Święta Góra i mokre chusteczki

Marcin Jakimowicz

publikacja 01.09.2010 11:48

Batiuszka, na kogo czekamy? – Na Bielsk Podlaski. Ale nie niecierpliwcie się. Oni już robią na kolanach drugie okrążenie. Wa imia Otca, i Syna i Swiatawo Ducha, ruszamy. Na Świętą Górę.

Święta Góra i mokre chusteczki Roman Koszowski Agencja GN Widok zmordowanych ludzi, którzy trzykrotnie okrążają na kolanach cerkiew, robi wrażenie.

Pięć kilometrów za Siemiatyczami czwórka dzieci sprzedaje prawosławne krzyże. 20 złotych za sztukę. Czekają zniecierpliwione na pielgrzymki, które schodzą się właśnie z Hajnówki, Bielska Podlaskiego, Jabłecznej. Zza zakrętu leśnej drogi słychać wyraźny, czysty śpiew: „Spasi nas”. Z nieba leje się żar. Na górę Grabarkę maszeruje raźno grupa z Sokółki. Idą już szósty dzień. W rękach bohohłaśniki, czyli prawosławne śpiewniki. To właśnie śpiew jest tym, co najbardziej odróżnia prawosławną pielgrzymkę od rzymskokatolickich.

Młodziutkie dziewczyny (zakryte ramiona, chusty na głowach, długie spódnice) śpiewają Akatyst. Na pielgrzymkach na Jasną Górę często niestety zdarza się wolna amerykanka i radosna twórczość w stylu wyśpiewanego na nutę mołdawskiego Ozone: „Do Maryi udaj, udaj się/ Ona nigdy nie opuści cię”. Nic dziwnego, że podobne pątnicze hity stają się później przebojami na YouTube. Grupa z Sokółki śpiewa jedynie pieśni w języku staro-cerkiewno-słowiańskim. Chłopcy na przedzie niosą potężny krzyż z napisem: „Spasi. Sahrani. Sokółka”.

Ogień Ducha i sadło borsuka
Preoooobraziłsia jesi na horie, Christie Boooże, pokazawyj uczenikom Twoim sławu Twoooju – zaczynają nucić pielgrzymi, wdrapując się na świętą górę. Wokół wyrasta las krzyży. Dziesięć tysięcy ofiarnych krucyfiksów z epitafiami pisanymi cyrylicą otacza malutką cerkiew Przemienienia Pańskiego. Widok kilkuset spoconych, zmordowanych ludzi, którzy po wdrapaniu się po schodach trzykrotnie okrążają na kolanach cerkiew, robi ogromne wrażenie. – Batiuszka, na kogo czekamy? – Na Bielsk Podlaski. Ale nie niecierpliwcie się. Oni już robią na kolanach drugie okrążenie! Poczekajcie jeszcze chwilkę – ślicznie uśmiecha się do rówieśników pilnująca porządku Gabrysia. Nosi koszulkę z napisem „Paradise”.

Witamy w raju. Piękna wschodnia liturgia sprawia, że wierni czują się zanurzeni jedną nogą w niebie. Młodzi w koszulkach z wypisanym cyrylicą zawołaniem św. Aleksandra Newskiego: „Bóg nie w sile, ale w prawdzie” posłusznie czekają. W końcu i oni padają na kolana i ruszają dokoła cerkwi. Z gałęzi na gałąź skacze wesoło wiewiórka. Młodzi z Sokółki robią drugie okrążenie. Z wygiętych w bolesne grymasy ust dochodzi miarowy śpiew: – Preeeeeeobraziłsia jesi na horie, Christie Boooooże... Mieszają się aromaty. Sprzedawane przez opatulone w białe chusty białoruskie mniszki jerozolimskie słodkawe kadzidło, różany olejek, miody. Na straganach kolekcja balsamów „Załotaja Sybir”. Na oczy, prostatę, serce, męską siłę. Leki na wszystko. Obok maść z syberyjskiego borsuka i niedźwiedzia. Tuż przy taniutkich „ikonach ze świętej Grecji” i „Ogniu Ducha Świętego” św. Serafina z Sarowa. Obok na stoliku leżą nanizane na sznurek podlaskie obwarzanki.
Kupuję monasterską herbatkę. Mniszka, nawet wydając mi resztę, szepcze modlitwę Jezusową: Gospodi pomiłuj… To oddech prawosławia, serce wschodniego chrześcijaństwa. Rosyjski pątnik opisany w „Opowieściach pielgrzyma” powtarzał to wezwanie nawet dwanaście tysięcy razy dziennie. Między maścią borsuczą, słoikami lepkimi od miodu i płytami CD z potężnymi, zapierającymi dech w piersiach śpiewami mnichów ukrytych w skałach świętej góry Athos trwa nieustanna modlitwa: „Panie, Jezu Chryste, synu Boga żywego, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem”. Wśród straganów „Lody włoskie” i „Kebab”.

Współczesne elementy Rzymu i Bizancjum? Obok można kupić chusteczki. Nie, nie jednorazowe. Bawełniane. Wierni moczą je w źródełku, przykładają do chorych miejsc, a później wieszają na gałęziach i sznurkach. Na wietrze łopocze barwna flota płóciennych chustek. Ścieka z nich święta woda. Sokółka skończyła trzecie okrążenie. Wielu pielgrzymów kulejąc, schodzi do cudownego źródełka. Obmywają kolana. Niektóre zranione są do krwi.

Czekając na patriarchę
17 sierpnia, godzina 18.00. Z przystanku PKS-u w Siemiatyczach odjeżdża bus do Drohiczyna. Na słupie ogłoszenie: „Aleksandrowo. Zabawa odpustowa. Gra zespół Broken Beat. Wstęp 10 zł”. Na asfalcie lądują barwne dywany. Zaczynają się zbierać ludzie. Obok nich mknie sznur tirów. Pędzą na wschód na białoruskich „blachach”. Jakiś spocony urzędnik próbuje, czy działają mikrofony: „Raz, dwa, trzy. Sześć, sześć, sześć. Sześć, sześć, sześć” – urzędnik z Siemiatycz nieświadomie wywołuje apokaliptyczną „ciemną stronę mocy”. W pobliskim zajeździe „U Kmicica” ludzie sączą Łomżę Export. Trawniki równiutko przy-strzyżone, krawężniki pomalowane na biało. Czekamy.

– Przyjedzie patriarcha z Mezopotamii – wyjaśniają harcerze. – Wiecie panowie, zaraz tu się zjawi władyka – dodaje kobiecina przy barze. – Bizancjum? – pytamy. – Nie, nie, panie. Z Konstantynopola. Wjeżdżają samochody na sygnale. Migają koguty. Wyskakują BOR-owcy. Za nimi wysiada skromny, niepozorny, uśmiechnięty staruszek. Bartłomiej I – ekumeniczny patriarcha Konstantynopola, honorowy zwierzchnik całego prawosławia. Przyjechał do Siemiatycz ze Stambułu, rozpędzonego miasta wysokich meczetów. – Witamy cię, władyko, patriarcho Nowego Rzymu! – głośniki niosą po ulicy słowa powitania. Do mikrofonu podchodzi grecki hierarcha. – Wasze korzenie są w Bizancjum! – słowa Bartłomieja I odbijają się od ścian zajazdu. To nieprawdopodobne. Gdzie odrapany przystanek PKS-u w Siemiatyczach, a gdzie serce wschodniego chrześcijaństwa... A jednak… Stoimy na ziemi, gdzie Wschód spotyka się z Zachodem. W pobliskich cerkwiach płynie od wieków wschodnia liturgia. Modli się tu Kościół, który w 1991 r. w niedalekim Białymstoku Jan Paweł II nazwał „siostrzanym”. Niestety, „siostry” mają za sobą długą bolesną historię. Ponad tysiąc lat rozłąki i odmienne kręgi kulturowe, w których się rozwijały, sprawiły, że wchodząc do cerkwi, nie rozpoznajemy już nawet podstawowych znaków i gestów.

Góry skaczą jak barany
– Pozdrawliajem – żartują młodzi z Hajnówki, witając znajomych z Bielska Podlaskiego. Wchodzą do cerkwi na Świętej Górze. Kłaniają się nisko, dotykają palcami ziemi, całują wyłożoną w centrum ikonę Przemienienia Pańskiego. To pierwsza ikona, którą powinno się namalować. Po to, by napełnić się światłem Taboru. Patrzę na pielgrzymów, z odrapanymi, zakurzonymi kolanami, całujących z namaszczeniem ikonę. Na niej Chrystus w otoczeniu Eliasza i Mojżesza. Stoją na skale. Góry są niespokojne, dynamiczne, pełne kaskad, uskoków. Ziemia jest poruszona jak zaczyn w cieście. Dlaczego? Bo gdy Izrael wychodził z Egiptu, „góry skakały jak barany, a pagórki jak jagnięta”. – Szczyt Taboru zalała emanacja Boskiego światła. Tym wylewem światła przepełniona jest także ikona Przemienienia. Cała jej powierzchnia staje się jakby światłoczuła – wyjaśnia prawosławny teolog Grigorij Krug.

Szczyt Grabarki zalewa światło świec trzymanych przez młodych w koszulkach z logo BMP (Bractwo Młodzieży Prawosławnej). Dlaczego oni żegnają się odwrotnie? – dziwimy się, widząc wiernych wschodniego obrządku. To proste. Przy znaku krzyża wypowiadamy słowa: „W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”, przy słowie „Ducha” dotykając lewego ramienia. Prawosławni czynią dokładnie tak samo, z tym, że modlą się: Wa imia Otca, i Syna i Swiatawo Ducha. Proste? Jak „amiń” w pacierzu… Zaczyna kropić. Pod domem pielgrzyma ustawiają się dłuuugie kolejki. Na górę krzyży wdrapuje się coraz więcej starszych osób. Pochylają się przy kapłanie, a on, również nisko pochylony, zakrywa im głowy stułą (epitrachelionem) i spowiada. Jak długo można wytrzymać w tak niewygodnej pozycji? – Gdy na Grabarkę przychodzą tysiące pielgrzymów, spowiadamy po dwie godziny, a potem zmiana – wyjaśnia ojciec Makary z Jabłecznej.

Garbarek na Grabarce
Nad Grabarką zapada noc. Ciemności rozświetlają setki świec. Cisza. Choć wokół krąży kilkaset młodych osób, nie słychać chichotu nastolatków, dowcipów. Jedynie szept modlitw. Aromat kadzidła i sosnowej żywicy miesza się z mdłym zapachem spalonej parafiny. Troje młodych ćwiczy śpiew Akatystu ku czci Matki Bożej Iwerskej. Według tradycji, oryginał znajdujący się w monasterze Iwiron na świętej górze Athos został namalowany przez św. Łukasza. Ikona miała zostać nadcięta przez żołnierza, a z „rany” na twarzy Matki Bożej popłynęła prawdziwa krew. To obraz, który nigdy nie opuszcza niedostępnych klasztorów Athosu. Na Grabarce młodzi modlą się przed jego wierną kopią – darem greckich mnichów. Padają na kolana w 300. rocznicę pierwszego cudu świętej góry. Gdy w 1710 roku na Podlasiu wybuchła epidemia cholery, jeden z mieszkańców Siemiatycz usłyszał: „Uciekaj na pobliską Grabarkę. Tam znajdziesz ratunek”. Wraz z nim w lesie nieopodal źródełka schroniło się mnóstwo ludzi. Ocaleli. Niebawem na górze stanęła cerkiew.

„Jedyny cel życia chrześcijańskiego polega na zdobywaniu Świętego Ducha Bożego” – czytam podpowiedź świętego Serafina Sarowskiego. Młodzi na świętej górze palą świece i śpiewają Akatyst. Zdobywają Ducha. Jadąc na Grabarkę, próbowaliśmy słuchać „Officium” Jana Garbarka (podobieństwo nazw przypadkowe). Saksofon jazzmana wrzynał się w pastelowe partie chorału gregoriańskiego. Wracając, słuchaliśmy jedynie liturgii z mińskiego monasteru. Z głośników opla płynął śpiew Swiatyj Boże, Swiatyj Krepkij, Swiatyj Bessmiertnyj, pomiłuj nas.