Bliski Wschód

Marcin Jakimowicz

Gość Niedzielny 38/2016 |

publikacja 15.09.2016 00:00

To tu, w krainie pięknej jak baśń, wśród sosen Białostocczyzny i zagubionych w lasach wiosek, do których docierają jedynie listonosze, chrześcijański Wschód spotyka Zachód. A to spotkanie bywa często niezwykle bolesne.

Cerkiew w samym centrum Bielska Podlaskiego. HENRYK PRZONDZIONO /FOTO GOŚĆ Cerkiew w samym centrum Bielska Podlaskiego.

Grabarka. Święta góra. Zanurzam się w ciszy. Antonina Krzysztoń miała rację: „Jest inny świat. Nie za lasami. Tu”. Klucząc wśród tysięcy ofiarnych krucyfiksów z epitafiami pisanymi cyrylicą, proszę Boga o pojednanie między Kościołami. W lesie krzyży otaczających malutką cerkiew Przemienienia Pańskiego wypowiadam błogosławieństwa. Na górze pustawo. Pamiętam oblężenie przed kilku laty. Na święcie Spasa. Wyłaniające się zza leśnych zakrętów pielgrzymki, rozmowy: „Batiuszka, na kogo czekamy? Na Bielsk Podlaski. Ale nie niecierpliwcie się. Oni już robią na kolanach drugie okrążenie”.

Znam mnóstwo polskich wspólnot, które modlą się co tydzień wraz z braćmi protestantami. Nie znam miejsc, w których do wspólnej modlitwy (poza Tygodniem Modlitwy o Jedność Chrześcijan, gdzie nieobecność byłaby nietaktem) stawaliby razem przedstawiciele siostrzanych Kościołów. Tak kilkukrotnie nazwał Kościoły katolicki i prawosławny Jan Paweł II, gdy 25 lat temu odwiedził Białystok. Siostry mają za sobą długą, krętą, bolesną historię. Ponad tysiąc lat rozłąki i odmienne kręgi kulturowe, w których się rozwijały, sprawiły, że wchodząc do cerkwi, możemy czuć się nieswojo. Nie rozpoznajemy już nawet podstawowych znaków i gestów.

Wypowiadam błogosławieństwa na Grabarce. Obok krzyża z napisem „Spasi Sahrani” wisi ikona Matki Boskiej Częstochowskiej. To ona jest mostem. Ludzie Wschodu czczą ją jako ikonę, katolicy – jako źródło polskiej tożsamości. Ten obraz łączy nasze światy. Nigdy nie myślałem o nim w ten sposób! Na wizerunku ktoś przyczepił cudowny medalik. Słońce ślizga się pomiędzy zielonymi 
liśćmi. Na gałęziach ponad naszymi głowami śmigają wiewiórki.

Wszystkich Strapionych Radość

Bociany spakowały już manatki. Lato przegryza się z jesienią. W wodach leśnego jeziorka w Tokarach odbija się śliczna niebieska cerkiewka. Absolutny kraniec Polski. Cisza, spokój. Ostrzeżenia: „Uwaga. Afrykański pomór świń”. Na moment zegarek w komórkach automatycznie przeskakuje o godzinę do przodu. Dostraja się do białoruskiej sieci. To zmyłka. W istocie czas się zatrzymał. Zaczął płynąć leniwiej.

Świątynię pw. Matki Bożej „Wszystkich Strapionych Radość” zbudowano w Tokarach już w 1912 roku. Długo rozmawiamy z batiuszką, który krząta się przy cerkwi. O ogniu z nieba, który ściągał św. Serafin z Sarowa, ostatni święty Wschodu kanonizowany przed rewolucją październikową. O ikonach. I o pojednaniu. Czy jest możliwe? Przypomina mi się opowieść pochodzącej z Suwalszczyzny siostry Samueli Wasilewskiej, która wspominała: „Weszłyśmy z siostrą Faustyną do cerkwi, bo chciała mi i to pokazać. Uklękła i pomodliła się. Mówiła potem, że Boga trzeba uwielbiać w każdym miejscu. Wspominała także coś o zjednoczeniu Kościołów, że to ma w przyszłości nastąpić”.

Czy pojednanie jest możliwe? 
– Tak. Wierzę w to. Bóg pysznym się sprzeciwia, a pokornym łaskę daje – opowiada w staro-cerkiewno-słowiańskim proboszcz ślicznej leśnej parafii prawosławnej. Błogosławi nas i prosi Boga o szczęśliwą podróż.

Na miły Bug!

Bardzo Bliski Wschód. Bywam tu kilka razy w roku.

„Istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą,  jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej” 
− pisał Ryszard Kapuściński. Podlaskie jest najbardziej wysuniętym na północny wschód województwem Polski. Graniczy z dwoma państwami: Białorusią na wschodzie (260 km) i z Litwą na północy (104 km).

Granicą z województwem lubelskim jest Bug. Płynie leniwie, niespiesznie, ale to bardzo zdradliwa rzeka – słyszę pod cerkwiami w Tokarach i Mielniku. Na płocie przy boisku usytuowanym tuż przy rzece wisi plakat: „Zapraszamy na mecz o mistrzostwa klasy okręgowej: Rudnia Zabłudów–MKS Mielnik”.

Jedziemy przez Ryboły, Wojszki, Laszki, Haćki. Od czasu do czasu mijamy chałupki z pięknie zdobionymi okiennicami. Gęstość zaludnienia Podlasia to zaledwie 
59 os./km kw. (dla porównania: moje rodzime województwo śląskie to aż 372 ludzi na kilometr!). Zza firan okien chałup ciekawie wyglądają staruszki. Odrywają na chwilę wzrok od monotonnego, nieruchomego pejzażu. Wiele ich koleżanek siedzi od rana na ławkach pod malowanymi chatkami. Na ławach spotyka się cała wioska.

Wiele ławeczek pozostaje pustych. Z roku na rok coraz więcej. Masową ucieczkę młodych do Białej Podlaskiej i Białegostoku nazwano białą emigracją. Dziś młodzi z podlaskich wiosek jadą za pracą do pobliskich miast, rzadziej za granicę. Zaledwie 2 proc. mieszkańców wsi ściany wschodniej wyjechało za granicę w celach zarobkowych (wynika z badań SGGW w Warszawie). Mieszkańcy wsi emigrują, ale raczej do miast i sąsiednich gmin. Efekt? Pięć regionów Polski Wschodniej, w których dominuje rolnictwo jako główne źródło utrzymania, było najbiedniejszymi obszarami Unii Europejskiej, zanim przyłączyła się do niej Rumunia. To na wschodzie Polski słyszałem powiedzenie: „Lepiej mieć jedną babcię w rodzinie niż dwie krowy w gospodarstwie“. Często głównym źródłem utrzymania całej rodziny jest renta lub emerytura. Wschodnia wiejska Polska pustoszeje. W Łęgach Kodeńskich nieopodal prowadzonego przez ojców oblatów maryjnego sanktuarium jeszcze niedawno było 37 numerów, teraz jedynie 7. Pozostało zaledwie kilkoro ludzi.

proste jak „amiń” 
w pacierzu

Od wielu godzin przemierzamy Podlasie wzdłuż i wszerz. Mijamy tabliczki z dwujęzycznymi nazwami miejscowości (polski i cyrylica), wioski, które witają nas dwoma krzyżami: katolickim i prawosławnym. W restauracjach nos drażnią wspaniałe zapachy sękacza (największe z ciast osiągają nawet metr wysokości, a w ich skład wchodzi 60 jaj!), kindziuka, sera korycińskiego, babki ziemniaczanej i kartaczy.

„Odłóżmy na bok doczesne troski” – wołają cherubiny lecące ponad głowami zwiedzających Muzeum Ikon w Supraślu. Wchodzimy do świeżo odremontowanego monasteru. Pierwszą cerkiew św. Jana Teologa wybudowano w 1501 r. Dwa lata później rozpoczęto budowę świątyni będącej kompilacją architektury bizantyjskiego Wschodu z gotykiem. Monaster obronny był jednym z najaktywniejszych ośrodków myśli religijnej w XVI wieku i w swym znaczeniu drugim, po Kijowsko-Pieczerskiej Ławrze, ośrodkiem prawosławia na ziemiach Wielkiego Księstwa Litewskiego.

Podlaskie cerkwie przypominają świątynie ze Starego Testamentu. Najważniejszą częścią jest ukryte za ikonostasem sanktuarium − odpowiednik starotestamentalnego świętego miejsca przybytku, do którego arcykapłan mógł wejść jedynie raz w roku. Dziś miejsce to, zwane „niebiosami niebios”, jest zastrzeżone jedynie dla kapłanów i mężczyzn asystujących przy nabożeństwach.

Jaka jest recepta na pojednanie? − zastanawiam się, wysłuchując kolejnej bolesnej opowieści o zderzeniu kultur. „Błogosławcie, a nie złorzeczcie” – jak bumerang wraca do mnie odpowiedź. Proste? Jak „amiń” w pacierzu. •

Dostępne jest 8% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.