I tak was zabijemy!

kab /Robert Wnuk/Benedykt Pączka

publikacja 29.01.2014 10:37

Przed tygodniem bojówki Anty-Balaka zaatakowały islamistycznych rebeliantów Seleka w Bocaranga. Rezultat miasto wyzwolone z rąk rebeliantów. Trochę radości i nadziei. Później smutek i złość, bo miasto stało się łupem rabusiów i złodziei.

I tak was zabijemy!   br. Benedykt Pączka Ludzie chronią się na misji Kula na wylot, zdruzgotane kości...

Bocaranga

Zniszczono całkowicie kilka dzielnic, spalono domy (kilkaset), to co było najpiękniejsze poszło z dymem. Kilkanaście osób rannych, w tym (dzieci i kobiety), kilkoro zabitych (minimum 3 Seleka, 2 Anty-Balaka, 6 cywilów). Przy domu misjonarzy, na werandach, w salach parafialnych, setki ludzie, głównie dzieci i kobiety. Mężczyźni spędzali noce w ogrodzie.

"We wtorek o 13:00 razem z Cipriano chcieliśmy jechać drogą do Bozoum odwieźć dr Ione. Po 80 km mieliśmy mieć spotkanie z karmelitami, z którymi dr Ione miała odjechać  a my z powrotem. 5 km od Bocaranga dowiedzieliśmy sie o grupie Seleka, którzy sie zbliżają w stronę misji. Zawróciliśmy do domu" - pisze br. Robert Wnuk, kapucyn pracujący na tamtejszej misji.

"O 13h45 strzały w całym mieście. Potężne wybuchy, świst kul. Ludzie na naszej misji spanikowani, chowają sie gdzie kto może, do  łazienek, do kuchni, do pokojów. Strzały coraz bliżej, wreszcie kilka strzałów w nasze drzwi do refektarza i w bramę. Później na podwórzu kilkanaście strzałów. Ojciec Cirillo i ja wychodzimy z podniesionymi rękoma. Strzały z AK nie ustają. Kilkunastu Seleka wchodzą do naszych pokoi, biorą co popadnie, żądają pieniędzy, samochodów, strzelają pod nogi i w sufit, przy głowie. Jeden samochód uruchamiają i wyjeżdżają, drugi najpierw został ostrzelany, zniszczono deska rozdzielczą, rozbito szyby. Biorą kilkanaście motocykli, które ludzie pozostawili u nas, te które nie mogą odpalić - strzał w silnik.

Trwa to ponad 1h, grożą śmiercią, kilka razy wprowadzają pojedynczo do pokoi i strzelają. Później sytuacja się powtarza u sióstr. Do nas przychodzą jeszcze 2 grupy uzbrojone i sytuacja się powtarza. Około 16h odjeżdżają, a ludziom radzimy uciec do buszu. W ciągu dwóch minut kilkaset ludzi przerywa siatkę w ogrodzeniu i uciekają za szkołę katechistów do sawanny. Około 17h przyjeżdża jeszcze 1 samochód pełen uzbrojonych ludzi, ale ci nie są agresywni. Chcą tylko łańcuch do ciągnięcia innego samochodu. Na szczęście odjeżdżają. Na misji zostajemy we 3: Cipriano, Nestor i ja. Nestor ma zadraśniętą rękę od rykoszetu. Seleka wzięli jeden nasz samochód, jeden od sióstr i jeden dr Ione, nasz jeden motocykl i kilkanaście od ludzi, 3 komputery, kilkanaście telefonów (ludzie u nas je ładowali), aparaty fotograficzne, pieniądze i mniejsze drobiazgi".

W ogrodzie misjonarze znajdują starszego mężczyznę. Kula rozerwała mu nogę i przeszła na wylot. Jedna kobieta, z raną w brzuchu, kula na wylot, krwawi, pełno krwi. "Idę do sióstr po dr Ione, u sióstr tak jak u nas. Na szczecie nikt nie jest ranny, nie ma zabitych. Wracam do nas, kobiecie daje rozgrzeszenie, umiera dwie sekundy później. Przynoszą małą dziewczynkę, rana postrzałowa w nogę, kula przeszła na wylot. Lekarka ją opatruje. Na misji juz nie ma nikogo. Dochodzi 19h, później 21h, idziemy do swoich pokoi, później 23, później 01 i tak do rana. Za dużo jak na jedno popołudnie. Rano odprawiamy Msze, tak jak zwykle, sporo ludzi, przyszli też wziąć swoje rzeczy z misji. W sawannie odkrywają jeszcze kilka ciał, zabitych od kul, kilka rannych. Jedna kobieta 2 rany postrzałowe w jedno ramię, zdruzgotane kości".

Środa, oczekiwanie na następny przejazd Seleka.

"Nerwowo, nie wiadomo co robić, za co sie wziąć. Nestor idzie do buszu, Cyryl też. Jesteśmy z Cipriano. Chowamy niektóre rzeczy żeby być trochę zajętym. Wieczorem idziemy do domu naszego kucharza (Massayo), okolo 500 m od domu, twarda noc na ziemi, bez poduszki na natach. Wracamy dziś około 3h30 do domu. Rano Msza, mało ludzi, kilka sióstr. Cztery młodsze  siostry też mieszkają na polach a z nimi 24 dziewczyny z Foyer (internat).

Dziś cały dzień oczekujemy jesteśmy we dwóch, pojawia sie Cyryl i Nestor. U sióstr działa Internet, wiec korzystamy podając kilka wiadomości. Wczoraj mieli do nas dojechać  Seleka ale jeszcze nie dojechali. W mięście nie ma nikogo, niewielu AntyBalaka, nie maja juz naboi. Ale i tak grabią miasto bo karabin w ręku. Kilka razy przychodzą na misje, mówię, że nie mogę ich wpuścić z bronią, akceptują i odchodzą. Siostry decydują się spać dziś w szkole katechistów, my trochę dalej u naszego kucharza. Jest sam a cała jego rodzina w polu. Po chwilach prawdziwego zagrożenia i niebezpieczeństwa, jesteśmy relatywnie bezpieczni. Bracia z Czadu mówią, że może uda im sie odzyskać nasze samochody, które juz tam są. Poczekamy, zobaczymy. Właśnie pisząc te słowa słyszymy odgłosy samochodów. W nogi do buszu. Pisze po 1,5h. Siostry tez poszły do buszu. Zatrzymaliśmy się około jednego km od domu. Ciepło, słońce, kurz, muchy, itp. Pół godziny czekania, samochody podobno odjechały. Wracamy z Cipriano na misję, idę aż do szpitala i na główną drogę, ani żywej duszy. Słowa Ave Maria same cisną sie na usta. Na głównej drodze widać ślady dużego samochodu. Słyszę jakieś dźwięki. Spotykam jednego pana, który pracuje przy antenie telefonicznej. Mówi, że widział dwa samochody, jeden 10-kołowy i drugi mały. Ulga. Ten mały koloru czerwonego widziano wczoraj w Bouar i na niego właśnie czekamy. Wracam na misje około 500m, posyłam po siostry. Przychodzą do domu. Prawdopodobnie będzie spokojna noc... Prawdopodobnie będziemy spali w sawannie, ale chyba juz spokojniej. Gdzie te samochody pojechały - Ndim czy Ngaoundaye, na razie nie wiadomo. Na samochodzie było pełno żołnierzy Seleka. Miejmy nadzieje, że nie będę nic brać po drodze. Teraz próbujemy dzwonić do Lekarzy bez granic z Paoua (135 km od Bocaranga) aby ewakuowali trzech mocno rannych. Może dojadą jutro".

I tak was zabijemy!   br. Benedykt Pączka Pokój splądrowany przez rebeliantów Zdrada przez Selekę z Ngaoundaye – wcześniej nasi przyjaciele !

21 styczeń Ngaoundaye – miasteczko położone 20 km od Czadu i Kamerunu.

"Od samego rana zaczęli przychodzić do nas ludzie. Na misji mieliśmy około 100 osób. Około 13, dowiedzieliśmy się że Seleka zaatakowała  naszą misję w Bocaranga. Zaraz po tej wiadomości nasz gwardian (przełożony) zorganizował spotkanie – co robić. Odsyłamy  ludzi z naszej misji, niech uciekają na pola, w różne miejsca – u nas nie jest bezpiecznie. My zaczynamy chować pieniądze, komputery, telefony, rzeczy najbardziej wartościowe" - piszą misjonarze.

O godzinie 16:00 wszystko się zaczęło.

"Zobaczyłem motory a na nich uzbrojonych selekowców, którzy na początku patrolowali nasze miasteczko, szukając anti-balaka. Nie znaleźli ich… zatem do dzieła. Najpierw pojechali do sióstr (mieszkają od nas jakieś 600 metrów), kiedy ich zobaczyłem powiedziałem do mojego przełożonego – idziemy. Ubieramy habity i idziemy… okazuje się że wśród tej ekipy, są nam znani selekowcy, którzy przyjeżdżali do nas (wcześniej) napić się kawy, coli, rozmawiać o pokoju. Twierdzili że oni są inni, że chcą pokoju – a teraz nie ma możliwości dialogu, żadnej rozmowy. Wszystko trzeba oddać. Wchodzimy na podwórko do sióstr – wychodzi jeden z nich, załadował broń i nie kazał się ruszać, próbuje przekręcić głowę, włożyć rękę do kieszeni – mam tam telefon – bez szans, ładuje kałacha… po chwili czekania, pytają nas o pieniądze, oraz samochody. Mówimy że nie mamy ich przy sobie, jednak wszystko okazało się jasne – był z nimi jeden miejscowy człowiek - przewodnik, który doskonale znał nasze misje i rzeczy które posiadamy.

Zatem idziemy do nas jesteśmy prowadzeni przez 3 uzbrojonych selekowców. Najpierw pieniądze, nasz przełożony przynosi kasetkę z pieniędźmi i daje to co  mamy 43 000 CFA (około 100 euro), nie są zadowoleni. W tym czasie wszyscy stoimy na naszym podwórzu – broń skierowana w naszą stronę. Ok ! teraz samochody – gdzie je macie. W trakcie tych rozmów, ktoś do mnie dzwoni – telefon miałem w kieszeni – słyszą dzwonek telefonu – muszę go oddać… nie zdążyłem wyłączyć go.

Idziemy po samochody – prowadzeni jak skazańcy, przez 4 uzbrojonych selekowców. Gdzie idziemy – a no właśnie około 300 metrów od nas mamy zakład stolarski – i tam je schowaliśmy my. W trakcie drogi jesteśmy popędzani – aby iść szybciej – jeden z nich mówi do nas „ potrzebujecie kopniaka aby iść szybciej”. Dochodzimy do drzwi – biorę klucze, nie mogę znaleźć klucza, do kłódki – trudno, ręce mi się trzęsą, po chwili znów jeden Seleka ładuje broń…. Znajduje, otwieramy – zabierają dwa samochody oraz naszego współbrata Rolanda, który jedzie z nimi jako kierowca. Wcześniej podczas rozmów – mówią do naszych braci Afrykańczyków – „i tak WAS zabijemy”.

Zabierają samochody, komputery, telefony, pieniądze i odjeżdżają z naszym bratem kapucynem, a my się martwimy co dalej, co będzie – czy go nie zabiją. Smutek, smutek i to ciągle pytanie co będzie z Rolandem…

Odpalam Internet – bo tylko to mi zostało, natychmiast dzwonie do Bouar – do br. Jacka Dębskiego, mówiąc o całej sytuacji… 2 siostry oraz Ewelina – świecka wolontariuszka proszą mnie o spowiedź. Idziemy do kaplicy, modlimy się – a tu nagle głos, Roland wrócił – co za radość, Seleka puściła go z latarką – szedł piechotą 7 km, był około 21 u nas…

Cała noc była bezsenna, najdrobniejszy szelest, huk – sprawiał że zrywaliśmy się na żywe nogi.

Środa 22 stycznia, godz: 13:00 – otrzymujemy komunikat, że Seleka jedzie w naszą stronę. Biegnę szybko do mojego pokoju, patrzę przez okno – to prawda, widzę samochód a na nim kilku żołnierzy Seleki. Zatem w nogi – krzyknąłem komunikat, siostry, ewakuacja – mieliśmy jedna minutę aby to zrobić. Mały plecak i w nogi w stronę ogrodu który prowadzi do wioski, a  stamtąd już do buszu. Słyszymy strzały – okazało się później, że strzelali w nasza stronę.

Na misji został br. Francesco – Włoch, oraz 2 braci Środkowoafrykańczyków. Seleka kazała im iść do naszej jadalni a ci zaczęli plądrować nasze pokoje. Gdzie nie mogli wejść z broni niszczyli zamki i wchodzili. Dwa pokoje naszych braci Afrykańczyków – zupełnie splądrowane, nasz składzik żywnościowy oraz cześć rzeczy elektronicznych.  Po tym drugim napadzie – byliśmy nie do życia. Podjęliśmy decyzje że opuszczamy misje...

"Wszystkich dziennikarzy, którzy chcą jednoczyć się z narodem wyzyskiwanym od ponad 20 lat,  proszę o pomoc aby nagłośnić co ma miejsce w jednym z najbiedniejszych krajów świata..." - pisze brat Benedykt Pączka, pracujący również na tamtejszej misji.

Więcej korespondencji polskich misjonarzy z ogarniętej wojną RŚA, na portalu wiara.pl: Listy z obozu w Bouar

 

Jutro świadectwo świeckiej misjonarki oraz siostry zakonnej pracującej na tamtejszej misji.