Być lepszą

Eliza Białek

publikacja 01.04.2014 06:00

Nie miałam odwagi powiedzieć prawdy. Ze stra­chu przed gniewem, krzykiem i – w konsekwencji – ciszą, stałam się mistrzynią kłamstw wymyślanych na poczekaniu.

Mamy się zmieniać, do­skonalić, stawać lepszymi... Roman Koszowski /GN Mamy się zmieniać, do­skonalić, stawać lepszymi...
To jest moim pragnieniem jako człowieka stworzonego przez Boga

Zawsze…

Razem z mamą klękałam przed łóżkiem, robi­łam znak krzyża na czole, ustach i sercu, splatałam dłonie i wypowiadałam słowa Ojcze nasz i O Jezu, obrono moja.

Kłamałam, gdy niechcący stłukłam filiżankę z Chodzieży, zarobiłam dwóję czy wyjadłam mleko w proszku z niebieskiego woreczka, schowanego na najwyższej półce lub gdy po rozwałkowanym placku makaronu zostawała kropka wielkości rodzynki.

Chciałam wyjechać z domu, jak najdalej i na jak najdłużej.

W naszym domu było głośno. Od awantur, krzyku, przekleństw, trzaskania drzwiami, rzucania półkami. Marzyłam, aby przyszła cisza. Byłam pewna, że jak przyjdzie, to będzie lekarstwem na wszystkie nasze problemy i będziemy żyli długo i szczęśliwie.

Wstrzymywałam oddech i chodziłam na pal­cach, aby nie zbudzić taty, który – po ciągnących się w nieskończoność godzinach – zasnął. Wszyscy, udrę­czeni wyczekiwaniem, oddychaliśmy z ulgą, kiedy ten moment nadchodził.

Kochałam mamę i tatę i nadal kocham. Chcia­łam im to powiedzieć, ale nie umiałam.

Nigdy…

Nie modliłam się więcej ponad to, czego się wy­uczyłam. Aż w końcu przestałam mówić nawet to.

Nie miałam odwagi powiedzieć prawdy. Ze stra­chu przed gniewem, krzykiem i – w konsekwencji – ciszą, stałam się mistrzynią kłamstw wymyślanych na poczekaniu.

Nie jeździłam na wakacje. Nie było nas na to stać. Nie lubiłam wracać do szkoły, w której co roku 2 września na języku polskim musiałam pisać wypra­cowanie na temat: „Jak spędziłam wakacje?”. Nie mo­głam, tak jak reszta klasy, pochwalić się wyjazdami na kolonie, obóz czy wczasy.

Nie przyszła cisza. Przynajmniej nie taka, która rozwiązałaby nasze problemy i uczyniła nas szczęśliwą rodziną. Przychodziła inna, jak gość nieproszony, któ­ra zamykała mamie usta, kiedy zrobiliśmy coś złego lub nie zrobiliśmy tego, co zrobić powinniśmy. Cza­sami mama milczała kilka dni. Chcąc się pozbyć tej ciszy, zadającej nam rany głębsze niż warzecha, porzu­caliśmy dziecięcą dumę i przychodziliśmy przeprosić. Mama nie przyjmowała przeprosin, nie brała na kola­na i nie gładziła po głowie, tuląc do piersi. Odpowia­dała nam milczeniem albo krzykiem.

Nie zbiegałam ze schodów, nie hałasowałam, nie zapraszałam koleżanek. Nie mogłam sobie pozwolić na beztroską zabawę, bo nie chciałam, by tata się obu­dził i by ktokolwiek wiedział, co się u nas dzieje.

Rodzice nie powiedzieli mi, że mnie kochają. Wiem, że tak jest, bo okazują to nieudolnie swoją tro­ską, nadopiekuńczością.

***

Nauczyłam się bawić w kątku cichuteńko, za­nim zapragnęłam beztroskiej i głośnej zabawy.

Nauczyłam się obrażania, trzaskania drzwiami, odwracania się i cichych dni, zanim dowiedziałam się, że należy rozmawiać o tym, co trudne, aby rozwiązy­wać konflikty.

Nauczyłam się powtarzać Bogu monologi wy­uczonych modlitw, zanim odkryłam, że On pragnie dialogu ze mną.

Nauczyłam się odrzucać proszących o wybacze­nie, zanim otrzymałam Boże przebaczenie.

Nauczyłam się kłamać, zanim poznałam, że ist­nieje Prawda.

Nauczyłam się chować do kieszeni strach, ból, samotność czy wstyd, zanim zrozumiałam, że mam prawo do swoich uczuć i nie muszę ich ukrywać.

Kazano mi żyć, ale nauczono mnie powoli umie­rać. To tak jakby wymagać umiejętności czytania od dziecka, którego nauczyliśmy rozróżniać cyfry.

Jednak ani to, co było zawsze, ani też to, czego nie było nigdy, nie pokazuje pełnego obrazu mojego domu. Pomiędzy tym, co zawsze, a tym, co nigdy, było to, co czasami. I to było najważniejsze, bo różniło się od tego, co zawsze i nigdy. Zaskakiwało miło, bo było zmianą na lepsze. Może krótkotrwałą, ale owocną, bo na moment stawaliśmy się normalną rodziną.

Czasami…

Mama lub tata przychodzili do mojego sklepu, urządzonego gdzieś w ogrodzie lub szopie, i kupowali puste opakowania, butelki i słoiki po różnych pro­duktach, a ja czułam się jak kobieta za ladą z czecho­słowackiego serialu.

Chodziłam z tatą na grzyby. Uczył mnie szukać maślaków pod modrzewiami i sosnami, koźlaków pod brzozami czy borowików przy dębach i bukach. Uczył mnie odróżniać pieczarkę od podobnego jej muchomora, a po znalezieniu delikwenta wołać „daj Boże szczęście” znaleźć kolejnego.

Jeździliśmy na wycieczki jednodniowe. Na Rów­nicę, do Karpacza. Mama przygotowywała jedzenie i pakowała koce, abyśmy mogli zjeść obiad na jakiejś polance. Moimi ulubionymi w tych wycieczkach były dwa stałe punkty: lody i rowery wodne w Strumieniu.

***

To, co zdarzało się czasami, zmieniało moje emo­cje, myśli i samopoczucie. Na chwilę przestawałam się bać, chodzić na palcach i wstrzymywać oddech. Łzy, będące na porządku dziennym, zastępował śmiech, a niepewność i strach ustępowały miejsca bezpieczeń­stwu. Po latach te momenty, a przede wszystkim Boża obecność w moim życiu, sprawiają, że z miłością my­ślę o mojej rodzinie. Dzięki nim wiem, że wspólna wyprawa na grzyby lub zabawa w sklep może tu i teraz zmienić czyjeś życie na lepsze.

Może nigdy nie dokonam niczego wielkiego, może zawsze będę marzyć o tym, że zmieniam świat. Jednak, mówiąc najbliższym, że ich kocham, prze­baczając to, co zdążyło się zabliźnić i to, co świeże, czy rozmawiając – jak gdyby nigdy nic – z kimś, kto odwrócił się do mnie plecami i milczy, przerywam błędne koło złych schematów i wzorów wychowania przekazywanych z pokolenia w pokolenie. Wiem, że wtedy zmieniam kawałek mojej rzeczywistości, a ra­zem z nią życie własne i wszystkich tych, którzy są lub dopiero będą w nim obecni. Niby nic, a tak to się zaczyna. Za każdą dużą zmianą stoi szereg małych – w nas samych, w naszych domach, rodzinach, społecz­nościach. Trudno być ich inicjatorem, gdy skamieliny nawyków, schematów i przyzwyczajeń wyniesionych z domu ani drgną. Mamy się jednak zmieniać, doskonalić, stawać lepszymi – to jest moim pragnieniem jako człowieka stworzonego przez Boga. Z Jego po­mocą nauczyłam się mówić „kocham”, zanim samej dane mi to było usłyszeć.

***

Artykuł pochodzi z „Warto” - nowoczesnego czasopisma o relacjach i duchowości. Więcej tekstów na www.warto.cme.org.pl

Być lepszą