Konflikt nie-religijny

ks. Mirosław Gucwa

publikacja 14.01.2014 10:48

Wydarzenia związane z rebelią Seleka przedstawiane są ostatnio w prasie jako konflikt religijny między muzułmanami a chrześcijanami. Skąd się to bierze i czy taka interpretacja odpowiada rzeczywistości? O źródłach i przyczynach konfliktu w Republice Środkowej Afryki pisze polski misjonarz.

Konflikt nie-religijny Joanna Stępczyńska Spalone Wakap

Nieproszeni goście

Po raz kolejny w historii Republiki Środkowej Afryki (w dalszej części tekstu używamy skrótu RCA) sięgnęli po władzę ludzie, na których nikt prawie nie czekał w stolicy. Od listopada 2012 do 24 marca 2013, po drodze do stolicy, siali terror i zniszczenie. Sterroryzowana ludność wschodniej (Mobaj, Mbomou…) i północno zachodniej (Bossangoa, Kaga…) części kraju szukała schronienia w buszu opuszczając swoje domy. Rebelianci Seleka niszczyli zaś po kolei budynki administracji państwowej z archiwami, plądrowali opuszczone domy mieszkańców, profanowali kościoły i kaplice. Jedynie budynki muzułmanów były nietknięte i ta część mieszkańców nie musiała uciekać do buszu.

Po przejęciu władzy 24 marca rebelianci zajęli całe terytorium kraju, nie przestając jednak siać terroru. Nie przestali też okradać i niszczyć biur administracji państwowej oraz posiadłości osób, które związane z byłym reżimem Bozizego przez przynależność do jego partii politycznej KNK (Kwa Na Kwa – Praca i tylko Praca). Nie oszczędzono też budynków kościelnych. Trudno policzyć wszystkie ofiary terroru, który nadal trwa. Zajmują się tym odpowiednie instytucje krajowe i międzynarodowe.

Muzułmanie nie tylko byli oszczędzani przez rebeliantów (którzy w większości są muzułmanami z północno-wschodniej części kraju, z Czadu i Sudanu), ale wielu z nich w poszczególnych miastach stało się ich współpracownikami. Właśnie oni wskazywali domy popleczników Bozizego i ludzi posiadających dobra materialne: samochody, motory, telewizory, lodówki... Oni też informowali „przybyszów z bronią” o miejscach pobytu byłych żołnierzy Armii Środkowoafrykańskiej (FACA). Bez ich współpracy najemnicy z Czadu i Sudanu nie wiedzieliby na przykład, gdzie mieszka w Bouar członek partii KNK Monsieur Sanga.

Trzeba też pamiętać, że wiele młodych dziewczyn muzułmańskich zostało danych za żony rebeliantom, pogłębiając w ten sposób więź muzułmanów danej miejscowości z przedstawicielami nowej władzy. Wielu młodych chłopców, często małolatów, wstąpiło do nowej armii, otrzymując ubranie, broń i możliwość wyżywienia się kosztem ludności cywilnej. W Bohong właśnie ci młodzi napaleńcy należący do plemienia muzułmańskiego Daouda (z Czadu) zobowiązywali ludzi do płacenia haraczu na barierach drogowych. Ci którzy nie chcieli lub nie mogli płacić traktowani byli jak zwierzęta: bito ich i zmuszano do picia wody z kałuży. Rebelianci robili też co chcieli na placach jarmarcznych, kontrolując sprzedawane produkty. Przy tej okazji zabierali ludziom pieniądze, telefony i wymuszali sprzedaż produktów rolnych za niskie ceny.

Reakcja

Przez parę miesięcy ludność znosiła tego rodzaju terror, który nie ustawał mimo apelów i protestów Kościoła katolickiego, pojedynczych biskupów i księży. Nie milczał też Kościół protestancki, odzywali się myślący przedstawiciele religii muzułmańskiej (imamowie). W niektórych regionach terror zelżał, w innych natomiast się pogłębiał. Koalicja Seleka właściwie się rozpadła, każdy samozwańczy generał zarządzał jak chciał powierzonym mu terytorium. Samozwańczy prezydent Djotodja nie tylko nie potępiał publicznie tego rodzaju przemocy, ale nie miał wpływu na postępowanie byłych sojuszników rebelii.

Zawiązała się innego rodzaju koalicja, zwana antibalaka, zwalczająca selekę i sprzeciwiająca się jej nadużyciom. Włączyli się w nią młodzi mieszkańcy wiosek i miast (chłopcy, kobiety, dzieci), byli żołnierze Armii Srodkowoafrykańskiej, którzy 24 marca uciekali w popłochu przed rebeliantami Seleka i członkowie organizacji samoobronnych utworzonych do walki ze złodziejami na drogach (zaragina). Antibalakas uzbrojeni są w dubeltówki domowej produkcji, maczety i karabiny maszynowe przyniesione przez byłych żołnierzy lub - jak się uważa - dostarczane przez byłego prezydenta, który nie może przetrawić marcowego przewrotu. Ponadto opasują się różnego rodzaju amuletami (grigri), które maja ich bronić przed kulami nieprzyjaciela zmieniając ich bieg, dają się szczepić lub zażywają „yoro”- specjalnie przygotowany napój mający uczynić ich niewidzialnymi dla wroga. Trudno podać dokładną liczbę antibalaka. Są obecni w okolicach większych miast, pozostając jednak w buszu. Pojawiają się tam, gdzie dokonują się nadużycia ze strony Seleka. Napadają na nich w mieście lub na drodze przygotowując zasadzki. Za każdym razem ginie paru żołnierzy Seleka, tyle samo antibalaka. Piekło natomiast przeżywają mieszkańcy pobliskich miejscowości, którym w odwecie Seleka pali domy, rabuje, zabija niewinnych.

Po jakimś czasie antibalaka znowu się podnosi, znowu atakuje. Udaje się im zabić paru selekowców lub niewinnych muzułmanów, zrabować krowy muzułmańskim plemionom M’bororo. Seleka zaś, uzbrojona po żeby znowu niszczyć, pali, rabuje, zabija… i tak w kółko. Nienawiść rodzi nienawiść; przemoc rodzi przemoc. Ani jedni ani drudzy nie przejmują się Chrystusowym: „Schowaj miecz do pochwy, kto bowiem mieczem wojuje od miecza ginie” albo Pawłowym „Nie daj się zwyciężyć złu lecz zło dobrem zwyciężaj” (Rz 12,21). Czyli: daleko im do chrześcijaństwa.

„Chrześcijanie przeciwko muzułmanom i odwrotnie”

Takie stwierdzenia i komentarze do powyższych wydarzeń można usłyszeć przez radio, w telewizji, przeczytać w gazetach i na stronach internetowych. Dla dziennikarzy wszystko jest proste: Seleka to muzułmanie, zaś antibalaka chrześcijanie. Jedni biją drugich. Dwie religie zwalczają się nawzajem. Przeciwstawia się też dwóch prezydentów: obecny prezydent Djotodja jest muzułmaninem, były zaś prezydent Bozize obalony w marcu i pragnący powrócić na tron jest chrześcijaninem (nie jest jednak ani protestantem ani katolikiem, założył własną sektę „Niebieskie Jeruzalem”- Jérusalem Céleste).

Czy tak jest naprawdę, czy chrześcijanie rzeczywiście są przeciwnikami muzułmanów, a muzułmanie chrześcijan? Czy w sytuacji, gdy pewna grupa ludzi - nie muzułmanie - sięga po broń, by bronić życia, dóbr i podstawowych praw człowieka łamanych przez najemników ze Sudanu i z Czadu można mówić o konflikcie religijnym? Czy - gdy grupa niezdyscyplinowanych młodych ludzi niszczy meczet i targa na drobne kawałki stronice Koranu, gdy atakują bezbronnych muzułmanów mszcząc śmierć swoich bliskich zabitych niewinnie przez muzułmańską selekę, gdy czynią to wbrew Ewangelii i apelom biskupów, księży oraz osób świeckich zaangażowanych w dzieło przywracania pokoju i pojednania, czy w takiej sytuacji słuszne są deklaracje rozgłaszane na cały świat, ze w RCA chrześcijanie (czyli wszyscy wierzący w Chrystusa) walczą z muzułmanami, a muzułmanie z chrześcijanami? Czy rzeczywiście jest to konflikt miedzy dwoma religiami?

Czemu nie mówi się o skorumpowanych urzędnikach państwowych, o niesprawiedliwości, o niejednakowym traktowaniu wszystkich ludzi, o złym zarzadzaniu krajem przez dziesięciolecia, o ingerencji mocarstw zachodnich i krajów afrykańskich (Czad, Sudan, Libia…) w politykę wewnętrzną kraju, o ciągle powtarzających się przewrotach sterowanych i przygotowywanych z zewnątrz (nieprzypadkowo Patasse stracił urząd prezydenta kilka lat po „wypędzeniu” armii francuskiej z terytorium RCA), o rabowaniu bogactw naturalnych? Czemu nie karze się dygnitarzy państwowych, którzy są autorami albo wspólnikami upadku państwa i śmierci setek albo tysięcy niewinnych ludzi. Przeciwnie, daje się im schronienie w krajach europejskich i afrykańskich. Kiedy zaś nadarza się okazja wracają do RCA jako jedyni wybawiciele kraju i protagoniści pojednania (bez sprawiedliwości - nie daj Boże, by Bozize i ludzie z nim związani na powrót przejęli władzę).

W życiu ziemskim nie wszystko jest takie proste jak w niebie, dlatego warto na pewne wydarzenia, zwłaszcza konflikty popatrzeć ze wszystkich możliwych stron i zgłębiać je na ile się da zanim zostanie wypowiedziany osąd. Zwłaszcza istotne to jest w przypadku środków masowego przekazu, które mogą pomoc w zażegnaniu konfliktu albo go rozszerzyć.

Zastanawiałem się na przykład nad taką sceną: tydzień temu cały świat mógł – za pośrednictwem telewizji France24– oglądać niszczenie meczetu i stronicy Koranu. Niedaleko byli wówczas żołnierze francuscy, Fomac, żandarmeria, policja i Seleka. Nikt nie rozpędził rozpalonych młodych ludzi (wśród nich byli i chrześcijanie), powtarzano natomiast co pół godziny przez cały dzień, że chrześcijanie (wszyscy) walczą z muzułmanami. Przez kilka kolejnych dni, przy rożnego rodzaju wywiadach i i debatach telewizyjnych na temat RCA, w studio France24 na ekranie za dyskutującymi ciągle powracała bangijska scena niszczenia meczetu i stronicy Koranu. W jakim celu? Proste, w mediach konflikt w RCA to walka chrześcijan z muzułmanami. Trzeba im spieszyć z pomocą, bo się pozabijają.

Z pomocą spieszyć trzeba, bo rzeczywiście dużo ludzi ginie, ale nie z motywów religijnych tylko politycznych.