Prawosławna Częstochowa

Agata Combik, ks. Rafał Kowalski

publikacja 11.03.2010 11:22

Nie przebiega tędy żadna linia kolejowa ani główna droga, a jednak dziesięciotysięczny Poczajów codziennie odwiedzają setki pielgrzymów.

Prawosławna Częstochowa fot. Agata Combik/Gość Niedzielny

Malowniczo położone na Wołyniu miasteczko słynie z sanktuarium maryjnego, które obok Ławry Peczerskiej w Kijowie stanowi najważniejszy ośrodek prawosławia na Ukrainie. Przy dobrej pogodzie można dostrzec je z oddalonego o ok. 20 km Krzemieńca. Zajmuje bowiem szczyt góry wznoszącej się 387 m n.p.m. Lśniące, złocone kopuły przyciągają pielgrzymów.

Miejsce cudów

Źródła podają, że w 1240 r. miejsce to było świadkiem objawienia się Matki Bożej. W płonącym krzewie ukazała się okolicznym pustelnikom i pasterzom. Pamiątką po tym wydarzeniu jest ślad Jej stopy, odbity na skale. I źródełko, które natychmiast wytrysnęło w tym miejscu. Liczne cuda, dokonujące się po tym wydarzeniu, rozsławiały Poczajów nie tylko wśród wyznawców prawosławia. Powstała pierwsza cerkiew pw. Zaśnięcia NMP. 350 lat później sędzina łucka Anna Hojska umieściła tu słynący łaskami obraz Bogurodzicy, który otrzymała od metropolity greckiego Neofita. Przed tym obrazem modlił się o uzdrowienie jej niewidomy brat Filip. Odzyskał wzrok, a sędzina uznała, że nie jest godna trzymać takiej świętości w swoim domu. Ofiarowała także mnichom posiadłości ziemskie i znaczne sumy pieniędzy, przekształcając dotychczasową pustelnię w regularny klasztor.

Pierwszym przeorem został Jow Zalizo. Już za życia zasłynął jako cudotwórca. Zmarł w wieku 100 lat i został pochowany na pobliskim cmentarzu. Gdy po 8 latach ekshumowano jego zwłoki, okazało się, że nie uległy one rozkładowi. Kolejne cuda, dokonujące się za przyczyną znanego z wielkiej wiary i dobroci mnicha, przyczyniły się do jego kanonizacji.

Trudny czas przeżywał Poczajów w 1675 r. Przez kilka lat klasztor oblegał sułtan Mehmet IV. Wtedy na niebie ukazała się Matka Boża w otoczeniu aniołów. To zmusiło sułtana do odwrotu.
Monastyr wielokrotnie przechodził z rąk do rąk. Byli tu uniccy bazylianie (wówczas papież Klemens XIV koronował poczajowską ikonę), wracali prawosławni mnisi, okupowali go Austriacy, a po II wojnie światowej zamieniono go na muzeum ateizmu i szpital. Przetrwał i wraz z 16 cerkwiami, kaplicami, kopułami, wieżami i dzwonnicą stanowi niepowtarzalny zespół architektoniczny.

Wy pierwszy raz?

Z daleka wygląda całkiem „swojsko”: stromy podjazd, niby zwyczajna brama, przy której żebrzący proszą o jałmużnę. Gdy jednak podchodzimy bliżej, wkraczamy w inny świat. Z mgły wyłaniają się złociste kopuły, a z budki wychodzi uśmiechnięta kobieta z zielonym fartuchem w ręku. Kobiety nie mogą wchodzić tu w spodniach i z odkrytą głową. Fartuch, który usłużna pani pomaga umocować, posłuży nieprzygotowanej turystce jako zastępcza spódnica. Jeszcze tylko szalik na głowę i można przekroczyć bramę.

Na schodach wiodących do głównej cerkwi stoją rzędem dziwne postacie z pudełkami ozdobionymi wizerunkami świętych. – Zbierają datki na budowę cerkwi. Ci święci to patronowie budowanych świątyń – tłumaczy ks. Władysław Iwaszczak – z rzymskokatolickiej parafii w pobliskim Krzemieńcu. Wchodzimy do środka. Blask bije po oczach. Ogromny żyrandol, złoto, świece, lampki, tłum kłębiących się ludzi: kobiety w chusteczkach czarnych i kolorowych, przemykający szybko brodaci kapłani z włosami spiętymi w kitki. Kłaniają się, całują ikony, dłonie duchownych, ustawiają się w kolejki do różnych relikwii, zapalają świeczki. Potężny śpiew męskiego chóru i głos władyki, przewodniczącego liturgii, mieszają się z odgłosem stóp pielgrzymów.

Aparat fotograficzny prowokuje do interwencji jednego z ochroniarzy. – Tu nie wolno fotografować – upomina. – Nie wiedzieliśmy – odpowiadamy grzecznie. – Co, pierwszy raz tutaj? – pyta z niedowierzaniem.

Stopy Maryi i święta woda

Nawę główną przecina długa kolejka. Prowadzi do ołtarzyka, w którym umieszczono kamień z odciskiem stopy Matki Bożej. Stąd sączy się cudowna, uzdrawiająca woda – jak wierzą pielgrzymi. Nad relikwiarzem znajduje się płaskorzeźba przedstawiająca cud sprzed 770 lat. Zakonnik podaje pątnikom do picia świętą wodę.

Nagle tłum zmierza w kierunku ikonostasu, jakby za chwilę w tamtym miejscu miało się coś ważnego wydarzyć. Idziemy, a właściwie jesteśmy niesieni przez innych pielgrzymów. Za chwilę cudowna ikona Matki Bożej Poczajowskiej, znajdująca się nad carskimi wrotami, zostanie opuszczona. Każdy może oddać cześć Bogurodzicy. Ludzie podchodzą, całują. Wielu ma łzy w oczach. Zakonnik oraz dwóch ochroniarzy czuwają, by kolejka przesuwała się sprawnie. Nie pozwalają sfotografować świętego obrazu ani zatrzymać się dłużej niż kilka sekund przed obliczem Matki.

Kręte schody prowadzą do cerkwi Pieczarnej. Na zdobiących ściany i sufit freskach przedstawiono ostatnie dni z życia Jezusa. Pielgrzymi w skupieniu oczekują na wejście do groty św. Jowa, gdzie w srebrnym sarkofagu spoczywa ciało przeora. Wszyscy pobożnie oddają cześć świętemu, całują ikonę, krzyż, a obecny w grocie mnich w geście błogosławieństwa nakłada każdemu na głowę... ozdobną czapkę, zaopatrzoną w ucho niczym garnek. – To błogosławieństwo, które ma między innymi uchronić przed bólem głowy – tłumaczy jedna z pracujących w sanktuarium pań.

– Poczajów to bardzo ważne miejsce dla wyznawców prawosławia, nie tylko tych mieszkających na Ukrainie – wyjaśnia ks. Władysław Iwaszczak. – Przyjeżdżają tu najczęściej grupy z Mołdawii, Rumunii, Białorusi i Polski. Rzadko zdarzają się turyści. To są prawdziwi pielgrzymi – chcą się modlić.