Kolędnicy spod góry Ararat

Agata Combik

publikacja 21.12.2015 06:00

Ormiańskie święta na Dolnym Śląsku. Do karpia jedzą grypczyszlik, na Nowy Rok – daławuz. Ich pieśni głoszą, że „Manug dzynaw i Pethehem, usdi cyndza Jerusahem” – Dziecię się narodziło w Betlejem, więc cieszy się Jeruzalem.

Obrzęd „chrztu wody” i błogosławieństwo wiernych. Według tradycji Ormian pozostających w diasporze, czterech ojców chrzestnych pomaga kapłanowi w wypełnianiu posługi „w cztery strony świata”, co symbolizuje wszystkie kierunki. Na zdjęciu ks. Tadeusz Isakowicz- -Zaleski we Wrocławiu zdjęcia archiwum Romany Obrockiej Obrzęd „chrztu wody” i błogosławieństwo wiernych. Według tradycji Ormian pozostających w diasporze, czterech ojców chrzestnych pomaga kapłanowi w wypełnianiu posługi „w cztery strony świata”, co symbolizuje wszystkie kierunki. Na zdjęciu ks. Tadeusz Isakowicz- -Zaleski we Wrocławiu

Wina beczkę, miodu beczkę, siedmiu synów i córeczkę! Jabłek i gruszek i wina dzbanuszek! – Takie życzenia wygłaszał niegdyś Leopold Korzeniowski, gdy prowadził w Obornikach Śl. kolędniczy korowód, nawiązujący do ormiańskich tradycji z miejscowości Kuty nad Czeremoszem (obecnie Ukraina). Stamtąd – wraz z innymi repatriantami – przybyło do Obornik Śl. i innych podwrocławskich miejscowości wielu polskich Ormian. Od wieków żyli na Kresach, współtworząc tamtejszą społeczność. Do dziś pamiętają o swoich tradycjach. Wielką ich propagatorką jest Romana Obrocka, mieszkanka Obornik Śl., pochodząca z ormiańskiego rodu Manugiewiczów.

Warkocze kołacza i uszko

– Wieczerza wigilijna odbywała się w Kutach 5 stycznia – mówi pani Romana, dodając, że wiele osób po przybyciu na Dolny Śląsk organizowało ją również 24 grudnia. Kuckie tradycje były bardzo barwne. Na początku wieczerzy najstarszy członek rodziny brał do ręki opłatek i odmawiał „Hajr mer” (Ojcze nasz), po czym składał życzenia, a resztki opłatka wrzucał do misy z kutią. – Opłatek leżał na kołaczu. Honorem ormiańskiej gospodyni był suto zastawiony stół. W zasobnych domach pyszniły się na stole cztery kołacze ułożone w „studzienkę”. Każdy z nich zapleciony w dwa poczwórne warkocze. Ja wypiekam już tylko jeden, ale zapleciony zgodnie z tradycją – wyjaśnia R. Obrocka. I wspomina o różnych ormiańskich świątecznych przysmakach, np. grypczyszliku – surówce do wigilijnego karpia, przygotowywanej z prawdziwków lub podgrzybków. Należy je namoczyć, ugotować, pokroić w paseczki, lekko posolić, dużo popieprzyć. Dodaje się do nich chrzan i ocet, miesza z cebulą i czosnkiem zrumienionymi na oleju. Zbigniew Kościów, który zebrał przed laty wspomnienia przybyszów ze Wschodu, opisuje w pracy „Wiadomość o Ormianach kuckich” m.in. rzucanie garścią kutii o powałę (ilość ziarenek, która wpadła do talerza, miała zapowiadać pomyślność jego właścicielowi) czy „dołwat” – wyróżniające się od innych duże uszko w zupie rybnej, które miało zwiastować rychły ożenek lub zamążpójście osobie, której przypadło. Chętnie przyjmowano kolędników, częstując ich wódką, wędzoną koziną i knyszami – bułkami pieczonymi z cebulą.

Marszałek i awedis

W pierwszy dzień świąt kuccy Ormianie uczestniczyli w uroczystej Mszy św. w języku grabar. Po liturgii członkowie bractwa kościelnego wychodzili z zakrystii z tzw. berłem (kawazan), które trzymał „marszałek”. Intonowali „Wielki Awedis” (awedis znaczy „dobra nowina”), a po obiedzie obchodzili domy wszystkich parafian. W ostatni dzień starego roku po Mszy św. Ormianie składali sobie życzenia „tok, tok” – czyli „wiele, wiele” (pomyślności). W Nowy Rok dzieci chodziły po domach i „siały” w nich ziarna zbóż, życząc obfitych plonów. Następnie składano sobie wizyty, którym towarzyszył poczęstunek rozpoczynany konfiturami z dyni, kończony tzw. daławuzem. Ten ostatni przysmak przygotowywano z moczonego i mielonego maku, miodu, masła, cukru. Smażyło się je, a po zastygnięciu kroiło na malutkie kwadraciki. Pani Romana wspomina kolędnicze obchody prowadzone w Obornikach Śl. przez L. Korzeniowskiego jeszcze w latach 60. ub. wieku. – Dorośli kolędnicy przychodzili do domu, prowadzący kłaniał się i winszował gospodarzom wszelkiej pomyślności – opowiada. – Zakolędowali, pogościli się, zajrzeli do gąsiorka, zabierali gospodarzy i szli do następnego domu. I tak aż obeszli swoich bliskich. Nasz dom był z reguły trzeci, więc jeszcze wszyscy przy stole mieścili się na siedząco, bo w tych ostatnich domach to chyba już na stojąco. Oborniczanka dodaje, że jej wuj, urodzony jeszcze w Kutach, Józef Manugiewicz, dzwoni każdego Nowego Roku i składa życzenia wierszykiem z dziecięcych kuckich obchodów kolędniczych: „Tego Nowego Roku Was Państwo winszować godzi! Ten stary rok był przykry, niech nigdy nie wraca, A nowy, wspaniały, niech Wam wynadgrodzi, Szczęściem i zdrowiem wzbogaca! Aby Państwo żyli do setnych lat, A potem do Nieba wstąpili. Dużo, dużo zdrowia i Błogosławieństwa Bożego!”.

Władca rzek i mórz

Bardzo ważny był dla Ormian 6 stycznia, Święto Astwacahajtnutiun jew Mykyrtutiun, Epifanii – kiedy wspomina się narodziny Jezusa, pokłon Trzech Mędrców oraz chrzest Jezusa w rzece Jordan. Wtedy też odbywało się święcenie wody – „czur ortnank”. Stała w beczce na środku kościoła. Kapłan trzykrotnie zanurzał w niej krzyż (chacz), do którego przymocowane były wstęgi trzymane przez specjalnie wyznaczone do tego osoby. – Taka liturgia sprawowana jest do dziś w okolicach 6 stycznia – mówi pani Romana. Również we Wrocławiu, gdzie dojeżdża ormiańskokatolicki kapłan. Obecnie przewodniczy Mszom św. w kościele pw. Bożego Ciała. „Awedis Jeriewecaw hjergri, ajsor cyndzutiun, nor jerks…”. Dziś objawiła się na ziemi nowa radość, nowa pieśń. Tajemnicze słowa zabrzmiały w 2007 r. w kościele pw. św. Judy Tadeusza i św. Antoniego Padewskiego w Obornikach Śl. (przedtem w Katowicach, a w 2013 r. we wrocławskim Oratorium Marianum). Chór Uniwersytetu Wrocławskiego „Gaudium” pod batutą Alana Urbanka wykonał tu wtedy Bożonarodzeniową Liturgię Polskich Ormian w opracowaniu Stanisława Śmiełowskiego (powstałym w 1980 r.). Próba odtworzenia świątecznych celebracji była możliwa w dużej mierze właśnie dzięki mieszkańcowi Obornik Śl. – Mikołajowi Mojzesowiczowi, który osiadł tu po wojnie. Świetnie pamiętał sprawowane w Kutach obrzędy ormiańskie, potrafił zaśpiewać wiele pieśni tam wykonywanych. Już w latach 60. podzielił się tą wiedzą z muzykologiem Wacławem Pankiem. Jedną z ormiańskich melodii S. Śmiełowski mógł poznać także dzięki Julianowi Bidzińskiemu, dawnemu organiście i dyrygentowi chóru katedry ormiańskiej, który po wojnie działał we Wrocławiu. Utwór, który otwiera dzieło S. Śmiełowskiego, tworzy niezwykłą opowieść – o tym, jak „koguty nie zdążyły zapiać trzy razy”, a mały Jezus już chciał… uczyć się. Maryja wyruszyła nad brzeg morza, by usłyszeć od żeglarzy: „Nasz statek bez pieniędzy nie pływa”. Uiściła zapłatę. Gdy dostali się na pokład i wypłynęli, rozpętała się burza. Żeglarze chcieli wyrzucić za burtę pewnego starca, lecz, dzięki modlitwie Maryi, posnęli. Ostatecznie oddali pokłon Jezusowi, który stał się „władyką statku”. A pieśń kończą serdeczne życzenia: „Każdy dzień witajcie w zdrowiu i radości, z małymi grzechami, a wieloma darami szczęścia”.