Ziemia męczenników

GN 13/2019 |

publikacja 28.03.2019 00:00

Jak wygląda walka o pozostanie chrześcijan w Syrii, opowiada abp Jean-Clément Jeanbart.

W Aleppo działania wojenne ustały. Miasto zaczyna podnosić się z ruin. AAREF WATAD /afp/east news W Aleppo działania wojenne ustały. Miasto zaczyna podnosić się z ruin.

Miłosz Kluba: Mija osiem lat od rozpoczęcia wojny w Syrii. Czy jest nadzieja na jej zakończenie?

Abp Jean-Clément Jeanbart: To zależy od postawy zachodnich krajów, Stanów Zjednoczonych, Turcji, NATO. Jeśli nie będą chcieli zakończenia wojny, zawsze łatwo będzie stworzyć punkty zapalne i sprawić, byśmy nie mieli pokoju, którego tak pragniemy.

Co te kraje powinny zrobić?

Przede wszystkim pozwolić Syryjczykom samodzielnie decydować o swojej przyszłości i znaleźć pokojowe rozwiązania między sobą.

Jak duża jest obecnie wspólnota chrześcijan w Syrii?

Najpoważniejszą i najsmutniejszą konsekwencją wojny i tego, co dzieje się teraz, jest opuszczanie Syrii przez chrześcijan. Było nas około 2 mln, w tej chwili pozostało nie więcej niż milion. Nie mamy dokładnych statystyk. Szacujemy na podstawie tego, co wiemy o diecezji Aleppo. Wcześniej liczyła ona ok. 20 tys. ludzi – teraz nie więcej niż 10 tys. Pozostałe wspólnoty są w podobnej sytuacji. Problemem jest to, że wielu chrześcijan jest zachęcanych do wyjazdu, są organizacje, które ułatwiają emigrację, czasem opłacają transport, pomagają w uzyskaniu wizy. To największa szkoda, jaką ponosimy.

Wojna to także straty materialne, zniszczone budynki…

Zburzone szpitale, kościoły, szkoły, firmy, zniszczony przemysł – to dotyka wszystkich Syryjczyków, nie tylko chrześcijan. Dziękujemy Bogu, że pozostało nam cokolwiek i że otrzymujemy pomoc z Polski. Wsparciem jest bardzo dobry program Rodzina Rodzinie, organizowany przez waszą Caritas. Dziękujemy polskim rodzinom za tę pomoc. To ma dla nas duże znaczenie. Wspierają nas także Pomoc Kościołowi w Potrzebie, Rycerze Kolumba, niemiecka organizacja Misereor.

Program Rodzina Rodzinie polega na regularnym wspieraniu konkretnej rodziny w Syrii. Jak to działa na miejscu?

Na początku były problemy. Niektóre wspólnoty przekazywały niewłaściwe dane dotyczące osób, które powinny otrzymać wsparcie. Pomoc nie była więc odpowiednio efektywnie rozdzielana. To oczywiście nie jest wasza wina i niezależnie od tego uważam, że to dobry projekt, który powinien być kontynuowany. Teraz staramy się, by wszystko działało lepiej, by lepiej były wybierane rodziny, które otrzymują takie wsparcie.

Na co dziś potrzebne są pieniądze?

W poprzednich latach kładliśmy nacisk na bieżącą pomoc humanitarną, obejmującą m.in. jedzenie. Obecnie jest ona na wystarczającym poziomie. Teraz najważniejszym zadaniem jest, by dać ludziom pracę. Dlatego mówię o trzech wymiarach działania. Organizujemy szkolnictwo zawodowe, by dać umiejętności związane przede wszystkim z budownictwem – kształcimy stolarzy, elektryków itd. Dla takich osób jest mnóstwo pracy, bo pół miasta jest zniszczone. Stworzyliśmy też rodzaj małej bankowości, dzięki której możemy udzielać młodym darmowych pożyczek, żeby mogli otwierać małe firmy. Przyznaliśmy ich już 300. Wiele osób skorzystało z tych pieniędzy i nie potrzebowało naszej dalszej pomocy. Odnowiliśmy ponad 1200 domów na tyle, żeby dało się w nich mieszkać. Rozpoczęliśmy też projekt mieszkaniowy, który ma pomóc młodym osobom w osiedlaniu się. Zarówno wynajem, jak i kupno domu czy mieszkania stały się w Syrii bardzo drogie. Nasza waluta – funt syryjski – dziesięciokrotnie straciła na wartości.

Jak powstał program mieszkaniowy?

Miałem w diecezji trochę rezerwowych pieniędzy. Mieliśmy też sporo ziemi, na której mogliśmy budować. Powiedziałem sobie: daję wszystko, co mogę, i robimy to. Teraz musimy podejmować odważne decyzje. Na początek mieliśmy ziemię i 25–30 proc. potrzebnych pieniędzy. Będę kontynuował te działania i jestem pewny, że Bóg mi pomoże. Ten projekt jest dla mnie bardzo ważny.

Ile mieszkań ma powstać?

Na razie ma ich być 90, a kiedy dostaniemy kolejne pozwolenia, chcemy dojść do 108 mieszkań. Będą miały ok. 70 metrów kwadratowych. Chcemy wynajmować je za symboliczną cenę. 100 dolarów rocznie to kwota rozsądna, nawet jak na syryjskie warunki – tak, by ludzie tylko czuli, że cokolwiek za to mieszkanie płacą. Pomożemy stu rodzinom! To będzie coś wspaniałego!

Z jakimi jeszcze problemami mierzą się chrześcijanie w Aleppo?

W 2015 roku zauważyłem, że młodzi ludzie boją się zakładać rodziny. Sytuacja była zła, nie wiedzieli, co robić, czy będą w stanie pokryć wydatki związane z posiadaniem dziecka. Wszystko ich do tego zniechęcało. To była akurat 20. rocznica moich święceń biskupich. Powiedziałem, że nie chcę żadnych prezentów, ale chcę, byśmy mogli „adoptować” wszystkie dzieci, które urodzą się przez najbliższe 2–3 lata. Teraz mamy pod opieką 200 dzieci, którym pokrywamy koszty opieki zdrowotnej, wspieramy finansowo rodziców. To sprawiło, że wszystkie nasze młode małżeństwa chcą mieć dzieci – nawet dwójkę! Jestem z tego powodu szczęśliwy, bo to jest nasza nadzieja na przyszłość. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by wykształcić te dzieci tak, jakby były nasze. Są nasze, bo jesteśmy Kościołem, jesteśmy rodziną, a ja jestem ojcem tej rodziny.

Dlaczego tak ważne jest, by chrześcijanie zostali w Syrii, a nie wyjeżdżali do innych krajów, gdzie być może łatwiej byłoby o pracę, mieszkanie?

Pozostanie chrześcijan w Syrii to ważna i święta misja. Jesteśmy przecież następcami pierwszych chrześcijan na tej ziemi. Pierwszymi wyznawcami Chrystusa w Syrii byli Żydzi ochrzczeni w Jerozolimie w dniu Pięćdziesiątnicy. W syryjskiej ziemi spoczywają setki milionów chrześcijan. Ta ziemia to proch zmieszany z krwią milionów męczenników. Dlatego moim obowiązkiem jest zrobić, co tylko mogę, by ten Kościół trwał i był świadectwem dla świata.•

Dostępne jest 9% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.