O co naprawdę chodziło w tezach Lutra?

Kenneth G. Appold

publikacja 31.10.2013 08:56

Warto się sprawie przyjrzeć. Przy okazji zapraszamy do konkursu.

Kenneth G. Appold, Reformacja. Krótka historia, Vocactio, Warszawa 2013. Okładka książki Kenneth G. Appold, Reformacja. Krótka historia, Vocactio, Warszawa 2013.

Tekst publikowany za zgodą wydawnictwa Vocatio to fragment książki Kennetha G. Appolda "Reformacja. Krótka historia". Zainteresowani całością mogą też wziąć udział w naszym konkursie. Szczegóły na końcu materiału.

***

95 tez Marcina Lutra

Dnia 31 października 1517 roku Marcin Luter, augustianin i profesor teologii biblijnej na niedawno powstałym uniwersytecie w Wittenberdze, poddał pod rozważenie (w kręgach akademickich, jak zakładał) zbiór dziewięćdziesięciu pięciu tez na temat odpustów. To tak, jakby wrzucił zapałkę do jaskini, pragnąc ją oświetlić, nie wiedząc, że kryje się w niej wiele wybuchowych niespodzianek i kiedy wypełniło ją światło, skutki przerosły najśmielsze oczekiwania.

Odpusty były ważną częścią średniowiecznej praktyki pokuty. Jak wspomnieliśmy w poprzednim rozdziale, praktyki spowiedzi osobistej i zadośćuczynienia zostały zaszczepione w Europie Zachodniej przez misjonarzy celtyckich. Stopniowo instytucjonalizowane, decyzją soboru laterańskiego IV z 1215 roku stały się obowiązkowe dla wszystkich chrześcijan. Ich forma była prosta. Wierni szli do księdza i wyznawali swoje grzechy, a ksiądz, pełniąc rolę przedstawiciela Jezusa Chrystusa na ziemi i dysponując władzą odpuszczania grzechów, udzielał im rozgrzeszenia. Lecz rozgrzeszenie nie usuwało ziemskich konsekwencji grzechu człowieka. Na przykład, jeśli ktoś ukradł bliźniemu pieniądze, przebaczenie ratowało złodzieja od potępienia, ale nie przywracało ofierze jej własności. Nie zapobiegało również powtórzeniu czynu, gdyby nadarzyła się ku temu okazja. I to właśnie ze względu na te aspekty spowiedź i rozgrzeszenie zostały uzupełnione o ideę „zadośćuczynienia”. Grzesznikowi, który otrzymał rozgrzeszenie, wyznaczano także kary i dzieło zadośćuczynienia. Choć były one zazwyczaj niewielkie i obejmowały przede wszystkim modlitwy i akty skruchy, powszechna była obawa, że z czasem zsumowane kary mogą przybrać szokującą wielkość. Na początku XVI wieku wielu grzeszników nie oczekiwało nawet, że zdołają odbyć je w ciągu życia; liczyli, że dokończą je podczas długiego pobytu w czyśćcu. Były jednak sposoby, by temu zaradzić i często wymagały one poniesienia nakładów finansowych.

Idea, iż pieniądze mogą zmniejszyć ciężar zadośćuczynienia, nie była wypaczeniem późnego średniowiecza, jak się czasami sugeruje, lecz jest równie dawna jak sama idea pokuty. Już w pierwszych penitencjałach tworzonych w VI i VII wieku wykorzystywano germański obyczaj wergeld – „zapłaty za krew”, przypisujący każdemu człowiekowi określoną „cenę” wyrażającą jego wartość w społeczeństwie. Duchowe kary za zabicie człowieka mogły zostać zmniejszone, jeśli zabójca wypłacił rodzinie swojej ofiary odpowiednią wysoką wergeld. Podobne rozwiązania obowiązywały w przypadku pozbawienia kobiety dziewictwa lub jakiegokolwiek innego umniejszenia wartości człowieka. Wraz z upływem czasu podejście to zostało zinstytucjonalizowane, czemu z pewnością przysłużyło się powstanie gospodarki kapitalistycznej i zmiana roli pieniądza. Proces odpuszczenia kary został sformalizowany i poddany ścisłym regulacjom. Odpuszczenie zyskało nazwę „odpustu” i mogło zostać udzielone jedynie przez biskupa. Nie było konieczne, by nabywać odpusty za pieniądze, gdyż można je było uzyskać na wiele różnych sposobów. Na przykład w 1095 roku papież Urban II obiecał bardzo rozległe odpusty każdemu, kto uczestniczył w pierwszej krucjacie.

Teologiczne uzasadnienie dla udzielania odpustów było dwojakie. Po pierwsze, zadośćuczynienie, w odróżnieniu od przebaczenia, było całkowicie doczesną konstrukcją. Wyznaczał je ksiądz w kontekście opieki duszpasterskiej. Jeśli więc ksiądz mógł decydować o wysokości zadośćuczynienia, powinien mieć również prawo decydować o jego zmniejszeniu, jeśli byłoby to konieczne. Drugie uzasadnienie wynikało z idei, iż Kościół jest wspólnotą praktykującą pewną formę życia wspólnotowego. Uważano wówczas, że w skład tej wspólnoty wchodzą również „święci”, którzy wyróżniają się tak wybitną moralnością, że w ich wypadku bilans „zadośćuczynienia” był wręcz dodatni: uczynili w życiu więcej dobra niż potrzebowali, aby zadośćuczynić za to, co było złe. Zgodnie z bullą papieża Klemensa VI z 1343 roku (Unigenitus Dei Filius) Kościół, na którego czele stoi papież, gromadzi ów nadmiar i dodaje go do „skarbca” dóbr duchowych wynikających z dzieła Chrystusa, a potem udziela z nich innym zgodnie z tym, co papież i jego przedstawiciele uznają za stosowne. Chrześcijanie mogą czerpać z tego skarbca, by spłacić swój „dług” zadośćuczynienia i pomniejszyć karę doczesną. I choć dla współczesnych czytelników, nawykłych do zindywidualizowanego pojmowania winy i kary, idee te mogą wydać się odrażające, dla średniowiecznych chrześcijan były one tak samo naturalne, jak dzielenie się plonami i żywnością w klasztorach i innych wspólnotach religijnych.

Wydaje się, iż Marcin Luter, który przecież sam był zakonnikiem, na początku swojej kariery akceptował teologię odpustów, choć czasami występował przeciw jej nadużyciom – podobnie jak wielu innych świadomych teologicznie chrześcijan tamtych czasów. Lecz w 1517 roku szereg wydarzeń skłonił go do głębszych przemyśleń na temat tej praktyki i jej teologicznego uzasadnienia.

Albrecht Hohenzollern (1490-1545), drugi syn elektora Brandenburgii, miał ambicje daleko większe niż to, co miał odziedziczyć. Tytuł elektora przypadł jego starszemu bratu, a Albrecht postanowił poświęcić się karierze w Kościele. W 1513 roku, w wieku zaledwie 23 lat, dostrzegł szansę objęcia urzędu arcybiskupa Magdeburga. Na przeszkodzie stały jedynie dwie rzeczy: nie był księdzem i nie ukończył wymaganych 30 lat. Okazało się, że obydwa problemy można rozwiązać. Szybko doprowadził do swojej ordynacji i zgodził się przekazać urzędnikom kościelnym pewną sumę pieniędzy w zamian za dyspensę w sprawie wieku. Niespełna rok później Albrecht postanowił zostać także arcybiskupem (i elektorem) Moguncji, stając się w ten sposób najważniejszą postacią w kościele niemieckim. To wymagało kolejnej dyspensy, gdyż prawo kanoniczne nie pozwalało łączyć urzędów biskupich, a Albrecht zasiadał na dwóch. Także w tym wypadku pieniądze mogły otworzyć drogę do rozwiązania problemu. Z drugiej strony, problemem mógł być brak wystarczających środków i tak właśnie było w przypadku Albrechta. Ponieważ nie miał tylu pieniędzy, aby zdobyć wszystkie niezbędne dyspensy, postąpił jak człowiek współczesny: wziął pożyczkę. Albrecht zwrócił się do Fuggerów, niezwykle bogatej rodziny bankierów z Augsburga, pozyskał środki na opłacenie Rzymu i cesarza i został arcybiskupem Magdeburga i Moguncji.

Teraz musiał znaleźć sposób, by spłacić dług Fuggerom. Nadarzyła się ku temu wspaniała okazja: papież Leon X (1475-1521) zbierał środki na budowę nowego, wspaniałego kościoła w Rzymie – Bazyliki św. Piotra – i ogłosił odpust zupełny, dostępny po spełnieniu pewnych warunków. Przychody z tego odpustu przeznaczone były na budowę bazyliki. Albrecht dostrzegł swoją szansę i zaoferował papieżowi pomoc w zamian za możliwość przeznaczenia połowy środków, jakie pozyska, na spłatę długu u Fuggerów. Zawarto porozumienie (choć w tajemnicy). Albrecht wysłał na tereny swych diecezji zespoły kaznodziejów, którzy mieli propagować ofertę papieską.

 Najsłynniejszym z nich był dominikanin Johann Tetzel (ok. 1465- 1519). Tetzel doskonale potrafił wykorzystywać ludzki lęk i religijność. Ponieważ odpust można było nabyć nie tylko dla siebie, ale również w imieniu zmarłych bliskich, uwalniając ich w ten sposób od cierpień czyśćcowych, Tetzel i jego kaznodzieje odwoływali się także do troski o najbliższych. Podróżując od miasta do miasta, wygłaszał emocjonalne kazania, malując słowami straszliwe obrazy męki czyśćcowej i kończąc je osobistym apelem do słuchaczy: „Czy nie słyszycie głosów nieżyjących rodziców i ludzi, którzy głośno wołają, zmiłuj się nade mną, zmiłuj się nade mną?” Wystarczyło, aby słuchacze wrzucili kilka monet do skrzyni znajdującej się z tyłu kościoła, aby wyzwolić dusze bliskich od cierpień: „Skoro pieniądz w szkatule zadzwoni, duszę z czyśćca do nieba wygoni”. (Lindberg, 2010: 71; autor tłum. Polskiego nieznany).

 Wielu uznało postępowanie Tetzela za odrażające. Rządzący Saksonią elektor Fryderyk Mądry zabronił Tetzelowi wstępu na swoje ziemie. Jednak wielu Saksończyków, także mieszkańców Wittenbergi, zwabionych sławą Tetzela udawało się do okolicznych miejscowości, aby go posłuchać. Gdy Marcin Luter dowiedział się o działaniach dominikanina, postanowił przyjrzeć się uważniej nie tylko stosowanym przez niego metodom, ale także przesłankom teologicznym, na jakich się opierały. W ten sposób powstało dzieło Dysputa nad mocą i skutecznością odpustów, znane powszechnie jako „95 tez” (LW: 31, 25-33).

 Najbardziej rażącym występkiem teologicznym sprzedawców odpustów były ukryte sugestie, iż zbawienie można sobie kupić. U sedna praktyk pokutnych zawsze kryła się pewna niejasność, wynikająca  z zacierania się granicy między rozgrzeszeniem i zadośćuczynieniem. Tetzel wykorzystał ten fakt w swych „akwizytorskich” kazaniach i przedstawiał odpusty jako „bilet do nieba” (Lindberg, 2010: 72). Niezorientowanym słuchaczom mogło się wydać, iż nabywają nie tylko zmniejszenie kary doczesnej, ale również zbawienie. Tetzel i wszyscy duchowni związani z handlem odpustami – łącznie z papieżem – dobrze o tym wiedzieli. Nawet mimo upływu czasu tak cyniczne wykorzystanie niewiedzy prostego ludu przez przywódców Kościoła rodzi oburzenie, a fakt, iż Tetzel był członkiem zakonu żebraczego, jedynie nasila ironiczną wymowę tego faktu. Lecz z perspektywy historyczno-ekonomicznej takie zachowanie było po prostu odzwierciedleniem wartości rozkwitającej gospodarki handlowej. Ascetyczne ideały dawnych mnichów i pierwszych zakonów żebraczych, które stanowiły wcześniej przeciwwagę dla takich zachowań, zanikły całkowicie w codziennym funkcjonowaniu Kościoła.

 Dzieło Lutra było bezpośrednim atakiem na komercjalizację odpustów: „Należy nauczać chrześcijan, że gdyby papież wiedział o wszystkich szachrajstwach kaznodziejów odpustowych, raczej by w stos popiołów zamienił katedrę św. Piotra, aniżeliby miała być budowana kosztem skóry, krwi i ciała jego owieczek” (Teza 50). Co ciekawe, Luter wydaje się zakładać, iż papież był nieświadomy najbardziej rażących nadużyć, i choć jego słowa mają wyraźnie parenetyczny (pouczający, zachęcający) wydźwięk, nie były bezpośrednią krytyką papiestwa. Nie ma jednak wątpliwości, że uderzały one wprost w Tetzela i zastępy jego kaznodziejów: „Ludzkie brednie opowiadają ci, którzy głoszą, że gdy grosz w skrzynce zabrzęczy, dusza z czyśćca uleci” (Teza 27).

 Inne tezy miały prostować błędne nauki, przypominając na przykład, że odpusty zmniejszają jedynie karę doczesną, a nie wieczną. Luter wyjaśniał także, iż kanony penitencjalne odnoszą się jedynie do żywych, a nie martwych. Zatem i kara doczesna kończy się z chwilą śmierci: „Umierających śmierć zwalnia z pokuty: są oni prawnie wolni od wszystkich kościelnych ustanowień, bo umierają” (Teza 13). Co zrozumiałe, to ogranicza władzę papieża nad duszami w czyśćcu. Choć Luter nie krytykuje jeszcze samej idei czyśćca (to nastąpi później), uważa za konieczne podkreślić, że papież nie może nakładać ani udzielać odpustu od kar czyśćcowych. Może jedynie modlić się za tych, którzy tam przebywają, tak jak każdy pasterz za członków swego stada.

Dzieło Marcina Lutra to jednak więcej niż tylko przedstawienie przemyśleń na temat odpustów; to było wezwanie do fundamentalnego przeobrażania samej praktyki pokuty. Znalazło to wyraz już w pierwszej tezie, sformułowanej w tonie przypominającym słowa pierwszych mnichów celtyckich: „Gdy Pan i Mistrz nasz Jezus Chrystus powiada, Pokutujcie, to chce, aby całe życie wiernych było nieustanną pokutą” (Teza 1). Pokuta powinna przenikać całe życie i oczywiste jest, że takiej pokuty nie można nabyć za pieniądze. Powinna również sięgać głębiej niż sakrament zinstytucjonalizowany w praktyce Kościoła: „W żaden sposób nie można pod wyrazem pokutujcie rozumieć sakramentu pokuty, to jest spowiedzi i zadośćuczynienia, które kapłan sprawuje” (Teza 2). Luter powraca do przedsakramentalnego i przedinstytucjonalnego rozumienia pokuty jako czegoś głębszego i bardziej fundamentalnego niż to, co sprawowali duchowni – nawet w najlepszym przypadku. W tym sensie jego tezy podejmują kwestię dużo szerszą niż nadużycia systemowe i ukazują zarys programu reform zmierzającego do przywrócenia pierwotnych i najczystszych ideałów chrześcijaństwa.

Działania Lutra miały charakter nie tyle polemiczny, ile przede wszystkim duszpasterski. Jego zamiarem była zmiana praktyki pokuty, powrót do jej religijnych korzeni i wykorzystanie jej do przemiany życia chrześcijańskiego. Kolejne tezy rzucają więcej światła na jego wizję. Luter pragnie dostrzec u ludzi „prawdziwą pokutę” i „prawdziwy żal”, a tego nie sposób osiągnąć, jego zdaniem, zwalniając ich z kar penitencjalnych. Takie właśnie postawy powinna wzbudzać w ludziach właściwie rozumiana pokuta, której towarzyszy zdrowa nauka Słowa. Prawdziwa pokuta prowadzi także do dobroczynności. W jednej z kluczowych tez, wyrażającej tę wizję i jednocześnie uderzającej w komercjalizację pokuty, Luter twierdzi, że chrześcijanie odnoszą większe korzyści z czynienia dobra bliźnim niż z nabywania odpustów: „Należy nauczać chrześcijan, że lepiej wspierać ubogich i pomagać potrzebującym niż kupować odpusty” (Teza 43). Czynienie dobra jest wyrazem miłości do bliźnich i to ona powinna być miarą pobożności chrześcijańskiej.

Zainteresowani książką mogą wziąć udział w naszym konkursie. Wśród tych, którzy do 3 listopada przyślą na adres konkurs@wiara.pl prawidłową odpowiedź na nasze pytanie rozlosujemy trzy egzemplarze.

Pytanie brzmi: członkiem jakiego zakonu był Marcin Luter?
Odpowiedź: Chodzi oczywiście o zakon augustianów.

Nagrody wylosowali:

  • Barbara Guździoł z Poznania
  • Mieczysław Pietrzyk z Warszawy
  • Małgorzata Krawczak z Baranowa

Gratulujemy! Nagrody wyślemy pocztą.