Żyjemy do końca

Jacek Dziedzina

publikacja 30.03.2015 13:44

Co robi ginąca cywilizacja chrześcijan w Iraku? Ginie. Na odchodne jeszcze przebacza oprawcom, nie oskarża Boga i... buduje uniwersytet. Ks. Douglas al-Bazi, torturowany przez islamistów, opowiedział nam o dumie z kraju, który połamał mu żebra i powybijał zęby.

Żyjemy do końca jakub szymczuk /foto gość

Nie wiem, skąd się wzięła ta plotka, że jestem byłym amerykańskim komandosem, który został księdzem – śmieje się na początku rozmowy. Faktycznie, jego przyjazd do Polski był anonsowany tą błędną informacją. – Jestem Irakijczykiem z krwi i kości, księdzem Kościoła chaldejskiego, pozostającego w jedności z Rzymem, a tylko po święceniach kapłańskich odbyłem krótką służbę w irackim wojsku, jak każdy po studiach – wyjaśnia. I to by było na tyle, jeśli chodzi o „komandosa” w CV. Choć może nie do końca – ostatnie lata postawiły go bowiem w sytuacjach, z których niejeden komandos nie wyszedłby cało. Dziś jest prawdziwym komandosem, nie tylko duchowym, dla swoich wiernych, którzy musieli uciekać z Mosulu i innych miejscowości opanowanych przez terrorystów z Państwa Islamskiego. Ks. Douglas uruchomił Centrum Mar Elias – wielki obóz dla uchodźców z Iraku w Ankawie, na przedmieściach miasta Erbil (stolica irackiego Kurdystanu na północy kraju). – Używam słowa centrum, a nie obóz, który kojarzy się negatywnie. Nie nazywam jego mieszkańców uchodźcami, bo to są po prostu nasi ludzie, nasi krewni – zaznacza. Poczucie godności w tak niegodnych rdzennych mieszkańców tej ziemi warunkach jest znakiem rozpoznawczym irackich chrześcijan.

My, Irakijczycy

Tylko w ciągu jednego dnia, 6 sierpnia 2014 roku, Centrum Mar Elias przyjęło 18 tys. rodzin – ok. 35 tys. ludzi. Zajęli wszystkie kościoły, szkoły, parkingi. Na terenie olbrzymiego ogrodu diecezja Erbil postawiła wojskowe namioty. A trzy tygodnie temu Centrum dostało też karawany do zamieszkania – ta pomoc przyszła od episkopatów różnych krajów, także dzięki polskim biskupom. Międzynarodowa organizacja Pomoc Kościołowi w Potrzebie jest ciągle na miejscu i w różnych częściach świata organizuje pomoc dla irackich chrześcijan. – W Mosulu były cztery diecezje i w ciągu jednego dnia zniknęły całkowicie, to znaczy ludzie musieli uciekać.

W Erbil przyjęliśmy wiernych wszystkich czterech diecezji: chaldejskiej, syryjsko-katolickiej, ormiańsko-ortodoksyjnej i syryjsko-ortodoksyjnej. Nasza diecezja zaczęła wynajmować domy, także dzięki pomocy z Polski. Mieszka już w nich ponad 2000 rodzin, mamy też ponad 650 karawan – 3 na 6 metrów na rodzinę. Nie pozwalamy już mieszkać ludziom w namiotach, bo to nie jest zbyt komfortowe i godne na dłuższą metę – wylicza ks. Douglas. Nadal jednak część osób mieszka w szkołach. Do prowadzonej przez diecezję kliniki codziennie przychodzi ponad 200 pacjentów. Jedno z centrów nosi imię ks. Douglasa. Mieszkają w nim 563 osoby, tylko w zeszłym miesiącu urodziło się tam pięcioro dzieci. Tak licznej grupie musi na razie wystarczyć siedem toalet i osiem pryszniców: cztery dla kobiet i cztery dla mężczyzn. – Odebrano nam prawo do mieszkania na naszej ziemi, a my należymy do tego kraju – mówi ks. Bazi.

– Niektórzy myślą, że chrześcijanie w Iraku to albo misjonarze z Zachodu, albo ci, którzy przeszli z islamu na chrześcijaństwo pod wpływem działalności misyjnej w czasach nowożytnych. A przecież jesteśmy chrześcijanami od początku, od św. Tomasza, który przybył do północnej części dzisiejszego Iraku głosić Ewangelię. Jesteśmy dumni i z naszej wiary, i z tego, że jesteśmy Irakijczykami. Proszę mi wierzyć, że żaden z moich wiernych nie oskarża Boga za to, co się dzieje. Nikt. Zawsze mówimy: dzięki Ci, Boże, za to, że nas ocaliłeś. Wielu ludziom na świecie wystarczy gorączka, by mieć pretensje do Boga i pytać: dlaczego mnie ukarałeś?

Bądź wyjątkowy

Urodził się w Bagdadzie, tam w 1998 roku przyjął święcenia, w 2003 roku przeniósł się do Mosulu. Był to początek inwazji amerykańskiej na Irak, ale przeprowadzka nie miała akurat z tym nic wspólnego. Dziś po raz pierwszy od półtora tysiąca lat Mosul nie ma żadnych budynków kościelnych. Mosul – jedno z najstarszych miast na świecie, kolebka cywilizacji, dawna Niniwa, stolica imperium asyryjskiego, od pierwszych wieków nowej ery jeden z prężniejszych ośrodków chrześcijaństwa. Mieszkańcy używali w domach i w liturgii języka aramejskiego, tego samego od 3000 lat. Wykształcenie? Zdobywali je głównie chrześcijanie. – Dzieciom w chrześcijańskich rodzinach wpajano, że nie muszą bać się być wyjątkowe, że dyplom jest ważny, choć większość Irakijczyków nie miała większego szacunku dla wykształcenia. Spotkałem wiele osób, na przykład na przejściach granicznych, które oglądając mój dowód tożsamości, nie umiały przeczytać, co tam jest napisane. Jeśli zapytasz jakiegokolwiek filozofa czy prawnika w Iraku, kto jest twoim nauczycielem, najczęściej odpowie, że chrześcijanin. Wszyscy chrześcijanie w Iraku kochają swój kraj. Są w nim zakochani. Jesteśmy dumni z bycia Irakijczykami, ale dzisiejszy Irak nie jest dumny z tego, że jesteśmy jego częścią – dodaje. Przed 2003 rokiem było spokojniej. – Za Saddama chrześcijanom żyło się całkiem dobrze. Dlaczego? Bo byli uczciwi, nie sprawiali problemów. Dlaczego członkowie rządu kupowali jedzenie tylko zrobione przez chrześcijan? Bo nam ufali – mówi ks. Bazi. – Co nie znaczy, że nie było przepisów prawnych wymierzonych także w nas. Obowiązywał na przykład zakaz nazywania dzieci imionami chrześcijańskimi albo zagranicznymi – mówi ksiądz z anglosaskim imieniem. – Ja urodziłem się przed Saddamem – tłumaczy się ze śmiechem. Pomimo że chrześcijanie są najlepiej wykształconą częścią społeczeństwa, nawet za Saddama nie mogli pełnić funkcji kierowniczych w różnych instytucjach i firmach państwowych.

Saddam musi odejść

Mimo pozornego spokoju większość Irakijczyków czekała na jakiś przełom i na odejście Husajna. – Nie wiem, co znaczą dni pokoju. Kiedy byłem w szkole podstawowej – opowiada ks. Douglas – wybuchła wojna między Iranem a Irakiem, w 1980 roku. Kiedy szedłem do szkoły średniej, zaczęła się wojna w Kuwejcie, w 1990 roku. Kiedy wstępowałem do seminarium w 1989 roku, trwała blokada ekonomiczna, później zostałem wyświęcony, a wkrótce znowu wybuchła wojna, w 2003 roku. Ludzie czekali na spokój, szukali sposobu, jak uwolnić się od Saddama. Wszyscy chcieli czuć się wolni, jeździć za granicę, do znajomych, rodziny, a nie żyć jak w więzieniu. I gdy zaczęła się ta wojna, to ludzie nawet mieli nadzieję, że już będzie lepiej, zaczęli umieszczać anteny satelitarne na dachach, wcześniej było to zakazane. Cieszyli się, że Saddam odejdzie. Po kilku miesiącach od inwazji amerykańskiej zaczęły się problemy. Przyjeżdżali jacyś dziwni ludzie z Iranu, To ci, którzy walczyli w czasie wojny z Irakiem, teraz przyjechali się zemścić. Mieli listy z nazwiskami. Jeśli ktoś mówił coś przeciwko Iranowi – niszczyli go. Jeśli ktoś był np. pilotem – kończyli z nim. Zaczęli zabijać profesorów, dziennikarzy, samych wykształconych ludzi. A kto jest wykształcony w Iraku? Chrześcijanie. Lekarze, prawnicy – oni byli zabijani. Chrześcijanie znaleźli się między dwiema stronami ognia. Wzrastał też opór przeciwko Amerykanom. W 2005 roku zaczęła się wojna religijna między szyitami i sunnitami – a my znowu między nimi. Obie strony nas prześladowały. Szyici uważali, że jesteśmy blisko sunnitów, bo Saddam był sunnitą. Z kolei sunnici uważali, że jesteśmy bliscy szyitom, bo nie walczymy przeciwko Amerykanom.

Porwanie

Pod koniec 2006 roku Bagdad pogrążył się w totalnym chaosie. – W moim kościele wybuchały bomby. Atakowali mój kościół w reakcji na wykład Benedykta XVI. Odprawiałem Mszę, śpiewałem akurat słowa pieśni: „Jesteś naszym pasterzem, troszczysz się o nas”, gdy usłyszałem dźwięk lecącego pocisku. Śpiewałem coraz głośniej, żeby zagłuszyć ten dźwięk, ale ludzie oczywiście przestraszyli się. Jedna osoba została wtedy zabita, jedna ranna. Później jeszcze przeżyłem dwie bliskie eksplozje – relacjonuje kapłan. Ksiądz Bazi został uprowadzony w listopadzie 2006 roku. Więzili go tylko dziewięć dni, ale zdążyli połamać wszystko, co się dało. – W ciągu dnia byli bardzo mili, ale w nocy po prostu mnie bili. Kiedy nadchodził dzień, prosili mnie o wybaczenie. Tłumaczyli, że pracują jako gang dla innych. Zapytałem, dla kogo pracują.

A oni: „Popatrz, nie znamy cię osobiście, ale mamy listę z nazwiskami i liczbami. Nazwisko jest twoje, a liczba to kwota, jaką mają nam za ciebie zapłacić. Możesz zgadywać: używamy policyjnego samochodu, wszystkie punkty kontrolne nas znają, mamy policyjne krótkofalówki, więc możesz się sam domyślić, dla kogo pracujemy. Dla rządu. Dla szyitów”. Przystawiali mi pistolet do skroni, „dla żartów”. Używali przekleństw, nazywali mnie niewiernym. Przeklinali moją rodzinę. Zabierali mnie do ciemnego pomieszczenia, bili młotem po plecach, połamali mi zęby. Mówili: „Nie martw się, masz dużo zębów, mamy całą noc”. Złamali mój nos. Dziwili się, że jedyną rzeczą, o którą prosiłem, było to, żeby powiedzieli mojej rodzinie, gdzie jest moje ciało, jak umrę. „Nie boisz się śmierci?” – pytali. Mówiłem im: „Dla nas śmierć jest początkiem życia”. Oczywiście bili mnie po takich słowach. Po dziewięciu dniach uwolnili mnie. Kościół zapłacił za moje wykupienie. Pojechałem od razu do szpitala. Składali mnie kilka miesięcy. Nie mówiłem o tym przez lata, dopiero kilka miesięcy temu zacząłem. Tylko z jednego powodu: moja historia reprezentuje historię moich ludzi, z którymi jestem w centrach w Erbil – mówi, coraz bardziej ściszając głos.

Są plany

Jego zdaniem terroryści z Państwa Islamskiego to nie żadne wynaturzenie islamu, tylko oryginalna kopia tego, który był od początku. – Państwo Islamskie reprezentuje islam w 100 procentach. Jeśli to nie jest islam, jeśli Hezbollah z Libanu to nie islam, jeśli Al-Nusra, Al-Kaida – jeśli oni wszyscy nie reprezentują islamu, to kto zostaje? Zwykli muzułmanie? Dlaczego nigdy nie napisali stanowiska przeciw terrorystom? Dlaczego nie zrobiła tego uczelnia Al-Azhar z Kairu? – pyta ks. Bazi. Mimo dramatycznej sytuacji w centrach ks. Baziego ludzie żyją planami na przyszłość. – Mamy jeszcze zamiar wybudować wiele szkół, do końca roku chcemy otworzyć uniwersytet, żeby zapewnić ludziom przyszłość. Jako chrześcijanie nigdy nie przekazywaliśmy bólu. Zawsze przekazywaliśmy przebaczenie następnym pokoleniom.

TAGI: