Zakładnicy wojny

Jacek Dziedzina

GN 17/2018 |

publikacja 26.04.2018 00:00

Kogo mają popierać syryjscy chrześcijanie, gdy jedynym gwarantem ich bezpieczeństwa i względnej wolności religijnej jest dzisiaj Baszszar al-Asad?

Syryjscy chrześcijanie z Damaszku w czasie tegorocznych Świąt Wielkanocnych. YOUSSEF BADAWI /epa/pap Syryjscy chrześcijanie z Damaszku w czasie tegorocznych Świąt Wielkanocnych.

Po niedawnym ograniczonym ataku sił amerykańskich, brytyjskich i francuskich na cele syryjskie kolejny raz głos zabrali tamtejsi chrześcijanie. Dominuje przekonanie, że Zachód uderza w jedyną siłę, która pozwala im jeszcze mieć nadzieję na przetrwanie.

Z kim trzyma Zachód?

Między młotem a kowadłem. Trudno o lepsze określenie sytuacji, w jakiej od 7 lat znajdują się chrześcijanie w Syrii. Poprzeć rząd i armię? Narazimy się syryjskiej opozycji i bojówkom dżihadystów. Poprzeć opozycję w walce o bardziej demokratyczny system? Będziemy skończeni, jeśli wojnę wygrają siły rządowe. To oczywiście dość naiwne dzisiaj alternatywy – o ile na początku wojny można było jeszcze mówić o jakiejś opozycji, reprezentującej uciskaną od dekad większość sunnicką (krajem rządzą alawici), o tyle z czasem nawet Wolna Armia Syryjska została zdominowana przez nadciągające z ościennych krajów bojówki islamskich radykałów. Na Zachodzie jak mantrę powtarzano nazwę Państwo Islamskie jako synonim bestialstwa, ale konkurencyjne bojówki wcale nie odbiegały swoimi ambicjami i metodami od ISIS. Dzisiaj w całym kraju walczy kilkadziesiąt różnych sił (mówi się o 60–70), każda załatwia swoje własne interesy, wszystkie walczą ze sobą nawzajem, a jeśli coś je łączy, to chęć obalenia władzy Baszszara al-Asada. Każda z nich jest też wspierana wprost lub pośrednio przez mocarstwa regionalne, które rozgrywają w Syrii swoją własną politykę – czyli głównie Iran, Turcję, Arabię Saudyjską, Izrael – a na końcu czy też na górze tego śmiertelnego „łańcucha pokarmowego” są oczywiście mocarstwa światowe – Stany Zjednoczone i Rosja.

W obecnym układzie jedyną siłą, która realnie broni chrześcijan, jest właśnie rząd syryjski wspierany przez Rosję. Trudno to przyznać nam, przyzwyczajonym do czarno-białego oglądu relacji międzynarodowych, ale tak właśnie jest w tym momencie w Syrii. Niezależnie od prawdziwych intencji Rosji, która akurat w ten sposób realizuje własne interesy, i niezależnie od tego, że reżim Asada ma również swoje zbrodnie na koncie. Zdecydowana większość z ok. 1,5 mln uchodźców przebywających w Libanie to sunnici, którzy na razie nie mogą liczyć na powrót do Syrii z obawy przed oskarżeniem o dezercję lub zdradę. Z tego też względu bardziej lub mniej otwarte (w zależności od biskupa czy patriarchy) poparcie dla Asada jest dla chrześcijan ryzykowne – mogą zostać oskarżeni przez sunnitów o wspieranie dyktatora i jego metod. Tyle tylko, że w dużej części przypadków siły Asada pacyfikują miasta i dzielnice będące jeszcze ostatnimi bastionami dżihadystów, którzy walczą nie tylko z rządem, ale też z chrześcijanami. Komu w takiej sytuacji mają kibicować walczący o przetrwanie wyznawcy Chrystusa? I dlaczego nie są to kraje chrześcijańskiego Zachodu?

Jesteśmy realistami

Nie tylko przy okazji ostatniego ataku (powtórzmy: symbolicznego i niezbyt dotkliwego) chrześcijanie w Syrii stawiali konkretne pytanie: czy Zachód na pewno wie, kogo chce na miejscu wesprzeć i kim zastąpić Asada? Czy Stany Zjednoczone i Unia Europejska, zbyt jednoznacznie opowiadając się po stronie rebeliantów, brały pod uwagę, że spora część oddziałów walczących z Asadem ma ambicję przepędzić chrześcijan z Syrii na zawsze? Gdyby Zachód rzeczywiście zdołał obalić Asada (co było priorytetem dla USA), to przecież nie uchroniłoby to mniejszości przed krwawymi porachunkami ze strony rebeliantów. „To jest teraz kraj zdewastowany, a my, chrześcijanie, staliśmy się pierwszymi ofiarami tej polityki” – mówił w jednym z wywiadów patriarcha Kościoła syrokatolickiego Ignacy Józef III Younan. A gdy w 2013 r. siły Asada po raz pierwszy zostały oskarżone o użycie broni chemicznej, przebywający w Jerozolimie kustosz Ziemi Świętej o. Pierbattista Pizzaballa OFM mówił rozgoryczony: „Wszyscy czują, że tę wojnę rozgrywa się ponad ich głowami. Ludzie jej nie chcą. Chcą żyć spokojnie u siebie, w wolności. A tymczasem są świadkami jakichś rozgrywek, które coraz bardziej pogarszają ich sytuację”.

W podobny sposób mówił mi o tym o. Ibrahim Alsabagh, proboszcz parafii św. Franciszka w Aleppo. Jego zdaniem Zachód uległ jednostronnemu przekazowi mediów, w którym winny jest zawsze Asad: – W Syrii toczy się wojna światowa, w której są bardzo różne grupy interesu. Media podają, że albo Asad jest winny, albo rebelianci. Ja najczęściej nie mówię o „rebeliantach”, tak jak podają zachodnie media. Dzisiaj z armią rządową walczą już głównie dżihadyści, którzy też są bardzo zróżnicowani i często walczą ze sobą nawzajem – mówił o. Ibrahim. Twierdzi też, że chrześcijanie starają się nie popierać żadnej ze stron. Zapytałem go, co w takim razie sądzi o poparciu dla Asada, jakie wielokrotnie wyrażali poszczególni patriarchowie i biskupi. Odpowiedział: – Przekonanie, że chrześcijanie wspierają Asada, nie jest do końca słuszne. Tyle że mając na uwadze bezpieczeństwo, nie mamy zbyt dużego wyboru. Kiedy mówiono o mniejszościach w Syrii, o stabilności kraju i o tym, kto powinien go prowadzić i zapewnić mu bezpieczeństwo, kto gwarantuje mniej terroru, i kiedy zrozumiano, że możemy wybierać pomiędzy Państwem Islamskim a Baszszarem al-Asadem, stało się naturalne, że wszyscy wolimy Asada. To była realistyczna decyzja. Zawsze podkreślaliśmy, od samego początku wojny, że jako chrześcijanie jesteśmy za zmianami w systemie politycznym, w życiu społecznym, w konstytucji. Ale jednocześnie mówiliśmy, że to nie może się dokonać drogą zbrojną, bo widzieliśmy, jak to wyglądało kiedyś w Libanie. Po 30 latach niszczenia kraju wszystkie walczące grupy, które przez wojnę niczego nie osiągnęły, w końcu wróciły do stołu rozmów. Również chrześcijanie, którzy zaangażowali się w wojnę. Powiedzieliśmy sobie, że my nie pójdziemy tą drogą zniszczenia, użycia armii, zabijania – mówił o. Ibrahim.

Alternatywa jest jedna

Do niedawna wśród samych chrześcijan w Syrii był widoczny podział w kwestii tego, czy i w jakim stopniu popierać władze w Damaszku. W ostatnim czasie można było jednak zauważyć, że fala goryczy się przelała i stanowisko to jest coraz bardziej jednoznaczne. Tuż po ostatnim ataku amerykańsko-brytyjsko-francuskim wspólne oświadczenie potępiające „brutalną agresję” USA wydali Jan X, grecki prawosławny patriarcha Antiochii i Całego Wschodu, Ignacy Efrem II, syryjski prawosławny patriarcha Antiochii i Całego Wschodu, oraz Józef Absi, melchicki patriarcha Antiochii, Aleksandrii i Jerozolimy. Patriarchowie napisali, że naloty mogą potencjalnie osłabić szansę na osiągnięcie pokojowego rozwiązania politycznego w Syrii, jednocześnie ośmielając do agresji organizacje terrorystyczne. Znalazły się też jeszcze dalej idące stwierdzenia: „Zarzuty Stanów Zjednoczonych Ameryki i innych krajów, że syryjska armia użyła broni chemicznej i że Syria jest krajem, który posiada tego rodzaju broń i używa jej, jest twierdzeniem, które nie ma uzasadnienia oraz nie ma poparcia wystarczających i jasnych dowodów. Wybranie czasu dla tej nieusprawiedliwionej agresji przeciwko Syrii, kiedy niezależna Międzynarodowa Komisja Śledcza miała rozpocząć swoją pracę w Syrii, podkopuje pracę tej komisji”. Pojawił się też apel do chrześcijan z Zachodu: „Wzywamy wszystkie Kościoły w krajach, które wzięły udział w agresji, do wypełniania ich chrześcijańskiego obowiązku, zgodnego z nauczaniem Ewangelii, i do potępienia tej agresji oraz wezwania swoich rządów do zaangażowania w ochronę pokoju międzynarodowego”.

Nieco bardziej rozłożył odpowiedzialność mocarstw chaldejski biskup Aleppo, Antoine Audo: „Stany Zjednoczone i Rosja wykorzystują Syrię jako pretekst, by ze sobą walczyć” – oświadczył. Jego zdaniem w Syrii dzieje się to, co wcześniej zrobiono w Iraku, gdzie pod pretekstem zniszczenia broni chemicznej tak naprawdę zniszczono kraj.

W podobnym tonie wypowiadał się wikariusz apostolski Aleppo bp Georges Abou Khazen. Jego zdaniem dotąd wszyscy udawali, że to wojna domowa, teraz maski opadły i widać, że to wojna dwóch mocarstw. „Teraz walczą główni aktorzy. Drugorzędni aktorzy zostali pokonani, więc na arenę weszli prawdziwi twórcy konfliktu” – mówił bez ogródek bp Abou Khazen. W jednym tylko myli się syryjski hierarcha – o tym, że jest to wojna światowa, w której ścierają się interesy mocarstw, wiadomo nie od dziś. Dziś można mówić tylko o zmasowanej wojnie propagandowej, gdy wojnę ewidentnie wygrywa Asad – przy wsparciu, niestety, Rosji oraz Iranu i finansowanego przez niego Hezbollahu. Chrześcijanie syryjscy nie mogą się nadziwić, że gwarantem ich przetrwania są właśnie takie siły, a nie siły świata zachodniego. Dobrze rozumieją słowa muftiego Farida Salmana, który już w 2013 r. powiedział, że „chrześcijaństwo w Syrii upadnie, jeśli USA zaatakują Syrię, Asad zostanie usunięty, a władzę przejmą islamskie bojówki”. No więc kogo mają popierać syryjscy chrześcijanie?•

Dostępne jest 18% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.