Rybacy, wioślarze i sąsiedzi

ks. Bogdan Wawrzeczko

publikacja 20.10.2009 13:11

Usłyszałem kiedyś historię. Była raz wioska, w której mieszkali rybacy. Czasy były niełatwe, więc każdy z nich miał jeszcze inne zajęcia, aby jakoś wiązać koniec z końcem.

Rybacy, wioślarze i sąsiedzi fot. Henryk Przondziono (GN)

Wioska ta miała swoją chlubną przeszłość, bowiem wiele lat temu przodkowie obecnych mieszkańców należeli do elity rybaków, osiągając wielkie sukcesy w połowach.

Pamięć o nich przekazywana była z pokolenia w pokolenie. Od tamtych czasów wiele się jednak zmieniło. Postęp przyniósł nowe, szybsze, bardziej bezpieczne łodzie, lepsze sieci, skuteczniejsze przynęty... Cokolwiek by powiedzieć o mieszkańcach wspomnianej wioski, z pewnością nie można było im zarzucić braku zainteresowania rybami.

W celu lepszego poznania ich zwyczajów postanowiono przeprowadzić badania. Aby lepiej zrozumieć ich zachowanie, zapraszano na wykłady doświadczonych rybaków i ichtiologów, postanowiono nawet przeprowadzić w wiosce kampanię reklamową, której celem było propagowanie rybołówstwa jako zajęcia godnego każdego mieszkańca. Dzieci mogły uczestniczyć w konkursach plastycznych i wokalnych propagujących to zajęcie. Znaleźli się nawet tacy mieszkańcy, którzy postanowili dla najzdolniejszej młodzieży ufundować stypendium, aby ta mogła pobierać naukę na wydziale rybołówstwa i ichtiologii pobliskiego uniwersytetu. Całość tego obrazu zakłócał tylko jeden mały szczegół. Już od lat nikt nie złowił żadnej ryby. Dlaczego? Bo nikt nie odważył się zarzucić sieci.

Zanim wytłumaczę się szanownemu czytelnikowi, dlaczego właśnie taką historyjkę sobie przypomniałem, chcę zastanowić się nad tym, czym jest parafia. Gdybyśmy chcieli posłużyć się definicją, moglibyśmy znaleźć, np. taką: "parafia (od greckiego "paroikia" - obszar, obwód) jest określoną terytorialnie lokalną społecznością kościelną i jednostką organizacyjną Kościoła, posiadającą siedzibę oraz władze parafialne". Warto w tym momencie jeszcze przypomnieć, że Kościół to wspólnota wierzących, gdzie ewangelia jest wiernie zwiastowana, a sakramenty są właściwie udzielane. Te dwie definicje mogą pomóc nam w rozwikłaniu, może z pozoru błahego, problemu, jakim jest misja parafii, lub mówiąc inaczej, odpowiedzieć na pytanie, po co jest parafia.

Parafia jest wspólnotą wierzących, którzy w jakiś sposób ze sobą "sąsiadują", oczywiście w naszych warunkach owo sąsiedztwo może przekładać się na mieszkanie w tej samej miejscowości, ale może też oznaczać mieszkanie w odległości kilkudziesięciu kilometrów. Bez względu jednak na odległości, ludzi tych coś łączy. Co? Przynależność do wspólnoty, w której ewangelia ma być wiernie głoszona. Co to praktycznie oznacza? Można bowiem pomyśleć, że odpowiedzialnością za wierne zwiastowanie ewangelii obciążony jest duchowny i tylko on, lecz wtedy należałoby zapytać, co z powszechnym kapłaństwem. (Nie chciałbym tutaj zagłębiać się w różnice między powszechnym kapłaństwem a urzędem nauczania, bo to zdaje się już inny temat.)

Pragnę tylko podkreślić wspólnotowy charakter parafii. To znaczy, że niezależnie od tego, czym się zajmuję i jaka jest moja pozycja społeczna, jakim jestem członkiem takiego czy innego kościoła - ja również jestem odpowiedzialny za parafię czy zbór. To znaczy, że ów zbór jest m o i m zborem. I mogę działać dla jego dobra, mogę robić wszystko, aby wypełniał on to, do czego został powołany lub też działać na jego szkodę. To trochę tak, jak w starej historii o rozmowie dwóch duchownych, podczas której jeden z nich skarży się koledze, że w jego parafii tylko 10 procent ludzi pracuje, aby ją budować. Na co drugi odpowiada, że w jego wszyscy pracują, tylko że jedni pracują dla jej dobra, a drudzy jej szkodzą.

Skoro jednak ustaliliśmy, czym jest parafia, jakie można względem niej przyjąć postawy i jaki jest jej cel, należy postawić pytanie, jak cel ten osiągnąć. Jak zwiastować wiernie ewangelię, nie tylko w obrębie niedzielnego nabożeństwa, ale w naszym współczesnym świecie, w którym jesteśmy w mniejszości? Jestem przekonany, że nie ma pełnej, krótkiej i uniwersalnej odpowiedzi na to pytanie, bowiem każdy zbór różni się od siebie, znajduje się w innym miejscu, innych warunkach, posiada inne możliwości i zasoby. To, co jest skutecznym narzędziem w jednym przypadku, może być zupełnie bezużyteczne w drugim. Ważne jest, aby nie tylko obserwować potrzeby, ale też, aby wyjść z ewangelią do tych, którzy często są na zewnątrz.
 

W jednym przypadku użytecznym narzędziem może być stworzenie klubu młodzieżowego czy świetlicy środowiskowej, w innym otwarcie wypożyczalni sprzętu rehabilitacyjnego, w jeszcze innym, np. założenie chóru lub otwarcie wystawy. Narzędzi, którymi możemy się posłużyć, jest wiele, należy jednak pamiętać o tym, że celem parafii nie jest używanie narzędzi, ale wykorzystywanie ich do osiągania celu. Parafia nie jest towarzystwem budowlanym, czy stowarzyszeniem opieki nad zabytkami, ale budowa czy opieka nad zabytkami może być użyta do tego, aby zwiastować ewangelię. To nie budynek czy zabytek jest tym, co zbawia, ale zmartwychwstały Chrystus. Myśląc o Lutrowym przekładzie Biblii, moglibyśmy powiedzieć, że stał się on kamieniem milowym w rozwoju języka niemieckiego i z pewnością będzie to prawdą, ale przecież nie po to reformator dokonał tego przekładu, lecz po to, by ludzie sami mogli czytać i poznawać Boga miłości i przebaczenia, który tak pokochał człowieka, że posłał na świat swego jedynego Syna.

W sytuacji, w której postawił nas Bóg możemy, a nawet powinniśmy pytać Go, czego możemy użyć dla Jego chwały. W jaki sposób wyjść do tych, którzy są na zewnątrz, żeby mogli Go poznawać? Jeśli zamkniemy się tylko wewnątrz naszej wspólnoty i ograniczymy się tylko do troski o to, co posiadamy - czy będziemy posłuszni naszemu powołaniu, o którym możemy przeczytać, np. w Mt 28,18-20, Mk 16,15, Łk 24,46-48? Czy nie będziemy wtedy podobni do owych rybaków?

Kończąc pozwolę sobie jeszcze na jedną historyjkę, którą kilka miesięcy temu przesłał mi mój serdeczny znajomy. Historia traktuje o zawodach wioślarskich, w których dwie drużyny postanowiły się zmierzyć. W wyznaczonym dniu obsady stanęły do zawodów. Każda załoga składała się z siedmiu zawodników. Różnica jednak polegała na tym, że w pierwszym przypadku w skład załogi wchodził jeden sternik i sześciu wioślarzy, w drugim zaś na jednego wioślarza przypadało sześciu sterników. Wynik tych regat, jak nietrudno się domyślić, nie usatysfakcjonował drużyny sterników. Postanowiono więc zmodernizować załogę.

I tak władze klubu po szerokiej konsultacji ustanowiły nowy skład obsady, który przedstawiał się następująco: jeden dyrektor generalny, dwóch menadżerów, trzech kierowników i wioślarz. Po tych reformach z nadzieją oczekiwano daty zawodów. Nie wiadomo jednak, dlaczego w tym roku porażka tak zreorganizowanej drużyny była jeszcze większa. Władze klubu postanowiły więc zastosować system kar i nagród. Dyrektor i menadżerowie odebrali pochwały za ciężką pracę, a wioślarza zwolniono za mizerne wyniki. Ogłoszono jednocześnie konkurs na stanowisko wioślarza, z nadzieją myśląc o kolejnych regatach.

Do której z drużyn powinien być podobny twój zbór? Lepiej więc chwyćmy razem za wiosła.


Artykuł pochodzi z kwartalnika "Warto" wydawanego przez Centrum Misji i Ewangelizacji Kościoła Ewangelicko Augsburskiego w RP