Jesteśmy gotowi umrzeć za Chrystusa

Joanna Bątkiewicz-Brożek


publikacja 17.12.2015 06:00

Agathe zdjęła burkę i podarła ją na strzępy. Kiedy skrzydła samolotu dotknęły chmur, odetchnęła. We Francji przyjęła chrzest. W Maroku grozi jej za to śmierć. Nawróconych na chrześcijaństwo muzułmanów spotkaliśmy w Paryżu dwa dni przed zamachem. W kontekście tych tragicznych wydarzeń ich historie pokazują, że choć nikt nie ma odwagi powiedzieć o tym głośno, wyznawcom Mahometa trzeba mówić o Jezusie. 


Jesteśmy gotowi umrzeć za Chrystusa Henryk Przondziono /Foto Gość „Hakkram, krzyż to ścierwo!”
– krzyknął do Louise Bilek muzułmański sprzedawca w Paryżu. – Jak ktoś atakuje Jezusa, jestem gotowa oddać życie za Niego! – mówi Louise, była muzułmanka (po prawej). Z mężem Moh-Christophem są już chrześcijanami

Przejście na chrześcijaństwo to w islamie bluźnierstwo. Jeśli przyjmiesz chrzest, trzeba cię zabić. Trzy dni ma na to twoja rodzina – mówi Moh-Christophe Bilek. Przed 
40 laty przyjął chrzest. W podziemiach kościoła, w tajemnicy. Dwa razy w tygodniu słyszy w telefonie: „Allah akbar, czeka cię nóż w plecy!” – To cud, że żyję! – mówi. 
Ale dźwięk jego smartfona to często też inna informacja: „Jestem z Maroka. Uciekłam przed islamem. Chcę się ochrzcić”. Moh-Christophe jest jedynym kontaktem nad Sekwaną dla tych ludzi. W Paryżu założył Bractwo Matki Bożej z Kabylii. To do niego trafiają muzułmanie, którzy usłyszeli o Chrystusie. Kiedy stoimy przed niedawno poświęconą w Créteil pod Paryżem katedrą, na jego telefonie wyświetla się nieznany numer.

Mariane, dwudziestolatka z Algierii. Za dwa dni przeprowadza się. To już trzecia w tym roku zmiana adresu. Dziewczyna boi się z nami spotkać, bo wspomnienie piekła, jakie przeszła, jest świeże. „Ty chrześcijańska suko!” – krzyczeli jej bracia, wymachując nożem koło szyi. Przywiązali ją do krzesła, kiedy przyznała się, że w sercu jest już chrześcijanką. „Albo wyznajesz Allaha, albo cię zarżniemy!”. Mariane krzyczała im w twarz: „Jezus Chrystus! Kocham Jezusa!”. Jeden z braci zranił ją nożem. Drugi go powstrzymał: „Jest ramadan, nie wolno, potem”. Że przestała praktykować islam, zorientowała się jej siostra. „Nie przestrzegasz ramadanu!?” – zaczepiła ją pewnego dnia. I Mariane się przyznała. Ale dopóki nie zobaczyła błysku noża przed oczami, nie wierzyła, że rodzina posunie się tak daleko. 


– To nie są praktyki z Pakistanu – tłumaczy mi Moh-Christophe. – W moim domu było tak samo. Ojciec mnie bił, oblewał lodowatą wodą, kiedy przyznałem się do Chrystusa. Byłem siny. A mieszkaliśmy już wtedy we Francji – zamyśla się Algierczyk. – Mariane żyje, bo serce jej matki przemówiło. Kiedy bracia wyszli do pracy, uwolniła dziewczynę. „Uciekaj – powiedziała. – Wolę nigdy cię już nie zobaczyć, niż patrzeć, jak cię mordują”.


Moh-Christophe nie widział jeszcze Mariane. Rozmawiają tylko przez telefon.

Kilkadziesiąt tysięcy muzułmanów we Francji, podobnie jak ona i Moh-Christophe, w ciągu ostatnich 5 lat przyjęło Chrystusa. – Czemu nie ma wolności wyjścia z islamu? Nikt nie pyta o to. Czemu też nikt o nas nie mówi? – pyta rozgoryczony Algierczyk. – Głośno za to jest o tych, którzy przechodzą na islam. Francuska telewizja katolicka KTO nakręciła ze mną ponad 6 godzin filmu. Z tego zmontowali 3 minuty i nic nie weszło na antenę – opowiada mi Bilek. – Fakt, że milczą o nas media laickie, jakoś przełykamy. Ale nie pojmuję, dlaczego ani słowem nie wspomniał o nawróconych muzułmanach największy tutaj dziennik katolicki „La Croix”.


Jesteśmy prawdopodobnie pierwszym tygodnikiem, który decyduje się na taki materiał. Historie, które usłyszeliśmy w Paryżu, przyprawiają o dreszcz. Ich bohaterowie opowiedzieli, jak i czemu uciekli od islamu. Nawet we Francji, gdzie budują nowe życie, muszą się ukrywać. Wielu otrzymuje pogróżki. Obawialiśmy się więc, że nie zgodzą się na zdjęcia, że wystąpią pod pseudonimami. Tymczasem pokazali swoje twarze, dali nazwiska. Znaleźliśmy w nich wiarę, jakiej można pozazdrościć. Osoby, z którymi rozmawiałam, miały – jak Mariane – przystawiony nóż do gardła. Ale nie wyparły się Chrystusa. 


Będę musiał cię zabić


Paryż, ścisłe centrum. Tylko dzwonnica Notre Dame przypomina, że jest niedzielny poranek. Miasto jest wyludnione, sklepy w większości zamknięte. Na tyłach kopuły Les Invalides, na lewym brzegu Sekwany – symbolu francuskiej siły i potęgi – rozciąga się łąka. Na 5 tys. mkw. soczystej jeszcze zieleni pasą się barany. Pojazd z napisami w języku arabskim przywiózł je tu z przedmieść. Będą zarżnięte w rytuale muzułmańskim w blokowiskach. 
Skręcamy w uliczkę między eleganckimi kamienicami. Z bramy jednej z nich dochodzi gwar. I zapach algierskiego kuskusu oraz duszonej w warzywach wieprzowiny. Przygotowane przez Louise, żonę Moh-Christophe’a, menu podkreślą francuskie wina i tarty. Na piętrze czeka już ubrany w liturgiczne szaty ks. Philippe Brizard, delegat Episkopatu Francji dla muzułmanów, którzy przyjmują chrzest. To on głosi im katechezy, a potem chrzci. W budynku za Les Invalides od 2014 r. mieści się, założone przez Moh-Christophe’a Bileka, Bractwo Matki Bożej z Kabylii. Na spotkanie raz w miesiącu przychodzi tu około 30 osób. Katechumeni z Bangladeszu, Indii, Algierii, Pakistanu i Maroka oraz kilku Francuzów, którzy wspierają wspólnotę.

W jasnej kaplicy jest już ciasno. Moh-Christophe siedzi w pierwszym rzędzie. Całuje wnuczkę. Obok Louise, babcia 10-miesięcznej Ani. Przyjęła chrzest dopiero po 25 latach małżeństwa z Moh-Christophem. 
– Moja rodzina w Algierze zaprzestała praktyk islamu, od kiedy zaczęto nas śledzić i kontrolować. Chcieli nas zarabizować, odebrać nam język berbere. W regionie Kabylia, skąd pochodzę, przywiązanie do tradycji jest silne. Odebranie nam jej było zamachem na wolność, gwałtem – mówi. – Moja mama się zbuntowała. Zdjęła muzułmańską chustę. Ojciec nie mógł jej wybaczyć. Bił ją. 
Louise też się buntowała. Jedyna stawiała się ojcu.

Pamięta dzień, kiedy stanął przed nią Moh-Christophe. Ich rodziny od dawna się znały. Choć rodzina Moha od lat mieszkała we Francji, ojciec Algierczyka nakazał mu powrót do kraju po tym, jak oznajmił, że chce się ochrzcić. Moh miał przymusowo ożenić się z muzułmanką i tak zostać w islamie. Ale plan się nie powiódł, bo kiedy tylko Moh stanął przed szpalerem dziewczyn na wydanie, wybrał Louise, mówiąc: „Tylko ona! Ale ja jestem w sercu już chrześcijaninem”. Louise miała 16, on 21 lat. Pamiętają, jak ojciec Moha czerwieniał. Zanim podniósł na niego rękę, matka Louise wyparzyła: „To co, dla nas żadna różnica!”. Zapadła cisza.


Louise długo nie była gotowa na chrzest. – Zgadzałam się na wszystko, co proponował Moh-Christophe, bo robił to delikatnie i czułam, że stoi za tym dobro i miłość. Ślubował mi w kościele, potem ochrzciliśmy dzieci. Lubiłam przychodzić do katolickich świątyń – tu czułam pokój, radość. Wreszcie któregoś dnia, idąc ulicami Paryża, zadałam sobie pytanie: „Po co żyję i co będzie, kiedy umrę?”. A potem był Wielki Czwartek. Płakałam, kiedy zobaczyłam, jak ksiądz umywał nogi ludziom. W islamie nikt się przed drugim nie uniża. 
– Bo tam nie ma czegoś takiego jak miłość. Tam kobieta jest poddana mężowi, musi wykonywać polecenia bez szemrania. Mąż z niczego się nie tłumaczy. Tak było i w mojej rodzinie – dodaje Moh-Christophe.

O Jezusie usłyszał w radiu. Był koniec lat 60. Ojciec sprowadził całą rodzinę 
z Algierii do Francji. – W audycji prowadzonej przez protestantów usłyszałem, że Jezus oddał życie za mnie, że Bóg to mój ojciec. Więc ja jestem dzieckiem Boga? Moh sięgnął po Biblię. Potem po życiorysy świętych: Franciszka z Asyżu, Karola de Foucauld i o. Kolbego. 
– Byłem zszokowany, że oni byli gotowi oddać życie za innych w imię Chrystusa. A męczennicy islamscy w imię Boga zabijają innych!
 Dwa lata się wahał. Ale wyczuwał, że Bóg zaprasza go do relacji. Pamięta, jak powiedział o tym rodzicom. – Ojciec zaczął mnie bić. Za każdym uderzeniem powtarzałem: chcę iść za Jezusem Chrystusem! Wtedy matka chwyciła mnie, a ojciec pobiegł do łazienki. Wylał na mnie wiadra lodowatej wody. 
– Będę cię musiał zabić! – krzyczał. Dał synowi „ostatnią szansę”. – Kazał mi wtedy wrócić do Algierii i ożenić się z muzułmanką. Jeden z księży poradził mi: jedź, jeśli to, co nosisz w sercu, jest prawdziwe, przetrwa i przylgniesz do Jezusa – wspomina Algierczyk. 


Moh-Christophe podchodzi do ambonki w paryskiej kaplicy. Śpiewa psalm. Całym sobą, trochę jak muezin. Louise wpatruje się w niego po 40 latach małżeństwa jak zaczarowana. W kaplicy jest sporo dzieci. – Mam nadzieję, że wytrzymają moje kazanie – śmieje się ks. Philippe. Kapelan nawiązuje do ubogiej wdowy z Ewangelii wg św. Marka. Do skarbony, obok której siedział Jezus w świątyni, wrzuciła, co miała, całe swoje utrzymanie. „Oddała wszystko. Tak jak wy, kiedy przylgnęliście do Jezusa. Oddaliście rodziny, swoje życie” – mówi kapłan. 


Sen Fatimy


Kiedy Agathe podchodzi do Komunii, nakłada czarny szal na głowę. Zanim przyjęła chrzest, matka wołała na nią Fatima. – Tobie to imię kojarzy się z cudem, mnie z piekłem – mówi po Mszy Marokanka. Siedzimy przy pachnącym kuskusie. – Mój ojciec był poligamistą, miał trzy żony. Jedną tak bił, że uciekła. Mam dużo rodzeństwa. Jak się bracia dowiedzieli, że chcę przyjąć chrzest, zaczęli mnie szantażować. Stawiałam się. Zawlekli mnie więc do meczetu. Rzucili mną o podłogę. Jeden przystawił nóż do pleców – opowiada po 8 latach od tamtych wydarzeń już bez emocji.
 Wtedy w meczecie Fatima się złamała. Powtarzała za bratem: „Tylko islam i tylko Mahomet”. 
– Strach zwyciężył – mówi.


– W Maroku nie ma ateistów. Nie przestrzegasz ramadanu – idziesz do więzienia. Nawet w konsulacie francuskim wyznają Allaha – włącza się do rozmowy Arnaud, mąż Agathe. Jest Francuzem, trafił do Casablanki w 2007 roku. Filmował na zamówienie ślub siostry Agathe. Zakochał się. Ale kobiecie w czarnej burce przeznaczony jest tylko muzułmanin. – A ja nie wierzyłem w nic. Moi rodzice ochrzcili mnie, sami do kościoła nie chodzili, nawet na Boże Narodzenie. Dostałem więc w Maroku ultimatum – przejść na islam albo zniknąć. Zacząłem szperać w internecie. Chciałem wiedzieć, co Kościół mówi o islamie. I tak natknąłem się na ks. Guy Pagisa. Odpisał mi na maila: „Chcesz sprzedać swoją duszę za kobietę z islamu?”. Wystraszyłem się. „Sprzedać duszę” brzmiało dramatycznie. Długo korespondowaliśmy. Zacząłem dzięki niemu czytać Biblię. I tak mnie wciągnęła, że po kilku miesiącach chciałem wstąpić do seminarium!

Z czasem Arnaud spotkał Moha-Christophe’a i nawróconych muzułmanów. – To było światło! 
Mocno już zaangażowany w wiarę wrócił do Casablanki. Po swoją Fatimę. – Wcześniej wysyłał mi mejle z fragmentami Biblii. Zaczęłam modlić się psalmami. Pewnej nocy miałam sen. Mały chłopczyk powiedział mi: „Rób to, co ci Arnaud powie”. 
Kiedy oboje wsiadali do samolotu na lotnisku w Casablance, Fatima ostatni raz spojrzała za siebie. Przez łzy ledwo widziała kontury wzgórz Casablanki. – Wiedziałam, że to podróż w jedną stronę – wspomina. Zanim usiadła w fotelu, zdjęła z włosów burkę. – Podarłam ją na strzępy. I poczułam ulgę.


W podziemiu


- Jestem pewien, że jeśli ludzie ci mieliby kiedykolwiek relację z Jezusem, nigdy nie przeszliby na islam – mówi Moh-Christophe, kiedy podjeżdżamy pod meczet w Créteil, 40 km za Paryżem. Jest godz. 18. Tłum ciągnie na jedną z pięciu codziennych modlitw do islamskiej świątyni. Do środka wchodzą tylko mężczyźni, niektórzy w długich szatach, z czapeczkami na głowie, mają bliskowschodnie rysy twarzy, ciemne karnacje. Inni w marynarkach, Francuzi, Europejczycy. Kobiety owinięte w chusty. Kilka z nich idzie na piętro. Chłopcy biegają wokół meczetu, bawiąc się plastikowymi karabinami. Niektóre dziewczynki z ojcami biegną na dywan do środka. – To możliwe tylko we Francji, w moim kraju dzieci nie wchodzą do meczetu – tłumaczy Moh-Christophe. 


Zagłusza nas skrzeczący głos muezina z megafonów. W sekretariacie meczetu urzęduje młody Francuz. – Na rozmowę z imamem trzeba się umówić miesiąc wcześniej – informuje. – Ale kim wy jesteście? – docieka. Kiedy tłumaczę i pytam, czy wiedzą coś o nawróceniach z islamu na chrześcijaństwo, odpowiada nerwowo: – Tu jest wolny kraj, każdy robi, co chce! 
– A dlaczego pan przeszedł na islam? – pytam. – Już mówiłem, wolny kraj! – odkrzykuje. Moh-Christophe chwyta mnie za rękę. – Chodźmy lepiej, zanim mocniej się rozjuszą. Wracamy do samochodu. Czuję, że wizyta w meczecie nie była dla Moha łatwa.

Jedziemy do miejsca, gdzie przed prawie 
40 laty przyjął chrzest. W XIII-wiecznych murach kościoła św. Krzysztofa (Christophe) panują półmrok i przeszywająca cisza. Po prawej stronie ołtarza kręte schody prowadzą do podziemi. Zanurzamy się w półmroku. Moh-Christophe zatrzymuje się przy kamiennym ołtarzu. Są tu czaszki męczenników chrześcijańskich. – Był 26 sierpnia 1970 roku. Przyjąłem tu chrzest. Nikt z rodziny o tym nie wiedział. Wszystko w tajemnicy – wraca do tamtej chwili z drżącym głosem. Musiał wtedy wyrzec się matki, ojca, kraju. – Do dziś żyję w podziemiu.
– Mamy już dosyć chowania się – mówi mi Louise Bilek. W jej oczach są łzy, ale i determinacja. Żona Moha-Christophe’a opowiada, jak niedawno weszła do jednego z paryskich butików. Sprzedawca był muzułmaninem. – Pytam, czy ma krzyże. Aż mu się oczy zapaliły. „Hakkram! Krzyż to świństwo, ścierwo! Łamię krzyże, kiedy są w dostawie towaru!” – krzyknął. Louise nie wytrzymała: „Hakkram to jest to, że ty bierzesz od Francuzów pieniądze!” – odpowiedziała. – Jestem spokojna, ale jak ktoś atakuje Jezusa, jestem gotowa na wszystko – zaciska pięść: – Jestem gotowa umrzeć za Chrystusa w każdej chwili! 


Niektórzy nawróceni na chrześcijaństwo byli muzułmanie z paryskiej grupy, mimo ryzyka, wychodzą z podziemi. Massinissa, Algierczyk, około 45 lat, w korytarzach paryskiego metra, z Biblią pod pachą, rozdaje muzułmanom medaliki z wizerunkiem Matki Bożej z kaplicy przy Rue du Bac, gdzie Maryja objawiła się św. Katarzynie Labouré. – Wybieram kobiety w burkach. Chowają medalik do kieszeni. Mężczyźni straszą, że pójdę do piekła – mówi. 
Pytam Massinissę, czy się nie boi. – A czego? Że mnie zabiją? To niech zabijają. Należę do Jezusa. On za mnie wylał krew, czy nie tak? W Biblii jest napisane, że światła nie można chować pod kloszem. W chrześcijaństwie odkryłem, że człowiek nosi w sobie miłość, a nie nienawiść. Do Francji Massinissa trafił z Algierii w 2002 roku. Uciekł, bo życie w strachu było nie do zniesienia. – Pamiętam do dziś głośne pukanie do naszych drzwi. Nasza rodzina była na czarnej liście. Uważano, że jesteśmy za mało radykalni. Oglądaliśmy na przykład amerykańskie filmy. A nie wolno. W jednym z nich zobaczyłem po raz pierwszy krzyż. Miałem 8 lat. Zapytałem rodziców, co to jest. „To znak gorszej rasy – tłumaczyli. – Jak zapytasz jeszcze raz, dostaniesz karę” – opowiada.


Kiedy Massinissa uciekł z Algieru, trafił do jednej z paryskich parafii. Ale ksiądz nie chciał go ochrzcić. Mówił o dokumentach, zgodzie Watykanu, o katechezie i o 500 euro za ceremonię, na co nie było mnie stać. – Wystraszył się. Przyjaciel z Niemiec, z którym pracowałem na czarno w restauracji, zaprowadził mnie do kościoła tradycjonalistów. Tam ochrzcili mnie tego samego dnia. Mówię to, nie żeby oskarżać, ale my tu czujemy we Francji, że Kościół jakby się boi, wycofuje.


Jak Popiełuszko


– Dlaczego w Kościele nie nawołuje się do nawracania wyznawców Allaha na chrześcijaństwo? – pyta Moh-Christophe. – Czemu wciąż mówi się, że islam jest nastawiony pokojowo? Irytuję się, jak ktoś tak twierdzi 
– Moh-Christophe wstaje. Proponuje debatę przy stole.
– Jest jeden islam. Nienawiść i strach. Moi kuzyni to salafici, ale ojciec nim nie był. A zbił mnie do krwi. A ksiądz mówi o dialogu!? – Moh-Christophe zwraca się do siedzącego obok ks. Philippe’a. 
– Nosisz rany, więc tak mówisz. Byłem w Algierii cztery lata, widziałem, że da się żyć razem, chrześcijanie i muzułmanie – odpowiada na zarzuty kapłan. 
– Ja się tam urodziłem i żyłem 17lat! Dlaczego nie głosicie Ewangelii muzułmanom? Boicie się? – nie poddaje się Moh-Christophe.

Wymiana zdań jest gorąca. Padają ostre jak brzytwa pytania. – Czemu Jan Paweł II nie mówił wprost o ewangelizacji muzułmanów, a raczej o dialogu?
– Jest „Nostra aetate”, są wskazówki Soboru Watykańskiego II, był Asyż. Nie można tego przekreślać – próbuje wyjaśniać ksiądz. 
– Nie przekreślam, ale niech mi ksiądz wytłumaczy, jak można prowadzić dialog z przemocą, strachem i nienawiścią? 
Do dyskusji włączają się inni. – Czemu my się chowamy? Są nas tysiące. Musimy powiedzieć muzułmanom: możecie z tego wyjść! – gorączkuje się Moh-Christophe. – Ale czy Kościół francuski nas wesprze? – spogląda pytająco na ks. Philippe’a. – Proszę od nas zadać na najbliższej konferencji episkopatu pytanie: Czy księża we Francji są jeszcze wyznawcami Chrystusa? Bo może bardziej wyznają politykę poprawności? Nie chcę osądzać, ale mam wątpliwości. I obawy, że brak wam odwagi – mówi stanowczo Moh-Christophe.
 Zalega cisza. Ksiądz Philippe dopija lampkę wina, gładzi ręką czerwony obrus. – Kardynał Lustiger, mój przyjaciel, zapytał mnie kiedyś, gdzie są nawróceni muzułmanie i żydzi – odpowiada spokojnie. Poprawia inkrustowany kolorowymi kamieniami krzyż na piersi. – Nie wiedzieliśmy, gdzie was szukać... To prawda, że jeśli Kościół nie mówi oficjalnie o ewangelizowaniu muzułmanów, to świadczy to o słabości myśli teologicznej. 


Dyskusji przysłuchuje się polska zakonnica. Moh-Christophe poznał s. Rosalię w szpitalu w Créteil. Tam, gdzie przed dwoma laty miało miejsce uzdrowienie chorego na rzadki nowotwór Françoise Audelina za wstawiennictwem bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Michalitka była świadkiem zdarzenia. 
– Musiałam tę historię przelać na papier – mówi. – Zostawiłam kartki na biurku w pokoju, gdzie na co dzień pracuję z imamem. W szpitalu jest jak kapelan dla wyznawców islamu. On to przeczytał. Był tak wstrząśnięty, że następnego dnia rano czekał na mnie przy drzwiach. „Siostro, kiedy macie tę waszą mszę? Ja chcę do was przychodzić” – wyrzucił z siebie.

– Po tym i po dzisiejszym spotkaniu nabrałam odwagi. Teraz, kiedy będę wchodzić w szpitalu do pokoju, gdzie leżą muzułmanie, zamiast proponować im rozmowę z imamem, zapytam, czy chcą posłuchać o Chrystusie – deklaruje. Przy stole wybuchają oklaski.
Zakonnica sięga do torebki i wyjmuje plik zdjęć ks. Popiełuszki. Rozdaje. Arnaud zachęca córeczkę, żeby podeszła do zakonnicy. Dziewczynka przynosi tacie obrazek. Ten przystawia go do jej ust. Na zdjęciu kapelan „Solidarności” jest ubrany w czerwone szaty liturgiczne. Po francusku napisano: „Polski męczennik, który przelał krew za Chrystusa”.

Arnaud wpatruje się w podpis. 
– Wiem, że musimy być gotowi, jak on. Gotowi umrzeć za Chrystusa. Ja jestem gotów.

TAGI: