Tego najbardziej się bałam

kab /Ewelina Krasnowska/Barbara Samborska

publikacja 31.01.2014 09:40

Dzień przed napadem na nasze misje ludzie zaczęli znosić do nas swoje cenniejsze rzeczy... - relacjonuje z Republiki Środkowafrykańskiej, świecka misjonarka, Ewelina Krasnowska. W końcu przyszli Seleka. "Z przewodnikiem, który mówił w sango i dokładnie wiedział gdzie wszystko się znajduje. Oni natomiast mówili po arabsku" - opisuje s. Barbara Samborska SMBP

Tego najbardziej się bałam Benedykt Pączka OFMCap Łuski znalezione w pokoju na placówce misyjnej

Doszło do mnie że mogłam zostać zgwałcona… - Ewelina Krasnowska

Dzień przed napadem na nasze misje ludzie zaczęli znosić do nas swoje cenniejsze rzeczy. We wtorek (21stycznia) od samego rana również znoszone są rzeczy do nas. Na mieście panuję cisza, która krzyczy, że coś jest nie tak. Po informacjach z Bocarangi – wszystkie osoby które były u nas (3 rodziny), odesłaliśmy do domów, gdyż już wiemy, że to nie jest bezpieczne miejsce dla nich. W momencie gdy odchodziła ostatnia rodzina, usłyszeliśmy pierwsze strzały. Rodzina cofnęła się na nasze podwórko, jednak s. Basia powiedziała żeby uciekali czym prędzej, misja nie jest bezpiecznym schronieniem.

Przez okna zauważyłam pierwsze motory, 4 osoby na dwóch motorach. Wyszłyśmy przed dom i jeden z selekowców zapytał czy nie ma wroga na posesji. Basia odpowiedziała, że są tylko 3 misjonarki i nie ma więcej nikogo. Kazano nam otworzyć bramę i pojawili się wszyscy – 8 osób, uzbrojeni w kałasznikowy oraz rakiety. Zażądali benzyny oraz samochodu. Basia odpowiedziała że, samochód został wywieziony do Kamerunu. Zażądali pieniędzy, telefonów, komputerów.

Basia poszła do pokoju, a z nią razem jeden z nich – aby dać mu pieniądze, a później każdy z nich wziął nas pojedynczo i kazali otwierać pokoje. Basia miała przygotowane pieniądze około 100 000 CFA oraz Ania 40 000 CFA. Pozabierali wszystkie telefony, które znaleźli, szukali dosłownie wszędzie… powiedzieli że mamy dać samochód. Mamy wsiadać na motor i jedziemy po samochód. Odpowiedziałyśmy że samochód mamy w Kamerunie a motoru nigdy nie miałyśmy.

Po tych przepychankach, zabrali nas każdą z osobna i kazali otwierać pokoje. Będąc w pokoju z jednym z nich, pociągnął mnie za bluzkę liczył na coś więcej. W tym momencie wkurzyłam się i wyszłam z pokoju na dwór. Szedł za mną z karabinem, i na podwórzu przeładował magazynek… bałam się, ale gorszy strach mnie ogarniał jak zostawałam sama z którymś z nich w pokoju. Otwierałyśmy wszystkie pokoje, wchodzili i zabierali co uważali za wartościowe. Cały czas mówili pieniądze, i straszyli nas bronią że nas zabiją. Jednak nic im się nie udało zrobić, próbowali nas nakłonić do współżycia, przymusić bronią. Dopiero później doszło do mnie że mogłam zostać zgwałcona lub po prostu stracić życie…

Pomimo tego że jadąc do RCA na misje dużo wiedziałem o tym co się tutaj dzieje, ta sytuacja jednak pokazała mi do czego są zdolni bandyci pochodzący z CZADU i Sudanu. Dziwi mnie to, że ta wojna nie jest nazwana po imieniu, CZAD przeciw RCA. W momencie kiedy sąsiadujące kraje zamykają granice, Czad przyjmuje tych złoczyńców, jako bohaterów, którzy złupili ten biedny kraj i teraz spokojnie mogą wracać. Ubierają cywilne ciuchy i żyją normalnie.

Nie żałuję mojej decyzji, którą podjęłam aby przyjechać tutaj pomimo tych wydarzeń, które miały miejsce w naszym mieście. Nie chcę opuszczać misji oraz ludzi tutaj mieszkających. Wydarzenia te pokazują jak człowiek może reagować, kiedy jest zagrożone jego życie.

Po tym zajściu (21 stycznia) poprosiłam br. Benka o spowiedź bo tak naprawdę w przyszłości wszystko może się wydarzyć.

Bałam się że nas wywiozą… - s. Barbara Samborska SMBP

Pracuje na misjach od 4 lat, w Ngaoundaye od września 2013 roku. Po raz pierwszy w taki sposób – face en face miałam spotkanie z Seleką. Byłyśmy w trakcie ewakuowania się do braci kapucynów, kiedy usłyszeliśmy strzały, wiedziałyśmy że już nie możemy uciec, więc wyszłyśmy z podniesionymi rękoma. Jak wychodziłyśmy strzelali w powietrze. Chcieli nas chyba przestraszyć.

Kazali nam otworzyć bramę, grzecznie się z nami przywitali, podając dłoń. Pytali nas czy jest u nas anti-balaka, po czym przeszli do konkretów, i od tej pory nie odstępowali nas na krok. Pieniądze, telefony, komputery, samochód – oto ich oczekiwania. Przyszli z przewodnikiem, który mówił w sango i dokładnie wiedział gdzie wszystko się znajduje. Oni natomiast mówili po arabsku.

Dałam im pieniądze 110 000 CFA (jakieś 200 euro), później chodzili od pokoju do pokoju żądając pieniędzy. Po tym rabunku kazali nam wyjść na zewnątrz. Bałam się że gdzieś nas wywiozą. Znałam ich twarze, no właśnie ich szef też wiedział że jestem dyrektorką szkoły, którą prowadzimy. Kazał mi wsiąść na motor i pokazać gdzie jest samochód. Ja nie wsiadłam, to później chcieli mi zabrać moje dokumenty, żeby mnie szantażować, trzeci coś wspominał o sznurkach, nie wiem czy chcieli nas bić czy związać – i po chwili cześć z nich odjechała w w stronę kapucynów. Dwóch zostało aby nas pilnować , abyśmy czasem nie wezwały pomocy.

Jeden z nich wziął Ewelinę (świecka wolontariuszka) i zaprowadził do jednego z pokoi, później kolej na nas, brał nas za rękę i wprowadzał do domu, po czym rzucił propozycje aby ściągnąć ubranie, jak powiedziałem że nie to przyłożył broń. Po kilku minutach – zrezygnował, widząc nasz upór. Krzyczeli pieniądze, komórki, wszędzie gdzie były drzwi, musieliśmy je otwierać.

Nie bałam się o życie, bałam się że nas wywiozą, zwiążą sznurami i nas zgwałcą. Tego się najbardziej bałam. Miałam w sobie wewnętrzny spokój…

Chyba 5 minut przed ich przyjazdem, zdążyłyśmy spożyć Pana Jezusa z naszej kaplicy, aby seleka nie sprofanowała najświętszego Sakramentu, zabrałem także do mojej osobistej torebki Relikwie bł. Honorata Koźmińskiego, kapucyna, i przez cały czas chodzę z nimi – aż do tej pory.

Nie wiem kto stoi za tą rebelią, wiem jednak że seleka to tylko pionki, które są kierowane przez kogoś. Ktoś pozwala tym bandytą wracać do kraju, którzy: zabijali, gwałcili, kradli, palili domy i co tylko sobie można wyobrazić – a teraz wracają z wielkimi łupami jako prawdziwi bohaterzy. Myślę, że za jakiś czas znów wrócą – jak tylko trochę sytuacja się polepszy.

Podczas tych wydarzeń, nie chciałam opuszczać misji, ale był u mnie taki krytyczny moment aby gdzieś uciec, ale był to tylko moment. Ani nie można się modlić, ani pracować, tylko myśleć jak i gdzie uciekać i kiedy przyjadą. To młodzi chłopcy, 17, 18 lat, często po spożyciu narkotyków są zdolni do wszystkiego.

Mam nadzieję, że przełożeni obrony tego kraju, Francja – wyślę w stronę granicy, kilku żołnierzy aby nas strzegli, jeżeli zaś nie (a to już prawie tydzień) jesteśmy zdani sami na siebie. Będziemy uciekać i chronić się tak jak mieszkańcy tego miasta.