Tydzień w Taizé: Czego Pan tu szuka?

O. Krzysztof Dorosz SJ

publikacja 01.12.2002 14:07

Niedziela
Jest niedzielny poranek, 13 sierpnia tego roku. Przyjeżdżamy do Taizé po długiej, 28-godzinnej podróży z Polski. Nasza toruńska grupa liczy prawie 50 osób, studentów i uczniów. Towarzyszę im jako kapłan. Na błękitnym niebie, ponad tą nietypową burgundzką wioską, położoną na pięknym wzgórzu, wschodzi słońce. To zapowiedź naszego pobytu. Podczas gdy jedni śpią jeszcze w autokarze, inni rozglądają się po okolicy, większość z nas jest tu po raz pierwszy. Taizé budzi się powoli do życia. Aktualnie przebywa tu około 6 tys. osób. Przybyli z całej Europy, a nawet świata. Dziś wymienią się grupy: jednych zastąpią inni. Przyjeżdżają pierwsze autokary. Parking zapełnia się. Podczas gdy jedni wypakowują się, inni wyjeżdżają. Potem okaże się, że „nowych będzie 4,5 tys., w tym ok. 500 Polaków. Tak jest przez cały letni sezon. Szybko obliczam: 12 tygodni wakacyjnych po średnio 5 tys. uczestników tygodniowo daje 60 tys., w tym 6 tys. Polaków. To oczywiście liczby przybliżone. Tymczasem "starzy" wprowadzają "nowych" w tajniki życia Taizè. Szczególnie szybko wymieniają doświadczenia Polacy: już wiemy, gdzie co ile kosztuje, na ile kromek chleba możemy liczyć i co zrobić, żeby dostać szybciej jedzenie. Jesteśmy bardzo przedsiębiorczym narodem.

Wojtek, który od kilku lat organizuje wyjazdy z Torunia do Taizé, wyjaśnia zasady tego tygodniowego pobytu. Plan dnia jest następujący: 7.15 – pobudka; 8.15 wspólna modlitwa; potem śniadanie; 10.00 – konferencja jednego z Braci wyjaśniająca temat dnia, potem dzielenie się w międzynarodowych grupach na zadany temat; w południe modlitwa; o 13-tej obiad, po południu spotkania w grupach, m. in. nauka śpiewu; dyskusje, prace porządkowe; 17.15 herbata; 19.00 kolacja; 20.30 modlitwa wieczorna i czuwanie w kościele, a potem wielka cisza z wyjątkiem jednego miejsca o nazwie "Oyak" gdzie można pośpiewać i pogawędzić z przyjaciółmi, ale tylko do 23.30, bo potem trzeba udać się na spoczynek.

Śpimy w namiotach i w barakach. Jako starszy wiekiem jestem przydzielony do grupy dorosłych, mających we wiosce osobny sektor (dobrze, że ktoś myśli o starszych). Mieszkam w 6-osobowym pokoju wraz ze szwedzkim pastorem – ewangelikiem (taka ekumenia praktyczna), z dwoma Włochami, Chińczykiem i Koreańczykiem. Koegzystencja przebiega bez problemów, choć Chińczyk głośno chrapie, a Włosi głośno gadają wieczorem i Szwed musi ich uciszać. Poza tym – wszystko OK.

O 10-tej pierwsza nasza msza św. w Taizé. Bardzo uroczysta. To, co widzę, burzy mit, jakoby w Taizé nie szanowano eucharystii. Przeciwnie. Eucharystia jest tu sprawowana z wielką czcią i w skupieniu. Na stałe posługę kapłańską pełni tu kilku spośród braci, wśród nich brat Marek, Polak z najdłuższym stażem w Taizé, opiekujący się na co dzień przybywającymi tu licznie Polakami. Podczas uroczystych mszy św. zamiast homilii jest rozważanie brata Rogera w oparciu o czytania biblijne. Potem dłuższa chwila modlitwy w ciszy. Modlitwa wiernych w wielu językach, obejmuje aktualne problemy świata. I przepiękne kanony stanowiące piękną oprawę muzyczną. Na zakończenie eucharystii brat Roger, który sam nie jest kapłanem, podchodzi do celebransów i dziękuje im witając się przy tym z każdym. Spotkanie z nim jest dla mnie wielkim przeżyciem.

Poniedziałek
Historia wspólnoty Taizé sięga czasów II wojny światowej. Pytany o to, co zdeterminowało na początku jego wybór, brat Roger, założyciel Taizé, często odpowiada wspominając swoją babkę. Była wdową, protestantką otwartą na katolicyzm. Podczas pierwszej wojny światowej żyła na północy Francji. Jej trzej synowie walczyli na froncie. Ona pomimo bombardowań została do końca w swoim domu, by przyjmować uciekinierów, starców, dzieci, kobiety przed rozwiązaniem. Wyjechała dopiero w ostatniej chwili, gdy wszyscy musieli uciekać. Te dwie postawy babki: podejmowanie ryzyka, by nieść pomoc najbardziej potrzebującym i pojednanie z wiarą katolicką - odciskają ślad na życiu młodego Rogera.
W 1940 roku ma 25 lat. Nowa wojna światowa rozdziera Europę. Roger, od wielu lat nosi się z zamiarem stworzenia wspólnoty monastycznej, w której codziennie można by konkretyzować pojednanie. Opuszcza rodzinny kraj - Szwajcarię - i udaje się do Francji, kraju swej matki, by być tam, gdzie panoszy się wojna. Poszukując jakiegoś domu, przybywa do Cluny. W pobliżu, w burgundzkiej wiosce Taizé, znajduje dom wystawiony na sprzedaż. Stara kobieta, którą wtajemnicza w swój zamiar, mówi: "Proszę z nami zostać, jesteśmy tacy samotni." Jest to dla niego jakby głos Boga mówiącego przez usta tej biednej kobiety. Taizé jest położone dwa kilometry od linii demarkacyjnej, która dzieli Francję na dwie części. W nabytym domu Roger ukrywa uchodźców politycznych, głównie Żydów. Przebywa w Taizé od 1940 do 1942 roku. Jest sam, modli się trzy razy dziennie w małej kaplicy - tak, jak będzie to czyniła przyszła wspólnota, nad utworzeniem której rozmyśla. 11 i 12 listopada 1942 roku - Francja jest już pod całkowitą okupacją - gestapo dwukrotnie przeprowadza w jego domu rewizje w poszukiwaniu tych, których ukrywał. Roger pomaga właśnie komuś w przekroczeniu granicy bez ważnych dokumentów i jest w Szwajcarii. Musi tam pozostać od końca roku 1942 do końca roku 1944.
W 1944 roku brat Roger powraca do Taizé. Towarzyszą mu pierwsi współbracia spotkani w międzyczasie. W roku 1949 - jest ich kilku - składają śluby zakonne na całe życie, zobowiązujące do zachowania celibatu, uznania posługi przeora i życia we wspólnocie dóbr materialnych i duchowych. W roku 1952, przeor wspólnoty, brat Roger, pisze dla swych braci małą regułę życia, zwaną "Regułą Taizé", która potem zmienia tytuł na: "Źródła Wspólnoty z Taizé", a po zmodyfikowaniu w roku 1990 staje się sercem książki "Miłość ponad wszelką miłość". Z wolna, z biegiem lat, wspólnota się powiększa. Na początku należą do niej bracia pochodzenia ewangelickiego. Potem mogą się też przyłączyć bracia katolicy.
Obecnie wspólnota skupia braci dwudziestu narodowości. Już przez samo swoje istnienie wspólnota jest znakiem pojednania między podzielonymi chrześcijanami, pomiędzy rozłączonymi narodami. Wspólnota chciałaby być "przypowieścią o komunii", miejscem codziennego szukania pojednania. Pojednanie chrześcijan jest sercem powołania Taizé. Nie jest jednak nigdy celem samym w sobie; nade wszystko chodzi o to, by chrześcijanie byli zaczynem pojednania między ludźmi, zaufania między narodami, pokoju na ziemi. Wspólnota nie przyjmuje dla siebie żadnych darów, żadnych prezentów. Bracia nie przyjmują nawet osobistych spadków. Zarabiają na życie wyłącznie swoją pracą i dzięki niej mogą dzielić się z innymi.
Papież Jan XXIII, tak jak jego następcy, bardzo cenił Brata Rogera i wspólnotę Taizé, o której kiedyś powiedział: "Ach, Taizé, ta mała wiosna!" Od tego czasu Taizé wraz z organizowanymi przez nie corocznymi sylwestrowymi, Europejskimi Spotkaniami Młodych, stały się niewątpliwie "wielką wiosną".
Wtorek
Dzieje wspólnoty Taizé splatają się z osobistymi historiami przybywających tu ludzi, w większości bardzo młodych. Wielu z nich opowiada, że od wielu lat przyjeżdżają tak do Taizé i uczestniczą w sylwestrowych, Europejskich Spotkaniach Młodych. Jakiej duchowości szukają w Taizé i co znajdują?
Jeśli wyciągać jakieś wnioski ogólne z dynamicznego rozwoju duchowości Taizé w ostatnich latach, trzeba powiedzieć, że współczesna młodzież poszukuje duchowości prostej, nieskomplikowanej, bardziej działającej na uczucia niż intelekt. Wydaje się to paradoksalne, że młodzież kształtująca intelekt – i to na coraz wyższym poziomie - w duchowości szuka zupełnie czegoś innego.

Co odnajduje w tej duchowości? Brat Roger nie proponuje tematów skomplikowanych. "Czy widzisz przed sobą szczęście?" – tak brzmiał główny temat podany do rozważania w Barcelonie na przełomie starego i nowego roku. Zacytuję kilka myśli brata Rogera z "Listu o szczęściu":

· Zbliżanie się do prostoty – do prostoty serca, prostoty życia – daje szczęście.
· Aby życie było piękne, niekoniecznie potrzeba niezwykłych zdolności lub wielkich udogodnień: szczęście jest w pokornym dawaniu siebie.
· Kiedy prostota łączy się głęboko z dobrocią serca, przestrzeń nadziei wokół siebie może tworzyć nawet ktoś wszystkiego pozbawiony
· Chrystus wzywa nas - ewangelicznych ubogich – byśmy urzeczywistniali nadzieję komunii i nadzieję na pokój. Niech promienieje wokół nas! Może się to udać nawet najskromniejszemu ze skromnych.
· Czy widzisz przed sobą szczęście? Tak, Bóg pragnie naszego szczęścia!... i jest szczęście w pokornym dawaniu siebie.


Jak widzimy, nie są to skomplikowane prawdy, choć wcale niełatwe w podjęciu i realizacji, i to nie tylko przez młodych ludzi. Młodzież jednak lubi słuchać o ideałach – choć nie zawsze je realizuje. Zdaje sobie sprawę z tego Ojciec św., Jan Paweł II, który w czasie spotkań z młodzieżą wcale nie stroni od trudnych tematów, choć podaje je w maksymalnie prostej formie. Ale dla młodzieży ważne jest również świadectwo życia, to, jaka postawa stoi za głoszonymi słowami. W wypadku brata Rogera i wspólnoty Taizé nikt nie ma wątpliwości, że bracia mówią tak jak żyją. Podobnie w wypadku Jana Pawła II: postawa pełna autentyzmu, zgodność pomiędzy jego życiem wiarą a głoszonym słowem najbardziej przemawiają do młodych ludzi.

Wracając do duchowości Taizé można zauważyć jej pozytywny stosunek wobec innych duchowości. Brat Roger w swoim "Liście o szczęściu" przytacza słowa Jana Pawła II wypowiedziane podczas wizyty w Taizé w październiku 1986 roku: "pomożecie wszystkim tym, których spotykacie, pozostać wiernymi ich przynależności kościelnej, będącej owocem wychowania i wyboru sumienia, ale także coraz głębiej wnikać w tajemnice komunii, którą w planie Bożym jest Kościół". Duchowość Taizé nie odciąga, ale pomaga pogłębić własną duchowość, wykorzystuje też bogactwo i różnorodność chrześcijańskich tradycji zachodnich i wschodnich, akceptując przynależność eklezjalną każdego z członków wspólnoty.

Istotnym elementem duchowości Taizé są śpiewy, nazywane "kanonami". Są bardzo piękne. Często słyszymy je także i w naszych kościołach. Śpiewy te są istotną częścią modlitwy medytacyjnej. Kiedy prostota symboli przybliża tajemnicę Boga, kiedy nie przesłania jej nadmiar słów, wówczas wspólna modlitwa, także ta śpiewana, daleka jest od monotonii i nie wywołuje znudzenia, sprowadza radość nieba na ziemię. Jak mówią bracia z Taizé, "modlitwa jest łagodną siłą, która przeobraża człowieka, porusza go do głębi, nie pozwala mu przymykać oczu na zło, wojny, na to wszystko, co zagraża najsłabszym tej ziemi. Człowiek czerpie z niej energię do walki o inne wartości, o to, aby jego bliscy mogli utrzymać się przy życiu, aby zmienić złe warunki ludzkiego losu, aby czynić ziemię gościnną".

Środa
Wiele czasu w Taizé poświęca się na dyskusje. Dotyczą one zagadnień, którymi żyje dziś świat. Rozmowy są prowadzone w grupach międzynarodowych, na ogół po angielsku. Rozmawia się na temat pokoju, pojednania, przebaczenia. Można śmiało powiedzieć, że cała duchowość Taizé jest jakimś antidotum na wojny, konflikty, wrogość, nienawiść. Brat Roger proponuje tematy aktualne, stąd rozmowy i modlitwa często dotyczy tych regionów świata, w których trwa bądź zanosi się na konflikt zbrojny.

Kilka miesięcy wcześniej, na Europejskim Spotkaniu Młodych w Barcelonie, brat Jean-Claude przedstawiał temat "Wojny i pokoju na progu XXI wieku". Sam miał na tym polu pewne doświadczenie, ponieważ pracował jako ekspert we francuskich strukturach państwowych. Opowiadał wtedy o zjawisku terroryzmu na świecie. Nikt ze słuchających go wówczas nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie przypuszczał, jaka może być skala tego zjawiska. A przecież dziś wiadomo że w tym samym czasie terroryści przygotowywali atak na Nowy Jork i Waszyngton, który doszedł do skutku 9 miesięcy później.

O przyczynach międzynarodowych konfliktów wiemy sporo, na ogół z mediów. Może mniej mówi się o konfliktach lokalnych, choć także bezwzględnych i krwawych. Media – jak podkreślał Jean-Claude – spełniają ogromną rolę w procesach pokojowych. Odkąd świat stał się "globalną wioską", poprzez media możemy uczestniczyć w radosnych i bolesnych wydarzeniach na całym świecie. Ostatnio mogliśmy np. duchowo wesprzeć przeżywających tragedię nowojorczyków, uczestniczyć w ich nabożeństwie żałobnym, być z rodzinami ofiar i modlić się za nich, a przynajmniej zapalić świece w oknach naszych domów. Nie tylko ważne są tu słowa – których w takich momentach brakuje – ale przede wszystkim gesty solidarności i współczucia. Nota bene, nie tak dawno słyszałem audycję radiową o tym, jak należy się zachować w sytuacji śmierci i pogrzebu. Przyznam, że trochę mnie zdziwił poradnikowy styl wypowiedzi rozmówców: rozumiem że istnieje pewna konwencja zachowań: np. nekrologi, kondolencje, ale ponad tym wszystkim jest chyba ludzkie serce, w tym momencie bardzo zbolałe. Może pozostawmy właśnie jemu wybór konkretnego zachowania w domu pogrzebowym czy na cmentarzu, bez ustalania obowiązujących kanonów zachowań.

Powróćmy do dyskusji w Barcelonie. Jean-Claude podjął wtedy kwestię naszego, osobistego wkładu w dzieło budowania pokoju: co my osobiście możemy zrobić na tym polu? Okazuje się, że bardzo wiele. Papież Jan XXIII, autor słynnej encykliki "Pacem in terris", któremu nawet komuniści postawili pomnik w dowód uznania dla jego zasług dla krzewienia pokoju, zwykł powtarzać: "Nie damy pokoju ludziom, jeżeli nie będziemy mieli pokoju w sobie, tzn. jeżeli każdy z nas nie ustanowi w sobie porządku, którego chce Bóg". Słowa o pokoju serca jako nieodłącznego atrybutu człowieka chcącego skutecznie budować pokój powtarza często brat Roger, bliski przyjaciel Jana XXIII, tym przesłaniem i tymi ideami żyje Wspólnota Taizé. Po to właśnie przybywa tam tysiące ludzi – aby odnaleźć pokój serca, aby uczyć się wzajemnego szacunku, zrozumienia, tolerancji, bez względu na rasę, narodowość, a nawet wyznanie religijne. Ważne jest, aby wzbudzić w sobie pragnienie budowania pokoju, a potem wychowywać młode pokolenia w duchu pokoju, krzewić idee pokoju poprzez media, pokazać, że pokojowe współżycie jest radosne i piękne. Tak jak opisywał to prorok Nahum:

Oto śpieszy poprzez góry,
zwiastun radosnych wieści, głoszący pokój! (Na 2,1)

Czwartek
Jedną z głównych misji wspólnoty Taizé jest solidarność z cierpiącymi. Na świecie cierpi wciąż wiele osób. Co można dla nich zrobić?
Począwszy od lat pięćdziesiątych, niektórzy bracia z Taizé udają się do tych miejsc na świecie, gdzie ludzie żyją w opuszczeniu, aby tam być świadkami pokoju i żyć u boku tych, którzy cierpią. Małe wspólnoty braci, zwane fraterniami, znajdują się obecnie w najuboższych dzielnicach Azji i Afryki, Ameryki Południowej i Północnej. Bracia starają się tam dzielić warunki życia tych, w otoczeniu których przebywają.
Weźmy jako przykład Bangladesz. Grupa braci z Taizé mieszka tam od dwudziestu pięciu lat. W Bangladeszu, kraju zamieszkałym przez trzydzieści milionów obywateli, chrześcijanie są nieliczni, wspólnota chrześcijańska jest jednak bogata swą różnorodnością: prawie połowa wywodzi się z rozmaitych narodowości należących do rasy mongolskiej, khmerskiej i drawidyjskiej. Tworzy to rozmaitość, ale także napięcia, i na dodatek wprowadza ryzyko, że wspólnota chrześcijańska odizoluje się od reszty ludności z lęku, albo dlatego, że całkowicie zajmie się własnymi radościami i cierpieniami. "Tam, gdzie jest miłość, jest Bóg" – mówią bracia z Taizé. Bardzo przypomina to posługę Matki Teresy z Kalkuty, która zwykła powtarzać: "To, co się liczy, to nie czynić wiele, ale wkładać dużo miłości w to, co się czyni". Mahatma Gandhi, na którego grobie modlił się dwa lata temu Jan Paweł II, powiedział kiedyś: "Jezus żył i umarł na próżno, jeżeli nie nauczyliśmy się od Niego regulowania naszego życia w oparciu o wieczne prawo miłości. Gdziekolwiek panuje miłość, tam żyje Chrystus".

Do misji braci dołączają osoby świeckie, które w Taizé odkryły powołanie do czynnej solidarności z cierpiącymi. Jedną z takich osób jest pochodząca z Indii Sophie. Mieszka w stanie Guajarat. W 1997 roku spędziła trzy miesiące w Taizé. Po trzęsieniu ziemi, które spustoszyło jej region, napisała: "Od złowrogiego dnia trzęsienia ziemi, 26 stycznia, nie przestajemy zajmować się niesieniem pomocy w okolicach Kutch. Obecnie zaczyna się okres ponownego przystosowania miejscowości do zamieszkania. Zajmujemy się przede wszystkim pomocą medyczną. Zamierzamy na długo zorganizować sieć lokalnych punktów pierwszej pomocy medycznej". "Warunki życia w okolicach Kutch są nie do opisania. Wszystko zostało całkowicie zrujnowane. (...) Ludzie stracili wszystko. Wielu z nich wciąż jeszcze nie może się pozbierać. Trzeba tam być, żeby naprawdę odkryć i zrozumieć, co przeżywają. Potrzebują przede wszystkim obecności kogoś, kto by im towarzyszył i wysłuchał ich".

Pośród bezradnych i potrzebujących zwłaszcza duchowego wsparcia znaleźli się ostatnio nowojorczycy. Brat Roger w liście do wszystkich poszkodowanych w zamachu napisał:

"W tym czasie, gdy wiele bliskich nam osób na świecie, jest zaniepokojonych przemocą, gdy wielu niewinnych ludzi niewyobrażalnie cierpi, moi bracia i ja modlimy się za tych, którzy zostali poddani tej próbie i prosimy o pocieszenie dla nich wszystkich. Modlimy się także, aby Duch Święty inspirował tych, którzy poszukują dla rodziny ludzkiej dróg pokoju. (...) Duch Święty, jakkolwiek byśmy byli słabi, uzdolni nas do zaprowadzenia pokoju tam, gdzie dziś panuje przemoc i inne przeciwności, abyśmy poprzez nasze życie potrafili uczynić Boże współcierpienie widzialnym dla świata. Tak, uczynić siebie samych zdolnymi do miłości i wyrażać to życiem, jakie prowadzimy".

Tymczasem młodzież w Taizé nie przestaje modlić się o pokój na świecie. Jedną z głównych intencji ich modlitw są ofiary niedawnych wydarzeń w USA. W codziennych modlitwach założyciela Wspólnoty brata Rogera znajdują się te same prośby: "Boże, Ty wszystkich kochasz. Przygotuj nas do niesienia pojednania wszędzie, gdzie nas poślesz. Boże wszystkich ludzi, natchnij tych, którzy szukają dziś dróg pokoju dla całej ludzkiej rodziny". Bracia z Taizé zapewnili, że wobec wstrząsających wydarzeń z większym jeszcze zapałem zabierają się do przygotowania nowego etapu Pielgrzymki Zaufania przez Ziemię, którym będzie Europejskie Spotkanie Młodych w Budapeszcie na przełomie 2001 i 2002 roku.

Piątek
Od wielu lat przyjeżdża do Taizé słynny francuski filozof, Paul Ricoeur. Chciałbym przedstawić fragmenty zapisu rozmowy, jaka odbyła się z nim w Taizé w Wielkim Tygodniu 2000 roku.

Czego Pan jako filozof poszukuje w Taizé i co Pan znajduje?

- Czego szukam w Taizé? Mógłbym powiedzieć, że jakiegoś przeżycia tego, w co wierzę najgłębiej: uzyskania potwierdzenia, że coś, co najogólniej nazywa się «religią», ma związek z dobrem. Tradycja chrześcijańska trochę o tym zapomniała. Istnieje rodzaj ograniczenia, zamykania się wokół problemów winy i zła. Nie chodzi wcale o to, że lekceważę ten problem, który zajmował mnie dziesiątki lat. Potrzebuję jednak potwierdzenia, że niezależnie od tego, jak bardzo radykalne bywa zło, nie jest ono równie głębokie, jak dobro. I jeżeli religia, religie mają sens, to polega on na tym, by wyzwalać głębokie dobro w człowieku, szukać tego dobra tam, gdzie zostało całkowicie ukryte. A tutaj, w Taizé, dostrzegam jak gdyby wydobywanie dobra: w braterstwie między braćmi, w ich spokojnej, dyskretnej gościnności i w modlitwie. Widzę tysiące młodych ludzi, którzy nie odwołują się do definicji wyjaśniających dobro i zło, Boga, łaskę, Jezusa Chrystusa, kierują się jednak podstawowym odruchem, prowadzącym w kierunku dobra.

Jest Pan znanym filozofem języka. Co Panu mówi np. język liturgii Taizé?

- Osaczają nas dysputy, spory, atakuje rzeczywistość wirtualna, i wszystko to dziś stwarza jakieś obszary nieprzejrzyste. A przecież dobro jest głębsze niż najgłębsze zło. Musimy wyzwolić w sobie to przekonanie, znaleźć język dla niego. I język, jaki nadaje mu się tutaj, w Taizé, nie jest językiem filozofii ani nawet teologii, to język liturgii. A dla mnie liturgia nie jest tylko działaniem, to myśl. Istnieje teologia dyskretna, ukryta w liturgii, czego wyrazem jest zdanie mówiące, że "prawa modlitwy są prawami wiary".

Brat Roger wiele mówi i szczęściu. W czym – Pana zdaniem – można odnaleźć szczęście?

- Bardzo lubię słowo: szczęście. Długo myślałem, że mówienie o szczęściu jest albo zbyt łatwe, albo zbyt trudne, później jednak pokonałem to skrępowanie, albo raczej pogłębiłem skrępowanie, jakie wywołuje słowo szczęście. Przyjmuję je w całej różnorodności jego znaczeń, włączając w to również sens błogosławieństw. Określenie szczęścia brzmi: "Szczęśliwi, błogosławieni, którzy…". Szczęście jest dla mnie "rozpoznaniem" w potrójnym sensie tego słowa. Rozpoznaję je jako własne, cieszę się ze szczęścia drugiego człowieka i jestem wdzięczny za to, co ze szczęścia rozumiem, małe szczęścia, a wśród nich są szczęśliwe oznaki pamięci, które leczą mnie z wielkiego nieszczęścia zapomnienia.

Mówił Pan o trzech postaciach szczęścia...

- Zastanawiałem się ostatnio nad postaciami szczęścia w życiu. W stosunku do tego, co stworzone – ten piękny krajobraz wokół mnie – szczęście to podziw. I druga postać: w stosunku do innych ludzi – patrzeć na innych zgodnie z miłosnym wzorcem "Pieśni nad pieśniami" – to rozradowanie. W końcu trzecia postać, skierowana w przyszłość, to oczekiwanie – oczekuję jeszcze czegoś od życia. Mam nadzieję, że nie zabraknie mi odwagi w zetknięciu z nieszczęściem, którego nie znam, ale jeszcze czekam na szczęście. Używam słowa oczekiwanie, ale mógłbym posłużyć się innym, pochodzącym z "Listu do Koryntian", z wersetu wprowadzającego słynny rozdział 13 o "miłości, która wszystko znosi, wszystkiemu wierzy". Ten werset mówi: "starajcie się o większe dary". "Starajcie się" – to szczęście dążenia dopełnia szczęście rozradowania i podziwu.

A jakie szczęście odnajduje Pan w Taizé?

- Szczęście wynikające z radosnej służby. Uderza mnie tutaj, w całej liturgii, w spotkaniach wszelkiego rodzaju, podczas posiłków, rozmów, całkowita nieobecność jakiejkolwiek dominacji. Wspólnota nie narzuca jakiegoś onieśmielającego wzoru, ale rodzaj przyjaznego przekonywania. Spokój, którym dzielą się z nami bracia ze wspólnoty w Taizé, jest dla mnie szczęściem życia obok nich.
Sobota
Pod koniec tego roku kilkadziesiąt tysięcy młodych ludzi z Europy i z innych kontynentów zostanie ugoszczonych w Budapeszcie. Ten nowy etap "Pielgrzymki zaufania przez ziemię" będzie 24 Europejskim Spotkaniem Młodych, przygotowanym przez Taizé. Dlaczego Budapeszt? Przypomnijmy, że Węgry były już dwukrotnie organizatorem Europejskich Spotkań Młodych, pierwszy raz w 1988 roku w Pecsu, drugi raz 10 lat temu w Budapeszcie.

Jak mówią organizatorzy, Budapeszt jest miastem symbolicznym, znajdującym się na skrzyżowaniu Wschodu i Zachodu, Północy i Południa. Jest także miastem doświadczonym przez tragiczną historię: przypomnijmy choćby rewolucję węgierską w 1956 roku i okropne represje, które doprowadziły do zniszczenia wszelkiej opozycji antykomunistycznej, w tym Kościoła. Węgry, tak jak Polska czy Czechy, szybko dźwigają się gospodarczo, są wśród pierwszych kandydatów do Unii Europejskiej. Okres powojenny pozostawił jednak w tym zaprzyjaźnionym z Polską narodzie ogromne spustoszenia religijne i moralne. Społeczeństwo węgierskie było poddawane przymusowej ateizacji. Zamknięto większość kościołów, zlikwidowane szereg instytucji religijnych, uwięziono bądź wygnano duchownych z kard. Josefem Mindszentym na czele. Andrzej Micewski, historyk, autor znanej monografii o kard. S. Wyszyńskim, porównując powojenną sytuację Polski i Węgier pisze: "Na Węgrzech stalinowska polityka wyznaniowa była brutalniejsza niż w Polsce. W nocy 9 czerwca 1950 roku aresztowano około tysiąca zakonników i zakonnic, i wielu księży świeckich. Konfiskowano własność kościelną. Stworzono ruch księży patriotów pod nazwą "Księży Pokoju". Rozpoczęto wydawanie "postępowego" czasopisma Kereszt (Krzyż). I wreszcie w tych warunkach wymuszono zawarcie porozumienia między Kościołem a państwem w dniu 30. VII. 1950 roku". Węgrzy, którzy zostali tak mocno doświadczeni przez historię, potrzebują duchowego wsparcia zwłaszcza od nas-Polaków, którzy mienimy się ich przyjaciółmi: "Polak, Węgier – dwa bratanki".

Udając się w pielgrzymkę do tego wielkiego miasta Europy Centralnej jakim jest Budapeszt wyrażamy nasze pragnienie urzeczywistniania niezwłocznie komunii i wymiany darów między narodami ziemi - piszą bracia z Taizé, organizatorzy Europejskiego Spotkania Młodych. Nad brzegiem Dunaju, w mieście, którego mosty są niejako symbolem więzi między Wschodem i Zachodem, rodziny i parafie będą gorąco przyjmować pielgrzymów zaufania, którzy przybędą z różnych kontynentów. Jakie cele stoją przed tegorocznym spotkaniem? Bracia piszą: do Budapesztu jedziemy po to, aby:

● umocnić się w naszych wspólnych poszukiwaniach pojednania i coraz większej solidarności w rodzinie ludzkiej – blisko i daleko.
● dzięki gościnie w rodzinach i parafiach odkryć, że zaufanie i otwartość serca są możliwe, niezależnie od różnic kulturowych i językowych.
● razem radować się darami Boga i zakorzenić w komunii z Nim przez wspólną modlitwę i słuchanie Go.
● spotkać się z osobami służącymi innym w dzielnicach i parafiach miasta i w ten sposób przygotować się do tego, by po powrocie ze spotkania być u siebie zaczynem pokoju i zaufania.

Pracujący w budapeszteńskim duszpasterstwie Miklos Blanckenstein mówi, czego spodziewa się po tym spotkaniu:

Myślę, że spotkanie osiągnie swój cel już dzięki temu, że się odbędzie: być z Bogiem i dzielić się tym z innymi. Nie chodzi o to, by starać się o sukces czy o konkretne rezultaty, jeśli nawet wiemy, że spotkanie przyniesie owoce. Dobrze jest być razem. Nasze kraje Europy wschodniej chciałyby wejść do Unii Europejskiej pojedynczo, bez innych, tak jakbyśmy brali udział w jakichś zawodach. To prawda, że źle znosiliśmy długotrwałą przymusową wspólnotę. Patrzę na spotkanie jako na dobrą okazję do tego, byśmy odkryli, że nie powinniśmy szukać Europy na zachodzie i zrozumieli, że Europa jest pomiędzy nami.

Wasze opinie


Muszę się przyznać, że mój stosunek do Taizé to jedna z większych pomyłek w moim życiu. Kiedy dwadzieścia lat temu chrześcijaństwo stało się największą przygodą mojego życia, naturalnie wśród wielu innych spraw słyszałem również o Taizé, nawet nazbierałem na ten temat trochę książek, śpiewało się ich kanony. Było to jednak takie odległe, a ja i tak nie miałem szans na paszport. Tyle fascynujących rzeczy działo się w Polsce stanu wojennego, że nie miałem ochoty zajmować się jeszcze jedną protestancką wspólnotą. Chłonąłem wtedy naszych protestantów jak gąbka, przysysałem się do nich jak pijawka, by wyssać z nich to co najcenniejsze - ich charyzmat. O ile w Kościele katolickim każdy kolejny reformator(ka) tworzył najczęściej nowe zgromadzenie zakonne, czy ruch świecki tak, że nasz Kościół przypomina rozrośniętą rafę koralową, o tyle rozwój protestantyzmu odbywał się przez jego atomizację. Każdy kolejny reformator dostrzegający jakieś braki lub skostnienie duchowe był (czasem wbrew własnej woli) wyrzucany ze swojego Kościoła i zmuszany do tworzenia własnego. Myślę, że wynikało to konieczności obrony własnej tożsamości, a ta tworzyła się najczęściej w opozycji do pozostałych (oczywiście niezmiennie wrogiem nr jeden (biblijnym Babilonem) pozostawał Kościół katolicki). Czasem to odkrywanie charyzmatów kolejnych wspólnot protestanckich bywało kłopotliwe i spotykało się z niezrozumieniem, chciałem jednak jak najlepiej poznać ten naprawdę bogaty świat i to co on ma do zaofiarowania nam katolikom, jakie proponują odpowiedzi na konkretne bolączki naszego Kościoła.
Kiedy wreszcie wyjazdy zagraniczne stały się możliwe, a Taizé pojawiło się w Polsce, na nawiązanie kontaktów nie pozwoliły mi obowiązki rodzinno - służbowe. Teraz wyjazd na tydzień do Taizé nie jest dla mnie taki prosty, a uczestnictwo w spotkaniach noworocznych wprost niemożliwe. Przyznam, że z moich kontaktów ze światem protestanckim wyniosłem jedno przekonanie. Nie dzielą nas wogóle te prawdy wiary, które legły u podstaw konfliktu. To po prostu zła wola obu stron i wzajemne niezrozumienie doprowadziły do podziałów, które w tej chwili są reliktem historycznym, defektem umysłów tkwiących w przyjętych kiedyś schematach myślenia. Rozmowa i wspólna modlitwa znakomicie ułatwiają przezwyciężenie podziałów. Moje doświadczenie jest takie, że może nie zawsze protestanci są w stanie przyjąć katolickie stanowisko w sprawie sakramentów, dogmatów maryjnych, prymatu papieża (choć myślę, że bardzo mocno odczuwają jego brak w konkretnych sytuacjach), czyśćca i inn., są jednak w stanie je zrozumieć i przyjąć do wiadomości, że nie są to wymysły Szatana, a dosyć logiczne wnioski z poprawnego czytania Pisma Świętego. Co ważniejsze, okazuje się, że część tych "katolickich wymysłów" sami w ten czy inny sposób praktykują inaczej je tylko nazywając.
Ogromnym odkryciem sprzed kilku lat był dla mnie powrót do lektury na temat historii Taizé, ich poszukiwań duchowych i biografii brata Rogera. Okazuje się, że Ten człowiek, Ci ludzie widzą Kościół dokładnie w taki sam sposób jak ja. To nie jest zbieżność poglądów - one (na ile zdołałem je poznać) są takie same. I kiedy kilka lat temu, gdy byłem przejazdem we Francji, było mi dane pobyć przez kilka godzin w Taizé, największe wrażenie zrobiła na mnie kaplica Najświętszego Sakramentu. Myślałem sobie, że wszystkie przeszkody w zlikwidowaniu podziałów można pokonać (jednym z trudniejszych jest stopniowe zeświecczenie, przystosowywanie się do współczesnego świata Kościołów protestanckich), poza jednym - rozumieniem Eucharystii. BEZ WSPÓLNEJ JEDNAKOWO ROZUMIANEJ EUCHARYSTII NIGDY NIE BĘDZIE JEDNEGO WIDZIALNEGO KOŚCIOŁA. Nie wyobrażałem sobie jak Duch Święty może pokonać tę przeszkodę. Taizé jest odpowiedzią na to pytanie. Moim najgłębszy pragnieniem jest, gdy tylko dzieciaki trochę podrosną pojechać wraz z całą rodziną do Taizé na trochę dłuższy pobyt.