Grobowa cisza

Jacek Dziedzina

publikacja 12.05.2015 21:56

100 lat temu z Turcji nagle „wyparowało” 2,5 mln obywateli: Ormian, Asyryjczyków i Greków. Do dziś pytanie o pierwsze ludobójstwo XX w. w kraju „islamu z ludzką twarzą” jest niewybaczalnym przestępstwem.

Turcy i Ormianie wspólnie z fotografiami ofiar ludobójstwa z 1915 roku. Ci pierwsi, pozując do takiego zdjęcia, sporo ryzykują SEDAT SUNA /EPA/pap Turcy i Ormianie wspólnie z fotografiami ofiar ludobójstwa z 1915 roku. Ci pierwsi, pozując do takiego zdjęcia, sporo ryzykują

Gdy parę lat temu na zaproszenie tureckiego rządu z okazji Roku św. Pawła z grupą dziennikarzy z Europy przemierzaliśmy Turcję wzdłuż i wszerz, uderzające były dwie rzeczy. Po pierwsze łatwość, z jaką pani z ministerstwa kultury, pokazując nam „pamiątki po chrześcijaństwie”, pomijała wątki, które mogłyby wyjaśnić, dlaczego dziś są już tylko pamiątkami. Po drugie zachowanie nielicznych chrześcijan we wschodniej części kraju, którzy ściszali głos lub przerywali rozmowę tylko przy jednym pytaniu: o ludobójstwo dokonane na ich współwyznawcach. Nic dziwnego, jeśli nazywanie tragedii z 1915 roku ludobójstwem grozi więzieniem za przestępstwo „zdrady tureckości”. Władze jeśli w ogóle dopuszczają wspominanie tego „epizodu” sprzed wieku, to co najwyżej w kategoriach „spowodowanego wojną wypędzenia” i „niezbędnego środka bezpieczeństwa”.

Fakty mówią jednak co innego: ok. 1,5 mln Ormian, 750 tys. Asyryjczyków i 350 tys. Greków zginęło, bo etnicznie i religijnie nie odpowiadali szowinistycznej wizji czystej rasowo Turcji. Proces eksterminacji miał miejsce już wcześniej, bo u schyłku XIX wieku, jednak dopiero ideologia tzw. młodoturków nadała mu charakter bardziej zorganizowany. I wojna światowa była tylko „okolicznością sprzyjającą”. W przeddzień 100. rocznicy rozpoczęcia tej morderczej eliminacji (za symboliczny początek uznaje się 24 kwietnia 1915 r.) Apostolski Kościół Ormiański dokonał w Armenii zbiorowej kanonizacji 1,5 mln Ormian. Turcja odbiera to jako prowokację. Chociaż rok temu szef tureckiego rządu po raz pierwszy w historii złożył kondolencje wnukom ofiar – co było rewolucyjnym posunięciem – to jednocześnie umieścił tę rzeź w kontekście „trudnego czasu”, pomijając rzecz jasna słowo „ludobójstwo”. Dla Turcji 100. rocznica tej niewyobrażalnej i tuszowanej przez nią do dziś zbrodni jest bardzo niewygodną okolicznością.

Holokaust zaplanowany

Początek I wojny światowej; w osmańskiej Turcji chrześcijanie – Ormianie, Asyryjczycy i Grecy – stanowią mniej więcej jedną trzecią społeczeństwa. Imperium Osmańskie obejmuje tereny, gdzie powstawały pierwsze po Jerozolimie wspólnoty chrześcijańskie: dawną Antiochię Syryjską (gdzie po raz pierwszy uczniów Chrystusa nazwano chrześcijanami), Antiochię Pizydyjską, Ikonium, Efez... W dzisiejszej Turcji odsetek chrześcijan nie przekracza jednego procenta.

W 1915 roku, choć formalnie władzę sprawował jeszcze sułtan, faktycznie krajem rządziła już modernistyczna (wroga wobec dynastii Osmanów) partia tzw. młodoturków, która przyjęła nazwę Komitetu Jedności i Postępu. To właśnie postęp, rozumiany jako przemeblowanie prawodawstwa i całego ustroju na wzór (pozornie) zachodni, był przez dekady powodem, dla którego Zachód powtarzał jak mantrę tezę, że współczesna Turcja jest dowodem na to, że islam i demokrację można pożenić. Niewiele osób miało odwagę zwrócić uwagę na „drobny” szczegół: że w radykalnie świeckim państwie, stworzonym przez Kemalę Atatürka, ani za dużo islamu nie było (wszelka publiczna demonstracja symboli religijnych była zakazana), ani wartości demokratyczne nie były respektowane. Choćby pod względem stosunku do mniejszości religijnych i etnicznych. Nacjonalistyczna ideologia młodoturków głosiła, że jedność państwa tureckiego zagwarantuje tylko czystość etniczna. „W tę koncepcję wpisany był wyrok śmierci na wszystkie narody, które zamieszkiwały otomańską Turcję i nie były pochodzenia tureckiego, a z racji swojej wyrobionej tożsamości historycznej i kulturowej nie były podatne na wysiłki asymilacyjne. Dotyczyło to właśnie chrześcijańskich Ormian, Greków oraz Asyryjczyków”, pisze historyk myśli politycznej Grzegorz Kucharczyk we wstępie do polskiego wydania dziennika asyryjskiego seminarzysty, który spisał relacje ocalałych z ludobójstwa („Seyfo. Ludobójstwo, o którym nie wolno mówić”). Wybuch I wojny światowej tylko stworzył dogodną okazję do tego, by ludobójczą politykę zrealizować.

Świadectwo zbrodni

Autor dziennika to Abed Msziho Neman z Karabasz. Z narracji wynika, że był świadomy, iż jego zapiski staną się jednym z najważniejszych źródeł wiedzy o tym holokauście chrześcijan: „Moim zamiarem było przekazanie światu obrazu barbarzyństwa, właściwego jedynie dzikim bestiom żyjącym w dżungli”. Zebrał relacje naocznych świadków masowych zbrodni – zarówno Ormian i Asyryjczyków, jak i żołnierzy tureckich, których spotkał w asyryjskim klasztorze Dajro d-Zafran, gdzie przebywał w czasie ludobójstwa. To, co wyłania się z tych relacji, daje wstrząsający obraz systematycznie przeprowadzanych mordów i czystek etnicznych we wschodniej Anatolii (obszaru Azji Mniejszej, tzn. azjatyckiej części dzisiejszej Turcji) oraz na obszarze dzisiejszego pogranicza Syrii, Iraku oraz północno-zachodniego Iranu. Co ważne, autor dziennika mówi nie tylko o głównych sprawcach zbrodni, czyli Turkach. Mieli oni swoich gorliwych, jak się okazuje, pomocników, Kurdów. To o tyle bolesny fakt, że sami Kurdowie doświadczyli ze strony Turków prześladowań, a dzisiaj akurat są sprzymierzeńcami chrześcijan uciekających z opanowanych przez islamistów części Iraku. Wtedy jednak to Kurdowie wyróżniali się, według relacji świadków, wyjątkowym okrucieństwem. Z dziennika Abeda z Karabaszu dowiadujemy się też najwięcej o najbardziej zapomnianych ofiarach ludobójstwa z 1915 roku, Asyryjczykach. O Ormianach akurat mówi się najwięcej, tymczasem Asyryjczycy już pod koniec XIX wieku spotkali się z polityką holokaustu. Z opisów zawartych w dzienniku asyryjskiego seminarzysty wynika, że wzorzec postępowania sprawców w obu przypadkach – zarówno wobec Asyryjczyków, jak i Ormian – był taki sam: najpierw selekcja mężczyzn do tzw. batalionów pracy, gdzie byli systematycznie likwidowani. „Równolegle – czytamy we wstępie do polskiego wydania – trwała eksterminacja członków elit ormiańskich i asyryjskich (duchownych, przedstawicieli wolnych zawodów, przedsiębiorców). Pozostałą ludność – kobiety, starców, i dzieci – wypędzano z ich miejsc zamieszkania i pędzono do tzw. miejsc schronienia, które tak naprawdę nie istniały. Te tragiczne »marsze śmierci« były ostatnim etapem gehenny ludności chrześcijańskiej w otomańskiej Turcji na początku dwudziestego wieku. Głód i pragnienie, gwałty i systematyczne egzekucje – oto, co znaczył przemarsz ormiańskich i asyryjskich chrześcijan do »miejsc schronienia«”.

Próba terroru

Aby zrozumieć to, co wydarzyło się w 1915 roku, warto sięgnąć do wydarzeń, jakie miały miejsce 20 lat wcześniej. Okazuje się bowiem, że późniejsze ludobójstwo było możliwe także dlatego, że u schyłku XIX wieku Turcy, jeszcze za rządów Osmanów, przygotowali dobry grunt dla masowych zbrodni.

W „Seyfo” (z aramejskiego: miecz) czytamy: „Na początku listopada 1895 roku w Amidzie zmobilizowały się siły zła i nienawiści w osobach piastujących najwyższe urzędy administracyjne, religijne i plemienne. Na ich czele stanęli krwiożercy Dżamil Pasza i Bahram Pasza, i im podobni tyrani, którzy uruchomili machinę terroru przeciwko chrześcijanom (...). Zachęcali do wzięcia udziału w zaplanowanych akcjach mordowania chrześcijan, gwarantując, że mogą oni bezkarnie zabijać, palić i rabować. W listach do Kurdów była też mowa, że ich przywódcy mają zgłosić się do Amidy po broń. W czasie piątkowych modłów w meczetach Amidy muzułmańscy przywódcy religijni i świeccy wraz z plebsem przyjęli hasło operacyjne – »Muhammad Salawat«. Wypowiadanie tego hasła oznaczało moment rozpoczęcia pacyfikowania chrześcijan, plądrowania i palenia ich domów i sklepów, kościołów i klasztorów (...). W szeregach uzbrojonych Kurdów wrzało. Z wyciągniętymi mieczami i ze zwierzęcą wręcz wściekłością przypuścili szturm na dzielnice chrześcijan. Atakujących Kurdów wspierała artyleria wystrzeliwująca ogniste kule. Ludzie padali jak liście drzew: trupy i ciała rannych wypełniły ulice i zaułki miasta oraz sklepy i dziedzińce domów mieszkalnych. Ci, którzy zdążyli uciec, schronili się w kościołach (...). Barbarzyńcy trwali na mordowaniu chrześcijan, plądrowaniu domów i sklepów i paleniu mienia do poniedziałku rano, czwartego listopada – ludzi zrzucano z dachów i okien ich domów, strzelano do bezwładnie spadających ciał, ofiary leżące na chodnikach i ulicach dobijano mieczem”. Podobne przypadki miały miejsce w setkach innych miejscowości. To była zapowiedź tego, co zaczęło się w 1915 roku.

Horror

Już w marcu 1915 r. można było odczuć, że „coś” wisi w powietrzu. Wtedy to rozpowszechniono i wprowadzono w życie osmańskie rozporządzenie państwowe nakładające na chrześcijan obowiązek oddania broni. W dzienniku seminarzysty czytamy: „Z domów wyprowadzano setki wybranych młodych mężczyzn, których potraktowano niczym niewolników (...). W miarę oddalania się od rodziny nadzieja »niewolników« na przeżycie i na powrót do domu malała. W wyniku wycieńczenia i odwodnienia organizmu oraz bicia wielu umierało w drodze. Umierających lub zabitych nie pozwalano pochować, a ich ładunek musieli nosić inni. Z każdej grupy liczącej początkowo sto osób do miejsca przeznaczenia docierało zaledwie trzydzieści”.

9 kwietnia wyszedł dekret gubernatora, który nakazywał aresztowanie najważniejszych osobistości chrześcijańskich. Zatrzymanym wyrywano paznokcie, obcinano uszy, łamano kości, kłuto fragmenty ciała... Ofiary nie zostały poinformowane, jaki był powód zatrzymania i torturowania. 25 kwietnia ocalałych związano w jeden „pakunek” i przetransportowano na drugi brzeg rzeki. Tam wynajęci przez gubernatora bandyci dokonywali egzekucji. „Po powrocie żołnierzy do Amidy gubernator rozpoczął nową obławę. Tym razem złapano ponad pięciuset mężczyzn. Wyprowadzono ich poza miasto, ale nie za daleko, i rozstrzelano, po czym część ciał spalono, a część wrzucono do studni. Doliny, rowy i polanki zapełniły się ludzkimi ciałami”.

Dekret ogólnokrajowy, nakazujący aresztowanie inteligencji chrześcijańskiej, wyszedł później, 24 kwietnia. Egzekucje i deportacje do Syrii i dzisiejszego Iraku objęły Ormian i Asyryjczyków we wszystkich prowincjach. Zatrzymani byli często topieni, innych zrzucano do przepaści w górach, najokrutniej obchodzono się z duchownymi, których palono lub zakopywano żywcem. Całą operacją zarządzał należący do młodoturków Talaat Pasza, minister spraw wewnętrznych.

Zaplanowane i precyzyjne akcje władz popchnęły również muzułmanów do bardziej spontanicznych akcji przeciwko chrześcijanom. „Bezkompromisowi okazali się zwłaszcza ci, którzy przypomnieli sobie, że np. kiedyś jakiś chrześcijanin ich obraził albo żądał zwrotu udzielonej pożyczki, albo lepiej mu się powodziło w życiu. Aby się mścić, uzbrojone bandy przychodziły do domu albo do pracy, zabierały chrześcijanina i mordowały, zostawiając ciało na ulicy lub na drodze”, czytamy w dzienniku seminarzysty.

Niemiecka współwina

Turcja do dziś nie przyznała, że 100 lat temu miało miejsce klasyczne, zaplanowane, dokonane z precyzją ludobójstwo. Ambasady tureckie na całym świecie skutecznie lobbowały na rzecz „milczenia nad tym grobem”. Ale był okres, że żadne lobbowanie nie było nawet potrzebne. Niektóre kraje od początku sprzyjały tej zasłonie milczenia, w tym oczywiście sojusznik Turcji z okresu I wojny, czyli Niemcy. Niemiecka cenzura wojenna konfiskowała publikacje mogące stawiać w złym świetle Turcję. Ale dokumenty historyczne wskazują na coś więcej: otóż niemiecka dyplomacja skutecznie wpłynęła na to, by tureckiej deklaracji wypowiedzenia wojny Entencie jesienią 1914 roku towarzyszyło... ogłoszenie dżihadu, wojny z niewiernymi, co było jednocześnie wyrokiem śmierci na chrześcijan.

Dla Niemiec tureccy chrześcijanie byli wrogami jeszcze przed wojną, bo – zdaniem dyplomacji II Rzeszy – szukali pomocy w krajach zachodnich lub w Rosji. Niemcy podsycali też w Turkach przekonanie, że takie mniejszości są niepewne, bo mogą dążyć do podziału państwa. Niemieckie MSZ napisało wówczas nawet, że asyryjscy chrześcijanie „są najbardziej niegodziwym i nieobliczalnym elementem wśród licznych ras Orientu”. Czyż nie było to nawoływanie wprost do holokaustu na tamtejszych chrześcijanach? Już w trakcie ludobójstwa można było zobaczyć, jak w praktyce Niemcy traktują tę zbrodnię. Wstrząsające są relacje świadków, mówiących o turystach i notablach niemieckich zajmujących w celach rozrywkowych domy wygnanych przed chwilą i zamordowanych chrześcijan.