Przemoc kontrolowana

Jacek Dziedzina

GN 35/2013 |

publikacja 29.08.2013 00:15

Egipscy chrześcijanie idą pod nóż. Są ofiarami polityki armii stosującej zasadę „dziel i rządź”. Sami, niestety, też podkładają głowę pod topór.

Muzułmanie, wojsko i chrześcijanie razem? Dobrze by było. Niestety, to symboliczne zdjęcie ilustruje raczej naturę konfliktu w Egipcie: pozorna wojna religijna w rzeczywistości jest kontrolowanym przez armię napuszczaniem islamskich radykałów na mniejszość chrześcijańską YAHYA ARHAB /epa/pap Muzułmanie, wojsko i chrześcijanie razem? Dobrze by było. Niestety, to symboliczne zdjęcie ilustruje raczej naturę konfliktu w Egipcie: pozorna wojna religijna w rzeczywistości jest kontrolowanym przez armię napuszczaniem islamskich radykałów na mniejszość chrześcijańską

Świadomie i dobrowolnie wspieramy wszystkie instytucje państwowe w kraju. W szczególności wymienić należy egipską policję i armię, które w obliczu wielkiego niebezpieczeństwa i z dużym wysiłkiem bronią naszej ojczyzny. To nie jest walka między politycznymi stronnictwami, raczej walka z terroryzmem – oświadczenie takiej treści wydał niedawno patriarcha koptyjsko-katolicki. Wcześniej w podobnym duchu stanowisko zajęli przywódcy duchowi Koptów prawosławnych, którzy stanowią zdecydowaną większość wśród społeczności chrześcijańskiej w Egipcie. Tak czołobitne wobec armii deklaracje budzą jednak zdziwienie nawet wśród osób zaniepokojonych pogarszającą się sytuacją Koptów. Bo prawda jest bardziej brutalna: wojskowi nikogo nie bronią, a na pewno nie chrześcijan. W czasie konferencji prasowej w Kairze egipski minister spraw zagranicznych pytany o podpalane świątynie (czasem „na raty”, rozłożone na cały dzień, a jednak bez reakcji służb) i o to, co robią władze, by obronić chrześcijan, odpowiedział cynicznie: – Nie możemy chronić wszystkich kościołów... W rzeczywistości Koptowie są tylko pionkami w rękach armii, która świadomie prowokuje sytuacje będące zagrożeniem dla chrześcijan. Wszystko w jednym celu: umocnienia swojej władzy i wizerunku jedynej siły zdolnej zapewnić bezpieczeństwo, także mniejszościom.

Nie litujcie się nad nami

Wspólnota wyznawców Chrystusa, żyjąca tu od pierwszych wieków chrześcijaństwa, jest nieustannie prześladowana lub przynajmniej dyskryminowana. Potomkowie rdzennych Egipcjan, zamieszkujący ten kraj na długo przed arabskim podbojem, zostali niemal wyrzuceni na margines życia społecznego. Jednocześnie to bardzo dumna społeczność, świadoma swojego pochodzenia. „Tylko się nad nami nie litujcie”, powiedział jeden z młodych Koptów, pytany o warunki, w jakich żyją. Reakcja słuszna, bo dzisiejszy stereotyp Kopta – biednego, zacofanego i niewykształconego – jest mocno krzywdzący. Warto przypomnieć, że na początku XX wieku Koptowie stanowili aż 70 proc. egipskich elit intelektualnych i piastowali prawie połowę funkcji publicznych. Było to możliwe nie tylko dzięki chwilowo sprzyjającym warunkom politycznym, ale także dzięki reformom wewnętrznym, zapoczątkowanym przez patriarchę Cyryla IV. „Złoty wiek” dla Koptów jednak szybko minął z powodu konsekwentnej islamizacji kraju, także za czasów rządów armii i Mubaraka. Ale nie tylko dlatego.

Społeczność chrześcijańska sama zaczęła budować mur – trudno powiedzieć, czy w odruchu obronnym, czy z powodu poczucia wyższości. Jeden z zachodnich dyplomatów pracujących w Kairze w rozmowie z GN przywołał znaczącą scenkę sprzed paru dni: opowiadał o obawie kairskich zakonników przed zachowaniem muzułmańskich sąsiadów w obecnej sytuacji. Na pytanie, czy znają się z nimi, usłyszał, że nie utrzymują kontaktów. – Odnoszę wrażenie, że przynajmniej Koptyjski Kościół Ortodoksyjny jeszcze za czasów patriarchy Szenudy obrał świadomie kurs na zamknięcie się w sobie, stworzenie pewnego rodzaju państwa w państwie. Paradoksalnie dokonało się to z błogosławieństwem Mubaraka, który wiedział, że takie izolowane enklawy, będące w zdecydowanej mniejszości w stosunku do muzułmanów, będą całkowicie zdane na ochronę reżimu – mówi dyplomata z Kairu.

Divide et impera

Przywołane wyżej oświadczenie Koptów, tłumaczące zachowanie armii „walką z terroryzmem”, sprawia wrażenie lojalki napisanej pod dyktando władz. Oczywiście podpalone kościoły, zabity chrześcijański taksówkarz (tylko dlatego, że na kierownicy miał krzyż) i setki innych aktów przemocy to nie są wymysły, tylko niemal codzienny już scenariusz ostatnich tygodni. Tyle tylko, że nawet sami liderzy koptyjscy prywatnie nie wierzą w tezę, że za wszystkimi zbrodniami stoi Bractwo Muzułmańskie, nazwane w oświadczeniu terrorystami. Zupełnie pomija się fakt, że samo Bractwo, poza małymi wyjątkami, nie ma zbyt dużej zdolności bojowej. – Bractwo straciło aresztowanych przywódców i nie kontroluje już swoich rozgoryczonych i pałających zemstą „dołów” – mówi GN kairski dyplomata. – Nie sądzę, by samo stało za tymi atakami na kościoły. Jestem pewien prowokacji, ale nie wykluczam też ślepej zemsty na „miękkim celu” dokonywanej przez grupy radykałów – dodaje. Zdolność bojową mają natomiast o wiele bardziej radykalne i nienawistne wobec chrześcijan ugrupowania islamistów, m.in. salafitów, którzy poparli zamach stanu, a teraz walczą o przejęcie schedy po Bractwie. A wszystko za cichym przyzwoleniem armii, która nie robi nic, by obronić chrześcijan. – Armia dawkuje prześladowania rękoma radykałów – mówi GN jeden z księży przebywających w Kairze. – Robi to umiarkowanie. Dokładnie tak samo postępował w starożytnym Egipcie z Żydami faraon: rozsądnie w nich uderzmy. Polityka armii jest podobna: trzymać ich krótko, co jakiś czas napuścić na nich muzułmanów, ale nie za bardzo. Przecież wojskowi dobrze wiedzieli, jak zareagują islamiści, kiedy zobaczą patriarchę Tawadrosa u boku generała Al-Sissiego. Po co go tam ciągnęli? – pyta retorycznie nasz rozmówca. Przypomnijmy, w dniu zamachu stanu generał w otoczeniu przywódców duchowych i liderów, m.in. salafitów, ogłaszał odsunięcie od władzy prezydenta Mursiego z Bractwa. Czy papież Koptów musiał stać obok generała? Być może nie chciał powtórzyć losu Szenudy III, który niegdyś za odmowę poparcia traktatu pokojowego między Egiptem a Izraelem na pół roku został zamknięty w areszcie domowym? Kościół i patriarchowie to pionki – kontynuuje ksiądz z Kairu. – Oni tu nie są podmiotem, który ma coś do gadania. Myślę, że bardzo im ciężko, że muszą ulec przemożnej sile armii. Bo gdyby jeszcze chodziło o ich własną, patriarchów, śmierć, to może byliby zdolni podjąć ryzyko. Ale jeśli własnym uporem mieliby ściągnąć śmierć na swoje owce... to nie są łatwe wybory – dodaje. Tyle tylko, że uległością wobec wojska też bezpieczeństwa sobie nie zapewnili, wystawiając się na ataki mściwych radykałów islamskich. I armia tego konfliktu potrzebuje, bo w ten sposób umacnia swoją pozycję żandarma między Koptami i islamistami. Równocześnie należy pamiętać, że nie wszyscy muzułmanie mają ochotę w tym konflikcie brać udział. Świat obiegło poruszające zdjęcie przedstawiające kordon utworzony przez muzułmanów wokół kościoła – w ten sposób własnymi ciałami chcieli osłonić modlących się w tym czasie w świątyni chrześcijan, narażonych na atak bojówek. Podobny kordon utworzyli dwa lata temu chrześcijanie wokół modlących się muzułmanów, w czasie tzw. arabskiej wiosny. Jak widać, rzeczywistość jest bardziej skomplikowana.

Powrót Mubaraka

Tak jednoznaczne – zdawałoby się, że sprzeczne z rozsądkiem i poczuciem przyzwoitości – poparcie udzielone armii przez Koptów jest też wynikiem radykalizacji atmosfery w Egipcie. – Tutaj nie można zachować neutralności ani pozwolić sobie na rozważania, że przecież obie strony popełniły błędy itd. Obowiązuje zasada: kto nie jest z nami, jest przeciwko nam. I wydaje się, że dla chrześcijan staje się coraz bardziej oczywiste, że Bractwo przegrało z kretesem, więc trzymanie z armią leży w ich interesie – przyznaje ksiądz przebywający w Kairze. Jakby na potwierdzenie można powiedzieć, że gołym okiem widać, iż tzw. rewolucja się skończyła, a wróciły czasy Mubaraka. Niemal dosłownie, bo niedawny dyktator nie tylko opuścił więzienie, ale wręcz pojawiły się głosy, że… może znowu stanąć na czele państwa! Kościół ma zatem ostatnią szansę, żeby znaleźć się w obozie zwycięzców i przetrwać w Egipcie, więc całym sercem popiera armię. Nawet jeśli dowody bierności wojska w obliczu przemocy wobec Koptów są namacalne.

Niedawno do Kairu przybyły siostry zakonne, które uciekły z miejscowości, gdzie spalono im klasztor i kościół. Tyle że to nie było szybkie podpalenie, po którym „nieznani sprawcy” uciekli, więc trudno ich złapać. Świadkowie mówią, że rano spalono jedną część, po południu drugą… Gdzie była policja? Gdzie była armia? Odpowiedzi nasuwają się same.

Koniec chrześcijaństwa?

Niektórzy uważają, że ostatnie wydarzenia to początek końca chrześcijaństwa na tych ziemiach. Przy czym jedni twierdzą, że stanie się tak z powodu uległości wobec armii, z przymknięciem oczu na zbrodnie wojskowych („jak ma przetrwać takie chrześcijaństwo, które udaje, że nie widzi rozlanej krwi brata?”, usłyszałem od jednego z duchownych), inni zaś problem dostrzegają w czym innym. – Koptom grozi masowa emigracja, zwłaszcza tych najzdolniejszych młodych, niekoniecznie zachwyconych perspektywą życia w zagrożeniu czy nawet zwykłej segregacji wyznaniowej, którą – mam wrażenie – promuje też sam Kościół koptyjski – mówi GN kairski dyplomata. – Wspólnota koptyjska była i jest prowojskowa. Zresztą cała historia Egiptu to historia państwa militarnego i wielu ludzi zwyczajnie nie wyobraża sobie innej formuły. Ostatni rok – próba demokracji – był raczej zniechęcający, a siły byłego reżimu robiły, co mogły, by pomóc w wytworzeniu takiej opinii. I tak samo było wśród chrześcijan: nikt z nich nie popierał prezydenta Mursiego z Bractwa ani innych partii islamskich, co naturalne. Potencjał podziałów leży gdzie indziej: między Koptami, chcącymi integracji ze świeckimi muzułmanami i ich organizacjami, a tymi, którzy chcą zamknięcia się w getcie społecznym i kulturowym. Teraz o takich niuansach nikt nie mówi, ale to wyjdzie później.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.