Gesty
 prorockie

Marcin Jakimowicz


publikacja 15.10.2015 06:00

Bartłomiej I błogosławi posiłek kardynałów w czasie inauguracji papieskiego pontyfikatu. Kilkuset pastorów jeszcze niedawno straszących ludzi katolickim Babilonem… błogosławi biskupa Rzymu. To kroki milowe. Książka o Franciszku pokazuje papieża, jakiego nie znacie.


Gesty
 prorockie ANGELO CARCONI /epa / pap

Koleżanka z czasów młodości wspomina: „Jego muzyczną miłością było tango. Jorge był wyśmienitym tancerzem, a tango kochał do szaleństwa”. Sam Bergoglio przyzna po latach: „Tango tkwi głęboko we mnie”.
W jaki sposób postępować w tańcu za Franciszkiem, by nie pogubić kroku? Książka brytyjskiego dziennikarza Austena Ive­reigha „Prorok. Biografia Franciszka, papieża radykalnego” (według dziennika „The Times” najważniejsza i najlepsza książka poświęcona życiu Jorge Mario Bergoglia) odpowiada na te pytania. 


Czy to rewolucja?


Gdy dziennikarz barcelońskiej gazety „La Vanguardia” zarzucił przed rokiem Franciszkowi, że jest rewolucjonistą, papież nie zaprzeczył. Odpowiedział spokojnie, że największą z rewolucji jest „powrót do korzeni”, a rzeczywista zmiana to „wzmacnianie tożsamości”, a nie zastępowanie jej inną.
 Dlaczego świat nie wierzy? – zagadnął mnie Andrzej Sionek, zaangażowany od lat w ewangelizację. – Bo nie jesteśmy jedno. Jezus w czasie modlitwy arcykapłańskiej wołał: „Aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał”.

Kiedy w „La Nación” ukazało się zdjęcie kard. Bergoglia na kolanach, z zamkniętymi oczami, z pastorami trzymającymi ręce ponad jego schyloną głową, ludzie przeżyli szok, a niektórzy ogłosili hierarchę apostatą. Śmiały krok kardynała miał miejsce na modlitwie charyzmatycznej, gromadzącej tysiące uczestników na stadionie w Buenos Aires w czerwcu 2006 roku. Miał wówczas dobrze ponad 60 lat.


Inny obrazek. Kilkuset pastorów zielonoświątkowych wyciągających ręce w stronę papieża i dziękujących Bogu za pontyfikat. Ten zdumiewający filmik wywołał spory ferment w internecie. Nie zdumiało mnie nawet to, że papież nagrał na smartfona przemówienie skierowane do zielonoświątkowców. Zdumiałem się odzewem ze strony kilkuset pastorów. 14 stycznia 2014 r., w czasie swego kongresu podczas spotkania z biskupem zielonoświątkowców Anthonym Palmerem, zaczęli… błogosławić Boga za Franciszka. A przecież wielu z nich wywodzi się ze środowisk, w których straszono do niedawna „katolickim Babilonem”. „Jak może istnieć Kościół protestancki? Przecież protest Lutra się skończył” – pytał dramatycznie bp Tony Palmer. Naprawdę spodziewałem się tego, że gdy ten charyzmatyczny człowiek (zginął kilka miesięcy później w wypadku motocyklowym) rzuci do pastorów: „Wszyscy powinniśmy być katolikami”, ci zareagują chichotem. Nie było żadnej szyderki, ironii. Tłum uwielbiał Boga, którego Syn dzień przed śmiercią wołał z tęsknotą: „Aby byli jedno”. „Jesteśmy braćmi” – przypomniał im papież. A o rozbiciu chrześcijaństwa powiedział niezwykle ostro: „Kto jest winny? Wszyscy jesteśmy winni”.


Przyjazd Bartłomieja I do Wiecznego Miasta był przełomem. Po raz pierwszy od 1054 roku (sic!) duchowy przywódca prawosławia wziął udział w inauguracji pontyfikatu biskupa Rzymu. Patriarcha wyznał, że był bardzo zaskoczony tym, że Franciszek zaprosił go na kolację z kardynałami i poprosił, by to on ją pobłogosławił. „Rozmawialiśmy przez dwie i pół godziny” – wyznał Bartłomiej, a media obiegła jego śmiała deklaracja: „Jest konkretna nadzieja na zjednoczenie Kościoła Wschodu i Zachodu. Przyszłe pokolenia zobaczą Kościół zjednoczony, co położy kres wielkiej schizmie z 1054 roku”.


Pastor Himitian, znajomy kard. Bergoglia, wspomina na łamach książki: „Od pierwszego dnia prosił nas, żebyśmy raczej mówili do niego nieformalnie i zapomnieli o »kardynale«. »Albo jesteśmy braćmi, albo nie jesteśmy« – powiedział. Odkryliśmy człowieka, który był pokorny, prosty, człowieka modlitwy, bliskiego ludziom”. 
Takie gesty mogą szokować. Dla niektórych to rozmienianie papiestwa na drobne, dla innych rodzaj mostów, rezygnacja z chęci odbierania chwały. Dla mnie rozdziały o budowaniu jedności są kluczem do zrozumienia tego pontyfikatu. 
– Za papieżem idą jego czyny. Jego znaki są znakami prorockimi, dlatego wywołują nieprawdopodobny rezonans i mają tak potężne oddziaływanie – nie ma wątpliwości Andrzej Sionek. – Jego gesty są namaszczone przez Boga, dlatego sprawiają na ludziach, którzy są wrażliwi duchowo, tak ogromne wrażenie. Ci ludzie jeszcze w Buenos Aires widzieli gotowość spotykania się z pastorami, rabinami, gotowość czynienia sobie przyjaciół spośród liderów świata ewangelicznego.


Jeden na stu


Spoglądamy na gesty Franciszka z kraju, w którym kościoły są (jeszcze) pełne, i mogą drażnić nas intuicje, jakie znajdujemy w redagowanym przez Bergoglia dokumencie z Aparecidy: „Nasze największe zagrożenie stanowi szary pragmatyzm codziennego życia Kościoła, w którym wszystko na pozór toczy się normalnie, w rzeczywistości jednak wiara zanika i zatraca się w małostkowości”. Mają nas drażnić. To niezwykle ważna wskazówka dla tych, którzy widzą jedynie zagrożenie przychodzące z zewnątrz. Nasze największe zagrożenie stanowi „szary pragmatyzm codziennego życia Kościoła”. Letniość. Małostkowość. W tym sformułowaniu słyszę echo słów Pierre-Marie Delfieux, który przekonywał: „Gdy sól straci smak, nadaje się do wyrzucenia. Historia pokazuje jasno: jeśli chrześcijaństwo nie promieniuje, to nie dlatego, że napotyka w świecie opór, ale dlatego, że zabrakło mu gorliwości i świętości”.
– Krytyka Franciszka jest tylko powierzchowna, nawet w gronie duchownych, bo kształtowana głównie na podstawie tekstów w prasie – opowiada bp Grzegorz Ryś. – Trzeba szczególnie zobaczyć, w jakich warunkach pracował on przed objęciem papiestwa. W Argentynie do kościoła chodzi jeden człowiek na stu. Papieżowi chodzi przede wszystkim ciągle o te symboliczne 99 osób, bo ile można zajmować się tą jedną.
W nauczaniu papieża nieustannie przewija się sformułowanie „szpital polowy”: „Potrzeba leczyć rany, wiele ran! Jest wielu ludzi zranionych przez problemy materialne, przez skandale, także w Kościele. Ludzie zranieni przez złudzenia świata. My, kapłani, powinniśmy być tam, blisko tych ludzi. Gdy ktoś jest zraniony, potrzebuje tego od razu, a nie badań, jaki jest poziom cholesterolu”. 


Motyw szpitala polowego wraca w nauczaniu papieża jak bumerang. Wspólnym mianownikiem tych homilii jest dewiza: „Wyjdźcie na zewnątrz. Bądźcie blisko ludzi zranionych”. Szpital polowy? Nie pachnie bezpiecznie. Zakłada z góry pewną prowizorkę, tymczasowość, dynamikę, nieustanną zmianę miejsca. Jest echem słów Jezusa: „Dziś, jutro i pojutrze muszę być w drodze” (Łk 13,33). Nie podobają nam się te określenia. Brzmią mało pieszczotliwie, niezbyt sielankowo. „To ludzie przychodzą do Kościoła, a nie Kościół do ludzi” – zbyt mocno przyzwyczailiśmy się do tego obrazka. 
Szpitale polowe stawiane są na obrzeżach pól bitewnych. Nie trzeba ich szukać daleko. „To parafia – przypomina papież Franciszek – jest linią frontu Kościoła i nowej ewangelizacji”. 
„Kościół, który nie wychodzi na zewnątrz, wcześniej czy później zapada na chorobę z powodu skażonego powietrza pomieszczeń, w których się zamknął. I choć niekiedy wyjście na ulicę może narazić na wypadek, to wolę znacznie bardziej Kościół po wypadku, niż chory” – podkreślił papież 18 kwietnia 2013 r. w liście do biskupów Argentyny zgromadzonych w Pilar.
W notatkach z przemówienia wygłoszonego podczas konklawe czytamy porażające słowa: „Myślę, że wielokrotnie Jezus puka od środka, abyśmy pozwolili Mu wyjść. Kościół zachowuje się, jakby pragnął zamknąć Jezusa wewnątrz”.


Im większa słabość, 
tym mocniejsza reakcja


Bestseller Austena Ivereigha trafił właśnie na sklepowe półki. Biograf poświęcił dwa lata na podróże, rozmowy i wertowanie dziesiątków tysięcy stron dokumentów, by prześledzić drogę, jaką przeszedł Bergoglio. Od slumsów Argentyny do Watykanu. W książce znalazłem wiele perełek. Na przykład wspomnienie bliskiego współpracownika kardynała: „Na słabości ludzkie reagował z wrażliwością, której u nikogo innego nie spotkałem. Gdyby dało się do Bergoglia zastosować prawo matematyczne, to bym powiedział, że im większa słabość, tym wspanialsza jego reakcja. Zawsze mówiłem: jeśli już osiągniesz dno, choćbyś był jego najgorszym wrogiem, idź do niego, a on cały będzie dla ciebie”. 


Ciekawy jest wątek o Benedykcie XVI błogosławiącym przełomowy dokument z Aparecidy czy relacje o napięciu między Bergogliem a postępowymi, „kawiorowymi” jezuitami: „Nie znosili Bergoglia za to, że miał i próbował narzucić własną wizję św. Ignacego i tożsamości jezuickiej. Widzieli, że zastąpił ich własny, postępowy model odnowy jezuickiej innym, który uważali – i tu już ograniczały ich uprzedzenia – za wsteczny. Dla młodszych jezuitów w Máximo ci z CIAS byli lewakami pijącymi whisky, kawiorowymi socjalistami głoszącymi kazania o biedzie, ale takimi, co nie skalali się kontaktem z ubogimi. »Wszystko dla ludu, ale nic z ludem« – jak głosił prześmiewczy slogan Bergoglia”. 
Nie znałem go z tej strony. Z wielu rzeczy nie zdawałem sobie sprawy. Na przykład z tego, że w czasie gdy przewodził wspólnocie jezuickiej w Argentynie, w prowincji zanotowano boom powołań.


Gdy Franciszek spotkał się z wydawcą czasopisma „La Civiltà Cattolica” na 6-godzinny wywiad, o. Antonio Spadaro usłyszał: „Masz być normalny. Życie jest normalne”.

Austen Ivereigh, Prorok. Biografia Franciszka, papieża radykalnego, Wydawnictwo Niecałe, Bytom 2015