Abp. Alfons Nossol: Bez dialogu nie ma jedności

KAI/J

publikacja 14.01.2008 09:20

W żadnym innym kraju nie traktuje się styczniowego Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan tak poważnie jak u nas - mówi KAI abp Alfons Nossol, jeden z najbardziej znanych polskich ekumenistów.

Abp. Alfons Nossol: Bez dialogu nie ma jedności

Wieloletni przewodniczący Rady Episkopatu ds. Ekumenizmu zapowiada podpisanie niebawem wspólnej deklaracji nt. sakramentu małżeństwa przez Kościół katolicki i inne wyznania zrzeszone w Polskiej radzie Ekumenicznej.

KAI: Jak ocenia Ksiądz Arcybiskup miniony rok z ekumenicznego punktu widzenia w Polsce i na świecie? Zacznijmy od Polski...

- Sytuacja ekumeniczna w Polsce ma pewną cechę szczególną, w porównaniu z resztą Europy, a może i świata. Chyba w żadnym innym kraju nie traktuje się styczniowego Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan tak poważnie jak u nas, z tak licznym, a przy tym czynnym udziałem przedstawicieli różnych wyznań. Za każdym razem, gdy na posiedzeniu plenarnym Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan (jej członkiem jestem już 18 lat) mówimy o ekumenizmie u nas, wszyscy się dziwią, a nawet nie dowierzają, że tak to się dzieje.

Najwięcej zdumienia budzi fakt, że w wyznaczonych kościołach w Polsce w czasie Eucharystii kazania głoszą duchowni innych wyznań. Pamiętam, jak kiedyś kard. Joseph Ratzinger, jeszcze jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary, powiedział zaskoczony: "Przecież przepisy nie zezwalają na to". Wtedy odpowiedzieliśmy, że zatwierdził to jeszcze kard. Stefan Wyszyński, który widział w tej praktyce element scalania wiernych ponad podziałami wyznaniowymi, a w pewnym sensie także politycznymi czy światopoglądowymi. Wtedy kard. Ratzinger odpowiedział: "No skoro tak chciał kardynał Wyszyński, to w drodze wyjątku musimy to zaakceptować".

Z uznaniem spotyka się także to, że od kilku lat Tydzień Modlitw poprzedza Dzień Judaizmu, a kończy się on Dniem Islamu. To również jest coś wyjątkowego w wymiarach nawet całego Kościoła - że te dwie religie tak ściśle włączyliśmy w kontekst ekumeniczny.

Na szczególne podkreślenie zasługuje również fakt, że na wszystkich polskich wydziałach teologicznych istnieje przynajmniej katedra ekumenizmu, a na trzech nawet instytuty ekumenizmu, z których najbardziej rozbudowany działa na Uniwersytecie Opolskim i obejmuje pięć katedr: Zasad Ekumenizmu, Teologii Kościołów Wschodnich, Teologii Kościołów Poreformacyjnych, Dialogu Międzyreligijnego i Badań nad Integracją.

KAI: Czy ten tak optymistyczny obraz przekłada się na jakieś konkretne osiągnięcia?

- Myślę, że wszystko to dało i nadal przynosi wiele błogosławionych owoców. Mam tu na myśli przede wszystkim podpisanie w Roku Wielkiego Jubileuszu 2000 przez siedem wyznań w Polsce, Deklaracji o wspólnym uznaniu ważności chrztu; tego nie mieli wtedy nawet Niemcy, którzy przecież pod wieloma względami poszli bardzo daleko w działaniach ekumenicznych. Powiedziałem im kiedyś, że "w niektórych sprawach ekumenicznych też możemy być pionierami i nawet was możemy wyprzedzić".

Obecnie pracujemy nad nową pomocą duszpasterską w sprawie małżeństw mieszanych wyznaniowo. Obowiązująca dotychczas instrukcja duszpasterska pochodzi sprzed wielu lat i jest już bardzo przestarzała, a właśnie na przykładzie takich małżeństw najlepiej poznaje się praktyczny skutek naszych działań ekumenicznych i jakość współżycia chrześcijan różnych wyznań i tradycji.

KAI: Na jakim etapie są te prace?

- Nasi eksperci zapoznali się z dokumentami i doświadczeniami innych Kościołów lokalnych w tym zakresie i na tej podstawie o. prof. Celestyn Napiórkowski OFM Conv. przygotował projekt, oparty na wzorach włoskich. Tamtejszy Kościół katolicki ogłosił taką instrukcję duszpasterską we współpracy z miejscowymi protestantami, co prawda bardzo nielicznymi. Teraz my chcemy wypracować coś podobnego, z uwzględnieniem specyfiki naszego kraju. Jeśli uda nam się to uzgodnić, będzie to wspaniałym wkładem do dzieła ekumenizmu.

Pamiętajmy, że dialog to w pewnym sensie macierzysty język ludzkości. Dzięki temu można uczynić z wrogów przeciwników, a z nich przyjaciół. Bez dialogu nie ma jedności, dlatego jest on tak ważny. Musimy się go codziennie na nowo uczyć.

Ja osobiście mam taką cichą nadzieję, że nasz dialog ekumeniczny może być pomocny w dialogu i współpracy na płaszczyźnie ideologicznej, politycznej i światopoglądowej. Bo tam, gdzie ludzie ze sobą rozmawiają, tam nie walczą ze sobą i zbliżają się do siebie, a nawet mogą się wzajemnie wzbogacać i rozwijać. Inność nie jest obcością.

Bardzo pięknie nauczał o tym Jan Paweł II, a obecnie idzie tym torem Benedykt XVI. Jest to tzw. pojednana inność lub jedność w różnorodności, prowadząca do wymiany darów duchowych.

KAI: We wrześniu ubiegłego roku w rumuńskim Sybinie odbyło się III Europejskie Zgromadzenie Ekumeniczne. Jak ocenia Ekscelencja to wydarzenie? Czy miało jakiś wpływ na stosunki wyznaniowe i ekumeniczne na naszym kontynencie, a jeśli tak, to jakie?

- Mam bardzo emocjonalny stosunek do samej idei tego rodzaju spotkań, gdyż w pierwszych dwóch zgromadzeniach uczestniczyłem osobiście: w 1989 w Bazylei i w 1997 - w Grazu; to drugie nawet współorganizowałem. Tym razem w przygotowaniach brał udział bp Tadeusz Pikus, obecny przewodniczący Rady Episkopatu ds. Ekumenizmu.

Dobrze się stało, iż na miejsce tego spotkania wybrano Rumunię, gdyż tamtejsze prawosławie jest bardzo otwarte i życzliwie nastawione do innych wyznań, zwłaszcza do Kościoła katolickiego. Zmarły tuż przed zgromadzeniem patriarcha Teoktyst w maju 1999 jako pierwszy zwierzchnik prawosławny podejmował w swym kraju Jana Pawła II. Później, już w czasie przygotowań do zgromadzenia patriarcha chciał, abym jako Polak siedział przy nim właśnie ze względu na pamięć o papieżu. Podkreślał na każdym kroku, że Jan Paweł II był jego wielkim przyjacielem i że razem modlili się o jedność.

Znam osobiście także nowego patriarchę Daniela. Spotykaliśmy się w czasie przygotowań do Sybinu na zebraniach komisji złożonej z przedstawicieli Rady Konferencji Biskupich Europy (CCEE) i Konferencji Kościołów Europejskich (KEK), które wspólnie przygotowały zgromadzenie. Jedno z takich spotkań odbyło się u nas, w Kamieniu Opolskim i Opolu. Jego uczestników przyjęli m. in. przedstawiciele naszych władz wojewódzkich i samorządowych. Wszyscy byli zachwyceni panującą u nas otwartą postawą ekumeniczną. A w czasie Tygodnia Modlitw o Jedność, który wtedy trwał, metropolita Daniel przemawiał u nas podczas Mszy św. Gdy wybrano go patriarchą, wysłałem mu życzenia, wyrażając nadzieję, że będzie kontynuował ekumeniczną linię Teoktysta.

W Sybinie nie było jakichś znaczących ustaleń ekumenicznych ani nie podjęto szczególnych decyzji dotyczących kontaktów międzychrześcijańskich, ale panował tam duch wielkiego, braterskiego zbliżenia Kościołów katolickiego i prawosławnego, a także, choć w nieco mniejszym stopniu, pozostałych konfesji chrześcijańskich. Akcentowano przede wszystkim to, co mamy wspólnego, a prawie nie dochodziły do głosu różnice między wyznaniami.

KAI: Ksiądz Arcybiskup należy do dwóch międzynarodowych komisji ds. dialogu międzywyznaniowego: z luteranami i prawosławnymi. Jakie są osiągnięcia obu tych gremiów? Co szczególnie należy podkreślić w ich działaniach?

- Zacznę od komisji katolicko-luterańskiej, bo tu mamy chyba więcej powodów do zadowolenia. Zakończył się właśnie czwarty etap rozmów, uwieńczony podpisaniem trzeciego wspólnego dokumentu - o apostolskości Kościoła. Jest to niezwykle ważna sprawa, bo bez apostolskości nie ma właściwie Kościoła Chrystusowego.

KAI: Czy chodzi o apostolskość rozumianą jako sukcesja apostolska?

- Też, ale nie tylko. Chodzi o szukanie początków Kościoła u apostołów. To oni są filarami Kościoła, nauki katolickiej, bo przecież każdy prawdziwy Kościół Chrystusowy musi mieć przymiotnik "katolicki", wyznajemy wszak w Credo: "Wierzę w jeden święty, apostolski i katolicki Kościół".

Zrobiliśmy spis najbardziej spornych aspektów stosunków między Kościołem katolickim i luterańskim, co do których nie osiągnięto dotychczas porozumienia: tak wygląda stanowisko katolickie, a tak protestanckie i do tego dołączyliśmy wykaz naszych oczekiwań, co należałoby zrobić, aby osiągnąć jedność czy przynajmniej zbliżenie stanowisk. Przy tym we wszystkich takich przypadkach pokazano kierunki dalszych działań, zawsze oczywiście utrzymanych w duchu otwarcia się na drugą stronę.

Dokument o apostolskości Kościoła nie ma tej rangi, co podpisana w 1999 Deklaracja katolicko-luterańska w sprawie nauki o usprawiedliwieniu, ale też jest bardzo ważny, ponieważ apostolskość jest jednym z filarów Kościoła.

KAI: Nie da się jednak uniknąć pytania o sukcesję apostolską, która dla protestantów nie ma większego znaczenia, choć niektóre Kościoły luterańskie formalnie mogą się nią wykazać. Czy zatem w ogóle nie podejmowaliście tej sprawy w czasie obrad Komisji?

- Rzeczywiście, jest to dość szczególny problem. Pamiętam, jak to przy różnych okazjach niektórzy przedstawiciele luterańscy, zwłaszcza zza Oceanu, pytali nas z wyraźnym wyrzutem: po co wciąż wspominać tę sukcesję apostolską? Przecież to nie jest takie ważne. Odpowiadałem im wtedy, że jeśli ktoś jest chrześcijaninem i myśli o Kościele Chrystusowym, to sukcesja jest czymś bardzo ważnym. Można ją różnie rozumieć i wyjaśniać z teologicznego punktu widzenia, ale jest ona nieodzowna dla istnienia Kościoła. Nie ma Kościoła bez sukcesji apostolskiej.

Trzeba też pamiętać o trzech koncepcjach sukcesji, które najogólniej można przedstawić następująco: dla Kościoła katolickiego jest to nieprzerwany łańcuch święceń przez nakładanie rąk, począwszy od apostołów. Prawosławni uczą, że biskup jest następcą nie jednego apostoła, ale Kolegium Dwunastu, dla protestantów natomiast podmiotem sukcesji jest gmina bądź zbór. Przy takim ujęciu sam zbór może przekazywać innym "władzę święceń" a nawet może odprawiać nabożeństwo eucharystyczne ktoś, kto nie ma święceń. Większość Kościołów luterańskich uczestniczących w dialogu uważa to za nadużycie, ale niestety są Kościoły, zwłaszcza w Ameryce, które tak właśnie postępują.

I takie rozumienie sukcesji przez protestantów jako swego rodzaju więzi między czasami apostolskimi i współczesnymi jest już czymś korzystnym, budzącym nadzieję na lepszy rozwój kontaktów między naszymi Kościołami.

KAI: Była to, jak wspomniał Ksiądz Arcybiskup, czwarta faza rozmów katolicko-luterańskich. Co dalej?

- Jeszcze w tym roku winna się rozpocząć piąta runda dialogu i sami protestanci zaproponowali dwa tematy przyszłych obrad - prymat w Kościele oraz postać Marcina Lutra i zjawisko protestantyzmu. W tej pierwszej sprawie chcą się wraz z nami zastanawiać, czy ma to być prymat jurysdykcyjny, a więc na płaszczyźnie prawa i władzy w Kościele, czy też przewodniczenie w miłości. A co do Lutra i luteranizmu, to miałaby to być refleksja: czy był on wyjątkowym człowiekiem wiary - homo religiosus, czy może raczej "rebeliantem"? I czy musiało dojść do reformacji czy może należało poprzestać na reformie Kościoła?

KAI: Wiadomo, że Luter nie chciał tworzyć nowego Kościoła...

- Tak, ale z drugiej strony cały ówczesny kontekst historyczny, kościelny, społeczny, kulturowy i inny sprawił, że rozłam stał się nieunikniony, po prostu Luter nie doceniał tego wszystkiego. Znana jest wypowiedź Johanna Ecka [1486-1543], który po pełnym bólu okrzyku Lutra: "To ja to zrobiłem!", odparł: "Ani ty, ani ja - żaden z nas tego sam nie zrobił. Myśmy wszyscy się przeliczyli. Nikt z nas nie przypuszczał, że to przybierze taki obrót".

KAI: A spotkanie Komisji katolicko-prawosławnej w Rawennie? W obecnej turze rozmów nowa Komisja zbiera się już nie co dwa lata, jak to było w latach osiemdziesiątych, ale co roku, jakby chciała nadrobić czas stracony w następnej dekadzie, gdy nie obradowała...

- I znów będzie cykl dwuletni: w tym roku będą obradować komitet koordynacyjny i trzy podkomisje problemowe dla omówienia zadanych im tematów, które następnie przekażą komitetowi, który to zbierze i przygotuje odpowiedni materiał pod obrady plenarne Komisji ds. Dialogu na następny rok.

Te trzy podkomisje zajmą się zagadnieniami, które omawialiśmy w Rawennie: soborowością, wspólnotą-koinonią i na tym tle problemem prymatu. Chodzi o wyjaśnienie m.in. takich spraw jak pierwsza siedziba Kościoła regionalnego i później światowego, jak wyglądał prymat papieża w pierwszym tysiącleciu, potem - jak to było w drugim i wreszcie dezyderaty na przyszłość.

KAI: Po spotkaniu w Rawennie środki przekazu podały, jakoby strona prawosławna gotowa była "uznać" prymat papieski, co było jawnym nadużyciem. Niemniej jednak już sam fakt poruszenia tej sprawy na forum Komisji był bardzo znaczący...

- Tak, było to "nadużycie", ale jednocześnie nowością jest to, że ujęto tę sprawę z punktu widzenia uniwersalnego, bo dotychczas prawosławni postrzegali prymat wyłącznie na płaszczyźnie regionalnej; nie było mowy o jego aspekcie powszechnym. Obecnie są oni gotowi uznać ten jego wymiar, ale wyłącznie na płaszczyźnie honorowej, nie prawnej. Zgadzają się przy tym, że pierwszy patriarchat był zachodni.

Z tego punktu widzenia nie są chyba nawet zbyt szczęśliwi, że w ub. roku Benedykt XVI zrezygnował z tytułu "Patriarcha Zachodu" - według nich, była to wspólna platforma, na której można było łatwiej rozmawiać. Ale papież kierował się przekonaniem, że obecnie sam urząd patriarchy w Kościele zachodnim ma zupełnie inne znaczenie niż na Wschodzie.

Na najbliższym posiedzeniu plenarnym będziemy się zajmować różnymi aspektami prymatu: jak to wygląda historycznie, jakie miał struktury, jak się on kształtował w ciągu wieków, jak się realizował w wymiarze lokalnym, regionalnym i powszechnym.

KAI: Na spotkaniu w Rawennie doszło do podziałów wewnątrzprawosławnych, gdy przedstawiciele Patriarchatu Moskiewskiego opuścili obrady na znak protestu przeciw obecności w składzie delegacji konstantynopolitańskiej członka nieuznawanego przez nich Kościoła estońskiego. Nie wdając się w ocenę tego kroku, chciałbym zapytać o ewentualne jego skutki dla prac Komisji.

- Przede wszystkim ogarnął nas wielki smutek. Tak się to wszystko radośnie zaczęło, a tu zaraz na początku właściwych obrad szef delegacji moskiewskiej, młody, zdolny teolog bp Hilarion - po doktoracie we Francji i habilitacji we Fryburgu szwajcarskim - wstał i oświadczył, że konsultował się z Synodem swego Kościoła i uznał, że skoro tak postąpił Patriarchat Konstantynopolitański, to im nie pozostaje nic innego jak odmówić dalszego udziału w obradach i wrócić do domu. Przedstawiciele Konstantynopola wyjaśnili, że chcieli w ten sposób wyjść naprzeciw Kościołowi estońskiemu, który przecież i tak istnieje, choć jest mniejszy od moskiewskiego, i podnieść jego prestiż. Hilarion powiedział, że najbardziej dotknęło ich to, że Konstantynopol nie uprzedził delegacji moskiewskiej o tych planach.

No więc już na samym początku zrobiła się nieprzyjemna atmosfera. Ale mimo wszystko obecnie jest ona bardzo dobra. Już na poprzedniej sesji, we wrześniu 2006 r. w Belgradzie, prace rozpoczęły się z wielkim zapałem i dynamizmem. Komisja działa teraz w całkowicie zmienionym składzie. Z katolickich członków tamtej pierwszej zostało w obecnej tylko dwóch: ks. prof. Salachas z Aten i ja, reszta to zupełnie nowe osoby - łącznie jest nas 30. Po stronie prawosławnej jest kilku, bodaj sześciu, z poprzedniej komisji i w sumie też jest ich 30 osób.

KAI: Czy wszyscy prawosławni uczestniczą w pracach komisji? Wiadomo przecież, że Kościoły Bułgarii i Gruzji wystąpiły ze Światowej Rady Kościołów i Konferencji Kościołów Europejskich, czy więc ich przedstawiciele biorą udział w obradach Komisji?

- Tak, są tam. Sam byłem mocno zdziwiony, gdy zobaczyłem delegata gruzińskiego na naszym spotkaniu, bo przecież te dwa Kościoły rzeczywiście wystąpiły z ŚRK, uważając ekumenizm za największą herezję naszych czasów. Inna sprawa, że wystąpienia Gruzinów nie były zbyt ekumeniczne. Już w Belgradzie jeden z teologów gruzińskich pod koniec obrad wstał i powiedział: "Cały czas słyszę tu słowa o jedności. Ale po co i z kim mamy się jednoczyć? Przecież jesteśmy jedynym Kościołem ortodoksyjnym, prawowiernym. Przyjechałem tu z nadzieją, że my jako prawosławni zabłyśniemy, a słyszymy tylko słowa o jedności".

Wtedy współprzewodniczący komisji ze strony prawosławnej, metropolita Jan (Ziziulas) z Pergamonu powiedział mu: "Nie, kolego. W ekumenizmie wiele się wydarzyło. Kościół rzymski miał swój Sobór Watykański II. Mówiono na nim m. in., że wszyscy musimy się wzajemnie uczyć katolickości, wszyscy musimy się nawracać do Chrystusa, toteż nie można mówić o wyłączności".

Nasz specjalista od prawosławia ks. prof. Wacław Hryniewicz mówił o takiej postawie: nie ekskluzywizm, ale inkluzywizm soteriologiczny. I widać, że to stanowisko metropolita Jan przyjął i zaakceptował.

Trzeba powiedzieć, że większość członków komisji jest pod tym względem bardzo otwarta. To są ludzie dialogu, są wychowani w przeświadczeniu, że jest on nieodzowny. Nie są przy tym buńczuczni i nie podkreślają swej ortodoksyjności ekskluzywnej. Katolickość jest wspólna, choć nasza jest bardziej "ukonkretniona" przez prymat uniwersalny. Oni tego nie mają. Ale tym bardziej należy podkreślić, że w ostatnich latach wiele się pod tym względem dokonało i zmieniło. Widać wielką otwartość strony prawosławnej, a większość ich członków stanowią młodzi, zdolni teologowie, znający języki obce.

W prawdziwym, właściwie pojmowanym dialogu nie ma miejsca na odgórny, narzucany monolog, czyli dyktat. Wszystko to, o czym mówiłem, napawa nową nadzieją. Dialog stanowi conditio sine qua non katolickości. Jeśli ktoś nie stosuje się do tego, nie jest w pełni katolicki. A ponieważ jest coraz większe wyczucie takiej postawy, dialog ma szanse być bardziej autentyczny i ekumeniczny.

KAI: Dziękuję za rozmowę.



Rozmawiał Krzysztof Gołębiowski
styczeń 2008