Ryba z 13 gwoździkami...

ks. Zbigniew Niemirski


publikacja 07.10.2015 06:00

Jest ich sześcioro. Są katolicką rodziną z Damaszku, która przez miesiąc mieszkała w Radomiu.


Pamiątki zabrane z Syrii: różaniec, religijne obrazki i drewniana ryba. Biblię w języku arabskim uciekinierzy kupili w Libanie ks. Zbigniew Niemirski /Foto gość Pamiątki zabrane z Syrii: różaniec, religijne obrazki i drewniana ryba. Biblię w języku arabskim uciekinierzy kupili w Libanie

Jedynie Nour, niedawno poślubiona żona Mahera, mówi po angielsku. Pozostali znają tylko arabski. Zostawili Damaszek, gdzie mieszkali, zabrali stamtąd wspomnienia z czasów pokoju oraz pamięć wojny i religijne obrazki skrywane w portfelach, a także drewnianą rybę, znaki, że są chrześcijanami.


Duch Święty i św. Paweł


Zamieszkali w wieżowcu na ósmym piętrze na os. XV-lecia w Radomiu. – To moje mieszkanie, które im przekazałam. Od początku lata stało puste, bo nie było chętnych na wynajem. A wszystko zaczęło się w niedzielę 26 lipca, gdy w „Gościu Niedzielnym” przeczytałam artykuł o przyjmowaniu rodzin uciekinierów z Syrii. Postanowiłam coś tutaj zrobić, bo czułam, że to sprawa Ducha Świętego. Omówiłam sprawę z mężem Dariuszem i potem zaczęliśmy działać. Ostatecznie udało się sprowadzić tę rodzinę do Radomia. Do Polski przylecieli z Libanu – mówi Katarzyna Stanik.


Małżonkowie są mocno osadzeni w różnych grupach kościelnych. Należą do Wspólnoty św. Dobrego Łotra, mają oazową formację w Domowym Kościele oraz doświadczenie pracy w Duszpasterstwie Akademickim i we wspólnotach formowanych przez o. Huberta Czumę.


Dzwonimy. Syryjscy uchodźcy otwierają drzwi, witają się z nami. Zapraszają do środka. Jest miło, ale z początku rozmowa się nie klei. Wyraźnie widać, że Syryjczycy czują się nieswojo, obco... – W Syrii mieszkaliście w Damaszku. To miasto, gdzie nawrócił się św. Paweł, a to mój ulubiony święty – rozpoczynam, szukając czegoś, co nas łączy. I tu pierwsze lody pękają. Marwan, 55-letni mężczyzna, głowa rodziny, wyciąga portfel i pokazuje religijne obrazki. A potem wszystko już idzie łatwiej. Nour nie nadąża tłumaczyć...


Krew w pracowni jubilera


Damaszek, stolica Syrii, jest miastem, w którym przed obecną wojną mieszkało ok. 1,7 mln mieszkańców. Jest zamieszkany nieprzerwanie od ponad 4 tys. lat. O ile w całej Syrii chrześcijanie stanowili tylko 5,2 proc. mieszkańców, to w samym Damaszku mieszkało ich procentowo przynajmniej dwa razy tyle.


– Jesteśmy chrześcijanami od zawsze. Przed wojną nie czuliśmy żadnej wrogości ze strony muzułmanów. Mieliśmy wśród nich wielu przyjaciół. Hiba studiowała dziennikarstwo. Dorabiała jako sekretarka w laboratorium w klinice. Maher, mój mąż, kończył studia ekonomiczne, pracował w marketingu firmy Nestle oraz w zakładzie specjalizującym się w obróbce miedzi. Ja skończyłam ekonomię. Pracowałam w sklepie z ubraniami, bo to moja specjalność. Mam też uzdolnienia manualne, stąd robiłam ozdoby do ubrań, fryzur itp. Marwan, mój teść, prowadził zakład jubilerski, a Maissoun, moja teściowa, zajmowała się domem. Majd, ich najmłodszy syn, miał rozpocząć studia – opowiada Nour.


Marwan, słysząc swoje imię, sięga do plastikowej teczki. Wyjmuje stamtąd wydruki dwóch zdjęć i dokumenty. Fotografie pokazują głowę mężczyzny z dwiema dużymi krwawymi ranami, które biegną wzdłuż czaszki. Dokumenty opisują pobyt w szpitalu i historię ratowania życia. A Marwan rozgarnia włosy i pokazuje dwie duże blizny. – Dwa lata temu koło Bożego Narodzenia wszystko się zawaliło. Do zakładu jubilerskiego wtargnęli napastnicy. Teść został postrzelony w głowę. Był ciężko ranny, a to, co było w zakładzie, zostało zrabowane – mówi Nour.


Miesiące w Libanie


W Damaszku nie widzieli już szans na przetrwanie. Było coraz niebezpieczniej. – Pewnego dnia na dziedzińcu szkoły Majda wybuchła bomba. Wyleciały wszystkie szyby. Było wielu rannych. Długi czas nie mieliśmy informacji, co się z nim dzieje. Już nawet myśleliśmy, że nie żyje – wspomina Nour.


Podjęli decyzję o wyjeździe. Udało się im wyjechać z Syrii i znaleźć schronienie w sąsiednim Libanie. – Tam próbowaliśmy sobie jakoś ułożyć życie. W Syrii zostawiliśmy rodziny. Mamy z nimi kontakt przez internet, ale nie zawsze, bo tam są przerwy w dostawach prądu i wtedy nie wiemy nic, i bardzo się boimy. W Syrii nikt nie jest bezpieczny – mówi kobieta.


Ale i w Libanie nie było łatwo. – Praca, jaką tam znaleźliśmy, nie dawała szans nawet na bardzo skromne życie. Maher sprzedawał kanapki, ale zarabiał bardzo mało. Ja pracowałam w handlu ubraniami i trochę w cukierni, ale bardzo krótko – mówi Nour.


I wtedy pojawiła się szansa na wyjazd do Polski.


Ich piękna Syria


– Tęsknicie za Syrią? – pytamy. – Bardzo – odpowiadają, gdy Nour tłumaczy pytanie. – A co stamtąd udało się wam zabrać? – Prawie nic, ale to, co tu mamy, to wielka wartość duchowa – odpowiada Nour. I tutaj nie trzeba było tłumacza, bo gdy mówiąc te słowa, pokazała drewnianą rybę, wyjaśniając, że jest symbolem chrześcijaństwa, a 13 metalowych gwoździków to znaki przypominające Pana Jezusa i 12 apostołów, pozostali otwarli swoje portfele z dokumentami, wyjmując obrazki z Panem Jezusem, Matką Bożą. A na koniec Marwan przynosi Biblię po arabsku. – Ją też zabraliście z Syrii? – pytam. – Nie. To wydanie Nowego Testamentu z Psalmami, które kupiliśmy w Libanie – wyjaśnia Nour.

– Miejmy nadzieję, że kiedyś ten koszmar wojny się skończy i wrócicie do siebie. Co chcielibyście pokazać tym, którzy przyjadą do was? – dopytujemy. I tutaj Nour znów tłumaczy pytanie, a wszyscy naraz zaczynają wymieniać to, z czego słynie Syria: Ebla, Aleppo, Bosra, Palmyra no i, oczywiście, Damaszek. – A słyszałeś o Maluli? – pyta mnie Nour. 
– To jest to miasto, gdzie od 2 tysięcy lat do dziś żyją chrześcijanie, którzy mówią po aramejsku, w języku Pana Jezusa – odpowiadam. 
– Tak jest! Ono leży zaledwie 50 km od Damaszku. Musisz tam koniecznie przyjechać! – zaprasza Nour.


Nie mamy pojęcia, czy nasi rozmówcy wiedzą, że Państwo Islamskie już zniszczyło Aleppo i Palmyrę...


Na koniec pytamy, czy możemy zrobić zdjęcie. I tutaj pojawia się delikatny opór. – Obawiamy się nie tyle o nas, co o naszych bliskich, którzy zostali w Syrii – mówi Nour. Nie nalegamy. Wychodzimy na balkon i spoglądamy na Radom spowity promieniami późnego popołudnia. – Wiecie, że to w tamtym kierunku jest Damaszek? – pokazuję. Uchodźcy patrzą we wskazane miejsce i smutnieją.


Po miesięcznym pobycie w Radomiu Nour, jej teść Marwan i cała rodzina wyjechali. Teraz do Warszawy. Czy to będzie ostatni punkt ich wędrówki? Czy kiedyś wrócą do miasta, u bram którego św. Paweł, jeszcze jako Szaweł ziejący nienawiścią do wyznawców Chrystusa, spotkał Go, a Ten go zapytał: „Dlaczego mnie prześladujesz?”.


TAGI: