Europejskie Spotkanie Młodych

Szymon Babuchowski, zdjęcia Józef Wolny

publikacja 23.12.2008 23:30

Mamy nadzieję, że dla naszego Kościoła będzie to zastrzyk dynamizmu – mówią belgijscy chrześcijanie o Europejskim Spotkaniu Młodych.

W samym środku zlaicyzowanej stolicy Europy stoi niewielki kościół św. Mikołaja. Od września codziennie o 12.30 gromadzi się w nim niewielka grupa młodzieży, by w skupieniu rozważać słowo Boże i śpiewać kanony. Przygotowują duchowy grunt pod ważne wydarzenie. Już 29 grudnia Bruksela wypełni się młodymi ludźmi. Może ich być nawet 40 tysięcy. Co czwarty z uczestników Europejskiego Spotkania Młodych, organizowanego przez ekumeniczną wspólnotę z Taizé, będzie Polakiem.

Bez kompleksów i arogancji

Przed kościołem gwar. Między straganami unosi się zapach grzanego wina. Ludzie robią świąteczne zakupy albo oglądają figurki przedstawiające różne wcielenia siusiającego chłopczyka – symbolu miasta. Największą furorę robi ten w mikołajowej czapce. Mało kto zdaje sobie sprawę, co będzie się tutaj działo za parę dni.

Młode Niemki, Melanie i Katja, przyjechały wcześniej, żeby uświadomić mieszkańcom Brukseli i okolic, co ich czeka. Przełamują opór proboszczów i zachęcają rodziny do przyjęcia pielgrzymów. Jeżdżą do szkół i prezentują film o ekumenicznej wspólnocie. Mówią o tym, czego doświadczyły, przebywając w Taizé. Same są żywym przykładem ekumenizmu – Melanie jest protestantką, a Katja katoliczką. – Ludzie różnie reagują – opowiada Melanie. – Czasem dopytują się o szczegóły, a czasem od razu mówią: to nie dla mnie.

– Spora część mieszkańców Brukseli jest uprzedzona do chrześcijan – twierdzi brat Emile z Taizé. – Bardzo często wynika to ze zwykłej niewiedzy. Ale kiedy dowiadują się, jak wiele młodych osób z całej Europy tu przybędzie, zaczynają się zastanawiać: a może to jest coś interesującego?
Choć w mieście żyją chrześcijanie różnych wyznań: katolicy, protestanci i prawosławni – nie są oni zbyt widoczni. Większość Belgów twierdzi, że religijność to sprawa prywatna. Dla wielu mieszkańców spotkanie może być zatem pierwszą okazją do zetknięcia się z żywą wiarą. To jeden z powodów, dla których bracia z Taizé z radością przyjęli zaproszenie prymasa Belgii, kardynała Godfrieda Danneelsa. – Miejcie odwagę wyjść poza najbliższy krąg znajomych! – apeluje do młodych chrześcijan brat Alois, który po śmierci brata Rogera został przeorem Taizé.

Jak jednak głosić Ewangelię zsekularyzowanemu światu, który słowa „Bóg” i „Jezus” traktuje niemal jak zamach na wolność? – pytam kardynała Danneelsa. – Nawet w takim świecie bycie chrześcijaninem nie jest zakazane. Możemy pokazywać, kim jesteśmy. Myślę, że najlepsza droga to być prostym chrześcijaninem – bez kompleksów, ale też bez arogancji – odpowiada kardynał.

Zaufaj i otwórz

Mózgiem przygotowań stała się szkoła katolicka w dzielnicy Schaerbeek. To tu od rana do wieczora przesiadują siostry ze zgromadzenia św. Andrzeja i wolontariusze z różnych krajów. Pracy jest sporo – nieustannie trzeba odbierać telefony, odpowiadać na maile. Dużo jest też papierkowej roboty: cięcie arkuszy, drukowanie plakatów, kserowanie nut… Przede wszystkim jednak chodzi o to, żeby znaleźć zakwaterowanie dla pielgrzymów. Organizatorzy mają nadzieję, że wszystkich przybyszów uda się ulokować u rodzin. Wolontariusze mają przydzielone rejony, za które są odpowiedzialni. Edgarowi z Meksyku trafił się bardzo trudny teren – ścisłe centrum Brukseli i kilka parafii poza miastem. – Ludzie, którzy są zaangażowani w życie parafii, chętnie przyjmują młodzież – mówi. – Ale w centrum nie jest to takie proste: wielu nie zna nawet swoich sąsiadów. Mówię im: jeśli otworzysz drzwi, doświadczysz czegoś nowego. Chodzi o to, żeby odkryć, że chrześcijańska, i w ogóle ludzka rodzina może budować pokój i zaufanie. I tak się dzieje: osoby, które nigdy wcześniej się nie widziały, razem modlą się, śpiewają. Tworzy się między nimi wspólnota.

Edgar jest z zawodu psychologiem, pracuje z młodymi ludźmi. Pobyt w Taizé w 2001 roku uważa za przełomowy moment w swoim życiu. – W Meksyku żyje się jak na nieustannej imprezie. W Taizé odkryłem ciszę, która pomogła mi nawiązać relację z Bogiem – wspomina.

Razem z Edgarem jedziemy pociągiem do Enghien, około 30 kilometrów od Brukseli. Tam znajduje się jedna z parafii, za którą jest odpowiedzialny. W tym przypadku może być jednak spokojny. Na miejscu czuwa nad wszystkim Samuel, 30-latek zafascynowany duchowością Taizé. Był tam już cztery razy: – Właśnie tam odkryłem, że Kościół jest pięknym miejscem, w którym mogę zamieszkać – wyznaje. – Nie być tylko biernym słuchaczem, ale także uczestniczyć w jego życiu.

Od dwóch lat próbuje zaszczepić tego ducha w swojej miejscowości. Gdy tylko dowiedział się, że w Brukseli powstało centrum przygotowań do spotkania, udał się tam osobiście, by oznajmić, że w Enghien też chcą przyjmować młodych pielgrzymów. Wraz z przyjaciółmi stworzyli sześcioosobową grupę, która koordynuje przygotowania w parafii. Trzy tygodnie przed spotkaniem znalazło się w tej niewielkiej miejscowości 35 rodzin chętnych, by ugościć przybyszów. Drzwi swoich domów otworzyli nawet niewierzący.

Wystarczą dwa metry

Cała szóstka gromadzi się w domu Samuela, by modlić się i omówić plan działań na najbliższe dni. Kiedy są już wszyscy, mężczyzna bierze do ręki gitarę. Nagle zapada cisza. „Confitemini Domino quoniam bonus” – Dziękujcie Panu, bo jest dobry – płyną delikatne dźwięki kanonu. A potem jeszcze „Laudate omnes gentes” – charakterystyczne „ż” w wyrazie „gentes” zdradza francuskojęzyczność naszych rozmówców.

Po modlitwie następują relacje z ostatnich działań: Elena skontaktowała się z pastorem z tutejszego zboru i skautami, Emilie zostawiła ulotki w punkcie popularnej sieci śniadaniowej, Samuel opracował prezentację multimedialną, którą porozsyłają do znajomych. „Dwa metry kwadratowe wystarczą” – to zachęta dla rodzin, które cały czas wahają się, czy przyjąć gości. I jeszcze zadania na kolejne dni: zawieszenie płachty z symbolem Taizé na zewnątrz kościoła, oplakatowanie miasta i organizacja transportu do Brukseli. – Może władze Enghien dadzą nam jakiś autobus? – zastanawiają się.

Samuel, choć ma małe dzieci, przyjmie u siebie ośmioro pielgrzymów. Państwo Marie-Annick i Bernard Dubois, mieszkający na przedmieściach Brukseli, otworzyli dom dla dziesięciorga: – Trochę się martwimy, że będą mieli za mało miejsca, ale jesteśmy szczęśliwi, że przyjeżdżają.
Rozmawiamy z nimi w przytulnym domu, pełnym książek i rodzinnych fotografii. Co pewien czas zaglądają do nas najmłodsze dzieci państwa Dubois: 19-letni Michael i 17-letnia Emilie. W salonie zwraca uwagę ołtarzyk z ikonami – miejsce wspólnych modlitw.

Pani Dubois była w Taizé 30 lat temu. Urzekła ją prostota braci i śpiewy przynoszące pokój. Oboje z mężem są teraz zaangażowani we wspólnotę charyzmatyczną Le Verbe de Vie (Słowo Życia). Gdy usłyszeli, że w Brukseli odbędzie się Europejskie Spotkanie Młodych, nikt nie musiał ich specjalnie prosić, by przyjęli przybyszów. – Mamy nadzieję, że dla naszego Kościoła to będzie zastrzyk dynamizmu – mówi Marie-Annick. – Na razie belgijscy chrześcijanie siedzą w zamknięciu, boją się ruszyć. Nie są gotowi, by wyjść i głosić swoją wiarę. Może to spotkanie trochę nas otworzy.