U źródeł po prawdę

GN 12/2014 Płock

publikacja 30.05.2014 10:16

O trudnej historii, która zaczęła się w Płocku, i o liście w Watykanie, 
który wciąż czeka na odpowiedź, z autorem najnowszej książki „Święte Oficjum a mariawici” ks. prof. Henrykiem Seweryniakiem rozmawia ks. Włodzimierz Piętka.


Poszukiwania ks. prof. Henryka Seweryniaka w archiwach watykańskich trwały za pontyfikatu trzech papieży: Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka ks. Włodzimierz Piętka /GN 
Poszukiwania ks. prof. Henryka Seweryniaka w archiwach watykańskich trwały za pontyfikatu trzech papieży: Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka

Ks. Włodzimierz Piętka: We wstępie do swej najnowszej książki Ksiądz Profesor pisze, że od samego początku historia ta wzbudzała „ogromne dyskusje, napięcia i kontrowersje”. Dlaczego więc wracamy do historii aż z początku XX wieku?


Ks. prof. Henryk Seweryniak: W mojej książce rzeczywiście chodzi o wydarzenia z początku minionego wieku, a dokładniej o lata 1903–1906, kiedy to mariawici podejmowali starania o uznanie ze strony Stolicy Apostolskiej (zajmowała się tym ówczesna Kongregacja Świętego Oficjum). Do tej pory badacze opierali się zwykle na dość skąpych materiałach i spoglądali na początki mariawityzmu bądź przez pryzmat reform społecznych, prowadzonych przez pierwszych mariawitów, bądź tragicznych działań mariawickiego abp. Jana Kowalskiego w latach 20. i 30. ubiegłego wieku. Jeśli jednak chcemy poważnie myśleć o pierwszych latach mariawityzmu i próbach rozwiązywania tego, co przez całe lata nazywano „kwestią mariawicką”, to trzeba sięgnąć do bogatszych źródeł. A one istnieją – były zbierane w rzymskim Archiwum Kongregacji Nauki Wiary, dawnego Świętego Oficjum, a obecnie są już udostępniane.


Od lat jestem zaangażowany w dialog z braćmi mariawitami. Zawsze byłem przekonany, że dramatyczny podział, jaki dokonał się w Płocku, również tutaj może zostać zakończony. Często rozmawiałem o tym z niektórymi księżmi mariawickimi, którzy mnie odwiedzali w seminarium. Te rozmowy bywały niekiedy głębokie i wzruszające, bo ci księża, wchodząc w mury płockiego seminarium, byli również świadomi, że niejako wracają do miejsca, gdzie na samym początku mariawityzm spotkał się z wielkim zainteresowaniem (niektórzy pierwsi księża mariawiccy tutaj pracowali), a z drugiej strony, że właśnie tu tę sprawę od początku krytycznie badano. 

W rozmowach z nieżyjącymi już dzisiaj duchownymi mariawickimi, zwłaszcza bp. Romanem Nowakiem czy ks. Wawrzyńcem Rostworowskim, dochodziliśmy do wniosku, że jest to sprawa bolesna, po ludzku bardzo trudna do rozwiązania; że sami tego nie dokonamy i że tylko jeśli Duch Święty zechce i kiedy On zechce, ten podział ustanie. Musimy jednak naszymi ludzkimi siłami „pomagać Duchowi Świętemu” i współpracować z Nim przez zmierzanie do prawdy w miłości. Na tym fundamencie powstała Komisja Mieszana do spraw Dialogu Teologicznego pomiędzy Kościołem Katolickim i Kościołem Starokatolickim Mariawitów. I właśnie wtedy, na prośbę strony mariawickiej, podjęliśmy badania archiwaliów, przechowywanych w Stolicy Apostolskiej. Okazało się, że są tam przekazywane niemal wszystkie pisma, petycje, prośby, oświadczenia, decyzje związane z tą kwestią. Nie można ich pomiąć w naszym poszukiwaniu prawdy w miłości. I właśnie dlatego wracamy do tej historii.


Jak wyglądała wizyta w Watykanie, zwłaszcza kwerenda w archiwum Kongregacji Nauki Wiary?


To była jedna wielka „Boża przygoda”. Dzięki wsparciu prymasa kard. Glempa i innych biskupów, w Stolicy Apostolskiej pozytywnie odpowiedziano na prośbę naszej komisji. Jako jeden z pierwszych archiwalia badał w końcu lat 90. ks. Ryszard Kolczyński, studiujący wtedy w Rzymie nasz płocki ksiądz. On też dokonał wstępnego ich spisu. Już po samych tytułach tych licznych pism można było się domyślać, że mamy do czynienia z nieznanymi dotąd, niezwykle ciekawymi, zbiorami. Potem już sam, trzy razy, udawałem się do Rzymu i za każdym razem przez blisko tydzień spisywałem, tłumaczyłem i streszczałem te archiwalia. 

W uzyskaniu kolejnych pozwoleń bardzo wspomógł mnie bp Piotr Libera, a na miejscu kompetentną i braterską pomocą służył mi pracujący w kongregacji Polak – ks. Albert Warso. W sumie zbadałem około tysiąca dokumentów, zapisanych po polsku, łacinie, włosku i francusku. Była to bardzo żmudna i wyczerpująca praca, tym bardziej że w archiwum niczego nie wolno fotografować – mogłem jedynie przepisywać i streszczać. Mogłem też kupić fotokopie. 

Moja książka ma przede wszystkim charakter dokumentacyjny – przedstawiam w niej, tłumaczę i streszczam niemal wszystkie zachowane w Tabularium, czyli Archiwum Kongregacji Nauki Wiary, dokumenty dotyczące kwestii mariawickiej. Dodam, że nie bez wzruszenia brałem do ręki nieznane dotąd wskazania św. Piusa X, pisma bł. abp. Nowowiejskiego czy Marii Franciszki Kozłowskiej, ks. Adama Sapiehy, późniejszego legendarnego arcybiskupa Krakowa, czy ks. Jana Ziei. 


Co było największym zaskoczeniem i odkryciem w badaniu „kwestii mariawickiej” w Watykanie?


Przede wszystkim okazało się, że w Stolicy Apostolskiej bardzo dokładnie ją badano, czego dowodem są interwencje samego św. Piusa X, co najmniej kilka posiedzeń całej Kongregacji Świętego Oficjum w tej sprawie, a także nieznane dotąd badaczom, wielostronicowe druki wewnętrzne, publikowane przez konsultorów Świętego Oficjum dla papieża i kardynałów – członków tej kongregacji. Nieprawdziwe jest zatem dość rozpowszechnione twierdzenie, że Stolica Apostolska potępiła mariawitów bez głębszego zbadania sprawy. W tych drukach wewnętrznych, a potem także w samej antymariawickiej encyklice „Tribus circiter” z 1906 roku, wskazuje się błędy w tzw. objawieniach Marii Franciszki Kozłowskiej i relacji złożonej przez nią przed komisją, powołaną przez ówczesnego biskupa płockiego. Niezgodny z rzeczywistością jest zatem zarzut, że u podstaw potępienia nie znajdowały się żadne kwestie natury dogmatycznej. 

Okazało się także, że decydującego głosu w odrzuceniu mariawityzmu nie miał – jak dotąd twierdzono – biskup płocki Jerzy Szembek, bowiem najbardziej zabiegał o to arcybiskup warszawski Teofil Chościak-Popiel. Oczywiście, jak zawsze, warto było być może jeszcze rozmawiać, czekać. Tej cierpliwości obu stronom chyba zabrakło.


Ale wyniki poszukiwań w Tabularium to również kwestie trudne w dialogu katolicko-mariawickim.


Tak, i one pojawiły się już w toku prac komisji. Kiedy dotarły do nas pierwsze fotokopie dokumentów, przechowywanych w Kongregacji Nauki Wiary, bracia mariawici dostrzegli, że zawarty tam łaciński przekład podstawowej księgi objawień Marii Franciszki Kozłowskiej odbiega od tekstu oryginalnego, że pominięto w nim pewne fragmenty, skrócono. Moja pierwsza wizyta w Rzymie była spowodowana tym faktem, bo w toku naszego dialogu pojawiło się podejrzenie o fałszerstwo. Dotyczyło ono – chociaż nigdy bracia mariawici nie powiedzieli tego wprost – albo kurii płockiej, albo Kurii Rzymskiej. 

Dobrze pamiętam, jak 3 lutego 2009 roku dotarłem do tego tekstu „objawień”, który sami mariawici blisko 100 lat wcześniej przekazali biskupowi płockiemu, ten z kolei przesłał go do Stolicy Apostolskiej. Okazało się, że w tekście tym znajdują się wszystkie wspomniane skróty czy też pominięcia. Z jakichś powodów pierwsi mariawici opuścili te fragmenty. Kilka miesięcy później, gdy w sierpniu 1903 roku delegacja mariawicka pojechała do Rzymu, złożono już pełny tekst, który zachował się w archiwum. Sprawa ta stała się przedmiotem naszej dyskusji jeszcze w toku prac komisji mieszanej i jest przedstawiona w dokumencie „Ze źródeł kwestii mariawickiej”, wypracowanym przez nasz zespół. W mojej książce daję próbę jej szczegółowego rozwiązania.


Zaskoczeniem było dla mnie również pismo z 8 lutego 1906 roku, w którym przebywający wtedy w Rzymie czołowi księża mariawiccy Jan Kowalski i Roman Próchniewski żądają rychłego wystawienia przez papieża dokumentu następującej treści: „Maria Franciszka z domu Kozłowska, ustanowiona przez Boga Najświętszą, jest Matką Miłosierdzia dla wszystkich ludzi wezwanych i wybranych do zbawienia na te Ostateczne czasy Świata; wszystkim kapłanom Mariawitom jest przez Boga nakazane szerzenie Kultu Najświętszego Sakramentu i Najświętszej Maryi Panny Nieustającej Pomocy na całym okręgu ziemi, bez jakikolwiek ograniczeń ani prawem kościelnym, ani prawami ludzkimi, ani zwyczajowymi, ani jakąkolwiek władzą Kościelną czy ludzką i jeśli ktoś ośmieliłby się przeciwko tej naszej deklaracji mówić, pisać lub działać, niechaj wie, że prowadzi do katastrofy wiary”. 
Później obaj przywódcy mariawiccy wycofali swoje żądania. Jednak z tego i dziesiątków innych dokumentów wynika, że idąc za kolejnymi „objawieniami” Marii Franciszki Kozłowskiej z lat 1899–1900, mariawityzm, podobnie jak wiele wcześniejszych tego typu ruchów, na początku XX wieku zaczął zmierzać w kierunku antykatolickiego millenaryzmu czy niezdrowego mesjanizmu. Piszę o tym w książce i do jej lektury osoby zainteresowane serdecznie zachęcam.

Co wniesie ta publikacja we wzajemne relacje między naszymi Kościołami? Jak mamy na siebie patrzeć: katolicy i mariawici w świetle przedstawionych dokumentów, a z drugiej strony urazów, żalu, pretensji oraz w perspektywie synodalnego dokumentu, w którym jest mowa o trosce o dialog ekumeniczny?


Jeszcze raz podkreślam – badania te rozpocząłem na prośbę strony mariawickiej. Stawiają nas one wobec prawdy historycznej o korzeniach mariawityzmu. Wielu z pierwszych mariawitów kierowało się na początku prostym odruchem pobożnego serca i jakimś pragnieniem odnowy Kościoła. Niestety, później zeszli oni na pozycje, na które często schodziły tego rodzaju ruchy w Kościele: uznali siebie za „jedynych czystych”. O historii lat 20. i 30. już nie wspominam. Przedstawione przeze mnie dokumenty świadczą, że niestety ma ona swoje korzenie znacznie głębiej, niż dotąd myśleliśmy. 
Jeśli natomiast chodzi o współczesnych mariawitów, to żyją oni w głębokim przekonaniu o świętych początkach swojej wspólnoty, o krzywdzie, jakiej doznali ich przodkowie (z dokumentów przedstawianych w książce jasno wynika, że nie była to krzywda wyrządzana tylko przez jedną stronę) i starają się być wspólnotą ludzi głęboko pobożnych. Tego ducha modlitwy sam doświadczyłem podczas licznych naszych spotkań. Dzisiaj jednak także społeczność mariawicka musi spojrzeć na swoje początki i przyczyny bolesnego podziału w duchu większego realizmu. Nasz synodalny dokument o ekumenizmie przypomina o konieczności patrzenia na mariawitów jako na chrześcijan, o obowiązku wzajemnego szacunku i dalszego poszukiwania prawdy w miłości. I to już dzisiaj się udaje. 


Na koniec dodam, że niezwykle poruszające było dla mnie zapoznanie się w Tabularium z krótkim listem, skierowanym do mariawickiego arcybiskupa Jana Michała Kowalskiego przez ks. Jana Zieję, charyzmatycznego kapłana, późniejszego kapelana Szarych Szeregów i współzałożyciela KOR. Jako duszpasterz na Podolu w latach 20. ubiegłego wieku ks. Zieja opracował rodzaj statutów dla liderów parafialnych, żyjących duchem królestwa Bożego. Statuty te zaniósł do Rzymu (długą część drogi przemierzył pieszo), ale przesłał je również do abp. Kowalskiego. W liście, który dołączył do swoich statutów, napisał: „+Bracie! Kościół Rzymsko-Katolicki jest zawsze naszą mądrą, roztropną i dobrą matką – i jeśli tego będziemy godni – da nam możność życia i pracy w duchu załączonego przy niniejszym »Zarysie«. – Pomódl się, zastanów i powiedz, czy nie takie były Twoje pierwsze marzenia – Twoja »pierwsza miłość«. – Zdecyduj się śmiało na powrót do Kościoła Rzymsko-Katolickiego i na pracę nad przybliżaniem czasów »Jednego Pasterza i jednej owczarni« w ludzkości całej”.


To bardzo wzruszający tekst, napawający nadzieją, ostatni z włączonych do akt mariawickich w archiwach watykańskich. I jakby wciąż czekający na odpowiedź.