez porywaczy. „Nieraz słyszałem kroki poszukujących nas żołnierzy, przechodzili bardzo blisko. Nie wiem, czy nas nie widzieli, czy nie chcieli zobaczyć” – napisał potem we wspomnieniach. Te „niewidzące oczy” to strach o życie najbliższych. Muzułmanie krwawo się mszczą. Wzdłuż szosy znajdowane są ciała z odciętą głową – znak zemsty za działania przeciwko rebelii, czyli współpracę z legalnym rządem. Tak zginąć może rodzina policjanta, który brał udział w obławie na rebeliantów czy poszukiwał porwanego misjonarza.


Kruche porozumienie


Wynegocjowanie porozumienia z największym ugrupowaniem rebelianckim, czyli Islamskim Frontem Wyzwolenia Moro (MILF), prezydent Benigno Cojuangco Aquino III ogłosił w specjalnym wystąpieniu telewizyjnym. Główne ustalenia to stopniowe rozbrojenie 11 tys. rebeliantów i utworzenie nowego autonomicznego regionu na południu kraju. Ma to się dokonać do 2016 r., czyli do końca urzędowania obecnego prezydenta. Region będzie administrowany przez muzułmanów. Choć jego władze otrzymają więcej uprawnień politycznych i gospodarczych, rząd centralny wciąż będzie kontrolował takie dziedziny jak obronność, bezpieczeństwo, polityka zagraniczna i polityka monetarna. Region zostanie nazwany Bangsamoro, co znaczy „kraj muzułmanów”. 
– Chwila jest na pewno historyczna. Doświadczenie minionych porozumień i podpisanych umów, które kończyły się fiaskiem, uczy jednak umiarkowanego optymizmu – podkreśla ks. Angel Calvo.

Pracuje na Filipinach od 40 lat, działa w Międzyreligijnym Ruchu na rzecz Pokoju na Zamboanga. MILF nie jest jedynym separatystycznym ugrupowaniem islamskim. Niektóre już zapowiedziały, że będą kontynuować walkę. Kolejnym zagrożeniem są wpływowe klany, które kontrolują pewne obszary na południu i mogą się obawiać utraty wpływów. – Proces przekuwania mieczy na lemiesze może trwać bardzo długo, nawet przez kilka pokoleń, ponieważ nie wszyscy są do niego przekonani – mówi ks. Franciszek Pupkowski, pracujący ćwierć wieku na Mindanao. Już po ogłoszeniu porozumienia na wyspie znów zaczęły wybuchać bomby. 


Granat w kościele


Autonomiczny region Bangsamoro ma zastąpić obecny Autonomus Region in Muslim Mindanao, którego powstanie sam prezydent nazwał „nietrafionym eksperymentem”. Podkreśla się, że muzułmanie cieszyli się dotąd dużą autonomią, ale to im nie wystarczyło. Czy obecne porozumienie zaspokoi ich oczekiwania? 
Powstanie „kraju muzułmanów” nie jest obojętne dla chrześcijan. Będzie on obejmował cztery prowincje i kilka dużych miast. Mieszka tu ok. 4,5 mln ludzi, z których wielu jest chrześcijanami. W dwóch miastach, Cotabatu i Isabela, które wejdą w skład regionu, wyznawcy Chrystusa stanowią połowę mieszkańców. Wszystkich ma obowiązywać islamskie prawo szariatu. – Porozumienie jest potrzebne, nie może się jednak dokonywać kosztem łamania wolności religijnej – zauważa bp Martin Jumoad. Siedziba jego diecezji znajduje się właśnie w mieście Isabela. Wielu chrześcijan już uciekło stamtąd w obawie przed muzułmanami. Biskup Jumoad dostał list z żądaniem przejścia na islam lub płacenia podatku islamskiego. To miało mu zagwarantować bezpieczeństwo. Przed kościołami jego diecezji nieraz wybuchały bomby, tak samo jak przed katedrą w Cotabatu. Ginęli ludzie, w tym małe dzieci. 
– Kilka tygodni temu, gdy odprawiałem Mszę, nieznani sprawcy wrzucili do kościoła granat. Nie pierwszy. Powiedzieli, że albo będziemy płacić podatek na islam, albo mamy z tej ziemi odejść – opowiada jeden z pracujących na Zam-
boanga księży. 
Misjonarze jednak nie chcą odchodzić. – Często się zastanawiam, czego ta lekcja ma mnie nauczyć – mówi ks. Szymon Bendowski, wyznając, że gdyby mógł, natychmiast wróciłby do parafii. – Rebelianci z MILF, którzy podpisali z rządem pakt pokojowy, staną się częścią państwowej policji. Wraz z filipińskim wojskiem będą pilnować porządku w nowym autonomicznym regionie. Dwa zwalczające się przez lata ugrupowania teraz będą razem walczyć dla pokoju. Jak to będzie działać, trudno sobie wyobrazić – dodaje ks. Andrzej Sudoł. Przypomina, że rozmowy pokojowe są trudne, ponieważ rząd nie ma jednego rozmówcy, ale musi pertraktować z wieloma separatystycznymi ugrupowaniami. – Członkowie Umbarakato nie zgadzają się na żadne rozmowy i chcą bezwarunkowego wyzwolenia Mindanao i islamskiego państwa. Powtarzają to, co mówi wielu miejscowych muzułmanów: My tu byliśmy pierwsi. To nasza ziemia – mówi polski sercanin. Jeżeli więc podpisane porozumienie nie zostanie zaakceptowane przez wszystkich, pozostanie tylko na papierze.
•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.